Mały brat Jezusa

Bóg pozostawił naszym czasom dwa wielkie światła: św. Teresę od Dzieciątka Jezus i Karola de Foucauld - powiedział o. Yves Congar. Pierwsze światło - Małą Tereskę - Kościół docenił dość prędko (beatyfikacja zmarłej w 1897 r. nastąpiła w 1923, kanonizacja w 1925, zaś w 1997 nadano jej tytuł doktora Kościoła). A co z Karolem de Foucauld?.

13.02.2005

Czyta się kilka minut

Owszem, jego duchowość zainspirowała kilkanaście zgromadzeń zakonnych i różnego rodzaju stowarzyszenia księży i świeckich, ale żeby zaraz nazywać go ,,światłem dla naszych czasów"? Czy to nie przesada porównywać Teresę, która odcisnęła wyraźne piętno na duchowości ludzi XX stulecia - z Karolem, o którym słyszało niewielu?

A jednak kard. Congar miał rację, tyle że w jego wypowiedzi opis stanu faktycznego miesza się z proroctwem. Karol de Foucauld jest bowiem wielkim światłem dla współczesnego Kościoła, ale dotychczas dostrzegli to jedynie niektórzy (choć, trzeba przyznać, często osoby wybitne, np. Paweł VI, który wymienił go w encyklice “Populorum progressio", czy Jacques Maritain, zaś w Polsce m.in. Stefan Swieżawski i Jerzy Turowicz). Teraz, dzięki beatyfikacji zapowiedzianej kilka tygodni temu przez Jana Pawła II, sytuacja się zmieni: o Bracie Karolu usłyszy świat. I cały Kościół.

Jeden równa się trzy

Pomijając smutne dzieciństwo - Karol, urodzony w 1858 r., w wieku sześciu lat stracił oboje rodziców - pierwsza część biografii wicehrabiego de Foucauld stanowi świetną ilustrację przypowieści o synu marnotrawnym.

1. Porzucenie domu: "Odjechał w dalekie strony i tam roztrwonił swój majątek, żyjąc rozrzutnie" (Łk 15, 13).

Karol ma dopiero szesnaście lat, gdy - pod wpływem lektury filozofów pozytywistycznych - rodzi się w nim przekonanie, że Bóg nie istnieje. "Nic się nie wydawało dostatecznie udowodnione - napisze po latach, wspominając własny ateizm. - A już wiara mego dzieciństwa ze swoim 1=3 wydawała mi się zupełnie nie do przyjęcia...".

Utrata wiary pociąga za sobą życie bez zasad: ,,Byłem samym egoizmem, samą bezbożnością, pragnieniem zła, byłem niczym szaleniec...". Trwoni majątek; stara się imponować kolegom ze szkoły oficerskiej, którą ukończy jako najgorszy student z rocznika. Jedyny problem stanowi nuda i poczucie bezsensu: ,,Bolesna pustka, smutek, którego nigdy tak jak wtedy nie doświadczyłem; nawiedzał mnie on każdego wieczora od nowa, gdy tylko znalazłem się sam".

Jest już oficerem, ma przydział do garnizonu (w Algierii), gdy wybucha skandal: kobieta, z którą przyjeżdża do Afryki, nie jest jego żoną. Przełożeni są nieugięci: chodzi przecież o ,,honor Francji". Decyzją ministerstwa wojny podporucznik de Foucauld zostaje ,,zdymisjonowany na skutek nieprzestrzegania dyscypliny i złego prowadzenia się".

2. Powrót: ,,Pójdę do mego ojca i powiem mu: Ojcze, zgrzeszyłem..." (Łk 15, 18).

Niewykluczone, że wicehrabia de Foucauld byłby odtąd bohaterem jedynie kroniki towarzyskiej w jakiejś francuskiej popołudniówce, gdyby nie powstanie Bu-Amama, które wybuchło w Południowym Oranie. Przeciwko rebeliantom skierowano Czwarty Pułk Strzelców Afrykańskich - ten sam, w którym niedawno jeszcze służył podporucznik de Foucauld.

