Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Tak czasami wyglądają moje rozmowy z ludźmi, którzy krytycznie podchodzą do tego, co nazywamy instytucją małżeństwa. Zgadzam się z nimi w jednej kwestii. Rzeczywiście: my, duchowni, nic nie wiemy o instytucji małżeństwa. Owszem, nasz chrześcijański krąg kulturowy ujął małżeństwo w karby prawa, podporządkował je społeczeństwu i nakazał państwu roztoczyć opiekę nad parą małżeńską. Ale małżeństwo jako zamierzone przez Boga nigdy nie może być w pełni zinstytucjonalizowane. Małżeństwo nie jest instytucją, a relacją. Dlatego ktoś, kto nie ma żony i dzieci, ma prawo i obowiązek wyrazić o tym swój sąd. Więcej. On musi zająć stanowisko, nawet jeśli pytanie jest podchwytliwe, jak to było w przypadku Mistrza z Nazaretu.
"Czy wolno mężowi rozwieść się z żoną?" - zapytano Jezusa. Sprawa tylko pozornie dotyczyła czystej kazuistyki. Za tym pytaniem krył się niejeden dramat. Dramat małżeństw, gdzie najpierw świętowano ofiarną miłość, a później została ona zastąpiona literą prawa. Dramat porzuconych żon, mogących z dotychczasowego domu zabrać jedynie to, co miały na sobie: może kolekcję złotych bransolet, może ozdobne szaty, wygodne sandały. Dramat mężów czekających z utęsknieniem na ciepłe słowo, przyjacielski gest zamiast rutyny dnia codziennego. Za tym wszystkim kryje się dramat największy. To dzieci, którym nie tylko zabierano matkę, ale na dokładkę - jak widać w dalszej odsłonie sceny - broniono im dostępu do błogosławieństwa. Jezus musiał widzieć tutaj niejedno życie leżące przy drodze do nieba niczym rozbity dzban.
Ale Jezus - jak mówił o nim św. Augustyn - jest mistrzem klejenia rozbitych dzbanów. Dlatego w przeciwieństwie do Mojżesza, zamiast zaoferować zatwardziałym sercom jakiś kruczek prawny uspokajający sumienie, proponuje słuchaczom nową możliwość. By mimo wszystkiego, co ich różni, kobieta i mężczyzna kochali się miłością trwałą, znajdującą swoje źródło w miłości samego Boga. Jest możliwe, aby mężczyzna nie kochał siebie, ale kochał ją. I jest też możliwość, żeby kobieta nie kochała tylko siebie, ale jego. Sęk w tym, że ta możliwość nie jest ludzkiego pochodzenia i nawet dla uczniów Jezusa jawiła się na początku jako trudność. Musieli więc jeszcze raz dopytać Mistrza. Uczniowie Jezusa też mieli z tym problem.
Pocieszające, choć nierozgrzeszające, jest to, że Jezus wtedy w nikogo nie rzucił kamieniem. On tylko z cierpliwością uczył, jak najlepiej żyć. Dorośli przecież zawsze będą popełniać błędy. Dlatego brał na ręce dzieci, dając im to, czego nie mogli dać dorośli. Spokój. Bezpieczeństwo. I błogosławieństwo. Ostatecznie jest On Mistrzem klejenia rozbitych dzbanów. I na tym zna się najlepiej.