Małżeńska intymność

Problem antykoncepcji stał się jedynie elementem szerszego sporu teologów z Magisterium. W tej chwili sytuacja jest patowa - obie strony nie widzą możliwości porozumienia. Czy to znaczy, że małżonkowie skazani są na samotne zmagania z etycznymi dylematami?

15.07.2008

Czyta się kilka minut

Więcej także na blogu Artura Sporniaka "Małżeństwo pod rygorem"...

Można się było spodziewać, że z okazji 40. rocznicy ogłoszenia encykliki "Humanae vitae" zabiorą głos najwyżsi przedstawiciele Kościoła. Benedykt XVI, przemawiając do uczestników sesji naukowej zorganizowanej na Papieskim Uniwersytecie Laterańskim, mówił o aktualności tego dokumentu oraz o odwadze i dalekowzroczności jego autora - Pawła VI. Wspomniał również, że tekst encykliki, "często rozumiany opacznie", wywołał dyskusję, gdyż "powstał u zarania głębokiej kontestacji, jaka naznaczyła życie całych pokoleń".

Z kolei bliski współpracownik Papieża, kard. Christoph Schönborn, przemawiając do biskupów na spotkaniu zorganizowanym przez Ruch Neokatechumenatu (promujący m.in. wielodzietność), w owej kontestacji dostrzegł pierwsze z trzech "nie", jakie Europa powiedziała swojej przyszłości (kolejne to legalizacja aborcji i prawne uznanie małżeństw homoseksualnych). Metropolita Wiednia publicznie przeprosił za biskupów, którzy w 1968 r. w większym lub mniejszym stopniu przyłączyli się do kontestacji encykliki Pawła VI: episkopat Niemiec opublikował wówczas głośną "Deklarację z Königstein", a biskupi Austrii "Deklarację z Mariatrost". Zdaniem kard. Schönborna, zabrakło im odwagi proroków, co zaowocowało dramatycznym załamaniem przyrostu naturalnego na naszym kontynencie.

Oba przemówienia dotykały procesów społeczno-kulturowych, wobec których rozstrzygnięcie Pawła VI postrzegane jest jako profetyczny znak sprzeciwu. Nie wiem, w jakim stopniu kontestacja była przyczyną, a w jakim stopniu skutkiem tych procesów i czy można pomijać wiele innych czynników kształtujących społeczną świadomość. Ale wiem, że patrząc z perspektywy globalnej, tracimy z oczu dylematy konkretnego człowieka.

Tymczasem dobro społeczności zależy od dobra jej poszczególnych członków - nie odwrotnie.

Nowa teologia moralna

Kiedy Paweł VI rozstrzygał pytanie o dopuszczalność antykoncepcji, w tle toczyła się debata o fundamenty etyki. Problem stał się kartą w grze, w której małżonkowie bynajmniej nie odgrywali głównej roli. Chodziło o nowe idee - przede wszystkim o nową wizję człowieka.

W trakcie soborowego otwarcia na świat, kiedy Kościół przestał przypominać oblężoną twierdzę, pojawiły się nurty określane później jako nowa teologia moralna. Jej główni przedstawiciele - Karl Rahner, Franz Böckle, Josef Fuchs, Peter Knauer, Bruno Schüller, Charles Curran i inni - dążyli do oparcia moralności na bardziej personalistycznych podstawach. Tradycyjna teologia oraz etyka zdawały się nie przystawać do aspiracji współczesnego człowieka. Zaczęto dowartościowywać wolność, przeciwstawiając ją biologicznym uwarunkowaniom, wskazywano na znaczenie indywidualnego sumienia, próbowano też oddać sprawiedliwość zdolnościom twórczym człowieka, dostrzegając w nim autocreatora. W konsekwencji jednak zanegowane zostały trwałe normy moralne. Żaden czyn sam w sobie - wedle tych teorii - nie jest moralnie zły. Zło moralne uzależniano od intencji sprawcy oraz bilansu korzystnych i niekorzystnych skutków. Nowa etyka prowadziła do subiektywizmu i nie potrafiła obronić się przed moralnym relatywizmem.

