Miasto moralnego niepokoju

W razie inwazji Rosjanie panowaliby tu na morzu i w powietrzu. A w głowach i sercach mieszkańców? To już inna sprawa.
z Odessy

07.02.2022

Czyta się kilka minut

Odessa, 22 stycznia 2022 r. / CHRISTOPHER OCCHICONE / BLOOMBERG / GETTY IMAGES
Odessa, 22 stycznia 2022 r. / CHRISTOPHER OCCHICONE / BLOOMBERG / GETTY IMAGES

Zapytanie przyszło z samej góry: ile w tej Odessie macie schronów przeciwlotniczych?

Gdy nazajutrz czytali odpowiedź, urzędnicy w Kijowie z zadowoleniem kiwali głowami. Sto schronów – nie najgorzej, jak na milionowe miasto. Ale dopytali: a gdyby bomby spadły dzisiaj, w ilu dałoby się ukryć?

Właśnie dlatego Maryna Superson, młoda odeska policjantka, dużo w tych dniach pracuje poza biurem. Ostatnia kontrola schronów odbyła się w 2015 r. Dziś do sprawdzenia ma pięć adresów.

PATROL­­ Radiowóz podjeżdża pod pierwszy z nich – posowieckie blokowisko na południowych przedmieściach. Mieszkańcy rozmawiają z Maryną jak z dobrą sąsiadką. Mundur założyła pięć lat temu, tuż po studiach, gdy policja otworzyła się na cywilów. Nie ma w niej nic ze sztywności jej starszych kolegów.

Schron? Jest, lecz wejście otoczono parkanem. Z mapy trzeba go skreślić.

Kilka przecznic dalej, też między blokami, schron numer dwa: za zamkniętą na kłódkę metalową bramą widać betonowy wąski chodnik, który schodzi pod ziemię. Trzeba będzie ustalić, kto ma klucze.

Trzeci schron, wciśnięty między stację transformatorową a mały parking, też zaryglowano, ale na drzwiach jest przynajmniej podany numer telefonu stróża. Czwartego znaleźć nie sposób. Piąty widać tylko po zardzewiałym kominie wentylacyjnym, który wyrasta z nowej kostki brukowej. Administrator sąsiedniego biurowca zapewnia: wejście jest wewnątrz, w środku jest prąd, ale nie ma bieżącej wody. To jedyne z odwiedzonych dziś miejsc, z którego można skorzystać w razie alarmu.

Zrywa się chłodny wiatr, więc do policyjnej czapki Maryna zakłada czarną bandankę. Tęskni za latem. Gdy przyjeżdżają wczasowicze, pracuje przy koordynowaniu koncertów plenerowych. Ale nawet wtedy miewa dość Odessy i jej bałaganu.

Maryna właściwie chciałaby odejść z policji, podjąć pracę jako prawniczka. Ale nie może – trwa stan podwyższonej gotowości.

MAPA Położona niedaleko ujścia Dniestru do Morza Czarnego, a także w pobliżu granic z Mołdawią i Rumunią, Odessa jest najważniejszym portem Ukrainy. A odkąd po zajęciu Krymu w 2014 r. Rosja kontroluje cieśninę między morzami Azowskim a Czarnym, blokując wyjście z innego portu, Mariupola – jedynym portem, który zapewnia Ukrainie kontakt ze światem. Przez odeskie terminale oraz sąsiednie porty w Jużnem i Czarnomorsku przechodzi większość ukraińskiego handlu morskiego.

Dlatego Odessa, choć oddalona od Donbasu, gdzie od ośmiu lat toczy się wojna, jest w tych dniach wymieniana jako potencjalny cel rosyjskiego ataku – lub przynajmniej prowokacji, która posłużyłaby za pretekst do inwazji. Miasto jest rosyjskojęzyczne, a od Naddniestrza – od trzech dekad samozwańczego quasi-państwa, gdzie stacjonuje rosyjski kontyngent wojskowy – dzieli je tylko kilkadziesiąt kilometrów.

Lubiący nawiązania do historii Władimir Putin mógłby uznać Odessę za symbol. Założona w obecnym kształcie na przełomie wieków XVIII i XIX, tuż po zdobyciu tych terenów przez Rosję – wcześniej znajdowała się tu turecka osada – Odessa stała się dla carycy Katarzyny Wielkiej i jej imperium czymś więcej niż bramą do Śródziemnomorza. Była zdobyczą strategiczną. „Noworosją” – tak w Pałacu Zimowym nazwano wówczas ten kawałek ziemi.

