Marka Kacper Ryx

Kiedy znudziło mu się uczenie historii w podmiejskiej szkole, napisał powieść o renesansowym detektywie tropiącym alchemików. I został autorem bestsellerów.

07.12.2015

Czyta się kilka minut

Mariusz Wollny, pisarz i przewodnik, w pracowni alchemicznej w Collegium Maius, Kraków, listopad 2015 r. / Fot. Kamila Zarembska
Mariusz Wollny, pisarz i przewodnik, w pracowni alchemicznej w Collegium Maius, Kraków, listopad 2015 r. / Fot. Kamila Zarembska

Na Plantach ma ławeczkę ze swoim imieniem. W zacnym towarzystwie. – Gdzieś pomiędzy Rejem i Kochanowskim, Miłoszem i Szymborską. A fizycznie między Bramą Floriańską a Barbakanem – śmieje się Mariusz Wollny. Siada na niej, gdy oprowadza czytelników po Krakowie śladami swojego bohatera, Kacpra Ryksa.

Wojny gangsterów w rajtuzach

Popularność Wollnego zaczęła się właśnie od Ryksa – królewskiego detektywa (zwanego ze staropolska inwestygatorem), który w renesansowym Krakowie rozwiązywał zagadki kryminalne za kilku królów: od Zygmunta Augusta po Zygmunta III Wazę (w sumie cztery grube tomy; wszystkich książek, głównie historycznych, napisał 15).

Ryx zyskał taką markę, że Wollny napisał przewodnik po Krakowie jego śladami i otworzył firmowy sklep. Niedługo wydaje grę planszową „Kacper Ryx i Król Żebraków”. Fabuła: wojna gangów w XVI-wiecznym Krakowie. Mówi o niej tak, jakby opisywał walkę o wpływy kiboli na osiedlu. Można zapomnieć, że wszystko działo się 500 lat temu, a panowie mieli na nogach śmieszne rajtuzy i trzewiki. Z bujną czupryną i solidnym wąsem, Wollny sam dobrze wyglądałby w renesansowym stroju. Zresztą jeden już ma. Ubiera go na specjalne okazje.

Pasję opowiadania o historii realizuje również w szkołach. Ma zestawy opowieści do wyboru, wystarczy go zaprosić. Np. temat dla klas IV–VI: „Ostatni krzyżowiec Europy – czyli jak Władysław III został Warneńczykiem, jak doszło do spotkania z czarownicą Sekuzą i rzekomym wampirem Draculem i co z tego wynikło; o oddychającym posągu i drugim życiu Warneńczyka”.

A zaczęło się niewinnie. I też w podstawówce: mały Mariusz fascynował się książkami awanturniczymi i przygodowymi. – Jako chłopak w Gliwicach uganiałem się z łukiem po wertepach. Wtedy zakochałem się w Indianach i tej miłości jestem wierny do dziś – deklaruje (owocem tej miłości jest książka „Krew Inków”). Poznał też tajniki władania szpadą w Piaście Gliwice (wpływ „Trzech muszkieterów”; trenował rok).

Uwielbiał książki Alfreda Szklarskiego. Spotkanie z pisarzem było szczytem marzeń. Kiedy dowiedział się, że autor przygód Tomka przyjedzie do jego miasta, był wniebowzięty. Ale spotkanie odwołano. Wollny: – To powtórzyło się trzy razy. Byłem strasznie rozczarowany. Pewnie nie chciało mu się na to dalekie osiedle przyjeżdżać…

Może dlatego sam z czytelnikami spotyka się często i rozmawia z nimi długo.

Świnie w Radissonie

Na wędrówki śladami Ryksa, na które zabiera Wollny, schodzą się tłumy fanów. Start pod „Składem towarów u Kacpra Ryksa” przy pl. Mariackim, gdzie można kupić m.in. trzewiki, bukłaki, miecze. I książki Wollnego, rzecz jasna.

Jedna z jego ulubionych tras to szlak alchemików. Spacerując ulicami Starego Miasta, pod każdą fasadą widzi kilka innych budynków, które stały tu wcześniej. Ot, chociażby ta kamienica przy rogu Rynku i Sławkowskiej. Dziś gładka, jasna, ze sklepami na parterze.

– To zajazd Pod Jeleniem – objaśnia Wollny. – Furmani spali na Kleparzu, a znane persony przyjeżdżały tutaj. Ówczesny Radisson, nawet hodowali świnie na swoje potrzeby...

Był tu też Goethe. Przyjechał w 1790 r., zainspirowany historią Fausta. O tym, że Faust mieszkał w Krakowie, pisał pod koniec XVI w. Johann Spiess w ,,Historii doktora Jana Fausta, szeroko okrzyczanego czarnoksiężnika i maga”.

– Faust? Geniusz PR i samochwała – ocenia Wollny. – Opowiadał publice duby smalone, nieustępujące dzisiejszym reklamom. Nazywał się drugim magiem w dziejach i półbogiem heidelberskim.

XVI-wieczni alchemicy często zjeżdżali do Krakowa. Wollny: – Wyjątkowo mobilna grupa: ścigani, przenosili się z miasta do miasta, kiedy zaczynało się robić gorąco. Bo ktoś dowiedział się, że fałszują monety, albo że wcale nie odkryli tajemnicy tynktury – proszku lub kryształu, nieco mylnie zwanego kamieniem filozoficznym. Miała służyć do wyrobu złota z innych metali, zapewnienia sobie wiecznej młodości, a nawet wskrzeszania zmarłych.

