Maria Janion, osobistość

Świat żywych ufundowany jest na świecie umarłych. Nie widząc tego, żyjemy jak ślepi. Maria Janion śledziła więzi duchów z żyjącymi.

07.09.2020

Czyta się kilka minut

Prof. Maria Janion, 2005 r. / WOJCIECH DRUSZCZ / EAST NEWS
Prof. Maria Janion, 2005 r. / WOJCIECH DRUSZCZ / EAST NEWS

Jej powaga miała coś z postawy Zygmunta Freuda. Nie uznawała łatwych wzruszeń. Wnikała w emocje badanych postaci z przejęciem, jak Antoni Czechow. Żadnych sentymentów. Nic dziwnego: obaj lekarze! Także ona była lekarzem dusz. Te uzdrowić może tylko prawda. A z nią nie ma żartów.

Ujawnienie

„Umarli szybko jadą”. W tych słowach ballady „Lenora” tkwi w zalążku, jak wiadomo, cały przyszły romantyzm. Gottfried August Bürger napisał ją w roku 1772. Z „Lenorą” – najpierw w wersji Mickiewiczowskiej „Ucieczki” – Maria Janion musiała się zetknąć już w czasach szkolnych, przed wojną, w Wilnie. A na studiach, gdy przyszło jej zająć się badaniami nad mniejszym romantyzmem krajowym, poznała zapewne przekłady Odyńca, Lacha Szyrmy, Kicińskiego…

Nie wiadomo jednak, kiedy dokładnie treść tej znanej powszechnie legendy mogła wywołać w niej przewrót wewnętrzny. Może z okazji analiz gotyckich fantazji młodego Zygmunta Krasińskiego? Ślady wiodące wstecz naprowadzają jednocześnie na myśl, że w niemieckiej balladzie z epoki „burzy i naporu”, czytanej w różnych aspektach, odnalazła siebie samą. Z „Lenory” wywodzi się także profesor Janion – taka, jaką znamy.

Muszę się wytłumaczyć. Co jest takiego w historii dziewczyny, którą porywa do piekła zmarły kochanek? Otóż wszystko, w pigułce. Wybuch „inności”, opisanej serio, budzącej dreszcz. Ton dzikiej frenezji, stężonej niesamowitości, gwałtowności – wręcz (pozagrobowego) gwałtu. Namiętność dwuznaczna, sprzęgnięta ze śmiercią. Nie symboliczną, lecz realną, wionącą grobem. Rozpacz narzeczonej, która, czekając latami na powrót kochanka, rzuca oskarżenie Bogu. Pogańskie wyobrażenia zaświatów. Miłość szalona, jej wymiar graniczny. Przekroczenie praw życia i świata. Galopada do zguby. Paroksyzm mdlącego strachu. Rys ludowego sadyzmu. I pożądliwy poza śmierć, seksualny upiór.

A nade wszystko rewelacja, że świat żywych ufundowany jest na świecie umarłych. I że nie widząc tego, żyjemy jak ślepi. Nic nie rozumiemy, a już najmniej siebie. Jeśli rzeczywistość ma być wypowiedziana, dotknięta, trzeba widzieć oba jej przebiegi, lecz nie osobne, ale zadzierzgnięte w węzeł. Rozrastanie się tego węzła to właśnie proces historyczny rozwoju kultury; przesuwanie po nim palcem – to śledzenie więzi duchów z żyjącymi. Maria Janion czyniła to przez pół wieku.

Literatura to skażony obraz rzeczywistości. Nie! Literatura to wyraz historycznego światopoglądu autora! A skąd: literatura to sztuka czysta oparta na grze dopełniających się i przeciwstawnych pojęć. Istnieje dzieło literackie, niewzruszone i w swej strukturze zamknięte. Ależ nie: dzieło to tylko tekst, suma tradycyjnych i odnowionych środków stylistycznych. Bynajmniej: to wyobrażenie, przez które przebija ponadczasowy archetyp. Na tym tle widzieć trzeba znalezisko Marii Janion: taki utwór jak „Lenora”, zdolny ufundować całą epokę, to nade wszystko ujawnienie. Coś dotąd utajonego, istniejącego poza świadomością zbiorową i w rozproszeniu, wyrwało się oto na wolność. Przemówiło nieznanym głosem. Co to takiego? To właśnie trzeba odkryć.