JĘZYK Gdy o niej mówi, Siergiej ścisza głos. Rozmawiamy w małej kawiarni, gdzie słowa niosą się aż za dobrze, a za „Noworosję” można w mieście dostać w zęby. Obecnie tą nazwą propaganda Kremla określa ziemie na wschodzie i południowym wschodzie Ukrainy. Siergiej to zresztą nie jest jego prawdziwe imię – w tekście woli wystąpić pod zmienionym.

– Tylko pod rosyjskim imieniem, dobrze? Nie chcę być żadnym Tarasem czy Bohdanem – prosi.

Urodził się w 1987 r. jako potomek odeskich Niemców, sprowadzonych jeszcze przez Katarzynę. – Tylko my i Żydzi jesteśmy odesytami – podkreśla, używając słowa, które tu oznacza niemal narodowość. – Wszyscy inni to przyjezdni.

Swoją opowieść Siergiej zaczyna od przywołania tamtego dnia w podstawówce, gdy na ławce położono mu podręcznik z tytułem „Ridna mowa”. Myślał, że to żart. Był to jego pierwszy kontakt z językiem ukraińskim. I wielka trauma. Odtąd odeski świat stawał się dla Siergieja coraz bardziej ciasny.

– Do 2004 r. dało się jakoś funkcjonować, ale potem ukraiński zaczął być przepustką do kariery – opowiada. – Na uczelni studenci i wykładowcy przełączali się na ukraiński tylko podczas egzaminów. To było absurdalne. A dla mnie przykre. Dlaczego rosyjski, mój język, który w Odessie nigdy nie był obcy, muszę ukrywać w najważniejszych chwilach życia?

PUSTKA Gdyby wywodu Siergieja słuchać przez telefon, byłoby łatwo zaszufladkować jego poglądy. – Ukraina nie jest państwem naturalnym – przekonuje bowiem. – Ukraina składa się z niepasujących do siebie części: z Galicji, z ukraińskiego środka oraz z przestrzeni posowieckiej, w tym Odessy. Pod koniec XX w. do Kijowa trafił „desant” polityków ze Lwowa, ukraińskich nacjonalistów, którzy wyostrzyli te różnice. Związek Sowiecki to nie było tylko zło. Częściowo przecież zrealizowano wtedy obietnicę „nowego lepszego świata”. Wiesz, jak w tym czasie rozwinęły się Taszkient czy Samarkanda? Słyszałeś o projekcie odwrócenia biegu syberyjskich rzek po to, aby użyźniły Azję Centralną? Nie zdążono go zrealizować, bo Związek Sowiecki upadł.

Mimo wszystko, gdy Siergiej tak mówi, i gdy na jego twarzy widać emocje, jasne jest, że nie jest on stronnikiem Kremla. Twierdzi, że Putin to dyktator, a jeśli do Odessy wkroczą Rosjanie, nie zmieni się nic. Nie upadkiem imperiów, lecz upadkiem ducha martwi się Siergiej. Ma w sobie i melancholię, i pragmatyzm: reprezentuje nierzadki tu typ „codziennego myśliciela”, egzystencjalisty, który boi się pustki, w jaką wkracza materializm.

Wychowany na filmach Ryszarda Bugajskiego, potrafi opisać scena po scenie arcydzieła polskiego kina moralnego niepokoju. – Przemiany w waszym kraju pamiętam głównie za sprawą kina – opowiada. – To był szok, jak po pierwszych filmach Kieślowskiego, Holland czy Zanussiego w latach 90. wszystko się zmieniło. Wasze filmy zaczęły opowiadać wyłącznie o doczesności. „Dekalog” to było mistrzostwo. Ale „Trzy kolory”? Za dużo tej zachodniej estetyki.

Po trzech godzinach Siergiej wzrusza ramionami i dopija zimne espresso. W tym pustym świecie nie ma dobrych rozwiązań. Może poza pracą nad sobą. On wybrał religię. Jest jeszcze sztuka czy nauka. Byle dalej od polityki.

– Żyję w świecie moralnego niepokoju – mówi Siergiej.