Choć ślady Fausta w Krakowie się nie zachowały, to – twierdzi Wollny – bardzo prawdopodobne, że tu studiował. I że, jak podają legendy, w Krakowie spotkał się z Janem Twardowskim – bohaterem powieści o Kacprze Ryksie.

– To także autentyczna postać, pisał o nim m.in. Łukasz Górnicki. Był tak jak Faust Niemcem, młodszym co najmniej o pokolenie. Nazywał się Durus, co spolszczono na Twardowski. Wollny pokazuje niewielkie okienko tuż przy chodniku w kamienicy na rogu Rynku i Szczepańskiej: – Tu, w kamienicy Christoforos, mógł mieć pracownię. Do dziś jest tam duży alchemiczny piec i małe palenisko. Wprawdzie naukowcy byli sceptyczni co do tej tezy, ale to przecież klasyczne wyposażenie pracowni alchemicznej. A nikomu innemu nie przypisuje się, że z niej korzystał...

Drugą pracownię mistrz mógł mieć w Podgórzu, pod dzisiejszym kościołem św. Józefa. Została odkryta dopiero przy przebudowie świątyni. Wollny: – Znaleziono tam grotę z wyrąbanymi w dół stopniami… A że XIX-wieczni pisarze, jak Roman Kiełkowski w „Historiach spod kopca Krakusa”, dowodzili, że tuż obok, w parku Bednarskiego, Twardowski robił z uczniami różne eksperymenta... To oczywiście zapis legend. Ale są i zapisy historyczne. Bo Twardowskiego zatrudnił król Zygmunt August – oficjalnie jako koniuszego, nieoficjalnie jako maga.

To dla króla alchemik dokonał słynnej sztuczki: wywołał „ducha” Barbary Radziwiłłówny. Zygmunt August pod koniec życia był na wpół ogłupiały, trawiony chorobą weneryczną.

– Intryga, wymyślona przez szlachciców Mikołaja i Jerzego Mniszchów, zręcznych manipulatorów, była prosta. Znaleźli – w klasztorze! – zamkniętą tam czarną owcę mieszczańskiej rodziny, rozpustną Barbarę Giżankę. A że król nie pozwolił wyrzucić żadnej sukni zmarłej ani jej biżuterii, wystarczyło dziewczynę tylko przebrać… Za pierwszym razem król zemdlał, takie zrobiła na nim wrażenie.

Całym zaś spektaklem zarządzał Durus vel Twardowski. Sprawę tę opisał nadworny lekarz i kronikarz Zygmunta III Wazy, dr Possel.

– Według niektórych badaczy, Mniszchowie kazali sprzątnąć Durusa – niewygodnego świadka i wspólnika. Śmierć dopadła go albo w miejscowości Mystki-Rzym koło Węgrowa na Podlasiu, albo w karczmie Rzym w podkrakowskich Pychowicach.

Krew niewiniątek i rtęć na monecie

Twardowski miał studiować na Akademii Krakowskiej – tamtejsza katedra astrologii, alchemii i białej magii była mekką alchemików. Wollny: – Im bardziej uczelnia podupadała naukowo, tym bardziej rosła sława tej katedry. Każdy, kto chciał coś znaczyć w tej dziedzinie, ściągał do Krakowa.

Studiował tu też Sendivogius Polonus (Sędziwój), szlachcic spod Nowego Sącza. Międzynarodowa gwiazda: Izaak Newton uważał go za najwybitniejszego naukowca wszech czasów. W kamienicy przy rogu pl. Szczepańskiego i ul. św. Tomasza miał swoją pracownię, Sędziwojkę.

– Jak niosła wieść gminna, z tych okienek wydobywały się jęki i płacz dziecięcy – opowiada Wollny. I wyjaśnia, że według niektórych receptur do wyrobu tynktury potrzebowano krwi niewinnego dziecka. Im młodszego, tym lepiej.

Tak mówi legenda (choć nie do końca prawdopodobna, zastrzega Wollny). A prawda historyczna?

– Michał Sędziwój był nadwornym alchemikiem Zygmunta III Wazy, gdy ten jeszcze mieszkał na Wawelu. I to prawda, że podczas wspólnych eksperymentów alchemicznych w 1595 r. spalili pół Wawelu. Rok później dwór przeniósł się do Warszawy.

Sława Krakowa jako mekki czarodziejów pod koniec XVI w. zaczęła blednąć: – Całe towarzystwo, wraz z Sędziwojem, przeniosło się do Pragi. Tam, na dworze Rudolfa II Habsburga, miłośnika nauk tajemnych, mieli jak u Pana Boga za piecem. Stąd się podobno wzięła Złota Uliczka: tak dużo się ich zjechało, że cesarz kazał wybudować dla nich domy.
Pod koniec życia Sędziwój wrócił do Krakowa. Ale, jak wielu przed nim i po nim, musiał uciekać.

– Posądzenia o mordowanie dzieci (pewnie niesłuszne) i o fałszowanie monety (prawdopodobnie słuszne) spowodowały, że tłum krakowian wpadł do jego domu i pracowni, demolując je. Cóż, skoro oszukiwał nawet cesarza… Jak? Pokrywał złotą monetę rtęcią i taką „srebrną” monetę wkładał do ognia, rtęć się ulatniała i „przemieniał” srebro w złoto... Nic dziwnego, że ludzie wyganiali alchemików z miast. Chociaż sama alchemia nigdy nie była przez Kościół zakazana. Parało się nią nawet dwóch papieży…

Wollny może tak opowiadać godzinami.

– Sam nie wiem, skąd mi się to wzięło. Ale zawsze lubiłem historyczne opowieści z jajem. I staram się, żeby moje też takie były. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 50/2015