Macie wszystko umieć

Jakby chcieli nas ukarać za to, że wybraliśmy sobie taki kierunek, rzekomo dla pieniędzy – oceniają system kształcenia studenci stomatologii w Szczecinie.

18.11.2019

Czyta się kilka minut

 / YEGOR ALEYEV / TASS / GETTY IMAGES
/ YEGOR ALEYEV / TASS / GETTY IMAGES

Alicja przysłała list: „Właśnie zostałam absolwentką Pomorskiego Uniwersytetu Medycznego w Szczecinie na kierunku lekarsko-dentystycznym. Czekałam na ten moment od bardzo dawna. To, co przechodziliśmy jako studenci przez te 5 lat, przekracza wszystkie granice absurdu. Przynajmniej połowa z nas miała depresję, stany lękowe, część szukała pomocy u psychologa i jechała na lekach. Jako absolwentka chciałabym uchronić przed tym przyszłe pokolenia”.

Załączyła wpisy do ankiety, przeprowadzanej wśród studentów. „Depresję ma tu chyba każdy – pisze jeden z nich. – Atmosfera jest tragiczna, wszyscy chodzimy jak struci, nie mamy życia, nic nas nie cieszy. Czuję się jak w jakimś obozie pod autorytarnymi dowódcami. Nic nie można powiedzieć, nic zrobić. Tylko wykonywać rozkazy”.

„Na piątym roku przynajmniej 20 osób leczy się u psychologa, duża część z nich przyjmuje antydepresanty – pisze inny. – Tak, jest to spowodowane atmosferą, zastraszaniem, natłokiem nauki, mszczeniem się asystentów poprzez układanie egzaminów na poziomie nie do zdania”.

Atak paniki

Alicja: – To jest takie dręczące uczucie, które nie pozwala się skupić, cieszyć zwykłymi rzeczami. Pojawia się, kiedy spędzam czas z moim chłopakiem, kiedy oglądamy serial albo idziemy na spacer. Ukłucie w środku przypomina, że nie powinnam robić tego, co robię. Że na to nie zasługuję, że marnuję czas.

Jak mówi, przez pięć lat nie było nawet sekundy, w której mogłaby się po prostu nudzić. Zawsze myślami była przy egzaminie, kolokwium, praktykach. Jeśli się nie uczyła, to o nauce i studiach myślała. O tym, co jutro usłyszy od prowadzącego przedmiot albo opiekuna praktyk. – Wszystkie dziewczyny z mojej grupy korzystały z pomocy psychologa. Część leczyła się farmakologicznie.

Któregoś wieczoru straciła oddech, poczuła ucisk w piersiach, miała wrażenie, że za chwilę umrze. Wydawało jej się, że to zawał. Wezwani ratownicy stwierdzili atak paniki. – Nie jestem panikarą – mówi Alicja. – Wcześniej takie sytuacje mi się nie zdarzały, ale w końcu mój organizm się zbuntował. Dla mnie symbolem atmosfery jest to, że na korytarzach nie ma ławek. Gdybyś jutro tam wszedł, od razu poczułbyś, o czym mówimy.

Wszyscy moi rozmówcy wiedzą, że studia są ciężkie. Ale nie zgadzają się na to, by droga do zaliczenia była usłana wyłącznie przeszkodami.

Leczenie na punkty

Studenci muszą zaliczyć ćwiczenia, podczas których przyjmują pacjentów. Każdemu wykonanemu zabiegowi odpowiada liczba punktów. Zaliczenie zależy od tego, czy student wyrobi normę. Jeśli nie – powtarza rok. O pacjentów jest trudno, bo tak jak w każdej innej przychodni, muszą za leczenie zębów płacić. Nieco mniej niż prywatnie, ale jednak.

