Miejsce do życia

Para krakowskich muzyków stworzyła rajską przestrzeń, w której harmonijnie żyją ludzie, dzikie zwierzęta i magiczne rośliny.

18.05.2015

Czyta się kilka minut

Marek Styczyński / Fot. Materiały prywatne
Marek Styczyński / Fot. Materiały prywatne

Położone na krańcu wsi, na wzgórzu, w malowniczym regionie słowackiego Zamagurza. Z północy roztacza się widok na Trzy Korony, których ostre szczyty błyszczą w słońcu; od południa – na majestatyczne Tatry. Na niedalekich pastwiskach owce i krowy podzwaniają dzwonkami.

Od roku gospodarstwo ma nowych właścicieli. Kupili je Marek Styczyński i Anna Nacher – muzycy Karpat Magicznych, współautorzy przewodnika po tradycjach muzycznych „Ucho jaka. Muzyczne podróże od Katmandu do Santa Fe” oraz „Vaggi Varri – w tundrze Samów” – książki podróżniczej o Laponii. Partnerzy w licznych projektach i w codziennym życiu. Swój nowy dom nazwali „Biotop Lechnica”.

Dom górny, dom dolny

– To nie my wybraliśmy to miejsce, to ono wybrało nas – mówi Anna Nacher. – Karpaty zawsze odgrywały ważną rolę w moim życiu. Ukształtowały mnie. Dzięki nim jestem muzykiem, pracownikiem naukowym i pisarką.

– Od dawna marzyliśmy o jakimś własnym miejscu w tym regionie – dopowiada Marek Styczyński. – Niekoniecznie o domu, ale choćby o małej łączce, na której możemy rozbić namiot, przespać się, potem namiot złożyć i zostawić u sąsiadów. Na co dzień mieszkamy i pracujemy w Krakowie. Dzięki takiej „bazie” możemy częściej bywać w górach, które uwielbiamy. Mamy też wreszcie przestrzeń na prowadzenie warsztatów.

Na terenie gospodarstwa są dwa murowane domy. Dom górny ma być przeznaczony dla gospodarzy.

– Powiesimy tam tabliczkę z napisem „staff only” – śmieje się Styczyński. – Lubimy spotkania z ludźmi, ale potrzebujemy też własnej przestrzeni, gdzie będziemy mogli pisać, komponować.

W domu dolnym będą mogli zatrzymać się goście. Jest jeszcze drevenica – tradycyjna spiska chata, drewniana z wypełnieniami z mchu, pokrytymi gipsem z ultramaryną, o charakterystycznym błękicie. Chata nie była im potrzebna, za to zbyt piękna, żeby ją wyburzyć.

– Zastanawialiśmy się, co z nią zrobić. W końcu postanowiliśmy, że stworzymy miejsce otwarte dla wszystkich.

W chacie powstaje Ośrodek Praktyk Bioregionalnych. Na ścianach zawisną fotogramy z okazami roślin użytkowych i magicznych. Znajdzie się tam kolekcja instrumentów muzycznych, rękodzieła tradycyjnego, roślin i grzybów. Po ojcu, wielkim pasjonacie przyrody, Marek Styczyński odziedziczył unikatową kolekcję książek. Wśród nich są i te, które Zbigniew Styczyński, wraz z przyjacielem Władysławem Hasiorem, ocalił, gdy na podwórku I LO w Nowym Sączu hitlerowcy palili zbiory miejscowej biblioteki. Kolekcja zostanie udostępniona w bibliotece przyrodniczej im. Zbigniewa Styczyńskiego, też pod dachem spiskiej drevenicy. Finansowanie projektu: społecznościowe, na portalu polakpotrafi.pl.

Zielnik podróżny

Od lat Marek Styczyński przemierza Spisz i Pieniny, prowadząc warsztaty etnobotaniczne. Biorą w nich udział amatorzy, po prostu z ciekawości, i naukowcy – biolodzy i botanicy, zaskoczeni, że do roślin można podchodzić w tak nietypowy sposób. Nie tylko skupiając się na ich biologicznych procesach, ale traktując je jako element kultury. Styczyński pokazuje rośliny lecznicze i magiczne, uczy, jak można z nich zrobić instrumenty, mówi o roli, jaką odgrywają w tradycyjnych zwyczajach i wierzeniach.

W 2012 r. swoją wiedzę i doświadczenia zebrał w książce „Zielnik podróżny. Rośliny w tradycji Karpat i Bałkanów. Przewodnik alternatywny / wprowadzenie do etnobotaniki”. Boleśnie świadomy, że nie jest w stanie przekazać całej wiedzy w jednej książce, jako swoisty suplement do „Zielnika” prowadzi blog etnobotanicznie.pl.

W styczniu pisał m.in. o tym, co można zrobić z karobu, czyli szarańczyna strąkowego (Ceratonia siliqua) i czy Jan Chrzciciel na pustyni jadł szarańczę, czy szarańczyn właśnie. W lutym o „etnobotanice wizyjnej”, czyli niezwykłych obrazach Mariji Prymaczenko – ukraińskiej artystki nurtu „sztuki naiwnej”. W marcu polecał książki o roślinach, które „niosą ze sobą coś więcej niż opisy gatunków i informacje o przydatności dla człowieka”. W kwietniu opowiadał o shinrin-yoku, czyli leczeniu lasem, formie terapii wnikliwie badanej w Japonii i wprowadzonej do oficjalnie akceptowanej praktyki leczniczej. W maju planuje kolejne warsztaty i dzieli się nowym myśleniem o pracy z roślinami: „Wymaga ona determinacji, maksymalnego zaangażowania i skupienia, co eliminuje zbiorowe fiesty i wyścigi. Wymaga zapomnienia, co jest, a co nie jest »ekologiczne«... Mody odpadają, ogrodnictwo (nawet to »nowe«) jest z natury poza modą. (…) Ogrodnictwo jest bardzo podobne do kultywowania własnego świata muzyki”.

