Między wojną i epidemią

„A kto za mnie, dziewczynko, kwiatki będzie sprzedawał? Jak inaczej zapłacę za moje lekarstwa?” – pyta Olga, emerytka, która handluje krokusami na kijowskiej ulicy.

23.03.2020

Czyta się kilka minut

Jaryna Czornohuz protestuje przed siedzibą prezydenta Ukrainy, Kijów, marzec 2020 r. / MONIKA ANDRUSZEWSKA
Jaryna Czornohuz protestuje przed siedzibą prezydenta Ukrainy, Kijów, marzec 2020 r. / MONIKA ANDRUSZEWSKA

Pomimo epidemii i wydanego już przez władze zakazu zgromadzeń, tego dnia na głównych ulicach Kijowa trudno było poczuć się samotnie.

Kilka tysięcy ludzi zebrało się w sobotę, 14 marca, w centrum ukraińskiej stolicy, aby uczcić Dzień Ukraińskiego Ochotnika. Od kilku lat jest obchodzony ku czci tych, którzy w 2014 r. jako pierwsi stawili czoło rosyjskiej agresji. Demonstranci chcieli też zaprotestować przeciw uznaniu dwóch samozwańczych „republik ludowych”, donieckiej i ługańskiej, za stronę w negocjacjach, które od lata 2014 r. ciągną się w białoruskim Mińsku.

Czy to nieświadomość zagrożenia? Czy może wielu Ukraińców zostało tak doświadczonych w ostatnich latach, że gdy mają wybierać między wojną a pandemią, ta druga nie robi na nich – przynajmniej na razie – większego wrażenia?

Protest w maseczce

Dziewczyna w mundurze od tygodnia siedzi na karimacie przed budynkiem Biura Prezydenta Ukrainy. Za jej plecami migoczą czerwone płomyki zniczy. Wokół rozłożyła elementy umundurowania i plakaty: „Walka za swój kraj to sztuka”, „To okupacja, a nie konflikt wewnętrzny”.

Usta i nos Jaryny Czornohuz zakrywa osobliwa żałobna woalka: czarna maseczka, mająca chronić przed koronawirusem. W dłoniach trzyma zdjęcie Mykoły: swego frontowego ukochanego, któremu nie zdążyła wyznać miłości.

„Dzisiaj stracił życie chłopiec, którego kochałam” – napisała na Facebooku pod koniec stycznia tego roku, po tym, jak Mykoła zginął od kuli rosyjskiego snajpera. Choć jej wpis zebrał tysiące lajków i udostępnień, teraz w proteście towarzyszy jej zaledwie kilka osób.

– Porozumienia mińskie to taniec na kościach. Wojna w Donbasie wciąż trwa, a pandemia nie zwalnia nikogo z walki za swój kraj. Ze względu na zakaz zgromadzeń nie ma nas tu nigdy więcej niż dziesięcioro. Respektujemy zasady bezpieczeństwa – zapewniają uczestnicy protestu, pokazując płyn antybakteryjny, którym często dezynfekują ręce.

Historia 24-letniej Jaryny jest podobna do wielu biografii młodych Ukraińców w ostatnich latach. Dziewczyna skończyła literaturoznawstwo na Akademii Kijowsko-Mohylańskiej – jednej z najbardziej prestiżowych uczelni, ostoi ukraińskich liberalnych elit. Zamiłowanie Jaryny do książek widać i teraz: na honorowym miejscu jej „posterunku” spoczywa opasły tom „Ksiąg Jakubowych” Olgi Tokarczuk (wydanie ukraińskie).

Jaryna uważa, że każdy obywatel Ukrainy jest zobowiązany do obrony swojego kraju. Dlatego rok temu zdecydowała się wstąpić do Hospitalierów: oddziału medycznego, który powstał jeszcze w 2014 r., ma charakter ochotniczy i skupia wojskowych lekarzy oraz sanitariuszy. Wtedy poznała Mykołę, żołnierza z regularnej armii. I się zakochała.

Miejsce złowróżbne

Dziś mówi, że miejsce ich pierwszego spotkania okazało się złowróżbne: trafili na siebie przypadkowo w okopie, każde w drodze na swoją pozycję. Mykoła zginął miesiąc później dokładnie w tym miejscu.

– Jego życiowa droga jest znakiem wyborów pokolenia młodych ukraińskich mężczyzn, którzy poszli na wojnę w chwili, gdy wielu ludzi przestało już ją uważać za wojnę – być może Jaryna mogłaby powiedzieć to zwyczajniej, mniej patetycznie. Ale pewnie mówiła to już tyle razy ludziom, którzy dziwili się jej protestowi, że inaczej nie potrafi.