Karol dowiaduje się o tym z gazet. Rzuca wszystko i prosi o zgodę na powrót do armii. Może być nawet szeregowym żołnierzem, byleby tylko walczyć razem z kolegami. Taka determinacja robi wrażenie na zwierzchnikach: Karol wraca do Afryki jako oficer i - ku zdumieniu wszystkich, którzy pamiętali, jak grymasił, wsiadając po nocnej hulance do powozu (,,Ma być niski, żebym przy wsiadaniu nie musiał się męczyć podnoszeniem zbyt wysoko nóg") - zachowuje się jak bohater.

Ale coraz bardziej czuje, że jego powołaniem nie jest wojaczka. Zachwyca go Afryka: ziemia i ludzie. Postanawia, że zostanie podróżnikiem. Jak wcześniej realizował się w nic-nierobieniu, tak teraz cały czas poświęca geografii, etnologii i nauce arabskiego. Wkrótce zresztą wyruszy w drogę: w głąb Maroka, gdzie nie dotarł jeszcze żaden chrześcijanin z Europy. Będzie podróżował jako żydowski emigrant z Rosji, rabin Józef Aleman. Gdyby odkryto, kim jest naprawdę - uznano by go za szpiega i zamordowano.

Pełną niebezpieczeństw ekspedycję uznano w Europie za wydarzenie naukowe. Nagrodą będzie złoty medal Towarzystwa Geograficznego w Paryżu. I sława wielkiego podróżnika.

Ta wyprawa wpłynie na życie wicehrabiego de Foucauld - ale potoczy się ono zupełnie inaczej, niż wyobrażali sobie czytelnicy jego książki “Reconnaissance au Maroc". Karol odkrył w Afryce świat wiary. Zafascynowała go religijność Żydów (ich gesty przez rok naśladował niemalże codziennie - wszak udawał rabina) i muzułmanów. ,,Islam dokonał we mnie głębokiego wstrząsu - będzie opowiadał, wspominając nawrócenie. - Widok wiary tych ludzi żyjących w ciągłej obecności Bożej odsłonił mi rąbek rzeczy większych i bardziej prawdziwych niż światowe zajęcia".

To doświadczenie już nigdy nie da mu spokoju. Kiedyś wydawało mu się, że ,,istnienie różnych religii jest potępieniem ich wszystkich". Teraz rozmyśla nad tym, czy pragnienie Boga, które znalazł w wyznawcach judaizmu i islamu, nie jest dla niego jakimś znakiem. Wstępuje do paryskich kościołów i zaczyna się modlić: ,,Boże mój, jeśli istniejesz, spraw, abym Cię poznał!".

Dużo czyta (m.in. Bossueta). Tematem rozmów z ukochaną kuzynką, Marią de Bondy, coraz częściej staje się Chrystus. Karol chce nawiązać kontakt z jej kierownikiem duchowym, wikarym z paryskiego kościoła św. Augustyna, ks. Huvelin. Pewnego ranka 1886 r. odnajduje go w konfesjonale i prosi o chwilę rozmowy. Ten zaś proponuje spowiedź. Po chwili wahania de Foucauld - po raz pierwszy od dwunastu lat - spowiada się i przyjmuje Komunię świętą.

Zapamięta te chwile na zawsze. W duchowych notatkach, sporządzonych jedenaście lat później, zapisze: ,,Jeśli istnieje radość w niebie na widok nawracającego się grzesznika, to pojawiła się ona wtedy, gdy podszedłem do konfesjonału! Szczęśliwy dzień, dzień błogosławieństwa! Od tego dnia całe moje życie stało się szeregiem błogosławieństw!".

Ewangelia milczy na temat dalszego życia nawróconego syna marnotrawnego. Tę historię piszą natomiast niektórzy święci. Tacy jak Karol de Foucauld. To wszystko bowiem, co wydarzyło się w nim i wokół niego po roku 1886, jest w gruncie rzeczy dokończeniem Jezusowej przypowieści.

