Misjonarz

Lepiej mówić „Rom” czy „Cygan”? – zapytał papież. Odpowiedziałem, że „Rom”, bo w języku romani znaczy to – człowiek.

14.01.2013

Czyta się kilka minut

Polacy z Łososiny Górnej: – Ksiądz Stanisław to jest zgrabny człowiek do mediów – mieszkających tu Romów pokazywał tak, jakby ich szczury zjadały. A nas jakoś szczury nie zjadają, choć przecież żyjemy w tym samym państwie.

Romowie z Łososiny Górnej: – Oj, dużo byśmy dali, żeby ksiądz Stanisław znowu był z nami.

Polacy: – Od kiedy księdza tu nie ma, jest dużo mniej problemów.

Romowie: – Skrzywdzili go jak psa.

PANIE KSIĄDZ, DAJ CUKIERKA!

Jako młody chłopak chce jechać do Afryki. W roku 1972, zaraz po maturze, puka do drzwi klasztoru salwatorianów: „Chciałbym na misjonarza!”. Nie zostaje przyjęty. Myśli więc: „Pójdę do seminarium, na misję mogę przecież zawsze pojechać jako ksiądz diecezjalny”.

Trafia do seminarium w Tarnowie. Święcenia kapłańskie otrzymuje w 1978 roku, dwa lata później uzyskuje dyplom magistra teologii na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. W 1983 roku trafia do parafii pw. Wszystkich Świętych w Łososinie Górnej. Jeden z tamtejszych księży mówi do niego: „Tu w Koszarach jest osiedle romskie – idź tam i przyhołub dzieci na katechezę”.

Idzie i widzi straszną nędzę. I ludzi, którzy żyją w jakichś norkach, jakichś lepiankach.

Podchodzi do niego mała dziewczynka: „Panie ksiądz, daj cukierka!”.

Pomaga im materialnie: załatwia odzież, jedzenie, lekarstwa. Robi, co może. Na początku jest ciężko, bo nie ma samochodu. Po jakimś czasie kupuje malucha.

Ks. Stanisław Opocki: – Gdy do nich poszedłem, większość żyła bez chrztu, komunii świętej, bierzmowania i w związkach niesakramentalnych.

Zaczyna im dawać to, co najważniejsze: Boga.

NIE NA SUCHO

Od 1985 r. organizuje pielgrzymki do Sanktuarium Matki Bolesnej w Limanowej. Z roku na rok bierze w nich udział coraz więcej Romów – po kilku latach liczba pielgrzymów przekracza tysiąc (uczestniczą w nich do dnia dzisiejszego także Romowie ze Słowacji, Rumunii, Niemiec i Ukrainy).

Jego działalność dostrzega tarnowska kuria: w 1988 r. zostaje oficjalnie mianowany duszpasterzem Romów Diecezji Tarnowskiej.

Razem z Martą Królik, znajomą z KUL-u, zakłada w połowie lat 80. szkółkę niedzielną: nauka pisania, rachowania. Ksiądz do szkoły w tamtym czasie nie ma wstępu – więc to jedyna możliwość, żeby romskie dzieci wyciągnąć z analfabetyzmu. Bo w tej społeczności tak naprawdę mało kto chodzi wówczas do szkoły: klasa pierwsza, druga i na tym koniec.

Gdy w Polsce upada komunizm, pojawia się możliwość współpracy ze szkołami. Wtedy on od razu uderza do dyrektorów kuratoriów i szkół podstawowych: „Zakładajmy klasy romskie!”. I tłumaczy, że dla tych Romów, którzy nigdy nie chodzili do szkoły, dla których szkoła nie stanowi żadnej wartości, to jedyna szansa na wyjście z analfabetyzmu: że we własnej grupie, w poczuciu solidarności, będzie im łatwiej.