Alicja: – Jak to wyglądało? Na jednej sali było 15 stanowisk, a na środku higienistki, które ewidentnie nas nie lubiły. Każdy miał podczas ćwiczeń oddzielnego pacjenta. Kompletny chaos. Ze strony higienistek ciągłe pretensje i pytania: „Dlaczego odchodzisz, gdzie idziesz, co robisz, czas się kończy!”. Nie daj Boże, żeby zrobić błąd, urwać za duży kawałek nici dentystycznej. Wszystkiego słuchali pacjenci. Na szczęście zwykle byli po mojej stronie.

Pewne zabiegi opłacało się robić bardziej niż inne. Alicja słyszała o przypadkach, że pacjent mógł być leczony biologicznie, czyli jeszcze nie kanałowo, ale studenci proponowali leczenie kanałowe, wyżej punktowane. – Czasem nawet asystenci sugerowali, żeby „wiertło się omsknęło” i żeby jednak leczyć kanałowo – mówi Alicja. Zdarzało jej się odsyłać pacjentów z mniej poważnymi problemami i szukać tych, którzy wymagali zabiegów wartych więcej punktów.

Pacjentów do leczenia w trakcie ćwiczeń studenci musieli szukać samodzielnie. A jednocześnie swoich usług nie mogli ogłaszać, co ułatwiłoby im zaliczenie. Wieści o zabiegach wykonywanych na uczelnianej klinice rozchodziły się więc pocztą pantoflową. Jeśli ktoś się zlitował i postanowił wyleczyć dziurę w zębie, jednocześnie pomógł koledze zaliczyć ważny przedmiot.

Walka o życie

Beata na studia szła z pozytywnym nastawieniem. Nie oczekiwała, że wszyscy będą na studentów chuchać i dmuchać. – Problem zaczął się na trzecim roku. Zaraz po ćwiczeniach na fantomach przeszliśmy do zajęć z pacjentami – opowiada. – Na zajęciach ze stomatologii zachowawczej było podejście w stylu „macie już wszystko umieć”. Jednak nie wszystko, co było w podręczniku, pokrywa się z konkretnym przypadkiem pacjenta. To była końcówka roku, każdy walczył o punkty, żeby zaliczyć. Trafiłam na prowadzącą, która, jeśli ją o coś zapytałam, uznawała, że za wykonane zadanie nie dostanę punktów. Odejmowała mi punkty za to, że potrzebowałam pomocy.

Na koniec semestru Beacie brakowało niewiele do zaliczenia. Musiała założyć pacjentowi „formówkę”, czyli narzędzie, które pozwala odbudować ścianę zęba. Ale nie potrafiła. – Asystentka zagroziła, że jeśli tego nie zrobię, będę powtarzać rok – opowiada Beata. – To były zwykłe ćwiczenia, a wyglądały jak walka o życie. Nie mogliśmy poprosić o pomoc, wytłumaczenie, bo od tego mogła zależeć cała nasza przyszłość, repeta, rok w plecy.

Beata walczyła z formówką do końca ćwiczeń, ręce drżały, trudno złapać oddech, spokojnie pomyśleć. W końcu pacjent wyszedł z nieskończonym zębem, Beata z niezaliczonymi ćwiczeniami. To wtedy postanowiła przenieść się na studia do innego miasta. – Tu, gdzie studiuję, nie musimy szukać pacjentów. Sami się do nas umawiają – mówi. – Oprócz tego normy są ludzkie, jest większa elastyczność, pacjent może zrezygnować, wtedy każda sytuacja jest rozpatrywana indywidualnie. Nigdy nie usłyszałam, że jestem „żałosna”, bo czegoś nie wiem.

Beata pamięta, że wstawanie z bólem brzucha uważała w końcu za normalne, przecież wszyscy się czymś stresują. Wracała do domu i na nic nie miała ochoty. Zawsze miała wysoką samoocenę – w czasie studiów w Szczecinie słyszała wyłącznie, że się „nie nadaje”, „nie myśli”, „nie rozumie”. W końcu sama przyjęła to za pewnik. – Podczas jednego z egzaminów ustnych wypowiedziałam formułkę niemal słowo w słowo z podręcznika. Pani profesor uznała, że odpowiedziałam źle. Więc wyciągnęłam tę książkę i pokazałam formułkę palcem. Ona na to: „Nie odpowiadam za błędy w książkach” – mówi Beata.