Sługa i parobek

Karol de Foucauld chce naśladować Jezusa - najlepiej w zakonie. Odwiedza jezuitów, benedyktynów, trapistów... i nie może się zdecydować. Wskazówką staje się dlań cotygodniowe kazanie ks. Huvelin, który mówi, iż Jezus ,,zajmował tak dalece ostatnie miejsce, że nikt nie może Mu go odebrać". ,,Muszę odszukać taki zakon, w którym znajdę najdokładniejsze naśladowanie Jezusa - pisze do przyjaciela. - Nie czuję powołania, żeby Go naśladować w życiu publicznym, w głoszeniu Ewangelii. Powinienem więc naśladować Jego życie ukryte, pokorne życie robotnika z Nazaretu".

Za radą spowiednika odbywa rekolekcje w Ziemi Świętej. Po powrocie do Francji podejmuje decyzję: wstąpi do trapistów, ubogich i milczących. Będzie ,,nikim" - bratem Marią Alberykiem z klasztoru Matki Boskiej Śnieżnej w Ardenach.

Nie wszyscy rozumieją jego wybór. Zdaniem wielu marnuje Boże talenty. Brat Alberyk jednak cierpliwie tłumaczy rodzinie i przyjaciołom: ,,Dlaczego wstąpiłem do trapistów? Z miłości (...). Kocham naszego Pana, Jezusa Chrystusa, choć moje serce chciałoby Go kochać bardziej i lepiej (...). Nie mogę się zgodzić na prowadzenie innego życia aniżeli życie Jezusa. Nie mogę wieść życia miękkiego i pełnego zaszczytów, podczas gdy Jego życie było najbardziej gorzkie i wzgardzone".

Karol jest człowiekiem radykalnym. Szuka ,,ostatniego miejsca" i nie zadowalają go półśrodki. Już wkrótce dojdzie do wniosku, że u Matki Boskiej Śnieżnej nie znajdzie tego, czego pragnął. Prosi zatem o przeniesienie do innego klasztoru, o wiele uboższego: w Akbes, w Syrii. Spędzi tam ponad sześć lat, choć już po kilku miesiącach (w liście do ks. Huvelin) nie kryje rozczarowania: ,,My jesteśmy biedni w oczach bogatych, ale nie tak biedni jak Pan Jezus...".

W Akbes trapiści żyją w skrajnym ubóstwie, ale mają zapewniony dach nad głową i codzienny posiłek. Są częścią instytucji (zakonu), która daje im wsparcie, dysponując sporym majątkiem. Ba, zatrudnia nawet robotników. Brat Alberyk dostrzega również (wszak czasy są przedsoborowe) znaczną różnicę między trapistą ze święceniami kapłańskimi i tym bez święceń. To wszystko stanowi dla niego problem. Zwłaszcza, że władze zakonne chcą, aby podjął studia teologiczne i już widzą w nim przyszłego przeora. A przecież ślubował posłuszeństwo...

I jest posłuszny. Ale marzy o nowej wspólnocie zakonnej. Ubogiej, żyjącej z pracy rąk, ,,nieważnej" dla świata. I nieustannie kontemplującej Jezusa - jak Święta Rodzina w Nazarecie. Kilkakrotnie prosi więc o zwolnienie ze ślubów. Coraz częściej odczuwa wewnętrzny konflikt, np. wtedy, gdy idzie do wioski, żeby pomodlić się przy zwłokach arabskiego robotnika, i widzi nędzę, przy której sam - jako mnich żyjący Ewangelią - wydaje się bogaczem. Albo gdy Turcy dokonują rzezi Ormian: ,,W najbliżej nas położonym mieście Marasz w ciągu dwóch dni zabito cztery i pół tysiąca chrześcijan". Tymczasem klasztor w Akbes jest strzeżony przez wojska sułtana, któremu zależy na dobrych relacjach z Europą: ,,To bolesne być w tak dobrych stosunkach z tymi, którzy mordują naszych braci; byłoby lepiej cierpieć razem z nimi, niż być chronionym przez ich prześladowców".

