Media i obiektywizm selektywny

Sprawa niewyjaśnionych pożyczek Palikota to przykład przeniesienia zasady domniemania niewinności z domeny prawa karnego do domeny polityki i życia publicznego. Dziennikarze robią to selektywnie, politycy nagminnie.

09.06.2009

Czyta się kilka minut

Janusz Palikot jest postacią - jak dziwacznie by to nie zabrzmiało - ważną w polskiej polityce. 20 czy 15 lat temu tak by nie było. Wtedy liderami byli ludzie o formacie Jacka Kuronia, Tadeusza Mazowieckiego, Jana Olszewskiego czy Wiesława Chrzanowskiego, a w drugim szeregu uwijali się politycy o "posturze" Aleksandra Halla czy Donalda Tuska. Dzisiaj liderami są w PO Tusk i Schetyna, w PiS Kaczyński i Kaczyński (trudno tu wskazać osobę numer dwa), zaś w drugim szeregu jest miejsce dla takich ludzi jak Palikot.

Dobry smak i protekcja

Jak tego typu polityków co poseł z Lublina scharakteryzować? To ci, którzy szokują publiczność. Którzy używają brutalnego języka w stosunku do przeciwników politycznych. Naruszają granicę pomiędzy prywatnością tychże a tym, co podlega publicznej ocenie.

Jest takich postaci w polskiej polityce więcej, ale Palikot działa najbardziej spektakularnie. Sugeruje, że prezydent Kaczyński cierpi na jakieś tajemnicze choroby, które mogłyby uniemożliwiać mu sprawowanie urzędu. Oskarża go o alkoholizm. Przytacza fragmenty doktoratu Kaczyńskiego sprzed 30 lat, które miałyby go dziś kompromitować.

Palikot wielokrotnie i od dawna przekraczał granicę dobrego smaku. Nie ulega wątpliwości, że gdyby nie protekcja jego partii, te ekscesy albo by ukrócono, albo Palikot uprawiałby je już tylko na własny rachunek. A przecież największy problem z Palikotem jest taki, że występuje jako poseł Platformy Obywatelskiej i jeden z najbardziej popularnych (czytaj: najlepiej medialnie rozpoznawalnych) jej polityków.

Wyjaśnienia, czyli problemy

Kiedy pod adresem takiej postaci prasa wysuwa poważne oskarżenia, rzecz warta jest namysłu i adekwatnej reakcji. "Dziennik" w serii publikacji (poczynając od 29 maja) napisał, że Janusz Palikot dostaje pożyczki od zagranicznych spółek, którym wcześniej sprzedał swoje przedsiębiorstwa (gdy żegnał się z biznesem); że te spółki same dysponują mizernym kapitałem (nie korespondującym z pożyczanymi Palikotowi sumami), na co Palikot odpowiedział, że owe spółki zaciągają kredyty u innych podmiotów, ale z kolei nie umiał wiele powiedzieć o tych drugich. Palikot wyjaśnił też, że mechanizm jego zadłużania się wynika z umów sprzedaży z tymi spółkami, które miały opiewać na cenę zbycia udziałów Palikota i gwarancję późniejszych pożyczek (poseł miałby dostać część pieniędzy za te udziały od ręki, a część w kredytach). "Dziennik" replikował, że umowa ze spółką CEPI nie zawiera takiej klauzuli. Palikot tłumaczył, że chodzi o późniejszą umowę sprzedaży tej spółki spółce Hydrativa. "Dziennik" zauważył jednak, że Palikot wcześniej uzyskał od CEPI pożyczkę, niż CEPI została sprzedana Hydrativie. Tego Palikot nie umiał wyjaśnić, czyli... problem jest.

"Dziennik" zarzucił też Palikotowi, że w swoim poselskim oświadczeniu majątkowym minął się z prawdą, zaniżając o 500 tys. euro kwotę swoich zobowiązań w stosunku do CEPI. Temu Palikot zasadniczo nie zaprzecza. I tu zatem również mamy problem.

Imperatyw konkurencji

Jeśli więc polityk o tak dziwacznym statusie w polskiej polityce spotyka się z tak poważnymi zarzutami i nie potrafi przekonująco na nie odpowiedzieć, to wydaje się, że stanowi to fakt, wobec którego nie sposób przejść obojętnie. Premier najpierw zażądał od Palikota wyjaśnień, następnie jednak potraktował sprawę dość pobłażliwie, odsuwając podjęcie ewentualnych decyzji do momentu ustaleń prokuratury.