Encyklika "Humanae vitae" nie zahamowała tego procesu - przeciwnie. Konflikt części teologów z Urzędem Nauczycielskim narastał, jednocześnie nowe idee coraz bardziej się rozprzestrzeniały. Sytuacja stała się tak napięta, że począwszy od lat 80. uczelnie katolickie w krajach niemieckojęzycznych mają trudności ze znalezieniem kandydatów na katedry teologii moralnej, aprobowanych przez Kongregację Nauki Wiary. Prefekt tej dykasterii kard. Joseph Ratzinger w 1986 r. odebrał mandat nauczania amerykańskiemu moraliście Charlesowi Curranowi.

Generalną rozprawą z nowymi kierunkami (określanymi jako konsekwencjalizm, teleologizm i proporcjonalizm) była ogłoszona w 1993 r. przez Jana Pawła II encyklika "Veritatis splendor". Papież docenił motywy, które stały się motorem tych teorii. Pisał: "Pragną one uwolnić człowieka od więzów moralności przymusu, woluntarystycznej i arbitralnej, która może się wydawać nieludzka" (p. 76). Jednak punkt po punkcie odrzucił wszystkie najważniejsze nowe idee: nieograniczoną zastaną naturą wolność, sumienie zdolne samodzielnie tworzyć normy, tzw. opcję fundamentalną, decydującą o moralności człowieka, i nową interpretację źródeł moralności czynu. Broniąc tradycyjnej etyki, jednocześnie starał się pokazać, że nie jest to etyka przymusu.

W tej chwili sytuacja wydaje się patowa - obie strony nie widzą możliwości porozumienia. Czy to znaczy, że małżonkowie skazani są na samotne zmagania z etycznymi dylematami? Sądzę, że w ferworze dyskusji nie wykorzystano wszystkich możliwości tradycyjnej etyki. Nie naruszając bronionych przez Kościół fundamentalnych zasad i korzystając z narzędzi wypracowanych przez tradycyjną etykę tomistyczną, można, moim zdaniem, pokazać, że rozstrzygnięcie "Humanae vitae" prowadzi do wewnętrznych trudności i nie musi być jedyne.

Przedmiot stosunku seksualnego

Paweł VI, pisząc, iż "konieczną jest rzeczą, aby każdy akt małżeński zachował swoje wewnętrzne przeznaczenie do przekazywania życia ludzkiego" (p. 11), sformułował normę moralną wzywającą do poszanowania przedmiotu aktu seksualnego - nieposzanowanie przedmiotu, czyli wewnętrznego celu działania związanego z naturą człowieka, jest złem moralnym. Aby zrozumieć dlaczego, trzeba przyjrzeć się roli, jaką w strukturze aktu ludzkiego pełni jego przedmiot.

Począwszy od Arystotelesa etycy zastanawiali się, co w dynamicznej strukturze czynu wśród wielu zmiennych czynników jest stałe i niezmienne, czyli co decyduje o jego zwartości i tożsamości. Każdy czyn ma strukturę celową - zmierza do jakiegoś dobra. Ale też każdy czyn mocą swojej wewnętrznej dynamiki zmierza bezpośrednio i na pierwszym miejscu do jednego tylko określonego dobra (gdyby tak nie było, nie mielibyśmy możliwości poznawczo zidentyfikować czynu).

Tym dobrem jest tzw. skutek naturalny, czyli cel czynności albo właśnie przedmiot czynu - to w tradycyjnej etyce zamienne terminy. Jak pisze ks. Tadeusz Ślipko w "Zarysie etyki ogólnej": "Skutek naturalny zdeterminowany jest wewnętrzną celowością danego działania, dlatego stanowi integralną część jego całości. Wobec tego człowiek, o ile zamierza spełnić daną czynność, tym samym zamierza urzeczywistnić jego skutek naturalny. Obiektywna struktura tej czynności sprawia, że inaczej być n i e m o ż e" (podkreślenie autora). Np. jeśli naładowany pistolet przykładamy do czyjejś skroni i pociągamy za cyngiel, nie możemy się tłumaczyć, że nie chodziło nam o zabójstwo, skoro mechanizm użytego narzędzia działa w taki, a nie inny sposób.

