Miejski szyk

Rewolucja właśnie się toczy. Na dwóch kołach.

05.06.2012

Czyta się kilka minut

Statystyki tylko potwierdzają to, co widać gołym okiem we wszystkich właściwie miastach w kraju. Na przykład Kompleksowe Badania Ruchu zrealizowane na zlecenie Urzędu Miasta Wrocławia w 2011 r. pokazują, że przejazdy rowerem stanowią 3,56 proc. wszystkich miejskich transferów. To co najmniej dwa razy więcej niż w badaniach wykonywanych pięć lat wcześniej. Na części skrzyżowań stolicy Dolnego Śląska ruch rowerowy osiągnął poziom 500 rowerzystów na godzinę. W 2006 r. było ich 220. W maju 2012 r. przez ścieżki rowerowe na ul. Powstańców Śląskich przejeżdżało średnio 3 tys. rowerzystów każdego dnia, a rekordowym okazał się 24 maja, kiedy automatyczne czujniki naliczyły 4,7 tys. rowerów.

Podobnie jest w Krakowie. Tylko jedną ścieżką przez rondo Mogilskie (krzyżują się na nim trasy rowerowe wschodniej części miasta) przejeżdża 2,5 tys. rowerzystów na dobę, na pobliskiej ulicy Kopernika (wyposażonej w tzw. kontrapas umożliwiający rowerzystom legalną jazdę pod prąd) w godzinach szczytu rowerzystów jest więcej niż samochodów. Na niektórych ulicach udział rowerów w ruchu samochodowo-rowerowym wynosi nawet 16 proc.

Rowerzyści poczuli swoją siłę. W Szczecinie podczas ubiegłotygodniowego Święta Cyklicznego na dwa kółka wsiadło prawie 2 tysiące mieszkańców. W minioną niedzielę krakowskimi ulicami przejechało 1,5 tys. rowerzystów, trójmiejskimi 7 tys. Na rowery wsiedli bydgoszczanie, ełczanie, mieszkańcy Mąkowarska, Brzegu, Polkowic i Opatowa. Pedałowali przedsiębiorcy w Siedlcach, uczniowie z Lubonia, dzieci ze Zgorzelca. Ogółem w ostatni weekend w całym kraju rozegrało się 100 imprez z rowerem w roli głównej.

W miastach, w których jedynym słyszalnym głosem był przez wiele lat ten należący do kierowców, pojawiła się realna siła społeczna. Domaga się stojaków, miejskich rowerów, porządnych dróg rowerowych, zainteresowania transportem publicznym.

Jak do tego doszło?

JADĄC, OSZCZĘDZASZ

– To nie rewolucja, to ewolucja – zaznacza Małgorzata Małochleb, która o przestrzeń dla rowerów w Krakowie walczy od 1994 r. Słowo „walka” jest jak najbardziej uprawnione nie tylko dlatego, że Małochleb potrafi się pokłócić z kierowcą, który klaksonem próbuje zepchnąć ją na pobocze: pierwsze próby wytyczania ścieżek rowerowych w mieście napotykały opór zarówno urzędników, jak i służb drogowych – przekonanych, że miasto jest zbyt ciasne, by wygospodarować w nim miejsce dla kolejnego uczestnika ruchu. Na pozór nie bez racji: Kraków jest miastem, w którym doszło do komunikacyjnej tragedii. Brakuje miejsc parkingowych, auta blokują chodniki, co w wielu miejscach uniemożliwia np. przejście z wózkiem dziecięcym. Nowe inwestycje drogowe poprawiają sytuację tylko punktowo. Według portalu korkowo.pl średnia prędkość krakowskich samochodów wynosi 28 km/h – to jeden z najniższych wskaźników w Polsce. Walka o kolejne kilometry ścieżek rowerowych polegała więc bardzo często na wydzieraniu od drogowców każdego metra, ale też okazała się skuteczna.