Dwa skrzydła

Takich ujawnień szukać będzie Janion na swoich seminariach, sięgając zresztą nierzadko poza literaturę. Do filmu, malarstwa, dzienników, wyznań, dokumentacji psychiatrycznej. Czasem po postacie mało komu znane. W towarzystwie sojuszników, a zwłaszcza sojuszniczek zarzucać będzie sieć na kliniki i inne miejsca odosobnień, na sypialnie i dziecinne pokoje. I w myśli współczesnej znajdować koncepcje czy teorie pozwalające wyczytać z tych świadectw głosy dusz w potrzasku, ślady nierozpoznanych czy dotąd nienazwanych tragedii.

Oto punkt wyjścia Janion: „duchologia”, którą wyśmiali marksiści, „psychologizm”, który zanegowali strukturaliści, „bzik tragiczności”, który zwalczał Karol Irzykowski, irracjonalizm, który chciał przezwyciężyć Tadeusz Boy-Żeleński. Albowiem „są duchy”, jak wierzył Juliusz Słowacki, są Rausch und Traum, jak głosił Fryderyk Nietzsche, jest obok normy dnia pasja nocy, jak zapewniał Karl Jaspers, i są dramatyczne biografie, z którymi tradycyjna historia literatury nie wie, co począć. Należą do domeny nauki czy nie, a jeśli nie, to gdzie? A jeśli tak, co znaczą?


Michał Paweł Markowski: Była duchową przywódczynią wielu pokoleń polskich humanistów dlatego, że z uporem upominała się o zapomniane lub wyparte ogniwa polskiej tradycji.


 

Jeśli literaturoznawstwo nie daje odpowiedzi, trzeba je rozbić. I Janion to zrobiła. Wyszła z badaniami poza dzieło literackie, estetykę, poetykę i historię ­literatury. W strefy pograniczne, których zrobiło się nagle zadziwiająco wiele, w stronę psychologii zbiorowej, historii idei, mitologii i legend. Jak tworzył się mit Konrada Wallenroda, Kościuszki, księcia Józefa, Mickiewicza? To, co było dotąd materią przypisów do dzieł romantycznych i innych, wychynęło oto jako samodzielny przedmiot badań. Bez nich zresztą zrozumienie jest niemożliwe lub błędne.

Inaczej mówiąc, jej praca miała dwa skrzydła. Pierwsze zmiatało cywilizatorów: tych, którzy sądzą, że wszystko, co niepojęte – strachy, zabobony, wytwory chorej wyobraźni, słowem: kraina ciemnoty – to regiony wstydliwe, które należy traktować humorystycznie, bo dadzą się prędzej czy później „wyjaśnić naukowo”. Otóż nic z tego. Domena fantazmatyczna istnieje, tylko się przesuwa. Jest realna, a to, że racjonalistom niedostępna, mówi więcej o nich niż o niej.

Drugie skrzydło natomiast przygarnia sieroty po tekście literackim. Gdyż także biografie autorów i bohaterów są tekstem, a nawet językiem, którym przemawia do nas rzeczywistość humanistyczna. To, co się zdawało Mickiewiczowskiej Karusi, i o czym dumał Samson u kolumny, i męska autokreacja Marii Komornickiej, i przemiana Gregora Samsy w dziwnego stawonoga mówią także poza granicami przynależnych im tekstów, wyznaczając wymiary, w których obracać się może nasza zdolność rozumienia.