Ale samo narzędzie i jego sposób działania jest czynnikiem doraźnym - przynależy do okoliczności czynu. Zabić możemy na różne sposoby. Zatem to nie sama czynność wyznacza tożsamość czynu, tylko jego skutek naturalny (bezpośredni cel), który z tej racji jest najważniejszym źródłem moralności czynu.

Czyn jest wewnętrznie dobry, jeżeli jego bezpośredni cel pozostaje w ścisłym związku z wartością moralną, czyli dobrem, do którego dążenie moralnie doskonali osobę. Jest natomiast wewnętrznie, czyli zawsze zły moralnie, jeżeli godzi w dobro ważne dla naturalnego rozwoju osoby. Jan Paweł II

w encyklice "Veritatis splendor" przytacza za soborową konstytucją "Gaudium et spes" przykłady takich czynów: "Wszystko, co godzi w samo życie, jak wszelkiego rodzaju zabójstwa, ludobójstwa, spędzanie płodu, eutanazja i dobrowolne samobójstwo; wszystko, cokolwiek narusza całość osoby ludzkiej, jak okaleczenia, tortury zadawane ciału i duszy, wysiłki w kierunku przymusu psychicznego; wszystko, co ubliża godności ludzkiej, jak nieludzkie warunki życia, arbitralne aresztowania, deportacje, niewolnictwo, prostytucja, handel kobietami i młodzieżą, a także nieludzkie warunki pracy, w których traktuje się pracowników jak zwykłe narzędzia zysku, a nie jak wolne, odpowiedzialne osoby; wszystkie te i tym podobne sprawy i praktyki są czymś haniebnym" (p. 80).

Tradycyjna etyka w intencji sprawcy czynu dostrzega czynnik mniej ważny. Czyn możemy podjąć ze względu na jego skutek naturalny: np. chcę pomóc osobie potrzebującej, dlatego daję jałmużnę. Wtedy motyw, czyli cel sprawcy czynu, utożsamia się z przedmiotem czynu (celem czynności). Ale motyw może się także różnić od przedmiotu czynu: np. daję jałmużnę publicznie, by zyskać uznanie. Wtedy mam na uwadze nie skutek naturalny (pomoc), tylko skutek uboczny (uznanie), możliwy dzięki doraźnym okolicznościom nie przynależącym do istoty czynu (obecność widzów). Dlatego sam motyw nie przynależy do niezmiennej istoty czynu, tylko do jego zmiennych okoliczności. Jest to ważne, gdyż okoliczności - w tym także motyw - jedynie wtórnie dopełniają wartość moralną czynu: wzmacniają ją bądź osłabiają. Zakaz czynów wewnętrznie złych oraz nakaz czynów wewnętrznie dobrych tworzy zbiór niezmiennych norm moralnych - ważnych zawsze, niezależnie od okoliczności.

Te właśnie ustalenia próbują zakwestionować zwolennicy nowej teologii moralnej. My natomiast zapytajmy: co jest przedmiotem aktu seksualnego, czyli do jakiego dobra dąży stosunek seksualny bezpośrednio i w pierwszym rzędzie mocą swojej wewnętrznej dynamiki?

Kłopot z prokreacją

Paweł VI przyjmuje za tradycyjną etyką, że celem aktu seksualnego jest prokreacja. Dlatego wszelkie działania antykoncepcyjne są wewnętrznie złe, gdyż bezpośrednio godzą w przedmiot aktu seksualnego, niewątpliwie związanego z istotnymi dla moralnego rozwoju człowieka wartościami.

