„Waciaki” kontra „ukropy”

Jeśli do wyszukiwarki wpiszemy po rosyjsku hasło „Odessa”, otrzymamy podpowiedzi: „Krym”, „Ukraina”, „Rosja”, „Noworosja”. Niepotrzebne skreślić.

15.09.2014

Czyta się kilka minut

Gigantyczna flaga Ukrainy na odeskich schodach w Dniu Konstytucji, 28 czerwca 2014 r. / Fot. Yevgeny Volokin / REUTERS / FORUM
Gigantyczna flaga Ukrainy na odeskich schodach w Dniu Konstytucji, 28 czerwca 2014 r. / Fot. Yevgeny Volokin / REUTERS / FORUM

Gdy na Ukrainę weszła rosyjska armia, w miejscowych mediach pojawiła się wypowiedź pewnego rosyjskiego żołnierza. Wyznał on, że mają rozkaz: dojść do Odessy.

Gubernator obwodu odeskiego Igor Palica skomentował, zwracając się do obywateli Federacji Rosyjskiej: „Rozumiem, że po tym, jak zrezygnowaliście z europejskich towarów, macie mnóstwo pustych aut dostawczych. Czy naprawdę chcecie wykorzystać je do przewożenia »zielonych ludzików« z powrotem do Rosji, do ich bliskich?”. Jak mawia mój odeski przyjaciel o „zielonych”: Putin i Liliputiny, czyli liliputy Putina.

Niebiesko-żółta gitara

W Odessie wojnę widać w szczegółach. Zwolennicy prozachodniego rządu, który objął władzę po lutowym zwycięstwie Majdanu i ucieczce Janukowycza, nazywają swych oponentów „waciakami” – to nawiązanie do dziadostwa, łachmanów. Ci z kolei swoich rywali zwą „ukropami”. Po rosyjsku „ukrop” to koper, a pierwsze litery to skrót słowa „Ukraina”.

W Odessie obie strony toczą walkę na murach. Gdy „ukropy” malują ukraińskie flagi, „waciaki” oblewają je czerwoną farbą (że niby krew). Gdy „waciaki” malują flagi „Noworosji” – separatystycznego tworu, który miałby powstać na ruinach Ukrainy z jej wschodnich i południowych regionów – wówczas „ukropy” naklejki z taką flagą i napisem „miejsce dla Noworosji” umieszczają na śmietnikach.

Takim szczegółem są struny gitary Jury: mają kolory ukraińskiej flagi. Na nadmorskim bulwarze Jura kończy piosenkę, którą komponuje dla żołnierzy, broniących granicy na wschodzie. Obok czeka Giennadij: gdy Jura skończy, Giena nagra go na komórkę i wrzuci film do sieci. Obok dziewczyny zachęcają przechodniów do wzięcia udziału w akcji „Napisz list żołnierzowi”. Są przekonujące: podczas happeningu odessyjczycy piszą średnio jeden list na minutę; dzieci, które jeszcze nie umieją pisać, rysują laurki. Inna dziewczyna projektuje torby z autoironicznym napisem: „Kopry!”.

– Budzimy ukraińskich patriotów – mówi Giennadij.

To ważne, bo przypadek Donbasu pokazał, że aby narodził się separatyzm, miejscowa ludność nie musi wcale chcieć się oddzielić – wystarczy, żeby nie zależało jej specjalnie na pozostaniu w macierzystym kraju.

Aż przyszedł Putin

Tymczasem zasadne jest pytanie: czemu Odessę miałoby ciągnąć do Ukrainy? Dotąd jej mieszkańców więcej łączyło z Petersburgiem i Moskwą niż ze Lwowem: wiara, język, przeszłość. Przez większość 220-letniej historii Odessa nie miała wiele wspólnego z ukraińskością: była miastem wielonarodowym, „czwartą stolicą Imperium Rosyjskiego” (po Moskwie, Petersburgu i Warszawie; przed I wojną światową biła na głowę nawet Kijów). A potem – miastem sowieckim. Dominowała tu tożsamość lokalna, internacjonalna i imperialna, nie ukraińska.

