Mistrz materii

Delikatne wypukłości, czasem bardziej rytmiczne, czasem swobodnie rozsypane po powierzchni płócien, mogą przywodzić na myśl litery zapomnianego alfabetu. Ich ciemna, prawie czarna tonacja sugeruje jakieś piekielne inicjacje, ogniowy chrzest w piecu dziejów.

14.03.2004

Czyta się kilka minut

Tak jak głosi tytuł pierwszej indywidualnej prezentacji Witolda Urbanowicza w Warszawie, spotykają się na niej “Stare i nowe" obrazy - prace, które dzieli czterdzieści lat wypełnionych pracą.

W tym malarstwie stale ścierają się żywioły figuracji i abstrakcji, ekspresji i liryki, koloru i faktury. Oczywiście można odnaleźć wspólny element przemian. Dla Anny Baranowej, piszącej o sztuce Urbanowicza, przydatny okazuje się termin “intensywizm" wymyślony przez Cezarego Jellentę w 1897 r. Baranowa pisze, że intensywizm “uznany został po latach za pierwszy polski manifest ekspresjonizmu. Moim zdaniem określa on postawę o wiele bardziej uniwersalną, nie ograniczającą się do wyraziście zdefiniowanych środków ekspresji". Cała postawa artystyczna Urbanowicza nacechowana jest intensywnością. W jego nowych obrazach, malowanych jak zwykle seriami, wyraża się ona w warstwie fakturalnej, kolorystycznej.

“Byliśmy nietypową awangardą - nie walczyliśmy z nikim i z niczym. Nasze obrazy były nieefektowne, smutne i milczące. Wyrażały jednak stan ducha pokolenia ludzi, którzy przeżyli wojnę i nie widzieli przed sobą żadnych optymistycznych perspektyw. Po prostu obrazy odzwierciedlały naszą rzeczywistość" - ta wypowiedź Urbanowicza zamieszczona została w katalogu wystawy w krakowskiej galerii Zderzak (2000). I choć słowa te brzmią bardzo prawdziwie, dla mnie mają w sobie wyjątkową nietrafność diagnozy.

Nigdy nie wpadłbym na to, że reliefowe kwadraty obrazów Urbanowicza z początku lat 60., były “nieefektowne, smutne i milczące". Doskonale pomyślane, zamknięte w dobrych formatach, o pięknej, delikatnej fakturze, nie wiadomo jak zrobione, były tak integralne i samoistne, że wciąż przyciągają nadzwyczajną jakością i tajemnicą przesłania. Chce się je oglądać, dotykać i próbować odgadywać ich nierozszyfrowywalną, ale wyczuwalną treść.

Delikatne wypukłości, czasem bardziej rytmiczne, czasem swobodnie rozsypane po powierzchni płócien, mogą przywodzić na myśl litery zapomnianego alfabetu. Ich ciemna, prawie czarna tonacja sugeruje jakieś piekielne inicjacje, ogniowy chrzest w piecu dziejów. Spalone - ocalone, już nieczytelne, nadal kuszą estetycznym pięknem. O tym, jak mogły wyglądać przedtem, zdaje się świadczyć obraz zatytułowany “Złoty". Wygląda jak kamienna, piaskowcowa tablica o startych literach czy znakach. Nawet jeśli nie jest to opowieść o zaginionej (zgładzonej) cywilizacji, dla mnie tak właśnie mogłoby być.

“W moim malarstwie dążę do absolutnego spokoju i ciszy. Dzięki temu, że tworzę jeden przedmiot, nie maluję przedmiotów. Jeśli chodzi o materię, uważam, że można malować wszystkim: piaskiem, cementem, szmatami, można szyć, szlifować itp. Dążę do tego, aby obraz był sam w sobie, tak samo w sobie jak drzewo czy kamień. Obraz nie powinien być iluzją rzeczywistości, ale rzeczywistością własną, kierującą się własnymi prawami. Uważam, że obraz powinien być absolutnie zamknięty i w pewnym sensie niedostępny, dopiero oglądający musi go odkryć na nowo" (1960). Oglądając obrazy Witolda Urbanowicza z tego czasu należy przyznać, że to wszystko, czego oczekiwał od obrazów, udało mu się zrealizować.

I to tak dobrze, że nadal są one w pełni samodzielne. Rzecz jasna, dziś malarstwo materii jest tylko jednym z rozdziałów w dziejach sztuki - i to chyba nie najwyżej cenionym przez artystów i historyków sztuki. Tymczasem był to moment pewnej jednoczesności poszukiwań malarzy w PRL-u i w Europie, czego dobrym dowodem było Grand Prix dla Jana Lebensteina na I Międzynarodowym Biennale Młodych w Paryżu w 1959 r. Dokonania Grupy Nowohuckiej, którą współtworzył Urbanowicz, także znalazłyby miejsce wśród ówczesnych zjawisk sztuki europejskiej. Ale artystyczne trendy zmieniają się szybko: na przełomie 1963 i 1964 r. Urbanowicz był w Paryżu i zorientował się, “że »materii« było już w owym czasie niewiele. I choć zaczynał się pop-art, to przede wszystkim trwał wciąż żywy i mocny surrealizm". Szybko porzucił malarstwo materii. Podobnie postąpił i Lebenstein.

Nazwiska Witolda Urbanowicza brakuje w niedawno wydanym “Słowniku malarzy polskich" (2000). W reakcji na to pominięcie malarz, nie tracąc dobrego humoru, powiedział: “Nie ma mnie w historii sztuki polskiej, więc jestem pierwszym malarzem europejskim". Mam jednak nadzieję, że dzięki ostatnim zbiorowym i indywidualnym wystawom sztuka Witolda Urbanowicza znajdzie należne jej miejsce w dziejach nowoczesnej sztuki polskiej, bo na pewno do niej należy.

Witold Urbanowicz “Stare i nowe", Galeria Sztuka, Krakowskie Przedmieście 33 Warszawa, luty - marzec 2004.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 11/2004