Łzy człowieka z kukurydzy

Po tym, jak chodziarz Erick Barrondo wywalczył srebrny krążek – pierwszy w historii olimpijski medal dla Gwatemali – w końcu zapłakała ona z radości, nie z bólu.

21.08.2012

Czyta się kilka minut

Pustoszona przez hiszpańskich kolonizatorów, USA i własną oligarchię, nawiedzana przez epidemie, niszczona przez huragany, powodzie i wybuchy wulkanów, bardziej niż „kraj wiecznej wiosny” (jak głosi jej dewiza) Gwatemala – niewielkie państwo Środkowej Ameryki, wciśnięte między Meksyk i Salwador – przypomina raczej „kraj wiecznej zarazy”. Do listy plag dodać trzeba konflikt wewnętrzny w latach 1960-96 między lewicowymi guerrillami i wojskiem, które dopuściło się ludobójstwa (jego ofiarą padło 200 tys. ludzi, głównie Indian, stanowiących 60 proc. ludności kraju). A także strukturalną biedę, głód, niedożywienie, analfabetyzm, przemoc, rasizm, kartele narkotykowe, korupcję...

21-letni Erick Barrondo, Indianin Poqomchí (grupa Majów), który w ciągu dwóch lat wdarł się na szczyty – w 2011 r. na mistrzostwach świata w Korei Południowej był dziesiąty, a na Igrzyskach Panamerykańskich w Meksyku zdobył złoto – teraz w konkursie na 20 km dał swemu krajowi pierwszy medal w historii startów – od Helsinek w 1952 r. (w regionie jeszcze Honduras, Nikaragua i Boliwia nigdy nie stanęły na olimpijskim podium).

Barrondo uplasował się między Chińczykami. Faworyt, Rosjanin, mistrz olimpijski z Pekinu, zemdlał z wyczerpania. Barrondo stał się bohaterem narodowym, a gorączka sięgnęła pułapu, z którego zapewniano, że w konkursie na 50 km pójdzie po złoto. Nadzieje skończyły się na 42. kilometrze, gdy ujrzał trzecią czerwoną kartkę za tzw. podbieganie. Wcześniej zdyskwalifikowano innego reprezentanta kraju, Daniela Quiyucha (brąz w Meksyku). Obaj tonęli w łzach i rozpaczy. Ale sen o medalu i tak już się ziścił.

KARDAMON I KREW

Barrondo pochodzi z Chiyuc, w departamencie Alta Verapaz, 220 km na północny-wschód od stołecznego miasta Gwatemala. Znam te okolice: to górzysty, przecinany dolinami region historycznych fincas, na których uprawia się kawę i kardamon (Gwatemala jest jego pierwszym producentem w świecie). Rejon biedny i jednocześnie bajecznie bogaty: lasy, rzeki, surowce mineralne, rolnictwo. Gwatemala w miniaturze.

Kiedyś fala emigracji z Niemiec dała tu impuls gospodarczy, ale kosztem rdzennej ludności. Kontrasty są nieznośne: domki w stylu alpejskim i chaty z byle czego. Struktura własności (i kontroli nad surowcami) jak średnia krajowa: 76 proc. ziemi należy do 2 proc. ludności. – Jesteśmy żebrakami siedzącymi na bogactwie – mówi „Tygodnikowi” Juan José Guerrero, chirurg z Cobán, stolicy Alta Verapaz i publicysta internetowego periodyku „Plaza Pública”.

Wojskowa strategia „spalonej ziemi” – eliminowania wszystkich, nawet potencjalnych sympatyków guerrilli, oraz puszczania z dymem wiosek – oznaczała dziesiątki tysięcy zamordowanych i wysiedlonych. Ziemie rozdzielano potem między wysokich oficerów. Niektórzy bogacą się na prawach do wydobycia minerałów czy budowy zapór wodnych.

