Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
20 maja 1913 r. pani Beattle, kucharka w posiadłości Reston House w podstołecznym Kew, dostała poważne zadanie: przygotować kolację dla gości swych pracodawców. Spodziewano się aż „dwunastu dżentelmenów z Londynu”. Na kartce wyrwanej z zeszytu napisała więc do pana Russella, ogrodnika: „Na dzisiejszą kolację potrzebuję co następuje: marchew w trzech kolorach, seler, szparagi, dynie, karczochy, buraki w dwóch kolorach, czosnek, cebule, ziemniaki do ugotowania, chrzan – świeży korzeń, rabarbar – sporo”.
Wszystko rosło w ogrodzie przy domu, a zajmował się nim Charles Russell, dla bliskich Charlie. Pracował tu od 1906 r. aż do roku 1935, gdy właściciel posiadłości zmarł, dom sprzedano, a ogród zniknął.
Teraz w wielkim pawilonie Chelsea Flower Show jego namiastkę odtworzyła wnuczka ogrodnika, Linda Phillips: jest stara szopa z oryginalnymi narzędziami Charliego, są warzywne grządki, a na taczce ułożono zamówienie pani Beattlle sprzed stu lat. Marchewka rzeczywiście w trzech kolorach: prócz pomarańczowej, również żółta i... czarna.
WARZYWA NA MEDAL
W tej rekonstrukcji Lindzie Phillips pomagali ogrodnicy firmy Pennard Plants. W starym wiktoriańskim ogrodzie, otoczonym wysokim murem (tak tworzy się mikroklimat), położonym w małej wiosce w Somerset, hodują oni warzywa tradycyjne i dziś zapomniane – jak czarne marchewki.
– Dawniej, do 1945 r., ludzie uprawiali więcej warzyw. Potem wiedza zniknęła i dziś trzeba wprowadzać na nowo podstawowe pojęcia – opowiada Mike, ogrodnik z Pennard Plants. – Często widzimy, że ludzie chcą mieć własne warzywa, ale na początku nawet nie wiedzą, co robić z nasionami.
Do rozmowy włącza się Tony: – Z drugiej strony, jest dziś większa różnorodność warzyw, ludzie lubią uprawiać w mieszkaniu modne zioła czy rzadkie jarzyny, a resztę kupują tanio w supermarkecie. Kilkadziesiąt lat temu nie uprawiano np. zielonej papryki, nawet czosnek nie był tak popularny jak dziś.
Charles Russell pewnie by się zdziwił, widząc swój ogród zrekonstruowany w Chelsea. Bo za szopą z narzędziami rozciąga się typowy londyński ogród warzywny z 2013 r.: marchewki i sałata rosną nie na równych grządkach, ale w starych puszkach i skrzynkach. Słowem: wszędzie, gdzie można nasypać trochę ziemi. To trend wymuszony brakiem przestrzeni w wielkim mieście.
Za tę prezentację odpowiadała fundacja Roots and Shoots, założona właśnie przez wnuczkę pana Russella. – Fascynacja ogrodnictwem ominęła rodziców i odrodziła się dopiero w moim pokoleniu – mówi Linda. – Celem naszej fundacji, która zdobyła uznanie nawet księcia Karola, jest nie tylko nauczenie ludzi uprawy warzyw, ale też pokazanie nowych możliwości w życiu. Ogrodnictwo to nie tylko nowa umiejętność, ale czasem też szansa na pracę. I coś, dzięki czemu ludzie znów wierzą w siebie.
Gdy Charlie rwał marchewki dla pani Beattle, nie mógł przypuszczać, że sto lat później jego wnuczka otrzyma złoty medal na najważniejszym ogrodniczym show świata. A już na pewno nie uwierzyłby, gdyby usłyszał, że uznanie przyniesie jej uprawa zwykłych warzyw.