Zaklęcie

Przypadek zawarty w na wpół ludowym utworze drugorzędnego niemieckiego poety mógł być – załóżmy – bodźcem, pozwalającym jednej z wielu badaczek romantyzmu ujrzeć nagle współistnienie dwu światów i jego okrutne prawa. Duchy są bezcielesne, i wtedy bywają gotyckie, miewają (straszne) ciała, i wtedy są romantyczne, a także egzystują mentalnie – i wtedy odgrywają rolę dyktatorów podświadomości narodu. Rządzą bez opuszczania trumien.

W świetle badań nad romantyzmem polskim i jego konsekwencjami rzecz zdawała się pewna. Dziedzictwem tym od połowy lat 60. ubiegłego wieku zajmowało się sporo niepospolitych uczonych nowej generacji, krążących wokół podobnych myśli: obok Janion – Marta Piwińska, Maria Żmigrodzka, Stefan Treugutt, Alina Witkowska, Jarosław Marek Rymkiewicz, Zofia Stefanowska, Maria Prussak… Janion wybiła się na ich czoło i rozwinęła niezwykłą kreatywność dzięki temu, że na to, co ją fascynowało, znalazła właściwe słowo. Znalazła je u kontrowersyjnego filozofa egzystencji Georges’a ­Bataille’a, a brzmiało ono: transgresja.


Maria Janion: Ludzie wierzą, że starcy mają coś ważnego do powiedzenia. Tymczasem na ogół jest to – jak sądzę – coś głęboko pesymistycznego, o czym lepiej milczeć, bo nie należy ludzi martwić.


 

Miejscem, w którym można się tym było zajmować swobodniej niż w Instytucie Badań Literackich w Warszawie, było audytorium nowo powołanego Uniwersytetu Gdańskiego. Przed obliczem i przy współudziale studentów, późniejszych doktorantów, Janion rozwinęła tam pierwsze z wymienionych skrzydeł, podczas gdy drugie potężniało w Warszawie.

Rzecz w tym, że Bataille nie był wcale niewiniątkiem: coś jakby trockista, ewidentny pornograf, wyklęty wywrotowiec, z lubością zajmował się markizem de Sade i jego rozumienie transgresji dotyczyło głównie tego, co – przekraczając wszelkie normy, od sumienia po granice cielesnych możności – da się uczynić z ciałem i duszą podległej seksualnie kobiety. Toteż informacja na skrzydełkach kolejnych wydawanych w Gdańsku tomów z konieczności brzmiała oględnie: „Nadaliśmy naszej serii wspólny tytuł: Transgresje. Zajmowaliśmy się bowiem i nadal się zajmujemy rozmai­tymi objawami – literackimi, filozoficznymi, biograficznymi, egzystencjalnymi – przekraczania granic. Przekraczania siebie, przekraczania norm, konwencji ról, przyjętych wyobrażeń – pokonywania tego, co dane i gotowe – przez ludzi, którzy chcieli przejść »na drugą stronę«, przeniknąć »poza horyzont«”.

Niemniej wybrzmiewa w tym zapowiedź groźnej przygody. I słusznie, ponieważ u Bataille’a, co Janion odczytała z nieporównaną ostrością, antytezę transgresji stanowił zakaz, a dobrze wiadomo, na co złamanie zakazu naraża.


Stefan Chwin: W literaturze Janion widziała walkę duchów o najwyższą stawkę, starcie idei i indywidualności, żadną tam grę językowych struktur.


 

Inwencją Janion było poszerzenie pojęcia transgresji dzięki nałożeniu go na reguły romantycznej wyobraźni. Koncept psychologiczny przekroczenia nadał motywację poczynaniom i wywodom dystraktów i nonkonformistów, starł z wizjonerstwa piętno dewiacji, określił dynamikę procesów doświadczenia wewnętrznego. W pomyśle tym sprzęgły się także pojęcia osoba i osobność, a walorem szczególnym stała się osobistość – rozumiana etymologicznie, jako samotność w obliczu własnej indywidualnej prawdy. Na osobistość w zwykłym (a raczej niezwykłym) sensie wyrosła też sama Janion: dzięki jednemu celnie użytemu słowu, jej wersji zaklęcia „Sezamie, otwórz się!”, zyskała niedostępną historykom literatury sławę.

