Miłość i nuda w czasach zarazy

„Myślę, że moi rodzice-lekarze już oszaleli w tym szpitalu, tylu pacjentów przychodzi. Ale nie boję się o nich, są przecież ostrożni, noszą maseczki...” – czworo młodych Chińczyków opowiada o koronawirusie i ich codzienności.

24.02.2020

Czyta się kilka minut

Pod wypożyczalnią rowerów, Pekin,  5 lutego 2019 r. / CARLOS GARCIA RAWLINS / Reuters / Forum
Pod wypożyczalnią rowerów, Pekin, 5 lutego 2019 r. / CARLOS GARCIA RAWLINS / Reuters / Forum

Pech chciał, że dramat zaczął się tuż przed obchodami Święta Wiosny, czyli chińskiego Nowego Roku – liczonego według kalendarza księżycowego. Szacuje się, że co roku w podróż do rodzinnych miejscowości rusza wtedy prawie 400 mln Chińczyków, co stanowi największą tego typu migrację ludzką na świecie.

Spuszczone ze smyczy zarazki nieznanego dotąd wirusa Covid-19 przeskakiwały więc z prowincji do prowincji, ogarniając wreszcie całe Chiny, od Mandżurii aż po Tybet. Brak szczepionki sprawił, że władzom pozostały toporne metody fizycznej izolacji. Przekaz został sformułowany jasno: ludzie mają siedzieć w domach.

Strach przed zarażeniem wprowadził w przestrzeń publiczną niechcianą pustkę i spokój. Na stacjach metra, w supermarketach, a nawet w blokach na osiedlach mieszkaniowych wchodzący ustawiają się w kolejkach, czekając na kontrolę temperatury. Przedstawienia i koncerty odwołano, a kina i teatry zamknięto, ograniczając rozrywkę i kontakt społeczny do platform wirtualnych. Chude tygodnie nastały też w gastronomii: zwykle pełne restauracje świecą pustkami i błyszczą płynem sterylizującym. Na ulicach nieliczni przechodnie patrzą na siebie zza maseczek, a czasem misternych kaftanów mających chronić przed zarazkami.

Wobec ograniczonych możliwości wychodzenia z domu, bez pracy i znajomych, wytrzymałość psychiki na społeczną izolację została poddana próbie. Kilkoro bohaterów opowie nam, jak epidemia wpłynęła na ich codzienność. Choć dostosowanie się do nowej rzeczywistości okazuje się wyzwaniem, ich relacje pozbawione są dramatyzmu. Życie w końcu płynie dalej.

Akt pierwszy: miłość

LI BOYUAN, WŁAŚCICIEL NIERUCHOMOŚCI Z PEKINU Straciłem mnóstwo pieniędzy przez tego wirusa. Lokator, który wynajmował moje mieszkanie, pochodzi z prowincji Zhejiang i pojechał tam na Święto Wiosny. I potem, z powodu ograniczenia połączeń kolejowych, nie mógł wrócić do Pekinu. Przez to wszystko stracił też pracę i anulował kontrakt. Spakowałem więc jego rzeczy i sam przeprowadziłem się do mieszkania.

Na moje osiedle nie mają teraz wstępu ludzie z zewnątrz, poza najbliższymi. Nie wiem, czy narzeczona też się liczy. Kartę wstępu mogę dać tylko jednej osobie i będę musiał dobrze się zastanowić, komu. Jeśli dam ją hydraulikowi, nie będę mógł wpuścić dziewczyny. Ale przeżyję. Jestem singlem od wielu lat, przyzwyczaiłem się do samotności.

Pekin to teraz fajne miasto. Jest mniej tłoczno i mało ludzi na ulicach. Aha! Może poszłabyś ze mną na obiad?

Akt drugi: nuda

ZHOU HONGZHAO, STUDENT Z PROWINCJI GUANGDONG Wirus zmusza wszystkich do trzymania się z dala od innych. Okropnie się przez to nudzę. W ramach zwalczania wirusa nowy semestr na uniwersytecie rozpocznie się online. Powrót na kampus nie będzie możliwy, zanim wirus nie zostanie zwalczony. A nikt jeszcze nie wie, kiedy to nastąpi.

W mojej miejscowości sytuacja nie wygląda różowo, sporo ludzi zaraziło się wirusem, więc nie wychodziłem z domu już od trzech tygodni. Moi rodzice są lekarzami i powiedzieli mnie i mojemu bratu, żebyśmy zostali w domu i unikali innych. Jedzenie też oni kupują, kiedy wieczorem wracają z pracy do domu.

Tak serio to myślę, że rodzice już trochę oszaleli w szpitalu. Teraz przychodzi tam o wiele więcej pacjentów niż zwykle i jest to dla nich wykańczające. Ale nie boję się o nich, przecież są ostrożni, noszą maseczki i często myją ręce.

Muszę przyznać, że to trudny dla mnie okres. Nie mogę spędzać czasu z przyjaciółmi, nie mogę uprawiać sportu. Jedyne, co mogę, to siedzieć w domu, czytać książki i oglądać filmy. Żeby zabić czas, trochę pracuję nad moim artykułem na studia i gram na iPadzie. Ze znajomymi pozostaję w kontakcie tylko przez WeChat [najpopularniejsza aplikacja społecznościowa w Chinach – red.]. Innej możliwości nie mam.