Państwo jest tu niemal nieobecne, panuje zacofanie (San Cristóbal jest na 286. miejscu wśród 334 gmin pod względem rozwoju). Brakuje jakiejkolwiek infrastruktury do uprawiania sportu i szans dla młodych.

W takich warunkach wzrastał Erick, syn rolnika i kucharki, który w wieku 14 lat zaczął biegać w starych tenisówkach po matce. Próbował maratonów, ale kontuzja kolana wymusiła zmianę dyscypliny.

POZDROWIENIA CUDZYM KAPELUSZEM

Od początku zwracałem na to uwagę: jeżdżąc po Gwatemali samochodem czy autobusem, zawsze spotkać można ludzi biegnących poboczami dróg. W spranych koszulkach, podartych butach, boso. Tak samo w miastach. A z drugiej strony nie brak kortów, pól golfowych, prywatnych klubów.

Rzut oka na reprezentację olimpijską potwierdza podziały na sport dla biednych i bogatych. W 18-osobowej ekipie byli ubodzy chodziarze i maratończycy oraz np. pięcioboista, badmintonista czy żeglarz, opłacający kariery z własnych kieszeni. – Gdy to samo mówię czytelnikom, pokazując, że coś jest nie tak z tym krajem, niektórzy się oburzają – mówi Guerrero.

Socjolog Carlos Guzmán-Böckler zawsze podkreślał, że Gwatemalczycy nie lubią przeglądać się w lustrze. Lubią za to kapitalizować sukcesy innych. Mówi się na to: „pozdrawiać cudzym kapeluszem”. Erickowi gratulowali politycy, media zapełniły się kryptoreklamami fetujących go firm, tysiące witało go na ulicach. Niewielu pamiętało, że gdy rok temu wracał z Meksyku, nikt po niego nie wyszedł (za zdobyte pieniądze kupił pierwszy telewizor, aby rodzina mogła oglądać go w Londynie).

Teraz Kongres (parlament) przyznał mu odznaczenie i 500 tys. quetzali (równowartość 65 tys. dolarów), a rząd ustanowił urząd ds. młodzieży i medal „Erick Barrondo”.

BUTY ZAMIAST PISTOLETU

W chodzie kobiet na 20 km startowały trzy reprezentantki Gwatemali: Jamy Franco była 31., Mayra Herrera 46., a Mirna Ortiz została zdyskwalifikowana. Podobnie jak Erick, pochodzą z biednych rodzin. Dwie – Jamy i Mirna – ze stolicy, z „zony 18”, „złej dzielnicy”, gdzie notuje się najwięcej zabójstw w kraju (średnia to 54 na 100 tys. mieszkańców).

Henry Sipaque, aktywista społeczny z „zony 18”, mówi „Tygodnikowi”, że zna obie sportsmenki: – Trochę lepiej Mirnę, która zdobyła srebro w Meksyku. Jest z typowej, rozbitej rodziny. Ojciec alkoholik, chodził na grupę samopomocową z moim tatą. Matka wyemigrowała do USA i zostawiła ją z siostrą i młodszym bratem, który wpadł w narkotyki.

W „zonie 18” rządzą „maras”, znane z przemocy gangi młodzieżowe, które narodziły się w latach 80. w Los Angeles, a wraz z wydalanymi środkowoamerykańskimi migrantami rozprzestrzeniły się głównie w Salwadorze i Gwatemali. – Największa jest „Mara 18”, jest także „Mara Salvatrucha” i parę mniejszych. Chodziłem do szkoły ze wszystkimi ich szefami. Jakoś mi się udało w to nie wejść, choć tutaj w zasadzie nie ma alternatywy – mówi Henry Sipaque.

Także parki i boiska kontrolowane są przez „maras”. Tam rekrutują młodych. Tam sprzedają narkotyki. Kontrolują też domy, gdzie się je konsumuje. Jak nie zapłacisz, to cię nie wypuszczą, aż nie zbierzesz kasy. Sipaque: – Parę razy wyciągaliśmy tak brata Mirny.