Musiało wiele się wydarzyć, by Odessa inaczej spojrzała na ukraińskość, dotąd kojarzoną z zachodnią częścią kraju.

Wasyl Rasewycz, lwowski historyk: – Po 1991 r. zachód Ukrainy chciał narzucić swoją wizję ukraińskości reszcie kraju. Tę resztę uważał za gorszych obywateli. Z kolei tamci czuli, że są poniżani.

Także w Odessie ukraińskość kojarzyła się wtedy raczej negatywnie.

Aż przyszedł Putin... To prezydent Rosji, podpowiada mi lwowski artysta Włodko Kostyrko, „rozpieprzył to, co Rosjanie budowali w wielu regionach Ukrainy przez kilkaset lat”.

Co na to Odessa?

Irina Mieduszewska, popularna odeska blogerka: – Dopiero ostatnie miesiące uświadomiły nam, w Odessie, że chcemy być częścią Ukrainy, a nie kolejnym Naddniestrzem. Krym pokazał, co nas czeka, jeśli zwiążemy się z Rosją. Część Donbasu wybrała Rosję, bo chciała więcej pieniędzy. Ale my nie wybierzemy Rosji, bo nie chcemy mniej wolności.

– Tylko pamiętaj – dodaje Mieduszewska – tak samo nie chcemy, żeby weszło tu NATO. Was też uznamy za okupantów.

Okazuje się, że wojna z Rosją może mieć dla Ukrainy, paradoksalnie, także skutki pozytywne: za jej sprawą stare spory stają się mniej istotne, coraz więcej Ukraińców ze wschodu i centrum kraju czuje się dziś jednym narodem. Proces tworzenia się narodu politycznego w miejsce etnicznego przyspieszył.

– Pojawiają się nowi bohaterowie. Bandera na zachodzie czy Lenin na wschodzie schodzą na drugi plan. Coraz więcej ludzi mówi o Niebiańskiej Sotni (tj. poległych w obronie Majdanu – red.) czy o bohaterach wojny w Donbasie. Dużo czasu zajmie, zanim to się ostatecznie dokona. Ale proces trwa – mówi Rasewycz.

Co trzeci za Rosją?

Ale to jedna strona medalu. Bo znaczna część mieszkańców Odessy nie ma nic przeciw temu, by wkroczyły tu rosyjskie wojska. Kim są? Widać pewne tendencje: raczej gorzej wykształceni, raczej starsi, raczej biedniejsi. Ale nie ma prostych odpowiedzi. Każdy ma swoją historię. Niektórzy twierdzą, że gdyby wojska rosyjskie weszły do miasta, poparłby je co czwarty odessyjczyk.

– Co trzeci! Nie wszyscy się przyznają! – twierdzi Leonid Sztekel, dziennikarz z Odessy.

– Co drugi! – uważa Mieduszewska.

Dokładnych danych nikt nie zna, ale moi rozmówcy się zgadzają: to znaczna grupa.

– Odessyjczycy nie dzielą się na proukraińskich i prorosyjskich, ale na tych, którzy akceptują Majdanowe władze i tych, którzy ich nie akceptują – twierdzi Jurij Tkaczow, redaktor miejscowej gazety. – Tak, wielu popiera Rosję. Ale każdy ma inne motywacje. Jedni chcą, by obroniła nas przed Kijowem, inni chcą Noworosji, jeszcze inni przyłączenia do Federacji Rosyjskiej. Większość traktuje Rosję jak instrument, nie cel. Problem w tym, że Rosjanie nie powiedzieli nam, co nas czeka, kiedy się tu pojawią.