Jeszcze w 2004 r. część urzędników krakowskich wyśmiewała oficjalnie ideę „Dnia bez samochodu”. Do legendy przeszła wypowiedź ówczesnego wojewody małopolskiego Jerzego Adamika, który na pytanie, jakim środkiem transportu przyjechał do pracy, prychnął: „A czym miałem przyjechać? Przecież nie rowerem!”. W tej samej ankiecie słynny aktor Krzysztof Globisz mówił, że bardzo podobają mu się takie akcje, bo są „po prostu całkowicie nierealne”.

W tej chwili sytuacja jest inna. Rower zrobił się modny. Przeprosił się z nim Krzysztof Globisz, prezydent miasta Jacek Majchrowski jeszcze do tej decyzji nie dojrzał, ale zdarza mu się przejechać tramwajem, co jest krokiem w dobrym kierunku. Sieć ścieżek rowerowych ma w tej chwili łączną długość 100 km, do tego dochodzą kontrapasy na części ulic jednokierunkowych. Masa Krytyczna, czyli comiesięczne spotkanie rowerzystów i przejazd ulicami miasta, gromadzi po kilkaset osób. Sieć rowerowa pozwala się poruszać po części Krakowa znacznie sprawniej niż jakimkolwiek innym środkiem transportu. Przez wspomniane już rondo Mogilskie – jeden z najbardziej rozległych elementów infrastruktury drogowej Krakowa, rowerzysta przejeżdża szybciej niż kierowca. W popularyzację rowerów zaangażowali się politycy, jak poseł Łukasz Gibała (wcześniej PO, teraz RPP) czy Róża Woźniakowska-Thun (PO).

Małgorzata Małochleb: – Liczba rowerzystów w ostatnich latach rośnie lawinowo. Przyczyn jest kilka: przede wszystkim zainteresowanie transportem w mieście jest potężne, każdy ma swoje zdanie na ten temat. Do tego doszły podwyżki cen biletów na komunikację publiczną. Niby są to drobne sumy, ale ludzie się przyzwyczaili, że ceny przewozów rosną raz na kilka lat, a nie dwa razy w roku – jak ostatnio. A decydujący okazuje się argument z Kopenhagi: jadąc rowerem, oszczędzasz czas.

NIE MOGLI NAS ZBAGATELIZOWAĆ

Rowerowa rewolucja to w dużej mierze zasługa organizacji „Miasta dla rowerów”, założonej 17 lat temu przez kilkanaście lokalnych grup ostrzegających przed konsekwencjami boomu motoryzacyjnego i poszukujących alternatywnych rozwiązań. „MdR” to przede wszystkim pragmatycy: nie obrażają się, nie wywracają stolika, wyrzucani drzwiami wracają oknem i raz jeszcze przekonują, że rower może być ratunkiem dla miejskiej przestrzeni, zdewastowanej przez samochody. Na mapie polskich organizacji ekologicznych jest instytucją wyjątkową – po latach pracy z samorządowcami, akcji bezpośrednich i uporczywego lobbingu przeprowadził korzystne dla rowerzystów zmiany w ustawie o ruchu drogowym. To największy sukces ruchu rowerowego. Można m.in.:


- poruszać się środkiem pasa ruchu na skrzyżowaniu (tak, żeby samochód nie zajeżdżał rowerzyście drogi);


- korzystać ze śluz rowerowych, czyli specjalnych przestrzeni umieszczonych na wlocie skrzyżowania;


- wyprzedzać powoli jadące samochody z ich prawej strony (pod warunkiem dostatecznej widoczności);


- w wyjątkowych sytuacjach jechać po chodniku;


- przewozić dzieci w przyczepkach;


- jechać obok innego rowerzysty (jeśli nie utrudnia się w ten sposób jazdy innym uczestnikom ruchu).