– Jednemu przyjacielowi raz się nie udało. Poćwiartowali go i rozrzucili po całej dzielnicy, jako ostrzeżenie. Jeździliśmy potem, zbierając go z ulic – mówi Henry. I dodaje: – Mirna się stąd wyrwała. Tak jak Erick, który też pokonał ograniczenia swojego środowiska.

Ten po zdobyciu medalu mówił, że chce, aby jego przykład ocalił młodych od przemocy; żeby któregoś dnia zamiast do gangów mogli pójść na stadiony i zamienić nóż czy pistolet na parę butów do biegania.

OLIMPIJSKA AMNESTIA

Don Bernardo – ojciec Ericka – podkreślał, że jego syn osiągnął sukces dla całej Gwatemali. – Teraz wszyscy zobaczyli, że „człowiek z kukurydzy” jest jednak silny – mówił w aluzji do wierzeń z księgi Popol Vuh, zgodnie z którymi ciała Majów ulepione są z masy kukurydzianej.

Laureat literackiej Nagrody Nobla z 1967 r., Miguel Ángel Asturias, w powieści „Ludzie z kukurydzy” z 1949 r., spopularyzował tę historię, opisując m.in. zderzenia Indian z ladinos (Metysami). Apogeum napięć rasowych to początek lat 80., najgorętsza faza wojny i rządy generała Efraína Ríosa Montta (1982-83), który mordował Indian tylko dlatego, że byli Indianami. Wojskowe dokumenty określały ich jako „wrogów wewnętrznych”, a jedna grupa – Ixiles – została skazana niemal na eksterminację. Obecnie toczy się przeciw niemu o te masakry proces, w którym adwokaci zdołali niedawno uchylić okienko do ewentualnej amnestii.

Euforia wokół olimpijskiego triumfu pokazała, że „człowiek z kukurydzy jest silny”, ale pomogła też wyciszyć niepokojące sygnały z tego procesu. Oto rysunek z dziennika „Prensa Libre”: z jednej strony Erick na olimpijskim podium ze swym medalem; z drugiej generał Ríos Montt na szczycie podium z czaszek, z ociekającym krwią krążkiem z napisem „amnestia”.

PASJA MAJÓW

Chód to wyciskająca pot i łzy dyscyplina, w której się cierpi i mdleje. Nie zważając nawet na atuty chodziarzy, skręcana spazmami Gwatemala skazana była na sukces.

Oglądając Ericka, przed oczami miałem obrazy wielkanocnych procesji w stolicy czy w Antigui. Przywoływał je on sam – swoimi wypowiedziami, pełnymi religijnego żaru.

Skąpane są w bólu i krwi sączącej się z Jezusowych ran. Chrystus Boleściwy góruje w nich nad Chrystusem Zmartwychwstałym. Obchody Wielkiego Tygodnia kończą się tu właściwie w piątek, na ukrzyżowaniu. Sobotnio-niedzielna rezurekcja wydaje się już nikogo nie obchodzić. Ta pasyjna ortodoksja miesza się z wierzeniami Majów. Ojciec Ericka w czasie startów palił kadzidło, chodził po domu i wypowiadał zaklęcia. Z kolei matka przeklinała rosyjską arbiter, która zdjęła srebrnego już medalistę z wyścigu na 50 km: „Oby łzy, które wylał mój syn, zmieniły się w krew, która spłynie po plecach tej wiedźmy!”.

Ale potem i tak z rodziną spłakała się ze szczęścia. A z nią obolały kraj.

– W Gwatemali płakaliśmy przez dekady krwawego konfliktu. Z powodu nędzy, wyzysku i przemocy. Płakaliśmy z niemocy wobec tego wszystkiego. Dzięki Erickowi w końcu zapłakaliśmy z radości – mówi Juan José Guerrero.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, korespondent "Tygodnika" z Meksyku. więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 35/2012