W "Zarysie etyki szczegółowej" ks. Ślipko wyjaśnia to, przeprowadzając analizę płciowości. Dochodzi do wniosku, że celowość płciowości polega na odpowiedniej wewnętrznej dynamice struktury organów rozrodczych zmierzających do wytwarzania komórek rozrodczych oraz działań umożliwiających zapłodnienie, a zatem chodzi o prokreację jako skutek naturalny. Krakowski etyk od razu jednak czyni zastrzeżenie: "Celowość ta osadzona na obiektywnym gruncie dynamicznej struktury seksualnego działania nie utożsamia się co prawda z efektywnością, czyli faktycznym wzbudzaniem ludzkiego życia w każdym akcie cielesnego obcowania. Jest natomiast stałą organizacją aktów płciowych, obecną w nich i działającą nawet wówczas, kiedy czynności te nie urzeczywistniają właściwego sobie skutku z powodu określonych biologicznych uwarunkowań (np. starczego uwiądu czy okresowej bezpłodności)".

Już ten cytat wskazuje, że argumentacja omija kłopotliwe pytania. Po pierwsze, wiemy, że w okresie postmenopauzy produkcja komórek jajowych zamiera, a stosunki są nadal możliwe. W jaki sposób zachowują swoją prokreacyjną celowość bez bytowego fundamentu? Czy takie twierdzenie nie godzi w ważny dla tomizmu realizm, domagający się, aby każda abstrakcja (a więc także celowość) miała realną podstawę? Po drugie, filozoficzna analiza czynu wskazuje, że aspekt psychologiczny aktu ludzkiego jest ważniejszy od jego aspektu fizycznego, gdyż tylko za ten pierwszy sprawca ponosi bezpośrednią odpowiedzialność. Przypomnijmy cytowane zdanie: "Człowiek, o ile zamierza spełnić daną czynność, tym samym zamierza urzeczywistnić jego skutek naturalny". Czy podejmując współżycie, małżonkowie rzeczywiście zawsze zamierzają doprowadzić do zapłodnienia? Jak zatem wytłumaczyć tę dziwną psychologicznie sytuację przy korzystaniu z okresów niepłodnych: jednocześnie zamierzamy począć dziecko (podejmujemy akt) i zarazem nie zamierzamy (podejmujemy akt w specjalny sposób)? Czy woli można przypisać zamiar, który w swojej wewnętrznej strukturze zawierałby wykluczające się cele?

Z tym wiąże się pytanie dotyczące obiektywnej struktury czynu i jej spójności: czy przedmiotem czynu, czyli jego naturalnym skutkiem, może być cel, który potrafimy skutecznie wykluczyć poprzez manipulację okolicznościami? Okoliczności, jak już wiemy, nie należą do istoty czynu, gdyż są czymś zmiennym, zewnętrznym i dlatego nie mającym wpływu na jego stałą wewnętrzną, istotową dynamikę (to je odróżnia od przedmiotu czynu!). Skąd zatem ich zdumiewająca skuteczność w działaniach seksualnych? Działanie, które polegałoby na przekazaniu datku w taki sposób, aby na pewno nie trafił do potrzebującego, trudno byłoby nazwać jałmużną.

Wszystkie te kłopoty wyjaśniają się przy analizie płciowości nie pomijającej istotnych faktów. Współcześnie wiemy, jakie warunki muszą być spełnione, by mogło dojść do poczęcia. W okresach niepłodnych jest to po prostu niemożliwe i podejmowane wówczas stosunki seksualne nie mogą służyć prokreacji. Dzieje się tak dlatego, że biologiczny fundament płciowości jest wewnętrznie zróżnicowany: składa się nie z jednego, a z dwóch odrębnych układów (choć oczywiście funkcjonalnie połączonych): rozrodczego i seksualnego. Oba funkcjonują względnie niezależnie, są też inaczej sterowane przez mózg. Na cykl owulacyjny kobieta nie ma bezpośredniego wpływu - toczy się on niezależnie od jej woli i świadomości. Zaś układ seksualny uruchamiany jest podczas stosunku i to on stanowi bezpośredni i wystarczający biologiczny fundament działań seksualnych. To tłumaczy, dlaczego współżycie seksualne jest możliwe także wtedy, gdy układ rozrodczy jest nieczynny, a nawet wtedy, gdy zostanie całkowicie usunięty przez zabieg histerektomii. Warunkiem poczęcia jest zharmonizowanie dwóch przyczyn: stosunku seksualnego i wystąpienia owulacji. Owulacja, jako niezależna od działań seksualnych, jest wobec nich przyczyną zewnętrzną, choć nie jest zewnętrzna wobec płciowości człowieka. Prowadzi to do wniosku, że prokreacja jest celem pośrednim i dalszym tych działań, a więc etycznie ważnym dopiero w perspektywie całokształtu współżycia małżonków, a nie w każdym poszczególnym akcie, mającym swoją własną bezpośrednią i wewnętrzną celowość.

