Ludzie to przesada

Bywał kapłanem, wieszczem, prawie bogiem, pracownikiem słowa, rzemieślnikiem, człowiekiem pierwotnym, szalonym, przeklętym, wykrzyknikiem ulicy, instrumentem piękna, bywał też zoilem, błaznem, słowikiem, owszem; ale małpą? Poeta simius, świeżo odkryty gatunek.

11.05.2010

Czyta się kilka minut

Nie był, lecz wiele przemawiało za tym, że będzie. Przewidywano taki obrót rzeczy. Czyż J. M. Rymkiewicz nie mówił przed czternastu laty: "oglądam występy [...] młodych poetów w telewizorze i bardzo mnie martwi to, co widzę: ta ich bezmyślna ochota, z jaką się wygłupiają".

Wtedy sądziliśmy, że tylko opisuje poetę Marcina Świetlickiego na przykład, który dla niezrozumiałych, a oburzających powodów ciskał się po różnych scenach, naśladując swoich ulubionych muzyków rockowych, a tymczasem klasycysta kogo innego miał na czułej myśli, kogo innego proroczo przeczuwał. Małpę w roli poety, poetę w roli małpy?

Czytam tomik Adama Kaczanowskiego "Szkielet małpy" (i drugi w tej samej okładce umieszczony, pt. "Szept"), a właściwie to najpierw oglądam, bo pełno w nim rysunków, towarzyszy mu płyta, na płycie zaś, ho, ho - akcje, numery, swawole dziejące się ku uciesze widza.

Kaczanowski jest z Poznania, gdzie się go lubi. Ceni się go we Wrocławiu i w Katowicach. W stolicy sława jego nie jest czymś nieznanym, choć stolica, wiadomo, zasobna we własne talenty poetycko-sceniczne, by wspomnieć Jarosława Lipszyca, Marcina Ceckę czy niezastąpionego Jasia Kapelę, nie spieszy się do podziwiania przybyszów z odległych i poślednich dzielnic.

Krzyczy, rozdziela banany, zwinnymi ruchy wskakuje na parapety i meble, obiega podłogę, deprymuje widzów, rozbiera się (dosłownie) i ubiera w strofach (w szatki i głosy kobiece), a tymczasem na ekranie ukazują się fragmenty jego wierszy, ściślej - poematu rozpisanego na sceny. Sceny właśnie, teledyski, powidoki nakręconych lub aż dziw, że nie nakręconych filmów. Obrazy się tu kręcą, a postaci grają role. Nad wszystkim rozciąga się klimat sztuczności i grozy. Atmosfera ponurej lekkości. Metafizyka pojęta jako nie wiadomo co.

Czy może być lepsza sposobność do wzruszenia ramionami? Właściwsza okazja, by wspomnieć, jak Rymkiewicz w cytowanym już wywiadzie, wielkość: "Widzę tę chwilę: Rilke, umierający na leukemię, ale nadal nienaganny Rilke w swoich szarych getrach odwraca się od nas i odchodzi, żeby porozmawiać ze swoim Bogiem, ale nikt na to nie zwraca uwagi, bo wszyscy słuchają rockowego brzdąkania na gitarze"?

Czy młody, dajmy na to, poeta nie hańbi pamięci starego mistrza? Czy nie czyni go jeszcze bardziej samotnym, kiedy - wskazując na poezję - chrząka, piszczy, kwili? Jeśli oba te obrazy, poety cierpiącego i małpy poetyckiej, należą do tego samego rodzaju, to być może - chcąc nie chcąc - drugi hańbi pamięć pierwszego. Chyba, załóżmy, wyobraźmy sobie, że Kaczanowski, wbrew wszelkim symptomom, byłby poetą niezłym, a małpa w nim - małpą w nas.

Chyba, załóżmy, że żyjemy w świecie postserio.

