Kolejny front

Gdy Rosja uderzyła, poszli na wojnę jako jedni z pierwszych. Docierali z pomocą do miejsc niebezpiecznych i zapomnianych. Dziś ukraińscy wolontariusze walczą z epidemią.

20.04.2020

Czyta się kilka minut

Wśród duchownych z Ławry Peczerskiej, należącej do Moskiewskiego Patriarchatu, stwierdzono ponad 90 infekcji. Kijów, 13 kwietnia 2020 r. / ANNA MARCHENKO / TASS / GETTY IMAGES / ANNA MARCHENKO / TASS / GETTY IMAGES
Wśród duchownych z Ławry Peczerskiej, należącej do Moskiewskiego Patriarchatu, stwierdzono ponad 90 infekcji. Kijów, 13 kwietnia 2020 r. / ANNA MARCHENKO / TASS / GETTY IMAGES / ANNA MARCHENKO / TASS / GETTY IMAGES

Spotykamy się w jego biurze, na terenie monasteru św. Michała Archanioła o Złotych Kopułach. To główna świątynia Cerkwi Prawosławnej Ukrainy, która powstała półtora roku temu jako Cerkiew autokefaliczna – niezależna i zjednoczona. Ojciec Serhij Dmitriew jest w niej zastępcą szefa synodalnego zarządu ds. społecznych. Od początku epidemii pełni też obowiązki głównego medycznego kapelana Ukrainy.

– Mamy kilkunastu rannych żołnierzy, przywieźli ich do szpitala wojskowego w samych pampersach. Właśnie szukam dla nich ubrań – na wstępie tłumaczy, dlaczego nie ma za wiele czasu.

Wszystko w rękach ludzi

Ojciec Serhij mówi, że żołnierze, którzy zostali ranni na froncie, po ustabilizowaniu są transportowani do Kijowa – i tu trafiają w sam środek epidemii. Jednostki w Donbasie to osobny izolowany świat, dlatego zdiagnozowano w nich dopiero kilkanaście infekcji. Inaczej jest w stolicy.

– Chłopak stracił nogę na froncie i w każdej chwili może umrzeć, a teraz matka nie może go nawet odwiedzić w szpitalu – denerwuje się duchowny. – Nasz kraj od sześciu lat jest niszczony wojną z Rosją. Dziś dochodzi wirus.

Serhij jest też kapelanem 30. Brygady Zmechanizowanej. Dwa tygodnie temu odwiedził ją na froncie. Gdy rozmawialiśmy, wybierał się tam znowu, aby spędzić już siódmą swoją Wielkanoc w okopach: – Oni tam na mnie czekają. Ze względu na kwarantannę maksymalnie ograniczę bezpośrednie kontakty. Można się wspólnie pomodlić również z odległości kilku metrów.

– Ludzkość przetrwała już wiele kataklizmów, do wszystkich się dostosowuje i wytwarza mechanizmy samopomocy. U nas jest znowu jak w roku 2014. Wszystko w rękach ludzi: wolontariuszy, organizacji charytatywnych, Kościołów. Przez tyle lat nie podjęto wysiłku reformy, która usprawniłaby działanie państwa w sytuacji kryzysowej! Mamy nowy kryzys, a na placówki najbardziej zagrożone przez epidemi ę znów docierają tylko wolontariusze, z pomocą uzbieraną w społecznych akcjach – mówi duchowny.

Ze wszystkich jednostek dochodzą sygnały, że środków ochronnych jest za mało lub nie ma ich wcale. Dlatego Serhij wozi teraz żołnierzom maski, rękawiczki, środki odkażające.

Gdy państwo zawodzi

Duchowny pomaga też pracownikom służby zdrowia. Jak? Na przykład – organizuje dla nich transport do szpitali, gdzie pracują.