Jeździ po całej Polsce – ma oficjalne poparcie, swoisty glejt od ówczesnego wiceministra edukacji w rządzie Hanny Suchockiej, Kazimierza Marcinkiewicza. Jeździ całkowicie społecznie, swoim nowym samochodem – trabantem. To trochę jak włóczęga – nie wiadomo, gdzie człowiek dojedzie, gdzie stanie na nocleg. Z reguły śpi u Romów. Jeszcze nie wszyscy go znają – niektórzy boją się go przyjąć. Bywa, że musi pokazać dokumenty, iż jest księdzem.

Z reguły sprawę udaje się załatwić szybko. Ot, choćby w Ełku: w kilka godzin ma już spisanych wszystkich Romów. Klasa powstaje w jeden dzień.

Nie zawsze jest tak łatwo. W jednej ze szkół na północy Polski słyszy od dyrektorki: „Romowie? Święty spokój, że nie chodzą”. Od innej: „Nie, romskie dzieci nie chodzą i to nawet lepiej, bo tylko wszy by przyniosły”.

Takie uprzedzenia tylko bardziej go mobilizują: do połowy lat 90. powstają w całej Polsce 33 klasy dla dzieci romskich.

Od razu prosi księży, żeby była w nich katecheza i przygotowanie do komunii oraz do bierzmowania. Po kilku latach funkcjonowania romskich klas do tego sakramentu przystępuje w Polsce 500 młodych Romów.

– Bo to nie była przecież jedynie praca społeczna, ale także duszpasterska – tłumaczy dziś. – Tylko pomagając Romom, można ich zdobyć. Na sucho żadnego Roma do kościoła się nie przyciągnie – nie wystarczy z ambony powiedzieć, że skoro macie kościół, to do niego chodźcie.

Władze kościelne dają poparcie dla jego działalności: Episkopat Polski mianuje go w 1996 r. krajowym duszpasterzem Romów.

GŁÓD GODNOŚCI

Działa od tego momentu na rzecz Romów w całej Polsce, ale najbliżej mu wciąż do jego pierwszych podopiecznych w Koszarach. Lubi zwłaszcza pracę z dziećmi: organizuje dla nich katechezę, różaniec. Dzięki temu coraz więcej młodych Romów z parafii bierze udział w pielgrzymkach na Jasną Górę; grupa romskiej młodzieży wyjeżdża też na początku lat 2000. na rekolekcje wakacyjne, tzw. „Wakacje z Bogiem”, organizowane przez ruch „Światło--Życie”. Ksiądz chce, aby Romowie poczuli swą żywą obecność w Kościele.

Ks. Opocki: – Zawsze traktowałem swoją działalność jako misję – bo to jest trochę tak jak na misjach w Afryce. I tam, i tu panuje głód. Tam rzeczywisty, tu, wśród Romów – głód godności.

Dlatego swoich podopiecznych otacza nie tylko opieką duszpasterską, ale walczy również z ich marginalizacją, uprzedzeniami i wszelkimi przejawami dyskryminacji. Ot, choćby poprzez współpracę z mediami: krakowską TV (ponad sto reportaży) i radiem diecezjalnym, gdzie przez kilka lat prowadzi audycję „Dobra Nowina”.

Działania te przynoszą skutki: coraz więcej Romów pojawia się w kościołach, odbywają się chrzty, udzielane są śluby. Spośród dzieci z Koszar udaje mu się zwerbować do służby ministranckiej ośmiu romskich chłopców, a do Służby Maryjnej – siedem dziewcząt. Organizuje też Grupę Apostolską, do której zaprasza także polską młodzież. Spotkania grupy odbywają się co dwa tygodnie: to nie tylko modlitwa, ale także omawianie wspólnych spraw.

Nie zaniedbuje polskich parafian: organizuje w parafii „róże żywego różańca”, które funkcjonują do dziś.