Gdy mówię mu o tworzeniu się politycznego narodu ukraińskiego, Tkaczow ripostuje, że część Ukraińców się jednoczy, bo zwiększył się „środek”, ale poza tym społeczeństwo nadal jest spolaryzowane. – To Kijów odpowiada za wzrost prorosyjskich nastrojów – dowodzi. – Wykreował czarno-biały obraz świata. Każdy, kto ma inne zdanie, jest uznawany za zdrajcę ojczyzny. Mnie też tak nazywają, choć wolałbym, żeby Rosjanie tu nie wchodzili. Po prostu: Ukraina jest zszyta z kawałków, jednym z nich jest Odessa i ja przedkładam dobro Odessy nad dobro Ukrainy.

Tkaczow przekonuje, że Kijów „wykreował święte prawdy”: że Rosja to wróg, że w Doniecku walczą sami terroryści, że Krym nie miał prawa się oddzielać, że integracja z Europą to jedyna słuszna droga. – W efekcie nawet ci, którzy w innych okolicznościach nie popieraliby Moskwy, są zapędzani przez Kijów do jej obozu, nazywani Moskalami. I mimowolnie wielu z nich zaczyna Rosję popierać – kończy mój rozmówca.

Nieufni wobec Kijowa

Faktem jest, że zwolennicy Rosji nie są zjednoczeni: są tu i rosyjscy monarchiści, i ukraińscy komuniści. Jednoczy ich sprzeciw wobec Kijowa.

Nie wiadomo, czy byliby aktywni – w tym kluczowym, decydującym momencie.

Aktywni byli już raz: 2 maja. Tego dnia odessyjczycy przekonali się, do czego mogą prowadzić „zwykłe” z początku zamieszki: w starciach przeciwników i zwolenników Majdanu w mieście zginęło 48 ludzi. Ktoś opisywał swoje obserwacje na Facebooku: „Martwy chłopak leżał nakryty ukraińską flagą. Przypadkowy człowiek podszedł do niego, wyjął mu z kieszeni komórkę i zadzwonił do jego ojca mówiąc: »Zastrzelili waszego syna. Przyjeździe zabrać go na Deribasowską«”. Ale większość zginęła w pożarze budynku Związków Zawodowych na placu Kulikowe Pole: majdanowcy zdobyli przewagę nad antymajdanowcami, ci zabarykadowali się w budynku; wybuchł pożar.

Dziś w tym miejscu, pod tablicą ze zdjęciami ofiar, ludzie wciąż składają kwiaty. Gdy o tym mówią, używają sformułowania: „To, co się stało drugiego”. W minionym tygodniu komisja mająca wyjaśnić okoliczności tragedii opublikowała raport. Niewiele wyjaśnia. – Wciąż trudno stwierdzić, kto zaprószył ogień, który pochłonął kilkadziesiąt istnień – mówi dziennikarz Siergiej Dibrow, zajmujący się sprawą. – Ale jedno wiem na pewno: ta tragedia rozegrała się przypadkowo, nikt nie planował zamieszek na taką skalę.

Pozostały kwiaty – i strach przed bratobójczą walką odessyjczyków. Być może to pamięć o „tym, co stało się drugiego” działa hamująco na obie strony.

Pytam Sztekela, czy mogą coś zrobić, by wpłynąć na prorosyjskich odessyjczyków. – Oni boją się powtórki z agresywnej ukrainizacji w wykonaniu prezydenta Wiktora Juszczenki – zamyśla się Sztekel. – Władze o tym wiedzą, ale nic nie robią, bo nie chcą, aby okrzyknięto ich zdrajcami narodu.

Dla wielu takim symbolem ukrainizacji – rozumianej jako narzucanie nie tylko mowy, ale też historii, kultury i obyczajów – jest język. I choć na Ukrainie kwestie językowe często są przywoływane tylko po to, by odwrócić uwagę od ważniejszych spraw, wciąż stanowią problem.