Wyjaśnia, że lekarz chorób zakaźnych zarabia 7 tys. hrywien (równowartość 1100 zł), pielęgniarka 4,5 tys. hrywien (700 zł). Dla wielu wynajem mieszkania w Kijowie jest za drogi, mieszkają na obrzeżach. Teraz, gdy są najbardziej potrzebni, jeśli nie mają własnego auta, nie mogą dotrzeć do pracy. Zawieszono transport miejski, a zastępcze autobusy są przepełnione (tłumy czekają na przystankach po kilka godzin, by się do nich dostać).

Serhij przewodniczy też organizacji Eleos Ukraina – to prawosławny odpowiednik Caritasu. W samym tylko Kijowie organizacja zapewnia ciepły posiłek dla kilkuset bezdomnych dziennie.

Duchowny mówi, że władze stolicy sprawiają wrażenie, jakby nie wiedziały, co robić dziś z tymi ludźmi: – Nie ma dla nich państwowych ośrodków pomocy, policja ich przegania. Wyrzucili ich z dworców, parków i innych miejsc, gdzie żyli. Wcześniej byli dokarmiani przez restauracje, ale te są zamknięte. Ulice puste, więc nie da się żebrać. To już kwestia życia i śmierci. W dodatku bezdomni są bardziej narażeni na choroby, nie mają możliwości zabezpieczenia się przed koronawirusem. Dlatego tam, gdzie państwo zawodzi, wkraczamy my.

Kościoły i epidemia

Cerkiew Prawosławna Ukrainy stworzyła na Facebooku stronę z informacjami o COVID-19. Zamieszczane tam są porady lekarzy, odpowiedzi na pytania wiernych, instrukcje dla kapelanów czy apele, by pozostać w domu, także podczas świąt.

Serhij: – W prawosławiu jest np. zwyczaj całowania zmarłych. Tłumaczymy, że teraz nie należy tego robić. Ciąży na nas odpowiedzialność, aby tradycje nie naruszały kwarantanny. Dla bezpieczeństwa z niektórych trzeba zrezygnować.


CZYTAJ WIĘCEJ: AKTUALIZOWANY SERWIS SPECJALNY O KORONAWIRUSIE I COVID-19 >>>


Tymczasem Cerkiew Prawosławna Moskiewskiego Patriarchatu, kontrolowana przez Rosję, zignorowała kwarantannę. Jej świątynie szybko stały się jednym z głównych ognisk zakażeń. W Ławrze Peczerskiej stwierdzono już ponad 90 infekcji, dwóch mnichów nie żyje. Jeszcze niedawno wierni mogli usłyszeć w niej nawoływania do udziału w nabożeństwach i zapewnienia, że nie trzeba się obawiać epidemii, lecz grzechu. – To efekt tego, że przedstawiciele Moskiewskiego Patriarchatu opierają się na wskazówkach z Rosji, a nie na zaleceniach państwa ukraińskiego. To tworzenie zagrożenia dla wiernych – komentuje Serhij.

Duchowny dobrze zna realia Moskiewskiego Patriarchatu, bo sam kiedyś do niego należał. Zrezygnował z niego na rzecz ukraińskiej autokefalii: – Odszedłem, bo chcę, by moja pomoc docierała do Ukraińców, a nie do państwa rosyjskiego. Nie możesz przekazywać miłości Chrystusa, gdy nienawidzisz kraju, w którym służysz. Najpierw należy pokochać, a potem opowiadać o miłości.

Taras odciąża państwo

Gdy wiosną 2014 r. Rosja uderzyła, poszli jako jedni z pierwszych, bez rozkazu. Na początku wzięli na siebie wyposażenie (w praktyce – także wykarmienie) batalionów ochotniczych i armii regularnej, wcześniej rozmontowanej przez ekipę Janukowycza. Byli na pierwszej linii, docierali do miejsc niebezpiecznych i zapomnianych. Pomagali cywilom. Opiekowali się rannymi, uchodźcami i weteranami, którzy wracali do domu z syndromem stresu pourazowego. Dziś ukraińscy wolontariusze walczą z epidemią.