W końcu przełożony generalny przychyla się do jego prośby. Z żalem, bo zakon wiązał z Marią Alberykiem ogromne nadzieje, niemniej - jak pisze w liście do współbraci - ,,Któż zdoła oprzeć się Bogu?". Karol jest zatem wolny: ,,Wszystkie drzwi stoją przede mną otworem, aby przestać być zakonnikiem chórowym i zstąpić do rzędu sługi i parobka".

Mało księży, wiele dusz

Marzy tylko o jednym: o Nazarecie. Jedzie tam czym prędzej - i rozpoczyna życie przy klasztorze klarysek. Pracuje za codzienną porcję suchego chleba - jako zakrystian i służący. Mieszka w składziku na narzędzia. Nikt nie wie, jakie nosi nazwisko. Sam pragnie, żeby nazywano go po prostu: bratem Karolem od Jezusa.

Dużo pisze, głównie komentarze do Ewangelii. Układa regułę dla zgromadzenia, które chciałby zainicjować: Małych Braci od Serca Jezusa. I nieustannie się modli. Tu, w Nazarecie, wydaje mu się, że znalazł, czego szukał: ,,Nie ulega wątpliwości, że Bóg przygotował dla mnie to miejsce. (...) To właśnie jest owo naśladowanie ukrytego życia naszego Pana w jego tajemniczości i ubóstwie".

Ale Pan Bóg ma wobec niego inne plany. A Karol jakoś je chyba przeczuwa, np. wtedy, gdy medytuje nad przypowieścią o ziarnie, które musi obumrzeć, żeby przynieść owoc. Albo gdy zapisuje w notatkach: ,,Pomyśl, że masz umrzeć śmiercią męczeńską, ogołocony ze wszystkiego, leżąc na ziemi nagi, nie do poznania, pokryty krwią z broczących ran, gwałtownie i boleśnie zabity - i pragnij, żeby to stało się już dzisiaj!".

Brat Karol codziennie powtarza: ,,Bądź wola Twoja". I chociaż marzy o ,,ostatnim miejscu" (także w Kościele), okazuje posłuszeństwo wobec nalegań kierownika duchowego, żeby przyjął święcenia kapłańskie. Sam zresztą chce naśladować Maryję w tajemnicy Nawiedzenia: ,,W ciszy, bez głoszenia kazań, nieść ludziom Jezusa w Najświętszym Sakramencie".

Po święceniach nie wróci do Nazaretu. Nie musi, bo Nazaret to ,,dom, który się buduje w swoim sercu, albo raczej: który daje się budować w sobie rękami Jezusa". Myśli o północnej Afryce: ,,Trzeba iść nie tam, gdzie ziemia jest najświętsza, ale tam, gdzie dusze są w największej potrzebie. W Ziemi Świętej jest wielu księży i zakonników, a mało dusz do pozyskania. W Maroku i krajach sąsiednich odwrotnie: wielki brak księży i zakonników, a olbrzymia liczba dusz do ratowania".

Osiedla się w Beni-Abbes, niedaleko granicy algiersko-marokańskiej, w połowie drogi między arabską wioską i francuskim garnizonem. Chce, żeby jego dom był ,,miejscem spotkania dla tych, których dzielą różnice klasowe i religijne - pisze jego biograf, ks. Jean François Six. - Ale najchętniej przyjmuje tych, których odrzuca zarówno wieś, jak i garnizon: bezdomnych, wydziedziczonych. Oni mają pierwszeństwo". Pragnie być bratem wszystkich - ,,bratem powszechnym". Po prostu: być wśród ludzi, jako jeden z nich. Sąsiad, przyjaciel, brat.

Życie, które prowadzi, jest czymś nowym w chrześcijańskiej tradycji zakonnej: ,,Bez szczególnego stroju - jak Jezus w Nazarecie, bez klauzury - jak Jezus. Nie w jakimś miejscu ustronnym, ale przy osiedlu ludzkim - jak Jezus w Nazarecie. Nie mniej niż osiem godzin pracy dziennie (o ile to możliwe: pracy fizycznej) - jak Jezus w Nazarecie. Żadnych wielkich dóbr ziemskich, żadnych obszernych budynków ani wielkich wydatków, ani nawet hojnej jałmużny, ale skrajne ubóstwo we wszystkim - jak Jezus w Nazarecie. Jednym słowem: we wszystkim - Jezus w Nazarecie".