"W świecie post-serio już tylko piłka nożna jest serio" - zdanie to, usłyszane bez mała przed rokiem, nie chce mnie opuścić. Ale czy na pewno nie jest piłka czymś post-serio również? Albo: jeśli ona nie, to wszystko też nie. Albo: wszystko nie, a ona właśnie tak. Bo skoro nawet ten, którego będę na tej kolumnie cicho adorował, porzucił swoją drużynę i wiarę, by słuchać śniadania w radiu zet, to cóż pozostaje mnie, który mu nigdy nie dotrzyma stylu? Wspominać nieodległe wprawdzie, lecz na zawsze utracone czasy, kiedy z miłości do footballu i doświadczeń cielesnych zapalczywie machałem nogami, by spełnić swe stare marzenie o przypadkowym, lecz niezupełnie pozbawionym osobistej zasługi zetknięciu się którejś z nich z pędzącą w przeciwnym kierunku piłką, z którego to spotkania - jestem tego pewien - powstać by mogła potężna energia, zmieniająca wynik, czyniąca różnicę? Mój sen o potędze tłumacząca na jawę i chwałę?

Piszę to zdanie, świadom jego braków, ale nie bez celu. Odwlekam odpowiedź na pytanie, czy wobec nieuchronnej postserio kondycji piłki nożnej, post-serio wszystko już jest bez wyjątku, bez nadziei i bez litości?

A ostatnim tego dowodem byłby przemiły i uzdolniony facet z mojego miasta, z jego małpą do kości obraną? Mam nadzieję, że racji nie ma ani Rymkiewicz, ani mój młodszy kolega, mówiący, że wszystko jest post i koniec, ma zaś ją A. Kaczanowski, który odkrywa i pokazuje, że małpę nosimy w sobie.

Mamy w sobie małpę, bo małpujemy. Jak stoi bowiem u Benedykta Chmielowskiego: "Upatrzywszy miejsce, gdzie się znajdują, idzie tam Człowiek, i usiadłszy, ręce i nogi sobie pląta mocnemi sznurami, po tym sznury zostawiwszy, odchodzi; Małpy, Ludzkich akcji imitatorki, sobie też krępują nogi i łapki, a tak idą in praedam Myśliwych". Tak bywało kiedyś, teraz idziemy tam, gdzie żyją małpy, by je imitować. Nie tylko zresztą gesty, ambicje, pragnienia, ale także emocje wyższego i niższego rzędu. Sprowadzamy je do małpiej wyrazistości, w tym sensie degradując, zmieniając w pornografię, czyli bezwstyd, nagość duchową, katastrofę intymności. Zatem rozpoznać w sobie małpę to żaden wstyd, na odwrót, gdyż wiedząc o małpie, jaką mamy w środku, przestajemy być niejako i nijako wszystkim, dostajemy zaś szansę, by tym, kogo małpujemy - być przekonująco. W innym języku mówiąc: Kaczanowski uprawia kamp, czyli taki rodzaj sztuki, która rozbraja utarte sposoby mówienia, jednak nie tylko, żeby je wyszydzić, lecz głównie po to, by uratować przed nimi - przed ich natarczywością i przesadnym ciężarem - prawdziwe problemy.

Ściema, ściema, krzyknie ktoś zezłoszczony bronieniem hucpy, niepowagą podejścia. Poeta odgrywa małpę, ponieważ nie umie odegrać poety, bo - wiedząc o tym - mści się na godności wiersza, na idei wieszcza, a chcąc się zemścić - parodiuje odwieczną zasadę: ars simia naturae.

Jednak tak czy owak Kaczanowski pisze ciekawie, pokazując zarazem, jak to się łatwo robi, a co za tym idzie - żądając, byśmy z tej łatwości, małpiości znaleźli jakieś wyjście. Ktoś musi zobaczyć śmiesznego potwora, który mieszka w nas bez pytania o zgodę, ktoś musi go wywabić, ktoś musi poczuć się dzięki temu wyzwolony.

Byśmy ze światem do gruntu niepoważnym sprawę mieli nareszcie poważną.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 17/2010

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku 3 (17/2010)