Informację o dostaniu się na inną uczelnię odebrała w piątek, w poniedziałek zaczynały się zajęcia. Mogła zrezygnować, pomyśleć, że jeszcze dwa lata i jakoś to będzie. Ale wyciągnęła walizkę, spakowała się i ruszyła w drogę. – Nie żałuję – mówi. – Nie wiem, gdzie byłabym dzisiaj, gdybym wtedy została w Szczecinie.

Dlaczego nie pytasz

– Koleżance brakowało jednego wykonanego zabiegu do zaliczenia stomatologii dziecięcej – opowiada Ewa, absolwentka stomatologii. – To była jej ostatnia szansa. Okazało się, że umówiona wcześniej pacjentka się nie pojawi. Oznaczało to tzw. repetę, której bali się wszyscy. Nadal nie rozumiem, dlaczego zaliczenie przedmiotu często nie zależało od nas, ale od losowej sytuacji, od przypadku? Koleżanka powiedziała asystentce o całej sytuacji. Zapytała, czy może zrobić zabieg na fantomie, bo nie może stracić roku przez coś takiego. Usłyszała: „Was wystarczy wytresować i sobie poradzicie”.

Ewie repeta nie groziła. Za to na drugim roku musiała zaliczyć przedmiot, który zaczynał się od tego, że cała grupa wchodziła do sali, a prowadząca ogłaszała: „Ewa, napiszesz wejściówkę” [kartkówkę sprawdzającą informacje z poprzednich zajęć – red.]. Jeśli napisała dobrze, słyszała: „No to cię jeszcze dopytam”. Dlaczego? Bo raz przyszła nieprzygotowana, a prowadząca zapamiętała twarz i nazwisko.

Na koniec semestru był test. Dostała pytanie jednokrotnego wyboru: „Co jest najlepszym i najpowszechniejszym materiałem używanym w leczeniu biologicznym?”. – Ale powszechność materiału nie oznacza, że jest on najlepszy – mówi Ewa. – Zgłosiłam to prowadzącej. Odpowiedziała: „Musicie strzelać”. Strzeliłam, wybrałam źle. Innym razem dostałam otwarte pytania, na które odpowiadałam na cztery strony. Odebrałam wejściówkę i zobaczyłam, że w moich odpowiedziach podkreślono jedno słowo. Tylko ono zaważyło na tym, że dostałam dwóję.

Ewa mówi, że wielu rzeczy, które musiała wkuć, nie zdołała dobrze zrozumieć. – O to, czego nie rozumiałam, wolałam nie pytać. Bo wiedziałam, że wtedy sama zacznę być wypytywana z wiedzy i mogę dostać dwóję. Na niektórych ćwiczeniach wolałam nie istnieć – mówi. – Nie powiem, czasami zdarzał się asystent, który tłumaczył, pokazywał. Ale często po prostu zakuwałam, pierwsze przebrnięcie przez materiał to była masakra. Prowadzący wymagali, żebyśmy nauczyli się materiału, przychodziliśmy, pisaliśmy wejściówkę. Zanim nie spróbowałam tego wykonać, nie wiedziałam, czym tak naprawdę jest leczenie kanałowe. Musiałam to rozkminiać sama.

W trakcie studiów Ewa wyjechała na praktyki za granicę. Wtedy, jak mówi, jej świat stanął do góry nogami. Przełożony zapytał: „Dlaczego ty mnie o nic nie pytasz?”. Odpowiedziała: „Bo u nas nie wolno”. – Przez pół roku po wyjeździe miałam taką traumę, że nie potrafiłam poruszyć tematu uczelni – mówi. – Starałam się być ponad tym wszystkim, być pozytywnie nastawiona. Ale kiedy wróciłam na wydział, złe emocje też wróciły.