Jest szczęśliwy (,,Beni-Abbes, miejsce mojego odpoczynku. Mam nadzieję, że to stąd moja dusza odejdzie do innego świata"). A raczej: byłby szczęśliwy, gdyby nie problemy jego nowych przyjaciół, choćby niewolnictwo. I brak naśladowców. Za to ostatnie czuje się osobiście odpowiedzialny: ,,»Jeśli ziarno pszeniczne, upadłszy w ziemię, nie obumrze, samo zostaje«. Nie umarłem, a więc jestem sam. Proszę modlić się o moje nawrócenie, ażebym, umarłszy, przyniósł owoc...".

W bezpiecznym Beni-Abbes spędzi przeszło dwa lata. Dobrze wie, że w sąsiedztwie, na Saharze, żyją plemiona wojowniczych Tuaregów, którzy jeszcze nie słyszeli o Chrystusie. A dla szerzenia Ewangelii jest gotów ,,pójść na koniec świata i żyć aż do sądu ostatecznego". Kiedy zatem ze względów politycznych (porozumienie pokojowe zawarte przez Francję z wodzem jednego z plemion, Musą) możliwa jest wyprawa w głąb pustyni, postanawia ją podjąć. Ma zresztą ku temu osobisty powód: niedawno z rąk Tuaregów zginął jego szkolny przyjaciel, Mores. Brat Karol chciałby go ,,pomścić (...), oddając dobrem za zło": ,,Będę się tam modlił, uczył się języka i tłumaczył Ewangelię, nawiążę z nimi kontakt".

Jego nowy adres to Tamanrasset (kilkaset kilometrów od najbliższego garnizonu). Nie ma tu ani jednego chrześcijanina, co oznacza, że Brat Karol będzie przez wiele miesięcy pozbawiony Mszy św. (przed Soborem Mszę można było odprawiać w obecności co najmniej jednego wiernego). To jest problem, ale: ,,Dawniej uważałem, że wszystko należy poświęcić dla odprawienia Mszy. Ale w tym rozumowaniu musiał tkwić jakiś błąd, ponieważ (...) najwięksi święci w niektórych okolicznościach poświęcali możliwość odprawiania Mszy dla pełnienia pewnych prac duchowego miłosierdzia". Wkrótce zresztą Stolica Apostolska udzieli mu dyspensy; odtąd będzie mógł sprawować Eucharystię w samotności.

W Tamanrasset Karol pełni uczynki duchowego miłosierdzia: nie nawraca, ale służy potrzebującym. Staje się bliskim przyjacielem i duchowym doradcą wodza Tuaregów - Musy, gorliwego muzułmanina. Opracowuje nawet słownik francusko-tuareski i tłumaczy Pismo Święte. Bywa lekarzem i dyplomatą, sędzią i jałmużnikiem; wielokrotnie - zwłaszcza w czasie suszy - zasypuje rodzinę prośbami o pieniądze. Wyznający islam Tuaregowie uważają go za ,,marabuta", świętego, i... modlą się o jego nawrócenie: ,,To straszne pomyśleć, że taki dobry człowiek pójdzie po śmierci do piekła, bo nie jest muzułmaninem".

Wybuch pierwszej wojny światowej odbija się szerokim echem także w Afryce. Do walki z Francją przystępuje wiele tubylczych plemion. Z inicjatywy Brata Karola, lękającego się o los wieśniaków z Tamanrasset, w wiosce powstaje rodzaj fortu. Francuzi pozostawiają tam trzydzieści karabinów, sześć skrzynek z nabojami - i odjeżdżają. Na straży pozostaje... były żołnierz, Karol de Foucauld.

