Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Czyli tym, którzy wiedzą, albo chcą wiedzieć, o co w Wielkim Poście chodzi. Oraz tym, którzy nie mają o tym pojęcia. Czyli: jest to numer dla wszystkich.
Przy takich tekstach jak medytacja ks. Jacka Prusaka SJ, artykuł Piotra Sikory czy fascynująca rozmowa z ks. Grzegorzem Strzelczykiem, papieskie Orędzie na Wielki Post 2017 może się komuś wydać nieco ubogie i akcentujące jedną – być może dla autorów zatroskanych o prawowierność papieża Franciszka, jak Antonio Socci – zbyt mało nadprzyrodzoną, nazbyt ziemską sprawę.
Tematom, którymi się zajmują nasi autorzy, papież poświęca właściwie jedno zdanie („Wielki Post jest czasem sprzyjającym zintensyfikowaniu życia duchowego poprzez święte środki, jakie oferuje nam Kościół: post, modlitwę i jałmużnę”), by uwagę słuchacza zatrzymać przy słowie Bożym, a ściśle mówiąc – przy jednej przypowieści: o bogaczu i Łazarzu, czyli o paskudnym braku uwagi. Przypowieść mówi o bogaczu, którego winą było to, że zanurzony w dobrobycie i zadowoleniu z siebie, nie zauważał leżącego pod drzwiami, wyniszczonego biedą Łazarza, którego rany lizały psy. Nic złego nie zrobił, jego winą był właśnie ten brak uwagi.
Rzecz jednak w tym, że w rozważaniach naszych autorów doświadczenia wielkopostnej drogi są właśnie po to, aby tę świętą uwagę przywrócić. Przesłanie przypowieści Jezusa jest konkretne, jak polecenie, żebym nie udawał, że nie widzę tego, kto chce ode mnie pożyczyć pieniądze (Mt 5, 42), żebym się nie bronił przed kimś, kto chce ode mnie czegoś, co mi jest potrzebne, jak osobisty przyodziewek (Mt 5, 40).
Jezus domaga się uwagi. Gdyby opisany w przypowieści bogacz jeździł samochodem, mógłby nie zauważyć Łazarza, bo z samochodu wielu rzeczy nie widać. Jest zresztą wiele innych sposobów niezauważania chroniącego przed wymogami Ewangelii: np. nieodbieranie telefonu od znajomego, który wtedy dzwoni, kiedy chce pożyczyć pieniądze, albo przyjęcie założenia, że każdy proszący o pomoc to społeczny pasożyt sam sobie winny sytuacji, w której się znajduje, albo wmawianie sobie i innym, że żadna akcja humanitarna nie jest warta wsparcia, bo „oni wszyscy oszukują”, a także bezkrytyczne powtarzanie stereotypowych ocen na temat uchodźców i imigrantów tak długo, że w końcu samemu się w nie wierzy. Wszystko, byle nie naruszyć swojego względnego dobrostanu.
Papież Franciszek mówi o uwadze, bo chce Kościołowi przywrócić wiarygodność. „Nie można odwracać wzroku, by nie patrzeć na różne formy ubóstwa, wymagające miłosierdzia” – mówił do wolontariuszy i pracowników Dzieł Miłosierdzia, zgromadzonych w Rzymie z okazji Roku Jubileuszowego. „To nie byłoby godne Kościoła ani chrześcijanina przejść obok i twierdzić, że ma się czyste sumienie tylko dlatego, że się modliliśmy”. A komentując przypowieść o dobrym Samarytaninie, powiedział wtedy, że „Kościół nigdy nie może sobie pozwolić na to, by się zachowywać jak kapłan i lewita, którzy przeszli obojętnie obok leżącego na ziemi ciężko pobitego mężczyzny. Stawką jest wiarygodność Kościoła”.
Kiedy się słucha o sztuce spostrzegania sytuacji wymagających miłosierdzia i ewangelicznego reagowania – brzmi to porywająco. Życie jednak uczy, że ta sztuka wymaga mądrości, którą jest sztuka mówienia „nie”. Poważni psychologowie (np. Henry Cloud i John Townsend w książce „Sztuka mówienia nie”, wyd. Vocatio) ostrzegają, że się nie da – przy najszczerszych chęciach – za drugiego człowieka jego życia przeżyć. By ratować tonącego, nie trzeba razem z nim się topić. Samarytanin z przypowieści uratował pobitego przez zbójców, zadbał o jego wyleczenie, a potem wsiadł na osła i udał się w swoją dalszą drogę. ©℗