Między histerią a ekstazą

Ile było w Polsce takich sopranów: mocnych, ciemnych, o głębokiej, aksamitnej barwie? Ile było głosów, które mogły podźwignąć wielkie, dramatyczne partie? Niewiele. A Stenia - jak mówili o niej przyjaciele - miała jeszcze coś więcej.

18.09.2005

Czyta się kilka minut

 /
/

Jej interpretacje łączyły dwa stany na pozór się wykluczające: histerię i ekstazę. Nie oznaczało to nigdy prostej egzaltacji; histeria wyrażała neurotyczność, a ekstaza wszystko przenosiła w inny wymiar. Ona to potrafiła. Chyba dlatego, że miała odwagę wsłuchać się w siebie, a natura obdarzyła ją potężnym temperamentem i silną osobowością. Piękna i utalentowana, mogła grać na scenach operowych rozmaite wcielenia femme fatale. Wybrała inną drogę...

O niepokornym charakterze Stefanii Woytowicz krążyły legendy. Wielki miłośnik jej talentu Zdzisław Sierpiński przypomniał kiedyś historię o zerwaniu przez nią - i to z hukiem! - koncertu w Neapolu z powodu... niedbale i z błędami wydrukowanych afiszy (do koncertu ostatecznie doszło). W wywiadach mówiła: “Nie umiem grać! Nie udaję łagodnej, kiedy mnie diabli biorą, gwałtownie reaguję i zbyt często ponosi mnie temperament". A Sierpiński konkluduje: “Miły, pełen uroku i humoru człowiek, otwarta i szczera. Te dwie ostatnie cechy cenić trzeba najwięcej - bo rzadkie, chociaż one może najwięcej sprawiają trudności w życiu pani Steni. Ludzie nie kochają prawdy o sobie - a Woytowiczówna rypie im ją zawsze prosto w oczy" (“Życie Warszawy", lipiec 1977).

Temperament, otwartość i szczerość pomagały z pewnością na scenie, ale nie mogły wystarczyć. Stefania Woytowicz, choć sama nigdy nie nauczała, pytana o pedagogikę odpowiadała: “Chyba tak jak moja maestra traktowałabym studentów jak żołnierzy. Pani Zawadzka całkowicie podporządkowała nas sobie, na każdej lekcji mieliśmy wrażenie, że zdarzy się coś wielkiego. I musiało się zdarzyć coś wielkiego".

Pracowała systematycznie, niczego nie odkładała na ostatnią chwilę (“jestem kujon, »pi razy oko« u mnie nie idzie"). A więc głos, temperament i pracowitość oraz... instynkt. To on kazał jej zainteresować się repertuarem, do którego nadawała się jak mało kto: oratoryjno-kantatowym. Zrezygnowała z występów w operze i to w czasach, kiedy podstawę kariery stanowiły kreacje na operowej scenie. Zrobiła karierę, bo o karierę jej nie chodziło. A o co chodziło? “Czasem wystarczy, że zachwycę się najmniejszą frazą muzyczną i jej daję się ponieść". To zdanie powtarzała często i sądzę, że jest ono kluczem do zrozumienia jej artystycznej postawy i jej sukcesu. Jeden z krytyków zanotował: “wystarczy, że Woytowiczówna wchodzi na scenę - i już zaczyna się coś dziać!".

Jej ulubiony repertuar to “Requiem" Dvořaka, “Requiem" Verdiego, “Missa solemnis" Beethovena, Bach (w całości). No i wielkie, wokalno-instrumentalne dzieła XX wieku, ze szczególnym uwzględnieniem muzyki polskiej. Miała w repertuarze około stu partii oratoryjnych. “Pasję Łukaszową" Krzysztofa Pendereckiego zaśpiewała 78 razy! Jej interpretację “Les illuminations" uwielbiał autor tej kompozycji, Benjamin Britten. Muzykę Brittena wykonywała zresztą wielokrotnie.

Koncertowała na wszystkich kontynentach. “Nie byłam tylko w Turcji i Albanii" - mówiła żartobliwie. Występowała z najlepszymi: z Filharmonikami Berlińskimi, Wiedeńskimi, z Orkiestrą Clevelandzką, amsterdamską orkiestrą Concertgebouw. Pod batutą Carla Marii Guliniego, Paula Kleckiego, Eugene’a Ormandiego, Claudia Abbada, Antala Doratiego, Gennadija Rożdiestwienskiego, Lorina Mazela. A także w kościołach i kościółkach w Polsce, z towarzyszeniem ulubionego instrumentu, organów.