ROZGRYWKA – To nie czas na bujanie w obłokach – mówi Aleksander Dobrojer, gdy opowiadam mu o spotkaniu z Siergiejem. – Nie da się żyć poza codziennością, być ponad nią. A codzienność to wybory.

Dobrojer przychodzi na spotkanie ze swoim kolegą Aleksandrem Babiczem. Trudno ich przedstawić jednym słowem. Pierwszy jest aktywistą, doradza politykom, pomaga prowadzić biznesy, szkoli z wystąpień publicznych. Drugi z wykształcenia jest historykiem, ale na co dzień prowadzi agencję turystyczną „Tu i tam”.

– Trzeba z czegoś żyć – uśmiecha się Babicz. – A tego Siergieja to trochę rozumiem. Trudno o spokój, gdy codziennie, słysząc głośny silnik, zastanawiasz się, czy to traktor, czy czołg.

– Ale teraz rozgrywka toczy się o inną stawkę – wtrąca się Dobrojer. – Ukraina jest jednym z miejsc, gdzie decyduje się przyszły świat. To, na jakich wartościach będziemy budować przyszłość. Nam chodzi nie tylko o nasz kraj. Jeśli Ukraina zostanie rozbita, a Białoruś przestanie istnieć jako niepodległe państwo, Putin się nie zatrzyma. Następne będą kraje bałtyckie i Polska.

Nie pierwszy raz słyszę tutaj, że Odessa zawsze była inna. Nie żyła życiem rosyjskiego imperium. Ani Związku Sowieckiego – choć i wtedy była ważnym portem. Miała swój rytm, rytm kombinatorstwa, cwaniactwa i kontrabandy. Radzenia sobie. Żyła z morza. Marynarze mieli własne sklepy i bony na towary. Miasto nie było ani rosyjskie, ani ukraińskie.

Babicz: – Ta inność do dziś dyktuje miastu swoje zasady. Przeciętny mieszkaniec nie interesuje się polityką czy systemem, w którym żyje. Chce mieć co jeść i żeby na ulicy nie strzelano. Nie zauważają polityki, aż nie przystawisz im pistoletu do głowy.

Pięć lat zajęło Babiczowi przekonanie własnego brata, że na Ukrainie nie toczy się żadna wojna domowa, ale że to rosyjska agresja. W końcu się udało. Niedawno brat zapytał go, co robić, gdy wejdą Rosjanie.

Trudniej było z mamą i jej sąsiadkami, bo rosyjska propaganda, jak mówią, jest dziś najskuteczniejsza w świecie. – Moja matka mieszka na wsi. Odwiedzam ją co pół roku i wszyscy mnie tam poznają: „Saszka przyjechał!”. Mówią o wszystkim. Kiedyś krytykowali Euromajdan i uważali, że u nas trwa wojna domowa. Ale w 2015 r. w sieciach kablowych zablokowano rosyjskie kanały. Gdy przyjechałem następnym razem, już pytali: „Sasza, jak tam nasi na froncie?”.

OBRONA Na początku grudnia 2021 r. niemiecki dziennik „Bild”, powołując się na własne źródła, informował o planach rosyjskiego desantu na wschód od Odessy, który następnie miał połączyć się z oddziałami z Naddniestrza. Taki manewr odciąłby Ukrainę od morza.

Właśnie taki scenariusz – walkę z oddziałami desantowymi, tworzenie na plaży zapór ogniowych z użyciem haubic i ręcznych wyrzutni rakiet – ćwiczyła kilka dni temu ukraińska 28. Brygada Zmechanizowana. Stacjonująca w Czarnomorsku, na południe od Odessy, ma jedno zadanie: utrzymać port do nadejścia posiłków. Ma też dobrą zaprawę – przez ostatnie lata żołnierze brygady walczyli w Donbasie.

Ale żaden realistyczny scenariusz nie zakłada skutecznej obrony miasta. W razie inwazji rosyjska armia panowałaby na morzu i w powietrzu. Zniszczenie dwóch mostów przy granicy z Mołdawią wystarczy, aby odciąć Odessę od strony zachodniej.