Skądinąd jest zastanawiające, że w rozstrzygnięciach prawa kanonicznego Kościół od dawna uznaje różnicę między impotencją a niepłodnością, która oczywiście implikuje różny fundament bytowy tych ułomności, a etyka katolicka tego wyraźnego zróżnicowania biologicznej podstawy płciowości nie zauważa. Co jest wobec tego przedmiotem aktu seksualnego - przeżycie rozkoszy? Przyjemność, jako doświadczenie subiektywne, towarzyszy działaniom seksualnym i niewątpliwie odgrywa ważną rolę. Nie może jednak wyznaczać ich etycznego sensu, gdyż prowadziłoby to do hedonizmu, przed którym ks. Ślipko słusznie przestrzega. Zatem co?

Po co się kochamy

Małżeńskie doświadczenie podpowiada mi inne rozwiązanie, które chcę poddać pod osąd etyków.

Każdy stosunek seksualny mocą wewnętrznej dynamiki tworzy między współżyjącymi trwałą relację, dla której najwłaściwszym określeniem byłaby intymność seksualna. Po łacinie czasownik intimo oznacza "wprowadzać do wnętrza". Od dawna wiadomo, że inicjacja seksualna odciska na naszej świadomości i podświadomości trwałe piętno, które organizuje przeżywanie seksualności na całe życie. Pierwsze silne przeżycie seksualne na poziomie neuronowym tworzy trwałą ścieżkę neurochemiczną, czyli zmienia strukturę funkcjonowania naszego mózgu (dzięki temu osoby, które raz przeżyły orgazm, są w stanie przeżywać go bez uruchamiania narządów płciowych - np. sparaliżowanych - poprzez jedynie stymulację bodźcami wzrokowymi albo wyobrażeniowymi). Choć czynniki zmienne - takie jak kultura, różne aktualne przeżycia, nastawienie - do pewnego stopnia wpływają na nasze przeżywanie seksualności, czyli także na kształt tworzącej się intymności, to nie ulega wątpliwości, że w biochemicznej strukturze naszych mózgów umiejscowiony jest trwały fundament, dzięki któremu nasza seksualność nie jest całkowicie płynna. Dla nauki jest jasne, że np. jakiekolwiek działania seksualne wobec dzieci zawsze mają silnie destrukcyjny wpływ na ich rozwijające się osobowości. Jest też znamienne, że niektóre powtarzane działania autoerotyczne, jak rozbudowane fantazje, masturbacja czy korzystanie z pornografii, mogą prowadzić do uzależnienia, a nie uzależnia współżycie seksualne z osobą, z którą jesteśmy trwale życiowo związani. Prowadzi to do wniosku, że intymność jako trwała relacja posiada nie tylko subiektywny charakter, ale także obiektywny fundament. Pod tym względem nadaje się więc na przedmiot czynu - jest obiektywnym dobrem.

Z kolei ze względu na psychofizyczną jedność człowieka, ciało jest czymś nam najbliższym, najbardziej własnym. Do tego stopnia, że jest nierozdzielne z osobą.