Politycy Platformy nie raz już pokazali, że kryją ekscesy Palikota. Najwyraźniej mają w tym jakiś interes (Palikot wykonuje za nich brudną robotę w stosunku do PiS-u, jest też osobą zamożną i wspiera finansowo swoją partię). Pewnie trzeba się pogodzić, że polityka nie jest domeną ludzi poczciwych.

Trudniej jednak pogodzić się z tym, co w sprawie Palikota obserwujemy na poziomie prasy. Dwa inne opiniotwórcze dzienniki: "Gazeta Wyborcza" i "Rzeczpospolita", zareagowały na tę sprawę - niestety - typowo. Bo uchodzi już poniekąd za normę, że imperatyw konkurencji przesłania polskim mediom imperatyw informowania o faktach i ich objaśniania. Prawie już przyzwyczailiśmy się do sytuacji, gdy telewizja nie informuje widzów np. o transmisji z bardzo ważnego meczu piłkarskiego, jeśli tę transmisję pokazuje tylko jej konkurencja. Widz nie jest w takim przypadku traktowany jak obywatel, który ma prawo do informacji, a tylko jak konsument, część "targetu" w opracowanej strategii sprzedaży.

Publicznym mniej wolno

Ale w przypadku sprawy Palikota jest gorzej.

"Gazeta Wyborcza" (z 30-31 maja) przeprowadziła nader wyrozumiały wywiad z Palikotem, po prostu nie zadając mu naprawdę trudnych pytań wiążących się ze sprawą jego niewyjaśnionych pożyczek, a następnie przekonywała czytelników, że dopóki rzecz nie jest udowodniona, trzeba Palikota traktować tak, jakby nic się nie stało (komentarz z 1 czerwca). Mamy tu przykład przeniesienia zasady domniemania niewinności z domeny prawa karnego do domeny polityki i życia publicznego. Dziennikarze robią to selektywnie, polscy politycy nagminnie (gdy zarzuty dotyczą ich partyjnych kolegów). Zauważmy jednak, że gdyby kierować się nią konsekwentnie, żadna z grubych afer (także tych wykrytych przez "GW", włącznie ze sprawą "łowców skór") nie mogłaby zostać opisana, nim zapadnie wyrok. Ale wyrok w większości z tych spraw nie zapadłby, gdyby wpierw dziennikarze o nich nie napisali. Takie podejście ignoruje też niepisaną, ale na gruncie dojrzałych demokracji mocno zakorzenioną zasadę, że osobom publicznym "wolno mniej". Oznacza to w praktyce, że gdy pojawiają się poważne zarzuty pod adresem osoby publicznej, ta podaje się do dymisji albo w jakiś inny sposób daje do zrozumienia, że jej dalsza kariera pozostaje w związku z prawnym rozstrzygnięciem stawianych jej zarzutów. U nas ten obyczaj słabo się przebija, bo politycy niechętnie go stosują. Niekiedy wspiera ich w tym prasa.

Nie śledzą, komentują

"Rzeczpospolita" napisała, że za ujawnieniem podejrzanych interesów Palikota stał wicepremier Grzegorz Schetyna (30-31 maja). Polityczne happeningi Palikota były - według "Rzepy" - możliwe tak długo, jak długo lubelski poseł nie rywalizował o władzę w Platformie, a jego bezkarność skończyła się z chwilą, gdy naruszył panujący w PO układ sił.

Oczywiście, Palikot ma prawo do złożenia wyjaśnień, choćby w formie wywiadu w gazecie konkurencyjnej w stosunku do tej, która go oskarża. Jest jasne, że Palikot będzie korzystał z domniemania niewinności, o ile zostanie przeciwko niemu wdrożona procedura karna, w takim zakresie, jaki jest jej właściwy. Udział wpływowych polityków Platformy w ujawnieniu pożyczek Palikota jest ciekawą hipotezą, ale na razie tylko hipotezą (tym bardziej że "Rzeczpospolita" powołuje się w tej kwestii na anonimowe źródło). Jakkolwiek jednak rzecz by się miała, nie powinno się opisywać sprawy Palikota głównie przez pryzmat świadomości, że tę sprawę "odpaliła" konkurencja. A tak się dzieje. Ani "Gazeta Wyborcza", ani "Rzeczpospolita" nie wdrożyły własnego śledztwa dziennikarskiego. A przecież szlaki zostały, bodaj częściowo, przetarte. Albo "Dziennik" ma rację, albo się myli. Dobrze byłoby przy pomocy własnych dziennikarzy śledczych to sprawdzić. Wtedy uogólnienia snute przez obie konkurentki "Dziennika" byłyby bardziej wiarygodne.

I najważniejsze: nie powstawałoby fałszywe wrażenie, że zarzuty wobec Palikota to rzecz błaha. Bo błaha nie jest.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 24/2009