Tymczasem rosyjski stał się już – obok ukraińskiego – językiem Ukrainy. To już nie obca mowa. Choć wielu ciągle trudno to zaakceptować – kojarzy się z Federacją Rosyjską. Łatwiej już zaakceptować angielski: wydaje się bardziej neutralny.

Sztekel: – A jest tu co zmieniać. Na Ukrainie zabronione są np. kanały, które nadają wyłącznie po rosyjsku. Jeśli ktoś woli oglądać telewizję tylko po rosyjsku, nie ma dużego wyboru i musi włączać stacje nadające z Rosji.

W Odessie wielu nie ufa Kijowowi. Wielu uważa też, że w czasie wojny nie powinno się krytykować władz, że rozliczą się z nimi później. Zatem nie krytykują.

– Kijów może rzucić nas na pożarcie Rosji, jak zrobił to z Krymem – uważa Sztekel.

Wielka koparka

W Odessie strach przed wojną jest powszechny. Ale wielu przekonuje, że tu będzie inaczej niż w Donbasie: że odessyjczycy potrafią się organizować i będą walczyć do upadłego, choćby w partyzantce.

Artiom Filipienko chce, by miasto było gotowe. Politolog i działacz Samoobrony Odessy, oddolnej inicjatywy, mówi: – Uczymy się udzielania pierwszej pomocy, topografii miasta, prowadzenia walk w mieście i taktyki partyzanckiej. Część z nas przeszła szkolenia na poligonie. Wkrótce otworzymy placówkę, która stale będzie szkolić członków Samoobrony.

Czy rozejm na wschodzie się utrzyma? A jeśli Putinowi coś nowego wpadnie do głowy – i postanowi rozpętać kolejne ognisko wojny, właśnie w Odessie?

Wbrew powszechnym wyobrażeniom Ukraina jest zagrożona nie tylko od wschodu. W oczach odessyjczyków położenie ich miasta wygląda tak: od południa Rosjanie mogą przybyć morzem (desantem), od wschodu lądem (z Krymu), a na zachodzie... na zachodzie czai się Naddniestrze. Bo to tylko kilkadziesiąt kilometrów: tyle dzieli Odessę od tego parapaństwa, ściśle związanego z Rosją, które ponad 20 lat temu oderwało się od Mołdawii.

Ukraińcy postanowili więc, na wszelki wypadek, wykopać ogromny rów, który oddzieli obwód odeski od Naddniestrza, by uniemożliwić ewentualny przerzut ciężarówek i czołgów. I kopią. Wielka maszyna-koparka posuwa się powoli. Rów ma szerokość 3,5 m i głębokość do 3 m. Maszyna jest duża, zużywa mnóstwo paliwa. Były problemy ze zdobyciem go, więc ogłoszono zbiórkę. Ludzie pomogli, praca trwa.

Maszyna kopie od dwóch miesięcy, końca nie widać – granica jest długa.

Powinni się spieszyć. Na wszelki wypadek. W Naddniestrzu stacjonuje 5 tys. żołnierzy lokalnych (naddniestrzańskiej „armii”) i 2 tys. rosyjskich. Niby niedużo. Ale Donbas pokazał, że liczy się jakość, nie liczba: że nawet tysiąc wyszkolonych żołnierzy może wiele osiągnąć, gdy w grę wchodzą działania nieregularne, owa „wojna hybrydowa” (jak ją nazywa Zachód), albo „wojna nielinearna” (jak mówią o niej w Rosji).

– Dwutysięczna rosyjska armia to oczywiście za mało, aby zająć Odessę – uważa Kamil Całus, analityk z warszawskiego Ośrodka Studiów Wschodnich. – Ale oddziały te mogłyby skutecznie odwrócić uwagę armii ukraińskiej od ewentualnego uderzenia głównych sił rosyjskich, które nadeszłoby od wschodu. A być może także z południa, od morza.

