Ludzie Lasek

Jak pani myśli, czy nasze dzieci są wesołe? - Zofia Morawska patrzy na mnie badawczo. Przyszła tu w 1931 r., gdy miała 26 lat. Szczupła, filigranowa, wytworna i naturalna, siada przy ogromnym biurku i ścianie obłożonej książkami. - Mnie bardzo zależy na Laskach - mówi spokojnie. - To ważne, czy nasze dzieci są wesołe.

04.01.2004

Czyta się kilka minut

 /
/

Gdy w 1898 r. 22-letnia Róża Czacka definitywnie straciła wzrok, odczytała to jako znak. Niewidoma, chciała pomagać niewidomym i stała się przewodnikiem dla widzących. Najpierw, w 1911 r., założyła Towarzystwo Opieki nad Ociemniałymi. 11 lat później - Zakład dla Ociemniałych. W 1918 roku przywdziała habit franciszkański i jako Matka Elżbieta utworzyła Zgromadzenie Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża. Towarzystwo, Zakład i Zgromadzenie działają nadal. Dziś jest tu już kilkadziesiąt budynków: przedszkole, szkoły, internaty.

W Laskach uczą się dzieci niewidome i niedowidzące. Niektóre z lekkim upośledzeniem umysłowym. Zakład ma je przygotować do samodzielnego życia, rozwijać, kształcić.

Jak wygląda osa

Damian ma szesnaście lat i poczucie humoru. Wysoki, szczupły, przystojny. Ma osiągnięcia w sporcie, gra na fortepianie, komponuje. Nauczyciele mówią o nim: człowiek sukcesu. Osobowość aktywna. Chce pokonywać przeszkody. Ślepota jest dla niego jeszcze jednym progiem do przekroczenia.

Według Damiana, niewidomym od urodzenia jest lżej. Nie wiedzą, co stracili. On wie.

O sobie mówi: - Przyszło to lekko, w ciągu miesiąca. Miałem dziewięć lat. Później, jak już nie widziałem, miałem wrażenie, że widzę. Niewidomy nie ma wzroku, więc nie widzi ciemności. I nie żyje w ciemności. Co jest światłem? Dla mnie Bóg. Człowiek niewidzący patrzy sercem. Widzi więcej dobrego i złego. Ślepota dużo utrudnia, ale można wszystko dogłębnie analizować, zastanawiać się nad sobą.

Można też odkryć pozytywy. Ja trenuję pływanie. Gdy zdobywa się medale “po niewidomemu", to jest coś! Nie można siedzieć w domu i się zamartwiać. Zamknięci pod kluczem nie mają nawet szansy, żeby coś przeżyć. A nasza radość, gdy gramy w piłkę, gdy dyskutujemy? Wszystko jest tak samo, tylko nie widzimy. Czasem jakiś idiota krzyknie: O, ślepy! A niech sobie krzyczy.

Internat dla dziewcząt. Dziewięcioletnie Karolina i Ines. Karolina: - Płacz to jest choroba zaraźliwa. Na początku tak byłyśmy pozamykane w sobie... Ines: - Mówiłam “chcę do domu, chcę być z mamusią". I ciągle płakałam.

Karolina: - Teraz jesteśmy nierozłączne. Prawdziwe przyjaciółki. Ines: - Zawsze i wszędzie za rękę. Jak Karola idzie na zastrzyk, idę z nią. Karolina: - Mogę Inesce powiedzieć moje tajemnice.

Ines: - Wymyśliłyśmy sobie taką krainę, gdzie nasi rodzice są mali. I my się nimi opiekujemy. Już nie jesteś moją mamusią, tylko córeczką. Karolina: - Nie zamykamy się w sobie, bo inne dziewczynki by nas nie lubiły.

Ines: - Poza szkołą mamy zajęcia z orientacji przestrzennej i rehabilitację wzroku. Bo my trochę widzimy. I hipoterapię (konie bardzo lubię), basen, gimnastykę korekcyjną i kształcenie słuchu. Ja jeszcze gram na skrzypcach, ale wolę granie na nerwach, to łatwiejszy instrument.

Karolina: - W przedszkolu mi się podobało, i tu mi się też podoba. Miłe panie, miłe siostry, miłe dziewczynki. Same się myjemy, ubieramy, nakrywamy do stołu, zmywamy talerzyki i sztućce, wycieramy. W Laskach jest ładnie, szczególnie wiosną. Ines: - Siedzimy sobie na ławce. Wystawiamy twarzyczki do słońca. Takie wystrojone, takie damy.

Karolina: - Marzymy, żeby odzyskać wzrok. Zobaczyć zwierzęta w zoo. Ptaki, małpy. I to, co jest daleko. Ines: - Chciałabym zobaczyć zegar z kukułką i góry. A osy nie chciałabym widzieć.

Karolina: - W Laskach nauczyłam się brajla. Czytamy sobie “Promyczki", “Małpę w kąpieli". Ines: - Słuchamy braci Golców. Chciałabym z nimi porozmawiać. A nie lubię smutnych programów telewizyjnych. I strasznych. Na przykład takich o... Karola, mogę powiedzieć, nie przyśni ci się to?