ODWOŁANIE

Ks. Stanisław Opocki: – Miałem nadzieję, że w ten sposób obie społeczności będą się jakoś integrować. Uważam zresztą, że to się w jakimś stopniu udało. Teraz jest mimo wszystko dużo lepiej niż w latach 80., gdy wrogość po obu stronach była bardzo duża.

Marta Królik, dawna współpracowniczka księdza: – Kiedyś a teraz to jest niebo a ziemia. Różnicę widać zwłaszcza w postawie Romów, którzy są o wiele mniej wrogo nastawieni do Polaków.

Nie ma się jednak co oszukiwać: problemy nadal istnieją. – W Łososinie Górnej niechęć Polaków wobec Romów wciąż jest olbrzymia. Cokolwiek złego stanie się w okolicy, od razu wini się za to tamtejszych Romów. Gdy ksiądz Stanisław udowadniał, że to nie oni są winni, reakcją Polaków była furia – tłumaczy Marta Królik.

Pierwsze poważniejsze problemy pojawiają się jakieś dziesięć lat temu, gdy ks. Opocki stara się uzyskać akceptację mieszkańców i lokalnych władz dla idei przekazania Romom na własność działek, na których stoją ich domostwa, oraz ich prawną legalizację (to w większości samowola budowlana). Reakcja Polaków? Gniew i oburzenie.

Stosunki psują się na dobre, gdy ksiądz wyjawia lokalnej społeczności chęć zbudowania na romskim osiedlu świetlicy (na działce gminnej). Polscy mieszkańcy i władze gminy nie chcą nawet o tym słyszeć. Ksiądz Opocki kupuje więc działkę od prywatnego właściciela. Nadal nie ma jednak zgody na budowę obiektu. Spór się zaognia – między Polakami i Romami dochodzi do coraz liczniejszych awantur.

Sprawę bierze ostatecznie w swoje ręce ówczesny biskup tarnowski, Wiktor Skworc. W 2010 r. zwołuje dla wszystkich zainteresowanych „okrągły stół”. W wyniku zawartego porozumienia budowa romskiej świetlicy zostaje przekazana tarnowskiemu Caritasowi, który ponownie występuje o środki rządowe.

Biskup Skworc podejmuje także decyzję wobec księdza Stanisława: odwołuje go z parafii w Łososinie Górnej.

NIE ROZDRAPYWAĆ RAN

Wieś Rudka pod Tarnowem. Dwupiętrowy dom, obok – niewielki budynek gospodarczy. Ksiądz Stanisław otwiera drzwi do niego i zaprasza do środka: – To teraz moje domostwo.

Dlaczego nie mieszka na plebanii? Po prostu wolał po tym wszystkim zamieszkać w domu rodzinnym, zaopiekować się rodzicami. Poza tym na plebanii nie byłoby nawet miejsca.

Sprawa w Łososinie Górnej? Trudno mu o tym wszystkim mówić. Tu, w Rudce, jest już od ponad roku – jakoś doszedł do siebie. Choć nie było łatwo – w końcu w Łososinie spędził 28 lat. Decyzję biskupa przyjął jednak z pokorą – obowiązuje go przecież nakaz posłuszeństwa wobec przełożonych.

Na szczęście nadal jest krajowym duszpasterzem Romów, więc ma co robić. Może tak i lepiej – bądź co bądź ma teraz więcej czasu dla innych Romów rozsianych po całym kraju.

A świetlica w Koszarach? Pozyskane przez niego na ten cel pieniądze pochodziły z rządowego programu na rzecz społeczności romskiej (130 tys. zł). Mimo to wójt i mieszkańcy chcieli, żeby świetlica powstała nie na osiedlu romskim, tylko w miejscu neutralnym. I żeby to była placówka integracyjna, ogólnodostępna. A ks. Stanisław wie z doświadczenia, że wówczas żaden Rom by tam nie zaglądnął.