ORCHIDEE I SUFRAŻYSTKI
Pierwszy pokaz w Chelsea, zorganizowany przez Królewskie Towarzystwo Ogrodnicze, trwał trzy dni. Wszystko odbyło się w jednym wielkim namiocie, gdzie osiągnięcia prezentowało 244 ogrodników. Społeczeństwem, a zatem i ogrodnictwem, rządziły jasne zasady. Nie tylko goście i sędziowie, ale też ogrodnicy prezentowali się w melonikach i białych koszulach.
Tryumfy święciły egzotyczne rośliny: po raz pierwszy pokazano bonsai, a powszechną fascynację budziły orchidee – wtedy kwiaty dla najbogatszych. Aby je zaprezentować, wydzielone miejsce musiano ogrzewać rurami z gorącą wodą. Ogrodnicy z firmy McBean przygotowywali je przez osiem dni. Pokazali aż tysiąc orchidei. Za najciekawsze odmiany płacono wtedy nawet tysiąc funtów, a sprzedaż na pokazie zapewniła firmie utrzymanie przez cały rok.
Teraz orchidee można tanio kupić w supermarkecie. Zmieniło się też społeczeństwo: w 1913 r. sufrażystki, walczące o prawa kobiet, podpaliły pawilon z orchideami w ogrodach królewskich w Kew, protestując tak przeciw męskiej dominacji – w życiu, polityce i... ogrodnictwie. Do więzienia trafiły za to Olive Wharry i Lilian Lenton (ogłosiły strajk głodowy). Sto lat później stoisko Brytyjskiego Towarzystwa Orchidei na Chelsea Show zaprojektowały dwie kobiety; również Królewskiemu Towarzystwu Ogrodniczemu od lat szefuje kobieta.
Jedna z największych firm hodujących róże, David Austin Roses, zaprezentowała nową odmianę: „Lady Gardener” (Pani Ogrodniczka). Michael Marriott, menadżer firmy, z przejęciem prezentował blado-różowe, delikatne cudo. Czemu „Pani Ogrodniczka”? – Dziś więcej kobiet jest ogrodnikami niż mężczyzn. Wydaje mi się, że za każdym ogrodem stoi jakaś kobieta. Ona jest mózgiem, mężczyzna tylko wykonuje różne prace – mówi „Tygodnikowi”.
Razem z nim honory pełniły trzy znane brytyjskie ogrodniczki, wśród nich Jane Lindsay. Jane ma krótko obcięte włosy i widać, że życie spędza raczej w ogrodzie niż na salonach. Na Chelsea przyjechała po raz pierwszy 25 lat temu. – Miałam 17 lat, byłam przerażona – śmieje się. Dziś Jane posiada największą w Wielkiej Brytanii kolekcję odmian pochodzącej z Ameryki Południowej passiflory, w Polsce zwanej męczennicą. – Passiflora była popularna w czasach wiktoriańskich. Potem wojny wszystko zmieniły, takie kwiaty były za drogie w hodowli dla wycieńczonego kraju. Dziś znów są popularne – opowiada.
KRÓLOWA I AUSTRALIJCZYCY
Wystawa w Chelsea odbywa się co roku, jedyne przerwy przypadły na czas wojen światowych – podczas tej drugiej na terenie wystawy umieszczono baterię przeciwlotniczą.
Na początku najważniejszy był wielki pawilon, gdzie pokazywano najpiękniejsze okazy kwiatów. Z czasem uwagę zaczęły przyciągać ogrody, budowane specjalnie na to show. Do lat 40. XX w. najmodniejsze były ogrody skalne: skałki, rośliny górskie. Potem to się zmieniło, a w latach 60. ogrody skalne całkiem zniknęły z Chelsea. Ostatnio dominują takie z kwiatami polnymi lub dzikimi, mieszające formalność z nieładem.
Ale w tym roku tytuł „Najlepszego ogrodu” zdobył ten stworzony przez Australijczyków z wykorzystaniem – po raz pierwszy od lat – elementów skalnych. Wes Fleming z firmy Fleming’s Nurseries od 9 lat startuje w Chelsea. W tym roku zapowiedział, że to ostatnie podejście. – Przetransportować tu ogród z Australii to cholernie ciężkie zadanie. Jak dotąd kosztowało mnie to 1,2 mln funtów – wyznaje. W tym roku powierzył projekt trzydziestoparoletniemu Phillipowi Johnsonowi.