Gdy trwająca od wiosny 2014 r. wojna z Rosją przekształciła się, mówiąc językiem wojskowych, z konfliktu manewrowego w wojnę pozycyjną, powoli zaczęła tracić zainteresowanie świata. Od lutego 2015 r., od dramatycznej bitwy o „kocioł debalcewski”, w Donbasie nie ma już spektakularnych ruchów wojsk, o których mogliby dyskutować eksperci. Na liczącym kilkaset kilometrów froncie jest za to codzienna rutyna: okopy, błoto, choroby, czasem depresja, czasem samobójstwo, a prawie codziennie – czyjaś cicha żołnierska śmierć. Albo rany, które zmieniają czyjeś życie na zawsze.

Kwestia godności

Obserwując działania ekipy Wołodymyra Zełenskiego (w kwietniu minie rok, odkąd wygrał wybory prezydenckie), można odnieść wrażenie, że także na obecnej ukraińskiej władzy wojna nie robi już wrażenia.

11 marca, podczas spotkania w Mińsku „trójstronnej grupy kontaktowej ds. uregulowania konfliktu w Donbasie” podpisano dokument, który zakłada stworzenie nowego gremium: rady konsultacyjnej. Obok przedstawicieli OBWE, Ukrainy, Francji, Niemiec i Rosji, w jej skład mają wejść reprezentanci obu „republik” – parapaństw, kontrolowanych przez Rosję (dotąd mieli tam jedynie status niemych obserwatorów). Zdaniem ukraińskiego społeczeństwa obywatelskiego i ekspertów to krok ku uznaniu podmiotowości obu „republik”. A także ku zmianie narracji: mowa byłaby już nie o rosyjskiej agresji, lecz o wojnie domowej (przy tej drugiej wersji obstaje od początku Rosja).

Gdy Jaryna usłyszała, co ustalono w Mińsku, spakowała się i ruszyła w drogę do Kijowa, gdzie spodziewała się zobaczyć masowe protesty. – Protesty faktycznie były, ale po demonstracji ludzie po prostu rozeszli się do domów – mówi dziś. – A ja przyjechałam z plecakiem i śpiworem, przekonana, że to przelało czarę goryczy i zaczniemy nową rewolucję. Usiadłam na schodach ze zdjęciem Mykoły i zaczęłam płakać z bezsilności. Zrozumiałam, że nie ma Mykoły i nie mam dokąd iść. A nawet – dodaje po chwili – że odejść nigdzie nie potrafię. Mykoła miał na plecach wytatuowany napis: „Życie – ojczyźnie. Godność – nikomu”. I ja robię teraz wszystko, żeby żyć zgodnie z tymi słowami. A jedyne, co jest zgodne z moim poczuciem godności, to protestować przeciw uległości wobec terrorystów.

Jakaś epidemia jest tu stale

– Nie dziwię się tej dziewczynie. Ryzykuje zdrowiem podczas epidemii, ale przynajmniej robi to dla ważnej sprawy. Obserwuję właśnie przez okno, jak na przystanku busów stoi kilkadziesiąt osób. To 500 metrów od nieczynnej stacji metra. Ci ludzie po prostu muszą jechać do pracy, a nie mają teraz jak się przemieszczać – mówi Ołeh, lekarz pracujący w kijowskim szpitalu.

Ołeh uważa, że decyzja o zamknięciu stołecznego metra była błędem: – Przecież to najłatwiejszy w dezynfekcji i najszybszy z dostępnych u nas środków transportu! Powinno się zwiększyć maksymalnie liczbę kursów metra, a zawiesić zatłoczone busy i tramwaje, które są wylęgarnią wszelkich bakterii nawet bez nowych patogenów. Tu jest wszystko na odwrót niż w Europie! Nas, lekarzy, nikt nie słucha! – denerwuje się.

– Mówi się, że ludzie u nas są nieświadomi zagrożenia – dodaje Ołeh. – Moim zdaniem ludzie doskonale zdają sobie z niego sprawę, ale nie mają innego wyjścia. Zresztą przeżyli już tyle stresu w ostatnich latach, że chyba zobojętnieli na kolejne alarmy. Mało kto wie, że Ukraina należy do pięciu krajów świata z największym odsetkiem lekoopornej gruźlicy. W zasadzie mamy też epidemię odry, AIDS i żółtaczki. Ludzie przywykli, że stale jest tu jakaś epidemia.