Atakujący bez trudu opanowaliby przedmieścia. Co stałoby się dalej? Zdania są podzielone. W Mariupolu, położonym tuż przy linii frontu w Donbasie, żołnierze od wielu tygodni ćwiczą mieszkańców w rozpoznawaniu ładunków wybuchowych czy zakładaniu opasek uciskowych. Reakcję Odessy przewidzieć trudno. Wielu mieszkańców ma podwójne obywatelstwo, a nad polityką, jak to w miastach portowych, często przeważa bilans zysków i strat. Na początku stycznia kontrwywiad zatrzymał w mieście agenta rosyjskiego wywiadu wojskowego, który, jak twierdzą Ukraińcy, rekrutował tu współpracowników.

2014 – rok zaboru Krymu i początku wojny w Donbasie – to w Odessie szczególny punkt odniesienia. Wtedy, w zamieszkach między zwolennikami i przeciwnikami Majdanu, zginęło tu kilkadziesiąt osób. Z miast, gdzie obroniono wtedy pokój, Odessa była tym, które znalazło się najbliżej wojny.

DZIENNICZEK W 2014 r. nie było pewne, czy po Krymie celem Rosjan nie będzie Odessa. Aleksander Babicz dostał wówczas wiadomość ze szkoły syna: nauczycielka prosiła o wpisanie w dzienniczku, dokąd dziecko będzie wysłane na wakacje.

– Zdenerwowałem się. Trwa wojna, Rosjanie u bram miasta, jak można myśleć o kanikule? Napisałem wprost: „Jeśli ten sukinsyn Putin wejdzie dalej na Ukrainę, dołączę do oddziału partyzanckiego i zabieram ze sobą syna. Będziemy razem bronić Odessy. Jeśli Putin się wycofa, Anton spędzi wakacje u swojej babci”. Gdy nauczycielka to przeczytała, wybiegła z klasy do dyrektora.

Babicz się śmieje: trzeba grać ostro. Przez 20 lat służył w policyjnym specnazie. I nie ma wątpliwości: jeśli w 2022 r. w Odessie dojdzie do walk, będą zacięte i krwawe.

Pytam o partyzantkę. – Jakoś w 2015 r. zadzwonił do mnie znajomy, który walczył pod Łuhańskiem – wspomina Babicz. – Powiedział: „Tworzymy podziemny oddział partyzancki. Na wszelki wypadek. Wszystko legalne. Wchodzisz?”. Dostaliśmy broń, hełmy, wojskowymi dżipami zabrano nas na ćwiczenie do kamieniołomu za miastem.

Podczas pożegnalnego grilla, gdy wszyscy zdjęli czapki, Babicz spostrzegł, że tylko on i jego znajomy nie noszą jarmułki. – Oni byli Żydami! Zapytałem: „Co tu robicie, to nie wasza wojna!”. Zdziwili się. Urodzili się tu, emigrowali do Izraela, gdzie służyli w wojsku, ale w Odessie wciąż mają biznesy, bliskich i przyjaciół. Powtarzali: „To nasze miasto”.

Babicz nie chce zdradzić, jak liczna była grupa. Mówi: – Takich grup w mieście jest więcej.

ŁAWROW Malarz Władimir Kożuchar z Polakami zawsze wita się serdecznie: za czasów sowieckich służył na polskim pograniczu, raz był nawet w Poznaniu.

Idziemy do jego pracowni, na drugim piętrze starej kamienicy przy ulicy Katarzyny Wielkiej.

O malarstwie Władimira Kożuchara krytycy piszą: „Jego wczesne prace charakteryzują się prowokacyjnymi tematami, z widocznym, silnym pulsującym nerwem społecznej nieświadomości. Takie tematy były charakterystyczne dla lat 90., gdy artyści szukali nowych punktów odniesienia i granic tego, co dopuszczalne”.

O nim samym: „Jest artystą samotnym, trzymającym się z dala od uznanych grup i ruchów twórczych”.

Kożuchar przerzuca swoje obrazy tak szybko, jak pokazuje się zdjęcia w telefonie. – Maluję między innymi na kartonie, ścinkach, na wszystkim, na czym się da – opowiada. Na kilku dziełach powtarzają się te same motywy: ulica, człowiek z małym miejskim plecakiem, najczęściej przedstawiony od tyłu. – A to mój późniejszy projekt: „Mój ZSRS” – na ekranie komputera Kożuchar wyświetla reprodukcje obrazów z wagami towarowymi, sowieckimi samochodami terenowymi, maszerującym oddziałem żołnierzy.

