Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
"Pragnij metamorfozy", sugerował Rilke, a zespół Hey wyraźnie idzie za tą wskazówką. I trudno nie patrzeć z radością na metamorfozę niegdyś młodzieńczego bandu o surowym grunge’owym sznycie, który idąc po (skądinąd autentycznej i przekonującej) linii najmniejszego oporu, zdobył na początku lat 90. ogromną popularność. Teraz zmienia się w dojrzały zespół, niewahający się zaryzykować zmiany wizerunku, imponujący stylistyczną otwartością oraz - co naprawdę rzadkie - szanujący inteligencję swoich fanów. Przy okazji cieszy także ta druga metamorfoza: dawni wielbiciele nadążają za Heyem, więc za ambicję zespół nie płaci wycofaniem się w muzyczną niszę, bo płyta wisi na szczycie listy sprzedaży w Empikach.
Nie ma co przesadzać z opiewaną tu i ówdzie oryginalnością płyty. Muzyczne tropy w zasadzie nie wykraczają poza "modne" rewiry: od Radiohead po Franza Ferdinanda, od lirycznego trip-hopu ? la Portishead po beaty muzyki klubowej, od popularnej ostatnio elektroniki z czasów Kraftwerku po alternatywny folk zza oceanu. Pomysły Katarzyny Nosowskiej (będące zgrabną kontynuacją tego, co działo się na jej albumie "UniSexBlues" i płycie z piosenkami Osieckiej) oraz producenta Marcina Borsa pozostają cały czas na sprawdzonym, stabilnym gruncie, a rzucane muzyczne hasła mogą liczyć na odzew równie szybki, jak to o kasztanach na placu i lubiącej je Zuzannie. Natomiast uznanie budzi zręczność, z jaką Hey wykorzystuje wszystko, co cudze, do własnych celów: zarówno zderzenie syntetycznych brzmień z rockową witalnością, jak i dyscypliny brzmieniowej z nonszalancką swobodą melodyczną nosi niewątpliwe indywidualne piętno. Eklektyczne patenty aranżacyjne spiętrzone na drugich planach (puls klawiszy jak z lat 80. w "Vanitas", oniryczne interludium ? la Angelo Badalamenti w "Fazie delta", delikatny rytm new bossa novy w "Stygnę") nie ujmują utworom wyrazistości i dojmującej bezpośredniości.
Ale tym, co ostatecznie sprawia, że płyta nie jest tylko rozrywkową szaradą dla lubiących odgadywać inspiracje, są teksty Nosowskiej - na tyle organicznie zrośnięte z muzyką, że przenoszące jej efektowny miszmasz w szlachetniejszy wymiar. Całość, jak sam tytuł wskazuje, to takie rockowe "gorzkie żale" po wygasłej miłości, lecz językowa inwencja i sugestywność sięgają momentami literackiego pułapu. "Umieraj stąd" przywodzi na myśl "to mnie umiera" Marcina Świetlickiego, "Chiński urzędnik państwowy" jest świetną antylitanią epitetów dla byłego (niedoszłego?) ukochanego, a przebojowe "Kto tam? Kto jest w środku?" pozostawia w głowie frazę: z pytaniem, które każdy ma czasem komuś do zadania. "Chciałabym móc zanurzyć głowę w strumieniu twojej świadomości, chciałabym przez judasze oczu twoich łagodnych spojrzeć, kto tam? kto jest w środku?"