Drugie zaklęcie

Za wyjątkiem (niekiedy) wydziałów fizyki i matematyki, może też archeologii, uniwersytet to ciąg dalszy szkoły. „Transgresyjne” seminaria w ponurych latach 80. nią nie były. Same były transgresją, co prawda nie tyle groźną, ile co do tematów drastyczną. Toteż sporo uczestników (jak np. Stanisław Rosiek, Małgorzata Czermińska, Ewa Graczyk, Stefan Chwin, Kwiryna Ziemba), miast iść w ślady Rimbauda, poszło (zaledwie) w profesory. Niemniej do dziś, czytając „Colloquia gdańskie”, wyczuwamy niepewność właściwą wstępowaniu na tereny nieznane, obawę śmieszności.

Efekt byłby jednak słabszy lub żaden, gdyby Janion nie posłużyła się równolegle drugim zaklęciem. Na pozór banalnym, lecz nie pod jej piórem czy w ustach. Było to słowo młodość. Nieodłączne od romantyzmu, jakim go pojmowała. Bo romantyk musi być młody. „Młodości! dodaj mi skrzydła”, „młodość górna i durna”, „Zabił się, młody...” – wiadomo. A na koniec: „Wybrańcy bogów umierają młodo”. Ta właśnie sentencja to samo serce romantyzmu. Toteż Janion spisała (po części z Marią Żmigrodzką) wzorcowy biogram młodego romantyka: od inicjacji, przez udręki serdeczne, po spisek i egzekucję. I przejmująco opowiadała o tym młodym z ostatniej ćwierci XX wieku. Przekonując, że młodość to potencjał autentycznej, godnej ofiary z życia, transgresji.

Poza narracją historyczną Janion formuły te brzmią blado. Ale rozpiszmy rzecz na biografie. Jako (z racji wieku) eksperymentalna seminarzystka zaoczna posłużę się w tym punkcie własną imaginacją. Oto, dajmy na to, w roku 1793 ­poeta francuski André Chénier (31 lat) pisze odę na cześć Charlotte Corday (25 lat), która zasztyletowała w wannie trybuna ludowego Marata. Wspaniały wiersz za cenę życia – autor zginął na gilotynie dwa dni przed Termidorem. W tekście mowa o „bezwstydnych płazach z błota” (które zaludnią potem „Odę do młodości”) i świętej w swym upojeniu mścicielce (jak widać, nie tylko rewolucja jest kobietą, lecz i kontrrewolucja.) A potem pojawia się główny Rekwizyt: „Sztylet, jedyna na ziemi nadzieja, jest, Cnoto, twym świętym orężem”.

Natchniony tymi słowy, w roku 1820 czytelnik Chéniera, student z Jeny Karl Ludwig Sand (25 lat) zasztyletował carskiego szpicla, „zdrajcę narodu”, literata Augusta von Kotzebuego. Za co zostaje ścięty toporem. I zaraz pod wrażeniem jego czynu poeta rosyjski Aleksander Puszkin (22 lata), też czytelnik Chéniera, napisał wiersz „Sztylet” („Kinżał”), apologię Sanda, która kosztowała go zesłanie. Demoniczną potęgą słowa replika Puszkinowska przewyższa pierwowzór (czytajcie w oryginale); nic dziwnego, że Konrad u Mickiewicza i Kordian u Słowackiego najwyższym wysiłkiem woli odpychają Rekwizyt, który sama Poezja usilnie wciska im w dłonie.