Władze mają świadomość

Ankiety z krytycznymi głosami studentów trafiały do władz wydziału. Podobnie jak relacje przekazywane przez ­starostów danych roczników. Władze wydziału pamiętają też skargę studentów piątego roku. Prowadzący ich przedmiot zdecydował, że w drugim semestrze do zaliczenia będzie 10 wejściówek. Mimo że w regulaminie przedmiotu, który podpisywał każdy student, o takich testach nie było mowy.

Prof. Mariusz Lipski, prodziekan wydziału, mówi w rozmowie telefonicznej, że funkcję sprawuje od października i sprawę dopiero poznaje. Na moje pytania woli odpowiedzieć mailowo.

Zmiany w regulaminie zaliczenia stomatologii zachowawczej? „Regulamin dla przedmiotu bardzo precyzyjnie dookreśla sprawę zaliczeń semestralnych, opis egzaminu końcowego i minimum zabiegów klinicznych przewidzianych dla danego semestru, a także konsekwencje niezaliczenia powyższego. Nie ma konieczności szczegółowo określać metod sprawdzania tej wiedzy. Czasami łatwiej ją sprawdzić podczas bezpośredniej rozmowy ze studentem, czasami za pomocą sprawdzianu pisemnego. Zdarzył się incydentalny przypadek, iż w wymienionym zakładzie podejmowano próbę zastosowania formy zaliczenia niezgodnej z zapisem w regulaminie, jednak po interwencji studentów i władz wydziału ostatecznie tego nie uczyniono”.

Normy do wyrobienia podczas ćwiczeń? „Władze wydziału mają świadomość, że normy te wymagają czasem sporego praktycznego zaangażowania studenta, ale dzięki temu jest on bardzo dobrze przygotowany praktycznie (tak twierdzą również sami studenci). Władze uczelni mają świadomość, że pozyskanie pacjenta, który zgodzi się na wizytę z udziałem studenta, nie jest łatwe i cały czas szukają optymalnego rozwiązania, aby ten etap kształcenia przebiegał bezproblemowo”.

Opryskliwe odzywki wobec studentów? „W ubiegłym roku akademickim wpłynęła jedna, bardzo ogólna skarga. W osobistej rozmowie z władzami dziekańskimi student nie chciał podać szczegółów sytuacji. W takim przypadku nie było możliwe bezpośrednie wyjaśnienie tej sytuacji, jednak temat był poruszony podczas spotkania Wydziałowego zespołu ds. zapewnienia jakości kształcenia oraz indywidualnie podczas spotkań dziekanów z kierownikami i asystentami w takim stopniu, w jakim pozwalały informacje uzyskane od studenta”.

„Dzielenie się” pacjentami, żeby wyrobić normy na ćwiczeniach? „Nie zgłaszano takich sytuacji. Choć mogły się zdarzać i nie widzimy w tym nic niepokojącego”.

Studenci korzystający z pomocy psychiatrów? „Są to sporadyczne przypadki, a informacje zbyt osobiste i wrażliwe, aby je opisywać. Z bezpośrednich rozmów z tymi studentami wynikało jednak, że główną przyczyną ich problemów były sprawy rodzinne/osobiste, a nie konkretne sytuacje na uczelni. Niestety przy obecnym tempie życia wszelkiego rodzaju zaburzenia depresyjne coraz częściej zdarzają się już u dzieci i młodzieży”.

Dla pieniędzy

Z ankiet, na które powołuje się również prof. Lipski, wynika inny obraz. Studenci wszystkie nieobecności muszą odrabiać, również te, jak piszą, spowodowane chorobą i potwierdzone zaświadczeniem lekarskim. Miało dochodzić do tego, że na zajęcia przychodzili z grypą lub anginą. Także na pediatrii czy chirurgii onkologicznej, gdzie łatwo zarazić pacjentów.