Jego obrazy są jak zdjęcia. Ale tak naprawdę, podobnie jak Siergiej, Kożuchar nie zwraca dużej uwagi na codzienność. Jest czytelnikiem Wittgensteina, Camusa – i za tym drugim powtarza, że w świecie jest tylko jeden prawdziwy problem filozoficzny: samobójstwo.

A polityka? A język? Wpływy? Kożuchar: – Nieważne. To naprawdę nieważne. Istotna jest tylko kultura. A kultura to treść. Dziś treść mogą zaproponować najsilniejsi. Zajęcie Krymu zupełnie mnie nie zdziwiło. Promieniują dziś tylko silne kultury i światy: rosyjski, chiński, arabski.

To do nich, a nie do peryferiów należy przyszłość, zdaje się mówić tutaj jeszcze jeden człowiek, na którego to, co tu i teraz, działa znacznie silniej niż to, co kiedyś i dalej. – Gdzie się pan urodził? – pytam malarza, który swoje życie dzielił dotąd między Odessę i Moskwę. – To nieważne, zupełnie nieważne – brzmi zdecydowana odpowiedź.

Mimo wszystko Władimir Kożuchar, który skupia się na filozofii, namalował niedawno portret Siergieja Ławrowa. Obraz jest jak zdjęcie: w typowej dla siebie pozie, szef rosyjskiej dyplomacji przemawia w ONZ.

CZAS Po kolejnym dyżurze Maryna Superson zabiera mnie na spacer po starych odeskich dzielnicach: francuskiej i niemieckiej. Szerokie, przecinające się pod kątem prostym aleje obsadzone są setkami drzew. Gdy kwitną, miasto się przeobraża. Liście i kwiaty zaczynają zasłaniać zaniedbane kamienice, dobudowane kolumnady z gipsu czy zabudowane balkony.

– Zostanie tylko ten wysokościowiec na końcu alei, z nim nie da się nic zrobić. Ukraina zgłosiła stare centrum Odessy na listę dziedzictwa UNESCO. Ale nic z tego nie będzie, bo nowe centrum handlowe Europa sprawia, że dziedzictwa już nie ma – denerwuje się Maryna. Opowiada o „alejce zdrowia” urządzonej przez miasto przy morzu i o tym, że gdy w pewnym jej miejscu postawiono nowy apartamentowiec, spacerowicze i biegacze muszą biec… przez tunel pod nim. – I jak to miasto może być miastem ludzi, jeśli władze są na ludzi ślepi? Przecież to, jeśli dbasz o przestrzeń, jest wyznacznikiem świadomości.

Maryna opowiada o trochę swoim, a trochę obcym mieście, w którym chciałaby żyć spokojnie i nie mieć poczucia, że zagraża jej powtórka z przeszłości.

– To niepojęte – mówi na koniec, gdy czeka na trolejbus linii 10, który zabierze ją do mieszkania na przedmieściach – że w wieku XXI w ogóle mówimy o wojnie, skoro już przez tyle przeszliśmy. Jakbyśmy cofnęli się w czasie o kilkadziesiąt lat.

***

Tamtego dnia, w roku 2014, gdy Aleksander Babicz ostrzegł szkołę, że jego syn może spędzić wakacje w antyrosyjskiej partyzantce, odpowiedź przyszła szybko – i także w dzienniczku ucznia.

„Szanowny Aleksandrze Wieczysławiczu! – przeczytał zdumiony ojciec. – Rada Pedagogiczna Szkoły Podstawowej nr 121 wyraża ubolewanie, że zgłaszacie się do partyzantki, a nie bierzecie pod uwagę pedagogów naszej placówki. Przecież nauczyciel wychowania fizycznego niedawno wrócił z wojska. Jego siostra ukończyła studia medyczne. Może się przydać. A nauczycielka historii ma do dyspozycji wolne mieszkanie, mogłaby w nim zorganizować punkt konspiracyjny. Aleksandrze Wieczysławiczu, apelujemy o uwzględnienie nas w swoich planach!”.©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Marcin Żyła jest dziennikarzem, od stycznia 2016 do października 2023 r. był zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”. Od początku europejskiego kryzysu migracyjnego w 2014 r. zajmuje się głównie tematyką związaną z uchodźcami i migrantami. W „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 7/2022