Na szczęście dzięki bp. Skworcowi sprawa zakończyła się pomyślnie i świetlica ostatecznie powstała. Ks. Stanisław był w Łososinie Górnej we wrześniu z okazji pielgrzymki do Limanowej i widział: prace już na ukończeniu, została tylko kosmetyka.

Już nie chce jednak o tym mówić – lepiej nie rozdrapywać ran. Najlepiej zapytać Romów.

W OTWARTE KARTY

Koszary, osiedle romskie: kilkanaście nieco chaotycznie zbudowanych domów; na podwórku grupka mężczyzn. Nieco w dole, na niewielkim zboczu, niewielki, zielony budynek świetlicy.

Czy powiedzą coś o księdzu Opockim?

Dwóch z nich chętnie porozmawia – dlaczego nie? Ich imiona: Bogdan i Marek.

Bogdan (jakieś czterdzieści lat): – Ksiądz Stanisław zawsze był uśmiechnięty, zawsze grał w otwarte karty. Dla niego było nieważne, czy ktoś jest biały, żółty czy zielony – wszystkich tak samo traktował.

Marek (około pięćdziesięciu lat): – Chciał dobrze dla nas, to go zabrali.

Bogdan: – Jak jest teraz z Polakami? Bywało gorzej. Czy z nami rozmawiają? A gdzie tam – tu niby gadają, a zaraz by nóż w plecy wbili.

Marek: – Ksiądz Stanisław zawsze o nas z ambony mówił. A teraz – księża ani słowem nie pisną, bo by ich sąsiedzi zlinczowali.

Bogdan: – Bez księdza Stanisława to byśmy tu nawet wody nie mieli. On nam tu studzienki pozałatwiał i sami sobie do chałup wodę dociągnęliśmy, bo wójt nie chciał. I co? Płacimy już kilka lat i jest dobrze. To samo z prądem: na całym osiedlu mamy jeden licznik i też rachunki popłacone.

Marek: – Tu zawsze ze wszystkim był, jest i będzie problem, bo ten wójt taki jest i już.

Bogdan: – Zabierając księdza, biskup pokazał Polakom, że to oni tu faktycznie rządzą.

NIC POD WŁOS

Ks. Adam Nita, kanclerz kurii w Tarnowie: – Wobec zaistniałej w Łososinie Górnej sytuacji biskup Skworc uznał, że dobrze byłoby, gdyby ks. Stanisław Opocki zajął się sprawami innych Romów na terenie diecezji i całego kraju. Nastąpiła więc zmiana. Tak się złożyło, że ksiądz Stanisław przez kilkadziesiąt lat mieszkał akurat w Łososinie Górnej – ale przecież równie dobrze mógłby mieszkać w Mielcu czy gdziekolwiek indziej.

Wójt gminy Limanowa, Władysław Pazdan: – Różniłem się z księdzem Opockim co do pryncypiów. Bo jeśli mówimy o integracji środowisk, to uważam, że we wsi Koszary powinna stanąć jedna świetlica dla wszystkich. Jestem pewien, że do świetlicy budowanej teraz przez Caritas z pewnością nie przyjdzie żaden Polak.

Marek, Rom z Koszar: – Jak będzie jakiś Polak chciał wejść, to czemu nie? My nie jesteśmy tacy ludzie, jak oni sobie myślą.

Wójt Pazdan: – To są wszystko subtelne tematy. Ja jestem na tym terenie od 35 lat – od portiera do wójta – więc ja to wszystko znam. Jak się chce robić asymilację, to nie można ludzi szufladkować.

Marek: – Wójt to nawet nie chciał, żeby te działki na nas zostały przepisane – tak się nami gmina zajmuje. Że domy są pobudowane na dziko? A co mieliśmy robić, jak gmina nie chciała nam dać mieszkań? Mieliśmy dalej w norach mieszkać?