Na nowy front stawiła się też Czarna Sotnia, powstała podczas Rewolucji Godności. Jej członkowie w 2013 r. byli na Majdanie, potem brali udział w wojnie jako ochotnicy. Czarną Sotnią okrzyknęły ich prorosyjskie media, nawiązując do ich czarnych ubrań. Były to kupione z demobilu mundury polskich celników, w kolorze czarnym.

Dziś jako organizacja pozarządowa Czarna Sotnia skupia ok. 5 tys. wolontariuszy, którzy zajmują się działalnością charytatywną. Zbierają pieniądze na operacje rannych, na kolonie dla sierot i dla dzieci z Donbasu, na socjalizację weteranów. Wydają pismo „Ochotnik” i gazetkę dla dzieci.

– Teraz przestawiliśmy się na walkę z koronawirusem – mówi 37-letni Taras Macjuk, szef organizacji. Jej kijowskie biuro wypełniają sterty kartonów z rękawiczkami, wyprodukowani na drukarkach 3D przyłbicami ochronnymi i maseczkami własnej produkcji.

Taras Macjuk: – Skupiamy się na placówkach medycznych i na wspieraniu emerytów, którzy są najbardziej zagrożeni, a nie mogą sobie pozwolić na takie zakupy. Pomagamy też wojskowym. To skandal, że państwo nie jest w stanie zabezpieczyć nawet ludzi, którzy mu służą.

Taras uważa, że epidemia uwypukla „korupcyjne schematy”, które trawią instytucje państwowe. Oburza go, że kupione z budżetu środki ochronne są sprzedawane. W dodatku nie jest jasne, w jaki sposób wybiera się firmy, które nimi handlują: – To wszystko powinno być rozdawane. Władza się jeszcze zakrztusi tym graniem na zdrowiu narodu.

Organizacja planuje też kursy pierwszej pomocy medycznej w przypadku zarażenia.

– Wielu młodych lekarzy wyjechało do pracy na Zachód. Większość pracowników służby zdrowia to ludzie starsi – mówi Macjuk. – Docierają do nas sygnały, że niektórzy zwalniają się z pracy, bo boją się o swoje życie. Chcemy pomóc. Wielu naszych wolontariuszy przeszło Majdan i wojnę, przywykli do zagrożenia.

Macjuk unika porównań z sytuacją w 2014 r., z tamtym wsparciem dla armii: – Nie zajmuję się porównywaniem, działam. Na razie odciążamy państwo. Ale jeśli aktywiści obywatelscy radzą sobie najlepiej ze wspieraniem społeczeństwa podczas kryzysu, to może powinni oni zastąpić urzędników?

Droga Andrija

Biuro Lwowskiego Rycerza mieści się w pałacu Sapiehów, w stolicy Galicji. Miejsce to niezwyczajne: w XIX-wiecznym neobarokowym budynku można minąć się na schodach z profesorem historii sztuki, aby za chwilę natknąć się na grupkę żołnierzy wojsk specjalnych.

– Powtarzamy, że żołnierze na froncie też zajmują się ochroną zabytków, bo gdy Rosja rozszerzy swoją ekspansję, nie będzie już nic, w tym zabytków – mówi w rozmowie telefonicznej Andrij Saljuk, szef organizacji, a ja słyszę, jak się uśmiecha swoim charakterystycznym uśmiechem.

Siedziba Rycerza to także jego miejsce pracy. Andrij jest przewodniczącym Towarzystwa Opieki nad Zabytkami Obwodu Lwowskiego. Jego droga wiodła od organizowania studenckich protestów 30 lat temu, w czasach sowieckich (nazwanych Rewolucją na Granicie), przez trzy kierunki studiów i Akademię Dziedzictwa przy Międzynarodowym Centrum Kultury w Krakowie, Pomarańczową Rewolucję, aż po punkt pomocy charytatywnej na Majdanie, którego naturalną kontynuacją było wsparcie dla armii.