Jest w tym jakiś paradoks. Marabut, który jeszcze wczoraj otwierał na oścież drzwi pustelni, zamyka się w uzbrojonej fortecy. Czyżby zapomniał o pragnieniu śmierci dla Chrystusa? To ostatni zakręt jego życia, ostatnie wezwanie do obumierania, mówienia “nie" sobie i swoim planom. ,,Jeśli ziarno pszeniczne nie obumrze...". Bo - jak pisze Michel Carrouges - ,,chociaż Ojciec marzy o męczeństwie dla siebie, nie należy do tych, którzy by się beztrosko zgadzali, żeby ofiarą męczeństwa padli ich przyjaciele".

Pierwszego dnia grudnia 1916 r. napastnicy - m.in. Tuaregowie, ale spoza plemienia Musy - podstępnie zajmują fort. Jest wśród nich zdrajca, dobry znajomy Brata Karola, który prosi pustelnika o otwarcie drzwi. Dalej wydarzenia toczą się błyskawicznie: Brat Karol zostaje powalony na ziemię i skrępowany. Pozostawiony przy nim na straży chłopak w chwili paniki pociąga za spust.

Kilka dni później w splądrowanym forcie w Tamanrasset francuski żołnierz dostrzega leżącą na piasku hostię. Bóg okazał się solidarny z człowiekiem. Jak brat.

***

Jakie chrześcijaństwo wyłania się z tej biografii? Czego uczy nas Brat Karol od Jezusa, wielki święty - głęboko wierzę w intuicję kard. Congara - XXI stulecia?

Po pierwsze, że istotą wiary jest więź z Jezusem. I posłuszeństwo Jego woli. Wszelkie działanie, zwłaszcza tzw. ewangelizacja, musi być zatem oparte na modlitwie i kontemplacji. Byłoby dobrze o tym pamiętać przy okazji Roku Eucharystii.

Po drugie, Kościół powinien być ubogi. I nie chodzi tylko o ubóstwo materialne, lecz także o sposób działania (tzw. środki ubogie). Znakomicie rozumiał to prof. Stefan Swieżawski: ,,Prawdziwym sukcesem Kościoła jest czystość świadectwa Ewangelii. (...) Matka Teresa z Kalkuty, Brat Albert czy Karol de Foucauld, działający w samotności i ciszy, w rezultacie przynoszą Kościołowi bez porównania więcej niż tzw. sukcesy, które dają władztwo nad milionami dusz" (kiedy mówię: ,,Kościół", mam na myśli zarówno hierarchię, jak i nas wszystkich - kuszonych, żeby być ,,kimś").

,,Jeśli ziarno pszeniczne nie obumrze, nie wyda owocu" - powiada Ewangelia. ,,Brat Karol nikogo za życia nie nawrócił, nawet w tym sensie nie odniósł sukcesu życiowego. A przecież stworzył duchowość naszych czasów" - podkreślał prof. Swieżawski. Jezus ,,zajmował tak dalece ostatnie miejsce, że nikt nie może Mu go odebrać". A gdzie jest Kościół?

Po trzecie, chrześcijanin jest wezwany do towarzyszenia tym, wśród których żyje. Nie chodzi o to, żeby gadać o Jezusie - lecz o to, żeby być z ludźmi i ich kochać. Potrzebujemy otwartości, pierwszeństwa miłości przed formą (choćby najbardziej pobożną), braterstwa. Nie tylko wobec ,,swoich", ale także wobec najbardziej opuszczonych i zmarginalizowanych.

Trzeba na nowo przemyśleć Nazaret - wielką duchową drogę dla wszystkich, którzy zanurzeni są w sprawy tego świata (co, jak wiadomo, nie dotyczy jedynie świeckich). Naszym przewodnikiem może - powinien - być Karol i jego duchowi spadkobiercy: małe siostry i mali bracia Jezusa.

Karol de Foucauld - mały brat Jezusa. Te trzy słowa mówią właściwie wszystko.

Przy pisaniu artykułu korzystałem z biografii Karola de Foucauld autorstwa m.in. Brata Morisa, M. Carrouges’a i J.F. Sixa.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 07/2005