Prezesem stowarzyszenia od początku jest Marcin Hyła. Od dwudziestu lat jego charakterystyczną sylwetkę (dobrze zbudowany, ubrany elegancko, na rowerze jeździ wyprostowany, jak konno) można zobaczyć w różnych miastach kraju, zawsze na dwóch kołach. – „Miasta dla rowerów” działają bardzo podobnie do Greenpeace. Po prostu rozmawialiśmy z partią rządzącą o konkretnej sprawie. Nie o in vitro, narkotykach, prawach kobiet, ekologicznych podatkach itp. Skoncentrowaliśmy się na konkretnym, wymiernym do bólu temacie, pokazując, co trzeba zmienić, by rowerzysta w tym kraju był pełnoprawnym uczestnikiem ruchu drogowego – tłumaczy. – Ale przygotowanie do zmiany trwało lata. Przychodząc do sejmu, nie byliśmy kosmitami. Na przykład duże znaczenie dla parlamentarzystów miały wielotysięczne Masy Krytyczne w Warszawie. Nie mogli nas zbagatelizować, wiedząc, że stoi za nami dużo młodych, aktywnych ludzi.

„MdR” jako jedyna z organizacji ekologicznych dotychczas szturmujących parlament zdobył poważnych partnerów w parlamencie. Do zakładanej w zeszłej kadencji przez posłankę PO Ewę Wolak parlamentarnej grupy ds. rozwoju komunikacji i turystyki rowerowej zapisało się 43 posłów i senatorów ze wszystkich ugrupowań. Ewa Wolak, poza sejmem zapalona rowerzystka, miała doświadczenie jeszcze z Wrocławia, gdzie pracowała m.in. w komisji ochrony środowiska. Wytyczała drogi rowerowe, debatowała z drogowcami na temat absurdalnej wysokości krawężników, na których rowerzyści mogli wybić sobie zęby. – Chciałam przełamać wreszcie w parlamencie stereotyp, że najważniejsi na drogach są kierowcy. Owszem, są ważni, sama mam samochód i rozumiem perspektywę zza kierownicy. Ale najwyższy czas zrozumieć, że szosa czy chodnik są też dla innych – tłumaczy posłanka PO.

Zmiany w ustawie o ruchu drogowym weszły w życie rok temu. W parlamencie nikt nie głosował przeciw. W ostatnich wyborach rowerowe postulaty zgłaszały zarówno PO, jak i PiS.

LEPSZY ROWER NIŻ TRAMWAJ

„MdR” udało się jeszcze coś, co może budzić zazdrość innych ekologów. Rower został odczytany przez opinię publiczną nie jako radykalny postulat, tylko szansa na lepsze, zdrowsze, bardziej kolorowe życie. – Choćby ubiór. Z PRL-u wynieśliśmy przekonanie, że rowerami poruszają się ludzie ubodzy. Aktywiści rowerowi pokazują, że to świetny środek transportu dla kobiet na szpilkach, mężczyzn w garniturach i płaszczach, pamiętam nawet garsonkowo-garniturową Masę Krytyczną z Torunia, który jest zresztą miastem ze świetnie rozwinięta infrastrukturą rowerową – opowiada dr Michał Beim, poznański urbanista specjalizujący się w tematyce transportowej. – Takie działania budują nie tylko prestiż, ale też zwykłą modę. Dotychczas w Polsce jej brakowało.

– W Polsce rzeczywiście dokonuje się wielka zmiana społeczna. Ale jest ona wypadkową działań aktywistów z całego kraju oraz innych, równie ważnych okoliczności – zaznacza Lidia Krzemień–Zimand, koordynatorka prowadzonej przez „Gazetę Wyborczą” akcji „Polska na rowery”. – Młodzi ludzie wracają z zagranicy, widzą, że w innych krajach europejskich rower jest sposobem na życie. Pytają, dlaczego podobnie nie może być u nas. Ważny jest też argument ekonomiczny. Rosnące ceny biletów na tramwaj czy autobus nie uderzają tak mocno po kieszeni jak coraz wyższe koszty benzyny.