Czy to wykład historii politycznej, przyczynek do poetyki wzniosłości, szlak wędrownego motywu? Nie: to przede wszystkim przymiarka do opisu przekazań z rąk do rąk jednej z form nieodpartej transgresji. Warto zauważyć, że wszyscy wymienieni powyżej (prócz Kotzebuego) awansowali po zgonie do rangi duchów przewodnich swych nacji, niektórzy nawet do dzisiaj. Czemu? Gdyż związek młodości z transgresją powstaje na gruncie fascynacji śmiercią. Nie tylko w boju czy konspiracji: dość przejrzeć zwierzenia sportowców ekstremalnych. I dla nich zakaz przyjmuje kształt drętwoty życia społecznego. Chodzi o wiedzę, którą zyskać można tylko przełamaniem. Analogiczny bywa przypadek kolejnych awangard. Ta wiedza zjawia się w błysku.

Trzecie zaklęcie

Tu wkracza się w krąg intuicji pierwotnej, świat dreszczu. Albo, mówiąc inaczej, ku libido. Nie siląc się na definicję, rzec można, iż chodzi o przeczucie graniczności, trafienia na tamtą stronę, wyskoku poza tożsamość. Erotyzm, wyczyn, torturę, ascezę, chorobę traktować można jako eksperyment graniczny. Lecz nie jest to ćwiczenie duchowe. Niezbędne jest ciało. I Maria Janion wypowiada tu trzecie ze swoich zaklęć: cielesność. Czynnik, który tyleż wiąże istoty ludzkie, co je separuje. Mowa o niepojętych, bo pozapojęciowych intymnościach pary (czy grupy) kochanków, ofiary z katem, przeciwników w walce, psychoanalityka z analizowanym. Ów związek odbywa się poprzez ciało, podobnie jak przez ciało zachodzi nasz kontakt ze światem.

Nikt tak dotąd po polsku nie wprowadzał, jak Janion, w mowę bólu, rozkoszy, fizycznych prywacji, ulg i paroksyzmów, zagnieżdżania się w sobie i stanów zwanych chęcią wyskoczenia z siebie. A także błogości, a także wstrętu. Tak rozpoczął się cykl wypraw poprzez kondycje osób szczególnie predestynowanych do nadwrażliwości cielesnej, lub, jeśli wola, nadmiernie na nią narażonych: neurotyków, chorych na ból istnienia, udręczonych sobą, mniejszości seksualnych, a wreszcie kobiet.

Zbiór Janion „Kobiety i duch inności” (1996) otwiera studium „Bogini Wolności (Dlaczego rewolucja jest kobietą?)”. Natrętna symbolika postaci wiodącej na barykady, wznoszącej sztandar bądź pochodnię, swą moc zawdzięcza – pisze badaczka – podszyciu jej obrazem „Kobiety frenetycznej, dzikiej, pełnej mocy transgresyjnej”, której nigdy nie może do końca uładzić najbardziej nawet klasycystyczna stylizacja. Punktem obrazy jest więc fantazmatyczna cielesność symbolu: w dniach Wielkiej Rewolucji Francuskiej rolę żywych posągów Wolności powierzano aktorkom i prostytutkom. Ten „symbol”, aby działać, musiał być żywy, czyli domyślnie nagi. Janion sięga po słowa poety rewolucji lipcowej 1830 r., Auguste’a Barbiera, o posągowej niewieście „z cerą ogorzałą i ogniem w źrenicy”, która przygarnia tylko kochanków, „co ją ściskają rękami krwią zbroczonymi”. Wolność, choćby w todze i wieńcu, to zawsze kobieta z pospólstwa, naznaczona piętnem seksualnej swobody.


Eliza Kącka: W pewnym momencie Janion zadała sobie pytanie, jak od samotności przejść do wspólnoty, od jednostki ku zbiorowości, z egotyzmu w międzyludzkie.


 

I tutaj Janion przytacza niebywałe świadectwo z grudnia 1831 r. swego ukochanego Krasińskiego, który ujrzał w oberży, nad kotłem w kłębach pary młodą, rozchełstaną pomywaczkę: „...to kobieta przyszłości, kobieta emancypowana, o której marzą dzisiejsi szatańscy utopiści. (...) z równą łatwością będzie zabijać i rodzić. Zerwie zasłonę wstydu...”.