Ołeh obawia się, że Ukrainę czeka niebawem wielka epidemia, z umieralnością porównywalną lub nawet większą niż ta we Włoszech.

– Nie podam mojego nazwiska, bo nie chcę stracić pracy, ale jesteśmy kompletnie nieprzygotowani. W naszym szpitalu nie ma ani jednego sprawnego respiratora. W tym momencie nie mamy dość masek, by zabezpieczyć samych siebie – wylicza. – W spokojnym czasie mamy problem nawet z ratowaniem zwyczajnych chorych. Nie chcę sobie wyobrażać, co zaraz się tu zacznie. Zakaz zgromadzeń i stan zagrożenia epidemicznego ogłoszono za późno.

Pod koniec ubiegłego tygodnia w kraju było ok. 20 potwierdzonych przypadków koronawirusa. Ołeh: – W rzeczywistości musi ich być kilkadziesiąt razy więcej.

Co będzie, jak kwiatków nie kupią?

– Pytasz mnie, dziewczynko, co tutaj robię. A kto za mnie kwiatki będzie sprzedawał? Kto mi zapłaci za leki? – pyta 76-letnia Olga, emerytka, jedna z licznych kobiet handlujących krokusami na ulicach stolicy.

– Jaka znowu kwarantanna? – powiada Olga. – Wszyscy młodzi ciągle o czymś mówią, gdzieś pędzą. Wcześniej o wojnie, teraz o wirusie. U nas nawet już raz wprowadzali stan wojenny! Dlaczego, nie wiem. A teraz ta kwarantanna, ona też przypomina stan wojenny. Ja tam tego całego wirusa nie widzę. I wojny też nie widzę. Gdzie tu w Kijowie wojnę widać? To może dla młodych. Ja widzę moją starość i biedę. Mam wyższe rachunki, niż dostaję emerytury, Boże mój, co to będzie, jak moich kwiatków nie kupią? I tak przyjdzie mi zemrzeć z głodu i bez waszych kolejnych awantur – załamuje ręce. – Mój kochany ogródek, to on zapewnia mi środki do życia. On, a nie państwo i jego głodowa emerytura – gładzi spracowaną dłonią fioletowe główki kwiatów.

Przytakuje jej młody mężczyzna, sprzedający nieopodal kawę. Tak jak wielu Ukraińców, nawet nie rozważał pozostania w domu ze względu na kwarantannę. Mimo rozporządzeń o zamknięciu lokali innych niż sklepy i apteki, w Kijowie wciąż można bez problemu znaleźć otwarty bar, fryzjera czy salon manicure.

– Dostaję dniówkę, żyję z dnia na dzień – mówi mężczyzna. – Pracuję dla dużej sieci z kawą, żaden pracownik nie ma umowy. Wy w Europie tego może nie rozumiecie, ale nas po prostu nie stać na kwarantannę. Jeśli nie pójdę do pracy, nie kupię chleba do domu. Owszem, teraz ludzi jest trochę mniej, ale wkrótce wszystko wróci do normy. Nikogo nie stać na to, żeby nie pracować. Ukraina to nie jest kraj, w którym się żyje. Tu się przeżywa.

Kiedyś wolontariusze, dziś wolontariusze?

– Władza ogłosiła kwarantannę, ale nie okazała żadnego wsparcia nawet policji i wojskowym. Zgłaszają się do nas kolejne jednostki, które nie dostały masek ochronnych dla żołnierzy na froncie. Właśnie staram się znaleźć maski dla piechoty morskiej, ale już nigdzie nie da się ich kupić. To śmiech w żywe oczy – mówi Switłana Andrejczuk, wolontariuszka, która stale wspiera medyków i żołnierzy w Donbasie.

Switłana, prawniczka z Kijowa, od niemal sześciu lat żyje pomiędzy frontem a stolicą: dwa tygodnie spędza jako kierowca ambulansu, a kolejne dwa pracuje w kancelarii prawnej.

– Politycy przecież nie dziś dowiedzieli się o epidemii, rozpowszechniającej się z Chin po całym świecie. Powinni się do tego przygotować. Zamiast ratować ludzi przed epidemią, starali się wykorzystać kwarantannę do przepchnięcia takich rzeczy jak te rozmowy z separatystami czy mianowanie prokuratorem generalnym kobiety, która była przeciwniczką Majdanu. Chcą to pozałatwiać po cichu, dopóki jesteśmy zajęci wirusem.

