Miłość miłosierna

Na obrazach wiszących w niejednym kościele czy w sypialni dziadków widnieje postać Jezusa z sercem otoczonym koroną cierniową, z którego wyrasta płomień ognia. Warto przebić się przez tą kiczowatą formę.

16.06.2009

Czyta się kilka minut

Czytając niedawno modlitwę arcykapłańską Jezusa, zwróciłem uwagę na słowa: "nazwałem was przyjaciółmi, albowiem oznajmiłem wam wszystko, co usłyszałem od Ojca mego" (J 15, 15). Zadziwiające, że nie zwracał się tak do apostołów nigdy wcześniej. Nie nazywał ich przyjaciółmi, gdy okazywał swoją moc: gdy rozmnażał chleb, uciszał burzę na morzu, uzdrawiał chorych, wskrzeszał umarłych. Do czasu Ostatniej Wieczerzy powołani byli uczniami lub apostołami.

Serce delikatne

Można się zastanawiać, czy to wzruszenie związane z ostatnią godziną każe Mu tak zwrócić się do otaczających Go ludzi. Ważniejsze jest jednak nie emocjonalne przeżycie, ale fakt, że relacja łącząca Mistrza z uczniami nazwana zostaje przyjaźnią w chwili, gdy Jezus uniża samego siebie aż do końca, staje się bezbronny, zgadza się przyjąć fałszywe oskarżenia, wyszydzenie, ubiczowanie i ukrzyżowanie.

Przyjaźń rodzi się często wtedy, gdy człowiek dopuszcza drugiego do tajemnic swojego serca, do tego, co najbardziej osobiste, delikatne, podatne na zranienie. Można oczywiście znaleźć przyjaciela wtedy, gdy wszystko idzie w dobrym kierunku, gdy w trudzie i znoju wykuwa się kształt rzeczywistości, a nadzieja przenika ludzki wysiłek. Piękna jest męska przyjaźń twardych ludzi walczących o szczytne cele. Sztuką jest jednak pozostać przyjaciółmi wtedy, gdy nie ma się drugiemu do zaproponowania nic oprócz swojej słabości. Egzaminem przyjaźni jest wytrwanie w takich trudnych chwilach.

Nieludzkim testem przyjaźni jest moment, gdy jeden z przyjaciół zdradza. Nazywać przyjacielem kogoś, kto zadaje cierpienie, przez kogo ból ściska serce, jest przyjaźnią nie z tej ziemi. Smak przyjaźni docenić potrafi człowiek, który zawiódł, a któremu niegodziwość została przebaczona. Będzie robił, co w jego mocy, by nie zmarnować daru, jakim jest przebaczający przyjaciel.

Serce przebaczające

Mówiąc: "nazywam was przyjaciółmi", Jezus wie, że za chwilę apostołowie go opuszczą; że nie będą mieli siły, by przezwyciężyć senność i czuwać; że uciekną i zostawią go w rękach uzbrojonej straży. Piotr stchórzy przed kobietą i zaprze się Go na dziedzińcu arcykapłana. Nikogo prócz Jana nie będzie przy egzekucji.

Jezus wie, że przychodzi godzina wypróbowania Jego miłości, i świadomy wagi tych słów mówi: "nazywam was przyjaciółmi". Nie: "jesteście moimi przyjaciółmi", bowiem czyny apostołów na to nie wskazują. Zdaje się mówić: "Ja was traktuję jak przyjaciół bez względu na to, że za chwilę będziecie woleli mnie nie znać". W sercu Jezusa, które trzęsie się ze strachu tak, że ciało poci się krwawym potem, jest tyle przebaczającej miłości, że "nic nie zdoła Was odłączyć od miłości Boga" (Rz 8, 39).

Z wysokości krzyża widać każdego człowieka. Z tego miejsca każdy człowiek zostaje nazwany przyjacielem, bo Jezus każdego i zawsze będzie gotowy przygarnąć. "Nie mówię ci, że aż siedem razy, lecz aż siedemdziesiąt siedem razy" (Mt 18, 22). Nawet konając na Golgocie, Jezus będzie się martwił o grzesznego człowieka, czego wyrazem są słowa: "Ojcze przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią" (Łk 23, 34).

W sercu Chrystusa panuje miłość wyprzedzająca zdradę, przebaczenie uprzedzające. W czasie Ostatniej Wieczerzy nie przebaczył komuś, kto wystąpił przeciwko Niemu, nie odpuszczał grzechu, który został popełniony, winy, która została zaciągnięta. Miłość miłosierna dana jest apostołom z góry, bez warunków wstępnych.

Można się zastanawiać, czy ból Jezusa jest większy, bo Jego serce jest bezbronne, czy też dlatego, że tak bardzo ufne. Jezus nie stawia żadnej granicy. Każdy z nas, nawet gdy kocha bezgranicznie, nosi na dnie duszy jakąś wewnętrzną tajemnicę, miejsce, którego obawia się odsłonić także przed najbliższym, które jest nieprzekazywalne osobom najbardziej nawet kochanym. Jest w człowieku twardość, przygotowana na odparcie ciosów. To rezerwa wyrażająca świadomość, że przyjaciel nie jest człowiekiem doskonałym, ma swoje wady i słabości. Akceptuje się je i z góry przebacza, wiedząc jednocześnie, że po konkretnym człowieku nie można się spodziewać, że tak od razu przekroczy samego siebie. Jezus obdarzając miłością za każdym razem jest zdziwiony, że ktoś nie kocha, nie dorasta do miłości, zdradza, grzeszy, odchodzi.