Siedzenie w domu może jest fajne przez dwa-trzy dni. Ale teraz jest to już nudne. To jak powtarzanie wielokrotnie tego samego, co jest już dobrze znane.

Akt trzeci: frustracja

YANG XIRAN, STUDENTKA Z PROWINCJI GUIZHOU Miałam rozpocząć studia w Australii. Teraz to już prawie pewne, że w tym semestrze nie zjawię się na żadnych zajęciach. Wszystko wskazuje też na to, że australijski rząd wydłuży zakaz wjazdu na teren kraju dla Chińczyków. Nadal siedzę więc w domu.

Cała ta sytuacja bardzo negatywnie wpłynęła na nas, Chińczyków, którzy studiują za granicą. Utknęliśmy w domu. Jesteśmy sfrustrowani.

Przewidziałam tę sytuację pod koniec stycznia, ale moja rodzinna miejscowość leży w rejonie rolniczym, jest słabo skomunikowana i trudno było mi przełożyć lot do Australii na wcześniejszą datę. Jestem w stanie zrozumieć, dlaczego obce rządy wprowadziły obostrzenia wjazdu dla Chińczyków, ale nadal nie sądzę, żeby był to dobry pomysł. Wirus jest trochę jak grypa. Nie rozróżnia między narodowościami ani rasami.

Trochę się obawiam, że ta sytuacja może wzmóc zachowania dyskryminacyjne. Boję się, że uprzedzenia wobec nas, Chińczyków, utrzymają się przez dłuższy czas i nadal będą tkwić mocno, kiedy wreszcie w następnym semestrze przyjadę do Australii. Oczywiście, chcę zaznaczyć, że jestem też bardzo wdzięczna ludziom z całego świata, którzy solidarnie wspierają Chiny!

Dziesiątki tysięcy studentów znalazły się w tej samej sytuacji co ja. Daje mi to w pewnym sensie ulgę, bo możemy wzajemnie się podnosić na duchu i razem główkować, co robić dalej. Jednak czasami zmartwienia się nawarstwiają i nasilają. Bycie w grupie ma więc i dobrą, i złą stronę.

Chciałam też powiedzieć, że młodzi ludzie o wiele bardziej niż przedstawiciele starszych pokoleń są świadomi zagrożenia, jakie niesie wirus. Znacznie wcześniej podjęli też środki ostrożności niż ich rodzice. Np. ja już przed Świętem Wiosny zaczęłam namawiać moją rodzinę, żeby była ostrożna i odwołała spotkania towarzyskie. Nie było łatwo, bo wiesz, trudno jest zmienić zdanie innych. Przez parę dni przez to kłóciłam się z tatą, aż doszło do tego, że rozpłakałam się na dzień przed świętami. Na szczęście to go przekonało!


Czytaj także: Marek Rabij: Epidemii będzie więcej


Sytuacja jest wyjątkowo skomplikowana dla osób, które – jak ja – mają dużą rodzinę. Przekonanie rodziców jest możliwe, ale przecież nie dam rady przekonać ciotek i wujków, i braci mojego dziadka, i ich rodzin. A wszyscy mieszkamy razem, dzieląc to samo podwórko. Czuję się bezsilna.

Akt czwarty: praca

LIU XINTING, DZIENNIKARKA Z PEKINU W tym okresie wychodzę z domu może ze dwa razy w tygodniu. Zazwyczaj po to, żeby zrobić zakupy. Czasami zamawiam je w internecie, ale wielu pracowników Waimai lub Kuaidi [niezwykle popularne i ekspresowe usługi dostawcze w Chinach – red.] nadal nie wróciło po świętach do Pekinu. Opłata za dostawę jest więc wyższa, a wybór mniejszy. Słyszałam, że w moim rodzinnym mieście, w prowincji Henan, każde mieszkanie otrzymuje dwie przepustki na „wyjścia” dzienne. Domownicy muszą wytypować spośród siebie, kto z nich skorzysta. Tutaj, w Pekinie, jeszcze nie wprowadzono aż takich obostrzeń.

W tej chwili nie wiem, kiedy moje biuro wznowi pracę. Ale pracę zdalną zaczęłam tuż po świętach, czyli 3 lutego. Na razie do pracy w Pekinie wróciły głównie osoby zatrudnione w gałęziach przemysłu uznanych za kluczowe, takich jak elektrownie lub przedsiębiorstwa produkujące żywność. Od reguły są jednak wyjątki: do pracy powróciło również dwoje moich przyjaciół, którzy pracują w agencji filmowej i reklamowej.

Sytuacja jest dla mnie niełatwa. Głównie ze względu na zakwaterowanie. Po pierwsze, wraz z moją rodziną, która przyjechała do Pekinu na Święto Wiosny, zajmujemy teraz mieszkanie mojego brata. On musi mieszkać więc gdzieś indziej. Czuję się przez to winna. Po drugie, mój kontrakt mieszkaniowy wkrótce się kończy. Trudno mi znaleźć jednak nowy pokój, ponieważ wiele osiedli zakazało wstępu na ich teren osobom z zewnątrz.

Życie płynie dalej – pracuję, oglądam koreańskie seriale i cieszę się jedzeniem. ©

Autorka jest absolwentką Katolickiego Uniwersytetu Leuven w Belgii i kolegium MISH na Uniwersytecie Warszawskim, w ramach którego studiowała sinologię, socjologię i filozofię. Pracuje w Pekinie w organizacji zajmującej się problematyką migracyjną.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 9/2020