W historii tej pomocy jest polski akcent. Andrij – Mój przyjaciel, profesor Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, uczył mnie kiedyś, jak wykorzystać kamery termowizyjne do restauracji zabytków. Tłumacząc najprościej, chodzi o to, że jeśli część ściany jest mokra, to w tym miejscu jest chłodniejsza. Dzięki termowizorowi można ocenić stan zabytku. Miałem więc pewną wiedzę o tym sprzęcie. Aby zrozumieć, w jakim stanie była nasza armia na początku rosyjskiej agresji, wystarczy powiedzieć, że gdy przekazaliśmy pierwsze termowizory żołnierzom, musieliśmy uczyć ich, jak z nich korzystać, bo nigdy nie widzieli takiego sprzętu. I tak zaczęliśmy zajmować się profesjonalnie optyką dla armii.

Odkąd zaczęła się epidemia, ludzie z Lwowskiego Rycerza produkują mobilne odkażające lampy ultrafioletowe. Przekazują je szpitalom i jednostkom na froncie. Andrij: – Inne organizacje zajmują się maseczkami. My mamy przygotowanie techniczne, by pomóc w bardziej zaawansowanym zakresie. Staramy się wykorzystać naszą wiedzę. Wciąż sami się uczymy i rozwijamy. Za to nasze władze sprawiają wrażenie, jakby niczego nie nauczyły się przez ostatnie lata.

– Formalnie mamy rząd, faktycznie mamy katastrofę – stwierdza Andrij. – Jak inaczej nazwać sytuację, gdy na początku epidemii władze zezwalały na sprzedaż sprzętu ochronnego za granicę? A teraz my mamy te braki uzupełniać…

– W większości naszych szpitali brakuje podstawowych rzeczy. Prawie całe nowoczesne wyposażenie, którym one dysponują, zostało zakupione i sprowadzone z zagranicy przez wolontariuszy. Chorym na COVID-19 państwo może zaoferować gołe ściany szpitali. Jeśli tak potężne kraje jak USA czy Włochy nie dają sobie rady, to tylko Bóg może uratować Ukrainę – uważa Andrij Saljuk.

Boję się o was

W ostatnich dniach ukraińskie media obiegł dramatyczny wpis lekarza, Hliba Bitjukowa, który pojechał wesprzeć kolegów po fachu na północy Włoch.

„Pytają mnie, czy się boję – pisał Bitjukow. – Dziś po raz pierwszy przyłapałem się na tym, że tak. Ale nie boję się o siebie. Boję się, gdy patrzę na sprzęt, który jest w malutkim włoskim szpitalu. Boję się, bo nie wiem, jak w mojej ojczyźnie poradzimy sobie ze znacznym wzrostem liczby pacjentów, dysponując tylko termometrem i kroplówką. (...) Włoskie warunki są nieporównywalne z sytuacją w szpitalach ukraińskich, gdzie często nie ma ani jednej pary rękawiczek. U nas wszystko, nawet cewniki moczowe, kupują pacjenci. Żeby pomóc jako lekarz, musisz poczekać, aż krewni chorego wszystko przyniosą, i dopiero wtedy można zacząć działać”.

Pod relacją lekarza, wśród setek komentarzy, przeważa gorycz i sarkazm. Ukraińcy wiedzą, że nie mogą liczyć na pomoc państwa. Ale widać też głosy nadziei. To wolontariusze znowu wesprą kraj – piszą ludzie z przekonaniem. – Skoro dali sobie radę w czasie Rewolucji Godności i wojny, to również godność życia i chorowania zdołają teraz obronić.

▪▪▪

Gdy kończyłam ten tekst, we wtorek 14 kwietnia, na Ukrainie stwierdzono oficjalnie 3372 infekcje i 98 zgonów na COVID-19. Wielu ekspertów uważa, że to dane znacznie zaniżone. W kraju zrobiono dotąd tylko 804 testy na milion mieszkańców. W Polsce, proporcjonalnie do liczby ludności, pięć razy więcej. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 17-18/2020