Ów wizerunek pół czarownicy, pół drapieżnego zwierza, do znalezienia w „Nie-Boskiej komedii”, prowadzi Janion do konkluzji, która uwydatnia awersję i fascynację, sprzęgnięte z wyobrażeniem Wolności: „Kobieta jest szaleństwem”. Zaraża szaleństwem Wolność. Kobiecość jest w swej istocie zdolna zdruzgotać wszelki zakaz. Jest szaleństwem, bo w sposób nieredukowalny dla samej siebie okazuje się ciałem.

Wolność, seksualność, cielesność w swych historycznych przebraniach i indywidualnych obsesjach zbiegają się w punkcie, którego opis Janion zapożycza od André Bretona: jest to „punkt, w którym umysł przestaje postrzegać jako sprzeczne życie i śmierć” („Drugi manifest surrealizmu”). Dodać tu można realne i wyobrażone, możliwe i niemożliwe do przekazania, cielesne i duchowe, doczesne i wieczne, święte i przeklęte. „To jest ten punkt, ta chwila transgresji, o których już tyle mówiliśmy”. To punkt styku dwu skrzydeł „prowincji pedagogicznej” Marii Janion.

Sedno rzeczy

W istocie nauczanie Janion obraca się wokół sztuki zgłębiania sensów ­ukrytych. W jej wydaniu jest to wiedza o ­metamorfozach: symboli, wyobrażeń, przekonań, postaw i ideologii. Przy czym wizji ich przemian towarzyszy zawsze interpretacja wsteczna, do źródeł, które są także źródłami myślenia. Tego profesor Janion umiała skutecznie nauczyć.

A czego nie nauczała? Nie kształtowała tzw. dobrego smaku, czytania porządków elegancji i mody. Nie uczyła ani namaszczenia, ani przybierania póz i zgrywy à la Witkacy. Omijała wielkim łukiem pracowite pozytywistyczne cnoty i synkretyczne wdzięczenia się secesji. A zwłaszcza miała na pieńku z klasycyzmem, kulturą despotów i ich fagasów, wielbicieli obłudy tudzież pałaców z kolumnadą i konnym pomnikiem na dziedzińcu. Sztuką i literaturą, która ma zmusić do przygięcia karku, do uznania, czyli wszczepienia sobie poczucia niższości wobec władzy. Pierwszą z wartości była dla niej wolność tragiczna, antynomia praw o sankcji sakralnej, jakie zawsze uzurpuje sobie przemoc.

Stąd trzeba tu, w zakończeniu, oddać głos temu, co najbardziej jej wrogie. Mówi, głęboko wierząc w to, co mówi, Liwia, małżonka cezara Augusta, w tragedii Pierre’a Corneille’a „Cynna”:

Wszystkie zbrodnie spełnione dla wzięcia korony
Odpuszczają nam bogi, gdy koronę dają;
Kto taki cel osiąga, nie może być winien.
Bezkarny w tym, co zrobił, i co zrobi jeszcze.
Winniśmy jemu dobra, w jego rękach życie,
A prawom jego nasze ulec muszą.

(przekład Ludwika Osińskiego)

Ta trudna cnota wyrzeczenia się wolności jest także odwieczna: znana na dworze rzymskiego cezara i na dworze Króla Słońce, i później. Trwa niewzruszona przez wszystkie wieki i ustroje. Nieruchoma, łamiąca dusze, niepodległa przemianom. Przeciwieństwo wszystkiego, co zmienne, ruchliwe, żywe, sprzyjające myśli i twórczości – człowiecze, humanistyczne, jak dzieło Marii Janion. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarka, literaturoznawczyni, krytyczka. Autorka dwóch książek akademickich („Stanisław Brzozowski wobec Cypriana Norwida” oraz „Lektura jako spotkanie. Brzozowski – tekst – metoda”) i trzech prozatorskich („Elizje”, „po drugiej stronie siebie”, „Strefa… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 37/2020