Dr Michał Beim: – Mimo że transport publiczny wraca do łask, to nadal nie spełnia oczekiwań Polaków. Wolimy wsiąść na rower, niż gnieść się w tramwaju.

– Jeżdżę po Krakowie od pięciu lat i nabieram apetytu na coraz więcej – opowiada Marcin Olszański, 35-letni nauczyciel. – W tym roku po raz pierwszy całą zimę spędziłem na rowerze. I poczułem prawdziwą wolność, bo w końcu nie musiałem gnieść się z innymi obywatelami w nie zawsze pachnących tramwajach.

Polskim rowerzystom sprzyja nawet... globalne ocieplenie. Brak ekstremalnych temperatur jesienią i zimą zachęca do tego, by z roweru korzystać cały rok. Ma to jednak swoją ciemną stronę: ciepła zima 2010/11 przyniosła wzrost wypadków z udziałem rowerzystów.

***

Ustawa została więc zmieniona na lepsze, liczba rowerzystów rośnie i, wszystko na to wskazuje, będzie rosnąć nadal. W jaki jeszcze sposób można sprawić, by jeździli bezpiecznie, nie wchodząc w konflikty z kierowcami?

Marcin Hyła: – Jest ustawa, ale rozporządzeń brak. Przez miniony rok w całym kraju powstały tylko dwie śluzy we Wrocławiu. A takie rozwiązanie pełni kluczową rolę w regulacji ruchu. Dzięki nim rowerzysta może bezpiecznie skręcić w lewo. Na razie zarządcy dróg boją się tego rozwiązania, twierdząc, że nie mają podstawy prawnej.

– Do zrobienia jest bardzo dużo – dodaje Małgorzata Małochleb. – Będziemy się teraz domagać zwiększenia liczby stref zamieszkania w Krakowie, tak by ograniczenie do 20 km/h obowiązywało nie tylko na osiedlach. Potrzebne są śluzy, kolejne kontrapasy i strefy tzw. „tempo 30”, w których nie można się poruszać z prędkością wyższą niż 30 km/h.

Ewa Wolak: – Po pierwsze, edukacja dzieci i kierowców. Sytuacja zmienia się na lepsze, ale wielu kierowców nadal nie widzi rowerzystów na drodze. Po drugie, musimy ciągle pokazywać dobre praktyki samorządom. Tak, żeby na drodze rowerowej nie wyrastały wysokie krawężniki, żeby nie wiła się ona slalomem z jednej strony ulicy na drugą, żeby nie stawiać w jej świetle pachołków czy koszy na śmieci. Zrobiliśmy sporo, ale ciągle czuję niedosyt.

Wszyscy rozmówcy „Tygodnika” podkreślają, że w Polsce kultura rowerowa powinna być tak wysoka jak w rozkochanej do nieprzytomności w rowerach Danii. Tylko w Kopenhadze 30 proc. mieszkańców codziennie dojeżdża do pracy na rowerze. Ostatnio powstała tam nawet 17-kilometrowa autostrada dla rowerów, łącząca dalekie przedmieścia z centrum miasta. Punktem odniesienia jest też Berlin, który w ubiegły weekend zorganizował kolejny raz największą imprezę rowerową na świecie – tzw. Sternfarht, czyli zlot gwiaździsty. Według pierwszych szacunków wzięło w nim udział ponad 120 tys. uczestników.

I to jest cel, do którego zmierzają.

Niemożliwe? Takiego pojęcia w słowniku polskich aktywistów rowerowych nie ma.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, reportażysta, pisarz, ekolog. Przez wiele lat w „Tygodniku Powszechnym”, obecnie redaktor naczelny krakowskiego oddziału „Gazety Wyborczej”. Laureat Nagrody im. Kapuścińskiego 2015. Za reportaż „Przez dotyk” otrzymał nagrodę w konkursie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 24/2012