A zaczęło się od zwycięstwa w kilku konkursach i od instynktu Witolda Rowickiego. W 1952 r. nieznaną jeszcze wychowankę Stanisławy Zawadzkiej zaprosił Rowicki do zaśpiewania partii sopranowej w “III Symfonii" Karola Szymanowskiego. Na decyzję dyrygenta z pewnością wpływ miała sama Zawadzka, pierwsza odtwórczyni tej roli.

***

Życie Stefanii Woytowicz, jej relacje z ludźmi, śpiewanie były mocne, intensywne. Miała w sobie dynamikę, dramatyczność, wyrazistość. Bywała impulsywna, w poglądach radykalna. Ostatnie dwie dekady życia wypełniła jej przede wszystkim działalność społeczna i chociaż niczego nie żałowała, znalazłam w prasie (“Kurier Polski", 1990) taką jej wypowiedź: “Szkoda mi tylko tych dziewięciu lat od stanu wojennego. To bardzo wiele dla kobiety i dla śpiewaczki. W przetrwaniu tego czasu bardzo pomogła mi religia".

Po 13 grudnia 1981 Woytowiczówna wycofuje się z oficjalnego życia koncertowego w Polsce, praktycznie już do niego nie powróci. Będzie odtąd śpiewać w kościołach, zakasze rękawy i w duszpasterstwie środowisk twórczych dzielić będzie żywność, sortować koce dla internowanych... Stanie się coraz bardziej religijna (“tak się jakoś układa w drogę różańcową mój dalszy żywot"). Ten rozdział jej życia początek miał kilka lat wcześniej. 13 stycznia 1978 w kościele Norbertanek w Krakowie odbywa się - z udziałem licznie zgromadzonej opozycyjnej młodzieży - Msza za spokój duszy śp. Staszka Pyjasa. Koncelebruje kardynał Karol Wojtyła. Stefania Woytowicz - wówczas u szczytu sławy - poproszona kilkanaście dni wcześniej o zaśpiewanie podczas Mszy, przyjeżdża do Krakowa, występuje za darmo, z przyszłym papieżem dzieli się opłatkiem i... zapamiętuje to zdarzenie na zawsze. Wiele razy będzie o tym styczniowym wieczorze opowiadać.

***

Słucham “III Symfonii" Henryka Mikołaja Góreckiego, “Symfonii pieśni żałosnych" w nagraniu z maja 1978. Słucham jeszcze raz, nie mogę się oderwać. Sięgam po “Pasję" Pendereckiego w nagraniu z 1966 r. Przypominam sobie słowa Woytowiczówny: “Wielką potęgą »Pasji« jest niesłychana wrażliwość na głos ludzki. To jest rozpamiętywanie głosu we wszystkich jego odcieniach, dynamice". Dalej: “Stabat Mater" Szymanowskiego, “Nie poj, krasawica" Rachmaninowa...

“No i wybrała się w tę ostatnią podróż - mówił 1 września na antenie Polskiego Radia Henryk Mikołaj Górecki. - Mam nadzieję, że ją tam zaproszą do jakiegoś śpiewania, do śpiewania niebiańskiego. Może zaśpiewa tam tak, jak śpiewała »Stabat Mater« Szymanowskiego, a może jeszcze ładniej!".

A ja znów wracam do “III Symfonii"...

Trzy lata temu na osiemdziesiąte urodziny artystki Grażyna Teodorowicz przygotowała w programie 2 Polskiego Radia serię audycji poświęconych jej interpretacjom. Na koniec Stefania Woytowicz wręczyła autorce płytę z zapisem koncertu z kwietnia 1969 r. w Royal Albert Hall w Londynie. W programie “Wojenne Requiem" Benjamina Brittena. Obok Woytowiczówny: Peter Pears, Hans Wilbrink, New Philharmonic Orchestra and Chorus, całość pod dyrekcją Carla Marii Guliniego. “Jak umrę, nadajcie to w radiu!".

I tak się też 1 września stało.

---ramka 366652|strona|1---

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 38/2005