To był debiut Phillipa. – Usiądźmy, padam z nóg – mówi przysiadając na skalnych schodkach, gdy wokół kłębiły się setki podziwiających. – To mój pierwszy projekt na Chelsea i od razu złoty medal, i tytuł „Najlepszego ogrodu”. Nawet królowa tu przyszła!
Rzeczywiście, Elżbieta II – co roku odwiedzająca wystawę na dzień przed jej otwarciem – zaskoczyła wszystkich, gdy nagle wyraziła pragnienie wejścia do ogrodu Australijczyków. – Była bardzo zainteresowana roślinami. Królowa w moim ogrodzie! – dzień później Phillip nadal dochodził do siebie. – Chciałem, aby ogród był świeży, żeby przybliżyć ludziom naturę. Tak wygląda świat wokół mego domu. Chyba mi się udało.
INWAZJA KRASNALI
Jekkę McVicar w Wielkiej Brytanii znają wszyscy: to największa specjalistka od ziół.
Podczas swego debiutu w Chelsea, 21 lat temu, przeżyła podobną przygodę jak Phillip. – Nie miałam pojęcia, jak to wygląda, byłam zdenerwowana i wszystko robiłam na opak – wspomina. – Ale zdobyłam srebrny medal, mój pierwszy. Pamiętam, powiedziano mi, że podczas tradycyjnej wizyty królowa nie podejdzie do mojej wystawy. A tu nagle okazało się, że królowa chce zobaczyć moje zioła! Ludzie wokół niej nie wiedzieli nawet, jak mam na imię, więc tylko na mnie skinęli, abym podeszła. Byłam przerażona i przeszczęśliwa.
Podczas tamtej pierwszej prezentacji towarzyszył jej ogrodowy krasnal. Jekka ma go ze sobą także w tym roku. – To moja szczęśliwa maskotka, nazywa się Borage – pokazuje niewielkiego gipsowego skrzata schowanego w szafce. Kilka lat temu sędzia zauważył go na stoisku Jekki i całkowicie poważnie kazał schować – w ogrodach nie mogą znajdować się „jaskrawo kolorowe mityczne stworzenia”.
– To był mój ostatni rok, gdy przygotowywałam zioła do oceny, a Borage był tam tylko chwilkę, jeszcze przed zakończeniem prac – wyjaśnia Jekka. Ale Chelsea to Chelsea i pewne rzeczy się nie zmieniają. Krasnale są zakazane, jako przejaw złego gustu.
Choć w tym roku zrobiono wyjątek. Na stulecie Chelsea poproszono celebrytów o pomalowanie stu gipsowych krasnali, które zostały potem zlicytowane; zysk przeznaczono na cele charytatywne. Krasnal pomalowany przez Eltona Johna był różowy i miał wielkie diamentowe okulary.
***
Za rok kolejna wystawa. Bilety wstępu będą znów kosztować na czarnym rynku majątek (ich liczba jest limitowana od 1979 r., gdy trzeba było zamknąć wejścia z powodu tłumu). I znów będzie zapewne jeszcze więcej warzyw, nowinek ekologicznych, organicznych, naukowych. Więcej natury. Bo w tym kierunku zmierzamy.
Oby nie było zimniej; tak chłodnej wiosny nikt nie nie pamiętał. Irysy otworzyły się dopiero po podgrzaniu suszarkami do włosów, a maki w ogrodzie firmowanym przez księcia Harry’ego nie otworzyły się wcale.
Wystawę odnotowywała w swych esejach słynna pisarka (i ogrodniczka) Vita Sackville--West: „To jedna z tych rzadkich rzeczy w naszych marnych życiach: rzecz poza krytyką. To baśń o ogrodzie, która stała się prawdziwa” – pisała w 1953 r.
Więcej zdjęć z Chelsea Flower Show na www.tygodnik.onet.pl