Z Naddniestrza mogą też przenikać grupy dywersyjne.

Krym i Donbas pokazały, że warto rozważać wszystkie scenariusze – nawet jeśli niektóre wydają się mało prawdopodobne. Ostatnie miesiące uczą, że możliwe jest wszystko.

Skoro o granicach mowa: niektórzy, ku pokrzepieniu serc, opowiadają popularny dziś ukraiński dowcip: „Jaki jest najgorszy koszmar Putina? Zamieszki na granicy ukraińsko-chińskiej”. Przypomina to dowcip z czasów głębokiego PRL-u, że „na granicy polsko-chińskiej panuje spokój”. Także on miał krzepić. Pocieszyć bezradnych.

Okno na świat

Wielu mieszkańców z niepokojem patrzy też na południe: w stronę Morza Czarnego.

Podczas niedawnego Dnia Niepodległości Ukrainy, 24 sierpnia, prezydent Petro Poroszenko najpierw odebrał paradę w Kijowie, a potem szybko pojechał do Odessy, aby tu odebrać drugą. W Odessie mówił, że Ukraina była, jest i będzie krajem morskim. Gdy przemawiał, szalał sztorm. Ktoś powiedziałby: fatum. Bo w ostatnich miesiącach i tak już znacznie zmniejszyła się i długość kontrolowanej przez Ukrainę granicy morskiej, i jej flota.

Dlaczego Poroszenko pojechał akurat do Odessy? – Po utracie Krymu Odessa jest jedynym ukraińskim portem, w którym może stacjonować nasza flota. W innych miejscach jest za płytko – tłumaczy Irina Maksimienko, politolożka z Odeskiego Uniwersytetu Państwowego.

Jest jedynym takim portem, ale nie portem wymarzonym: ukształtowanie linii brzegowej nie pozostawia wątpliwości, że rosyjska Flota Czarnomorska mogłaby łatwo zablokować Odessę.

Dla floty ukraińskiej aneksja Krymu oznaczała dramat: na półwyspie zostały niemal wszystkie najlepsze jednostki bojowe, jedyna w kraju szkoła kadr floty. Oraz – sporo marynarzy. Na stronę Rosji przeszedł nawet głównodowodzący ukraińskiej marynarki – dzień po tym, jak został mianowany na to stanowisko. Dziś kraj musi odbudować flotę.

– Nasze okręty i tak były w opłakanym stanie – uważa Maksimienko. – Składały się w dużej mierze z posowieckiego sprzętu, brakowało paliwa, szkoleń. A okrętów mieliśmy i tak za mało do kontrolowania tak ogromnej morskiej granicy.

Tegoroczny Dzień Floty był na Ukrainie dniem smutnym. A Dzień Floty Rosji na Krymie – radosnym. Oba święta różniło wszystko, łączyła tylko data. O tym, aby obchodzić je w tym samym dniu co Rosja, zdecydował kilka lat temu ówczesny prezydent Wiktor Janukowycz.

Wiktor Pielewin, współczesny pisarz rosyjski lubujący się w satyrze, napisał kiedyś, że Związek Sowiecki stał się państwem tak idealnym, że osiągnął nirwanę i przestał istnieć. Prezydent Putin uznał najwyraźniej, że cykl reinkarnacji się nie skończył. Tymczasem, jak uczą buddyści: im gorszy byłeś w poprzednim życiu, w tym gorszej postaci się odrodzisz.


Autor jest redaktorem dwumiesięcznika „Nowa Europa Wschodnia”, współpracownikiem „Tygodnika”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz zajmujący się Europą Wschodnią, redaktor dwumiesięcznika „Nowa Europa Wschodnia”. Autor książki „Królowie strzelców. Piłka w cieniu imperium”, Czarne 2018.  Za wydany w 2020 r. reportaż „Kajś. Opowieść o Górnym Śląsku” otrzymał podwójną… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 38/2014