Odpuścić marchewki

Po zimowych miesiącach prac remontowych i stałego dorzucania drewna do pieca, żeby nowo zamontowane rury nie zamarzły i nie popękały, w Biotopie Lechnica czas na działania w ogrodzie. Marek Styczyński wprowadza w życie swój projekt. Ogród będzie zawierał kolekcję gatunków jadalnych oraz cały szereg roślin magicznych i leczniczych. Sadzi brzozy, dereń, rokitnik, świdośliwy. Cały ogród powstaje zgodnie z ideą permakultury. Czyli jest tak planowany, by przy jak najmniejszych ingerencjach w środowisko osiągnąć jak najbardziej wydajne zbiory.

– Mówiąc najprościej: jeśli gleba, nawodnienie i inne czynniki sprawiają, że na danym obszarze w ogóle nie udają się marchewki, to nie trzeba na siłę zmieniać warunków, ale po prostu odpuścić sobie te marchewki i posadzić coś innego – tłumaczy Styczyński. – A marchewki kupić od sąsiada albo nawet nie kupić, a wymienić się z nim na coś, co nam obrodziło. Nasz ogród ma to do siebie, że nie ma tam ani jednego płaskiego fragmentu, wszędzie skarpy, dołki. Woda spływa ze stoku i gromadzi się w tych wgłębieniach. Wystarczyło pokierować jej biegiem tak, że płynie teraz jednym strumieniem i nawadnia grządki. Wykorzystałem naturalne warunki, by działały na moją korzyść. A w korycie posadzę arcydzięgiel litwor, który lubi stały przepływ wody.

Przy okazji daje krótki wykład: arcydzięgiel to roślina rodzima, wykorzystywana na wiele sposobów. Nasiona są przyprawą, kandyzowane łodygi używane są do zdobienia tart, z suchych łodyg robi się dodatek do ziołowych naparów; znane są też nalewki z arcydzięgla. Dla Styczyńskiego roślina ta ma szczególne znaczenie przez związek z kulturą żyjących za kręgiem polarnym Samów. Jest dla nich nie tylko popularnym pokarmem; robi się z niej też unikalny instrument dęty – fadno, oraz cybuchy do fajek, w których pali się suszony krwawnik.

– A permakultura to coś więcej niż strategia prac ogrodniczych – dodaje. – To podejście przekłada się na inne dziedziny. My np. w duchu permakultury tworzymy muzykę. Oznacza to przede wszystkim walkę z własnym egoizmem, z naturalnym dla każdego artysty pragnieniem, żeby zostać zauważonym, znaleźć się na szczycie.

Karpaty Magiczne mają już 18 lat. Muzykom nigdy nie zależało na promocji za wszelką cenę. Kiedy wiedzieli, że w miesiącu są w stanie zagrać trzy dobre koncerty, nie podpisywali kontraktów na piętnaście. Dziś mają na koncie 14 płyt, nie licząc kompilacji i pobocznych projektów, oraz koncerty na całym świecie.

– Zostaliśmy kiedyś zaproszeni do Liverpoolu przez organizację polonijną. Bardzo się ucieszyliśmy. Wiadomo, Liverpool – miasto Beatlesów. Ale zapytaliśmy organizatorów, dlaczego właśnie my. Odpowiedzieli, że zapraszanie polskich zespołów rock’n’rollowych to jak wożenie drzewa do lasu, a my gramy taką muzykę, której nikt tu wcześniej nie słyszał.

Wykorzystują tradycyjne instrumenty z Azji, Europy i Australii, łączą tradycję muzyczną Europy Środkowo-Wschodniej z awangardą i free jazzem. Ich kompozycje nie wpadają w ucho po pierwszym przesłuchaniu, ale intrygują i niepokoją. Prócz stałego składu (obok Styczyńskiego i Nacher są to Jan Kubek i Małgorzata „Tekla” Tekiel) na koncertach i płytach często pojawiają się inni muzycy.

– To dlatego, że jesteśmy przede wszystkim zainteresowani muzyką, co wbrew pozorom wcale nie jest tak oczywiste.

Muzyka to dla nich współbrzmienie, wymiana energii, żywe spotkanie, nawet kosztem nieidealnego wykonania.

– W tej kwestii jestem maksymalistą – mówi Styczyński. – Dobry koncert to taki, po którym ja jako muzyk wychodzę trochę zmieniony i przynajmniej część publiczności czuje podobnie.

Czy kiedy skończą już remont w Biotopie Lechnica, raz na zawsze wyprowadzą się z Krakowa?

– Na pewno nie. To prawda, że kochamy dziką, nieskażoną naturę, cieszymy się, że nasze gospodarstwo jest usytuowane tyłem do wsi, a z okien widać wyłącznie góry, ale równocześnie uwielbiamy kulturę miejską, lubimy wyjść do teatru, na koncert, do kawiarni na lody.

Choć Marek Styczyński urodził się w Nowym Sączu, od wielu lat związany jest z Krakowem. Lubi jego galicyjski klimat; jak mówi, z terenu byłych Austro-Węgier bliżej mu do Budapesztu, Koszyc niż choćby do Warszawy.

– Tak naprawdę cały czas jedną nogą mocno stoimy w Krakowie. Drugą niedawno postawiliśmy w Lechnicy. Wreszcie jest równowaga: jin i jang. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 21/2015