Bóg-człowiek do końca umiłował, bez żadnych zastrzeżeń, bo inaczej nie potrafi. Nie zostawił w sobie przestrzeni zakrytej przed przyjaciółmi: "Oznajmiłem wam wszystko, co usłyszałem od Ojca mego". Dlatego jest w Nim nieutulona tęsknota za pełnią miłości, za przyjaźnią, która będzie odpowiedzią na Jego wyznanie miłości. Tęsknota, która czyni Jezusa bez reszty otwartym na człowieka, absolutnie bezbronnym wobec ludzkiego zła.

Serce bezbronne

Wyobraźmy sobie człowieka, który jest zakochany, ale nie znajduje wzajemności. Co przeżywa, gdy widzi, że obiekt jego westchnień podąża za kimś innym, gdy w ogóle jego miłości nie zauważa? Jeszcze trudniej przeżyć sytuację, gdy obdarzony miłością jest gotowy miłość podeptać i wyszydzić: próżna dziewczyna, zauważając zakochanego w niej chłopaka, prowokuje do wyznań, a potem publicznie wyśmiewa i poniża. Jeśli w objawieniach św. Małgorzaty Marii Alacoque czytamy o zniewadze, której doznaje serce Pana Jezusa, to mam wrażenie, że chodzi właśnie o takie sytuacje.

Znieważyć serca Pana Jezusa nie może ktoś, kto nie poznał Jego miłości, kto od początku jest Jego zdeklarowanym wrogiem, kto nigdy nie zasmakował Jego bliskości. Może to uczynić tylko ktoś, kto doświadczył Jego przyjaźni, kto z Nim rozmawiał w zaciszu swej izdebki, kto publicznie przyznał się do Jezusa, a potem wyszydził Jego miłość.

Na kiczowatych obrazach wiszących w niejednym kościele czy w sypialni dziadków widnieje postać Jezusa z sercem otoczonym koroną cierniową, z którego wyrasta płomień ognia. Zawdzięczamy go wspomnianej św. Małgorzacie: "Ukazał mi się Pan Jezus jaśniejący chwałą, ze stygmatami pięciu ran, błyszczącymi jak słońce. Z Jego świętej postaci biły promienie, a z piersi płomienie jakby z ogniska gorejącego. Pan Jezus rozwarł swoją pierś i ukazał swe miłujące i najbardziej uwielbienia godne Serce, które było źródłem tych promieni".

Warto spróbować przebić się przez ową kiczowatą formę. Wielu z nas zna smak zdrady: kiedy współmałżonek odchodzi z inną osobą, kiedy zaufany przyjaciel za plecami oskarża o niecne rzeczy, kiedy współpracownik zapoznany z ideą i wynikami naszej pracy nad jakimś projektem przedstawia je jako własne. Gorycz i żal, które towarzyszą takim momentom, są zaledwie nikłym cieniem tego, co przeżywa Jezus w relacji ze swoimi przyjaciółmi. Przez każdego został zdradzony i zraniony. Ból zwielokrotnia się przez liczbę grzeszników i całkowitą bezbronność Jezusa, który z pełną ufnością otwiera serce przed człowiekiem. Korona cierniowa okalająca serce jest obrazem tego bólu, ale wyrastający z serca płomień pokazuje, że miłość płonąca w Bogu jest żarem gotowym spalić każdy grzech.

Serce przebite

Jezus mówi do Filipa: "Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca". Serce Jezusa jest bramą do serca Ojca. "W cokolwiek bowiem dzięki Twemu objawieniu wierzymy o Twojej chwale, to samo bez żadnej różnicy myślimy o Ojcu i Duchu Świętym" - można trawestować prefację z uroczystości Trójcy Przenajświętszej.

Bezwarunkowa miłość Jezusa jest objawieniem miłości Ojca. Jakiekolwiek myśli, które mają odróżnić Ojca od Syna, przeciwstawić miłosierdzie jednego surowości drugiego, nie mają sensu, bo Jezus jest jedno ze swoim Ojcem. Nie ma lepszej ikony Miłosierdzia Boga Najwyższego, jak sam Jezus czyniący ludzi swoimi przyjaciółmi w ostatniej godzinie. Serce Jezusa jest sercem Boga.

"Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski" (Mt 5, 48) - mówi Jezus. W innym miejscu nie pozostawia wyboru: "Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje!" (Mk 8, 34). Jezus nie chce, byśmy zachwycali się Jego bezwarunkową miłością. Chce wzajemności, chce, byśmy do miary takiej miłości dorastali. Oczywiście to po ludzku niemożliwe, bo popsuta grzechem pierworodnym natura nie ma dość siły, by rozerwać więzy egocentrycznego zniewolenia, skupienia na swoim losie bardziej niż na kimkolwiek innym.

Na szczęście na Golgocie dokonała się rzecz niezwykła. Pchnięcie włócznią otworzyło serce Chrystusa i z jego wnętrza popłynęły strumienie wody żywej. Dany został Kościołowi, czyli każdemu z Jezusowych przyjaciół, Duch Święty, Duch Miłości. "Podobnie także Duch przychodzi z pomocą naszej słabości. Gdy bowiem nie umiemy się modlić tak, jak trzeba, sam Duch przyczynia się za nami w błaganiach, których nie można wyrazić słowami" (Rz 8, 26).

Gdy nie potrafimy kochać, nie stać nas na wybaczenie naszym winowajcom, gdy niezdolni jesteśmy do przyjaźni uprzedzającej wszelką zdradę - Bóg wzmacnia naszego ducha. Z serca Boga wypłynęły strumienie, które mogą się stać pokarmem ludzkiego serca.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 25/2009