Stosunek seksualny angażuje ciało w możliwie najpełniejszy sposób. Osoby współżyjące powierzają sobie wzajemnie własne ciała, tym samym powierzając siebie. Trudno wskazać podobne w więziotwórczych skutkach działanie człowieka. Zatem czy tego chcemy, czy nie - działanie seksualne angażuje osobę, i to w stopniu z niczym nieporównywalnym. Kiedy wola wyklucza wzajemne, wyłączne i stałe zaangażowanie, mamy do czynienia z działaniem instrumentalizującym osobę, a jednocześnie przekreślającym naturę intymności seksualnej (np. gwałt, który nie respektuje wzajemności). Powstała intymność domaga się świadomej, wzajemnej i stałej odpowiedzi w naszym życiu. Tylko w takich warunkach może się bez przeszkód rozwijać, wpływając jednocześnie na dojrzałość tworzących ją osób. Każda nowa intymność wchodzić będzie w konflikt z pierwszą. Jeśli intymność utożsamimy z przedmiotem aktów seksualnych, otrzymamy etyczną charakterystykę seksualności, daleką od permisywizmu czy relatywizmu.

Co ciekawe, niektóre działania uznawane dotychczas za niemoralne (np. petting, stosunki oralne, uzasadnione odpowiedzialnym rodzicielstwem użycie prezerwatywy) nie muszą tej charakterystyki z jakiejś wewnętrznej konieczności naruszać, pod warunkiem wzajemności, wyłączności i stałości relacji. Potwierdza to powszechne doświadczenie moralne par małżeńskich, którego etyka nie powinna ignorować.

Intymność duchowa

Niezależnie od tego, czy intymność seksualną uda się formalnie utożsamić z przedmiotem działań seksualnych, stanowi ona treść życia małżeńskiego. Jej wzajemność, wyłączność i stałość chroni trwałość związku i stwarza najlepsze warunki dla rodzicielstwa.

Niemniej z powodu naszej ułomnej kondycji wpisana w nią jest również niedoskonałość, domagająca się korekty. W naszych działaniach seksualnych przejawia się to tym, że trudno podejmować je tylko ze względu na samą intymność - zwykle kochamy się z różnych, niekoniecznie szlachetnych motywów. Zasadniczo nie narusza to moralnego dobra seksu (o ile zachowana jest wzajemność, wyłączność i stałość), ale owe różne motywy nie pozwalają się nam w pełni rozwijać i czerpać energii z seksu.

Henri J.M. Nouwen w książce "Intymność" ukazuje dwie fundamentalne postawy wobec życia: władzę i miłość. Przed światem i przed innymi bronimy się, odruchowo wchodząc w strukturę władzy i panowania, która jeszcze bardziej nas izoluje. Jedynie miłość może nas wyrwać z tego błędnego koła. A miłość i przebaczenie są możliwe, gdy zdobędziemy się na odwagę całkowitego odsłonięcia naszej słabości przed drugą osobą. "W stanie absolutnej bezbronności rodzi się nowe życie". Jest to tajemnica nawrócenia, która prawdopodobnie nie jest możliwa bez łaski. Właśnie w niej swoje "miejsce teologiczne" odnajduje sakramentalność małżeństwa - podobnie jak potrzeba dopełnienia intymności seksualnej intymnością duchową wskazuje na możliwość (i konieczność) dopełnienia etyki seksualnej perspektywą teologiczną.

Encyklika "Veritatis splendor" zamknęła pewien etap dyskusji po "Humanae vitae", ale zarazem otworzyła nowy. Katoliccy etycy i moraliści otrzymali wskazania, w jaki sposób prowadzić badania, by te dyscypliny mogły coraz lepiej służyć osobom wierzącym. Tymczasem od jej ogłoszenia w sierpniu minie 15 lat. Wiele małżeństw nadal staje przed dylematami sumienia i potyka się o niedoskonałe rozwiązania doktrynalne. Czy ten czas nie jest stracony? Na co Kościół czeka?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Kierownik działu Wiara w „Tygodniku Powszechnym”. Ur. 1966 r., absolwent Wydziału Mechanicznego AGH, studiował filozofię na Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie i teologię w Kolegium Filozoficzno-Teologicznym Dominikanów. Opracowanymi razem z… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 29/2008