– Służba zdrowia jest w opłakanym stanie – stwierdza Switłana. – Myślę, że jak już się zacznie, będzie tak jak w roku 2014 z umundurowaniem i wyżywieniem armii. I że również teraz to wolontariusze wezmą na siebie ratowanie kraju przed pandemią.

– Oni myślą, że nie wyjdziemy na ulicę – mówi Switłana Andrejczuk. – Nie uda im się. Wolimy koronawirusa niż wirus „rosyjskiej wiosny”, którym najwyraźniej zarażona jest nasza obecna władza – dodaje.

„Rosyjska wiosna”: tak propaganda Kremla przedstawiała swoją agresję na Krymie i w Donbasie.

Jaryna wraca na wschód

Nocującą pod siedzibą prezydenta młodą dziewczynę zaczęły dostrzegać ukraińskie media.

Jaryna napisała manifest adresowany do władz. „Wiemy, że Rosja stale narusza porozumienia mińskie. Wszystkim są wiadome przypadki, gdy rosyjska armia wchodziła na pozycje, które zostały opuszczone przez naszą armię w ramach podjętej przez Zełenskiego »formuły Stein­meiera« [zakłada ona stopniowe wycofywanie wojsk z obu stron frontu – red.]. Dla nas ziemia, z której prezydent wycofuje wojsko, to ziemia, na której zginęli nasi towarzysze broni, przyjaciele, ukochani. I ich śmierć nie jest po prostu wojenną buchalterią, ale otwartą raną, z którą spędzimy resztę życia. I za którą nasz wróg ma zapłacić. Wołodymyr Zełenski ma teraz szansę pokazać, że nie jest marionetką Kremla” – odczytuje tekst manifestu.

Swój protest nazwała „Wiosną na granicie”: to nawiązanie do protestów ukraińskich studentów w 1990 r., nazwanych „Rewolucją na granicie”; istniał jeszcze Związek Sowiecki. Dziś są one uznawane za pierwszy wielki pokojowy protest anty­komunistyczny na Ukrainie.

Z granitu wykonany jest też bruk przed prezydencką administracją.

Do Jaryny przyłączają się kolejne osoby, często niemające nic wspólnego z donbaską wojną, a po prostu poruszone historią dziewczyny i jej determinacją. Lubomir przyjechał ze Lwowa ostatnim pociągiem przed zawieszeniem połączeń międzymiastowych z powodu ogłoszonej kwarantanny. – Nie mogłem patrzeć bezczynnie na to, co się dzieje z krajem. Usłyszałem o Jarynie i poczułem, że muszę jej pomóc – wyjaśnia.

– Zobaczyłem tę chudziutką dziewczynę śpiącą na zimnie i zrobiło mi się wstyd. Ona była na froncie, straciła chłopaka, a co ja robię? Siedzę zamknięty w domu i boję się koronawirusa? – mówi Anton, freelancer z Kijowa.

– Przez sześć lat mieszkałam pod rosyjską okupacją. Moi rodzice to Rosjanie i nie widzieli nic złego w aneksji Krymu. Mój sprzeciw i patriotyzm uważali za bunt nastolatki. Dlatego wyjechałam, gdy tylko miałam możliwość, by się usamodzielnić. Skoro Jaryna może tu siedzieć, to ja też mogę – mówi 20-letnia Wika.

Jaryna: – Mój Mykoła mówił, że wojnę w Donbasie lepiej zakończyć zdecydowaną ofensywą, choćby za cenę licznych ofiar, niż żeby ten konflikt ciągnął się latami i toczył kraj jak rak. Mam nadzieję, że dam ludziom wiarę w możliwość zmian. Jeśli protest się rozkręci, chciałabym, żeby ktoś mnie tu zastąpił. Chcę podpisać wiosną kontrakt w armii. Moje miejsce jest na wschodzie kraju. Tu przeżywam w jakiś sposób żałobę, znalazłam ukojenie w tym, że coś robię. Ale tylko na wschodzie czuję, że jestem blisko Mykoły.

Jaryna i wspierający ją uczestnicy protestu zdają sobie sprawę, że nie jest to szczęśliwy moment na masowe manifestacje. Jednak uważają, że władza nie zostawia im wyboru.

Tymczasem w tle rozwija się epidemia, z którą także musi się za chwilę zmierzyć i tak znękane społeczeństwo. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 13/2020