Władysław Pazdan: – Cóż, nie jestem na pustyni – muszę działać w obrębie jakichś przepisów. Kilka lat temu, przy wsparciu ówczesnego wojewody małopolskiego, Jerzego Millera, chcieliśmy zalegalizować te budynki, ale natknęliśmy się na przeszkody techniczne, prawne i finansowe. W myśl obowiązującego prawa między budynkami mieszkalnymi muszą być zachowane odpowiednie odległości. Ponadto przy ewentualnej legalizacji należy zapłacić 50 tys. zł grzywny za każdy samowolnie postawiony budynek – kto miałby te pieniądze wyłożyć? Zrobiliśmy w tej sprawie spotkanie z mieszkańcami – jak usłyszeli, że gmina mogłaby coś dać Romom, to od razu był szum. Więc czy ja mogę coś zrobić pod włos mieszkańców?

TRUDNE SĄSIEDZTWO

Artur (mieszka nieopodal romskiego osiedla; nie chce podać nazwiska): – Jak ja bym chciał zmienić np. dach, to czy gmina coś mi da?

Józef Ługowski (jego płot graniczy z romskim osiedlem): – Jakby Polak wybudował coś nielegalnie, to od razu zostałby ukarany. A ich to jakby trochę nie dotyczy. Czy sąsiedztwo jest trudne? To jest na takiej zasadzie, że ich dzieci zaczepiają nasze dzieci. I czasami dochodzi do awantur.

Rom Marek pokazuje palcem na otoczone płotem zaniedbane boisko: – O, tu na tej łączce nasze dzieci grały w piłkę, starsi też trochę – to nam Polacy od razu to zagrodzili.

Józef Ługowski: – Ich dzieci czasem obrzucają przechodniów przekleństwami – i wydaje się, że robią to przy aprobacie starszych. To są takie uciążliwe, drobne utarczki.

Rom Bogdan: – Jak któreś nasze dziecko wjedzie komuś rowerkiem trochę w ogródek, to od razu: „Sp...laj stąd, Cyganie!”.

Jeden z sąsiadów (mieszka powyżej osiedla romskiego): – Ksiądz Opocki narobił fermentu – wpajał w Romów roszczeniowe zasady, więc oni uważali, że im się wszystko należy. Jak oni coś przeskrobali, to za nich w sądzie poręczał. Nawet tu kiedyś młodzi Romowie okradli starszą kobietę – to ksiądz się za nimi ujął i wyszli na wolność.

Ks. Stanisław Opocki: – Owszem, jako osoba zaufania społecznego trzy razy w ciągu 28 lat udzieliłem poręczenia. Uważam bowiem, że więzienie nie poprawia, tylko uczy jeszcze gorszych rzeczy. Wszyscy ci, za których poręczyłem, nie mieli już konfliktów z prawem.

Marta Królik: – Nie twierdzę, że Romowie są łatwym narodem. Ale chcąc coś zmienić, my, Polacy, też musimy coś od siebie dać. Nie możemy po prostu stać z założonymi rękami i nic nie robić.

TELEFON

Rudka. Ks. Opocki wertuje jakąś książkę: „Gdzie ten cytat?”.

Po chwili odnajduje właściwą stronicę. Słowa Jana Pawła II: „Świat (...) musi zmienić swoją postawę i przygarnąć naszych braci koczowników nie tylko ze zwykłą tolerancją, ale w duchu braterskim”.

Z Papieżem wiąże się jeszcze jedno wspomnienie. W 2005 r. ksiądz odbiera telefon: Jan Paweł II pragnął się dowiedzieć, jakie określenie jest właściwsze: „Rom” czy „Cygan”. Ksiądz tłumaczy, że lepiej mówić „Rom”. Bo w języku romani znaczy to – człowiek.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz oraz tłumacz z języka niemieckiego i angielskiego. Absolwent Filologii Germańskiej na UAM w Poznaniu. Studiował również dziennikarstwo na UJ. Z Tygodnikiem Powszechnym związany od 2007 roku. Swoje teksty publikował ponadto w "Newsweeku" oraz "… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 03/2013