Kolejny problem: przestarzały system nauczania. „Profesor [nazwisko] nie widzi nic innego poza amalgamatem – pisze student. – Przez to co roku były cyrki z wkładaniem rodzinie amalgamatu w przednie zęby”.

Wykłady to według ankietowanych prezentacje przepisane z książek na 120 slajdów. Podręczniki? Wydane 60 lat temu. „Macie umieć wszystko” – to odpowiedź na każdą skargę. „Wszystko” to wiedza z ośmiu różnych książek, przyswojona w całości.

Ćwiczenia na sali operacyjnej, gdzie zabieg obserwuje 12 studentów naraz („Jedyne, co tam widziałem, to stopy pacjenta”). Kolokwia o 7 rano, bo w ciągu dnia nie ma czasu. Student opisuje, że przez 2 lata ćwiczeń przyjął pacjenta kilka razy: „Na reszcie zajęć każą nam się zamknąć w boksach i być cicho. Czuję się przez to jak w podstawówce”.„Jakby chcieli nas ukarać za to, że wybraliśmy sobie taki kierunek, na pewno dlatego, żeby więcej zarabiać, bo jesteśmy cwani”.

– Jasne, zdarzały się przypadki ludzi, którzy przyszli na te studia, bo wiedzieli, że w przyszłości będą mieli dobrze płatną pracę. Ale to wyjątki. I to nie powód, żeby wszystkim rzucać kłody pod nogi – mówi Alicja. – Ja do tego zawodu szłam z powołania. Myślę, że stomatologia wymaga nie tylko wiedzy i umiejętności, ale też empatii, inteligencji emocjonalnej, zrozumienia dla pacjenta.

Marta: – Byłam na innych studiach, ale tam miałam niedosyt: żeby zdać, nie trzeba było się uczyć. Wszystko przychodziło za łatwo. Byłam ambitna, pomyślałam, że spróbuję, bo jeśli nie, to będę żałować. Dlatego wybrałam stomatologię.

Kiedyś staniesz na nogi

Alicja: – W gronie znajomych zaczęliśmy się zastanawiać, dlaczego akurat na naszym wydziale jest taka atmosfera. Czy jest dlatego, że dla wykładowców, praktykujących stomatologów kilkaset osób kończących studia stanowi konkurencję? W Szczecinie gabinetów stomatologicznych jest rzeczywiście bardzo dużo. Dlaczego nasi koledzy, którzy przenoszą się na uniwersytety do innych miast, mówią, że tak źle jest tylko w Szczecinie?

Absolwenci porównują swoje doświadczenia do wojskowej „fali”. – Asystenci stosują wobec studentów te same mechanizmy, które sami kiedyś przeżyli. Jakby chcieli się na nas odpłacić za własne złe doświadczenia – mówią.

Alicja opowiada, że uczy się normalnego życia od nowa. Już wie, że może sobie pozwolić na dbanie o siebie i związek, już nie musi się bać następnego dnia. Coraz rzadziej po przebudzeniu czuje ściśnięty żołądek, coraz częściej spokojnie zasypia. Poszła na staż do prywatnego gabinetu. Na początku usłyszała od jego właścicielki: „Wiem, jak wyglądają studia na tym wydziale. Kiedyś staniesz na nogi, ale przygotuj się: trochę to potrwa”.

Pierwszy sukces za nią. Po raz pierwszy od bardzo dawna wybrała się do kina i obejrzała film bez poczucia winy. ©

Imiona rozmówców zostały zmienione.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, z „Tygodnikiem” związany od 2011 r. Autor książki reporterskiej „Ludzie i gady” (Wyd. Czerwone i Czarne, 2017) o życiu w polskich więzieniach i zbioru opowieści biograficznych „Himalaistki” (Wyd. Znak, 2017) o wspinających się Polkach.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 47/2019