Nie udawaj, że widzisz

Kiedy kilkuletnie dziecko przyjeżdża do Lasek, wie, że nie widzi. - Choć nie do końca rozumie, co to właściwie znaczy widzieć. Najpierw słyszy: jesteś niewidomy, musisz pojechać do przedszkola. Potem: musisz zostać w internacie. Opuszczenie domu jest dla nich problemem, tak samo jak kalectwo - mówi siostra Julita, otwarta, żywiołowa, z dzieckiem na ręku albo komórką przy uchu. W Laskach 28 rok (od pięciu lat kieruje przedszkolem). Zna cierpienie rodziców, pytanie “dlaczego ja?", na które nie ma odpowiedzi. Pamięta ojców, którzy odchodzili od dzieci i żon ze słowami: “Bo urodziłaś takie!". Potrafi rozpoznać pozorną akceptację, gdy dziecku nie brakuje nic poza uczuciem. - Gdy mija wielki ból - opowiada - często pojawia się nadopiekuńczość. “Biedne dziecko", niewidome, więc w wózku do piątego roku życia. Ubierane, karmione, myte, bo niewidome. A przecież trzeba je kiedyś postawić na nogi i dać łyżkę do ręki.

- Taryfa ulgowa dla niewidomego to klęska - dodaje prezes zarządu Towarzystwa Opieki nad Ociemniałymi w Laskach, Władysław Gołąb. Od 1944 roku niewidomy, od 1955 adwokat. - A wczesna rehabilitacja daje świetne rezultaty - przekonuje s. Julita. - Dlatego wyjeżdżamy z psychologiem, pedagogiem do rocznych dzieci, wspieramy rodziców. Potem, gdy dziecko jest już w przedszkolu, są dumni, że sobie radzi.

Zdarza się, że rodzice stwarzają fikcję. Czytają lektury, piszą za dziecko wypracowania. Chcą, żeby uczyło się ich na pamięć i udawało, że trochę widzi. W Laskach mówią, że bez prawdy nie można ruszyć z miejsca.

- Wiadomo, że ślepota nie zacznie się podobać - mówi ks. Zbigniew Kapłański. - Ale trzeba się nauczyć z tym żyć. Nie chodzi o to, żeby niewidomy funkcjonował jak widzący, tylko jak świadomy swych możliwości niewidomy.

- Tutaj są cieplarniane warunki, a prawdziwym sprawdzianem jest późniejsze życie - wtóruje Krystyna Broniarz, dyrektorka szkoły podstawowej i gimnazjum (w Laskach 28 rok). - Praca, albo jej brak, relacje z widzącymi, zakładanie rodzin. Życie “po niewidomemu" to ciągły stres. Skupienie, żeby coś wysłyszeć. Skupienie, nawet gdy idzie się z laską. Dziecko niewidome musi oglądać wszystko dokładnie rękami, a widzący rzuci okiem i już. To, co dzieci oglądają, potem modelują. I czasem zdarzy się koń z trzema nogami.

Siostra Rut poznała Laski jeszcze w czasach studenckich, 40 lat temu. - Pytanie o cierpienie to pytanie o sens życia w ogóle - mówi. - To nie dotyczy tylko ślepoty. Każdego w końcu dopada jakaś niesprawność, choroby nowotworowe... A są ludzie od dzieciństwa tym dotknięci. Sama obecność niepełnosprawnych jest świadectwem, że pełnosprawność fizyczna nie jest tym, co najważniejsze. Dostrzeżenie sensu cierpienia to też pokonanie jakiejś ślepoty. Bez teologii krzyża nie można tego pojąć. Mówimy w Laskach: “Kochajmy krzyż i weselmy się w Panu". Jeśli się nie wierzy, alternatywą może być samobójstwo. Bo nawet nie ma się przeciwko komu buntować.

- Do Lasek nie trafia się przez przypadek. Laski są pełne znaków - mówi Elżbieta Górna, dyrektorka Szkoły Muzycznej. - Przeraziło mnie kiedyś zdanie Matki Czackiej: “Dzieło to z Boga jest i dla Boga. Innej racji bytu nie ma. Gdyby zboczyło z tej drogi, niech przestanie istnieć". - Przez służbę niewidomym na ciele, takim jak ja - dodaje Prezes Towarzystwa Opieki nad Ociemniałymi Władysław Gołąb - służymy niewidomym na duchu.

Charakterna hrabianka

Róża Czacka: hrabianka, o której mówiono: charakterna. Prawnuczka Tadeusza Czackiego, założyciela Liceum w Krzemieńcu. Córka Feliksa, znanego społecznika, który ożenił się z Zofią Ledóchowską. Z jej rodu pochodzi arcybiskup gnieźnieński kardynał Mieczysław, a z linii austriackiej św. Urszula, założycielka urszulanek szarych, błogosławiona Maria Teresa i Włodzimierz, generał jezuitów, kandydat na ołtarze. W opinii świętości zmarł wuj, kard. Włodzimierz Czacki. Proces beatyfikacyjny Róży trwa.

Zofia Morawska do dziś jest skarbnikiem Zarządu Towarzystwa Opieki nad Ociemniałymi. W 1994 r. odznaczona orderem Orła Białego. - Zakład powstał z niczego - opowiada. - Hrabianka Czacka miała wielką odwagę i gest. Pochodziła z Kresów. Potrafiła przyciągać ludzi.

W 1921 roku Róża Czacka dostała 5 morgów ziemi w Laskach od Antoniego Daszewskiego. Rok później do pomocy zgłosił się Antoni Marylski i poprowadził budowę Zakładu. - W pierwszych latach była tu straszna bieda - s. Rut spogląda przez okno. - Matka Elżbieta nie raz chodziła z Lasek do Warszawy, żeby kwestować. Marylski mieszkał w oborze.

W wieku 40 lat, gdy rozpoczęła nowicjat III Zakonu św. Franciszka, Róża wybrała radykalne ubóstwo. Helena Makowiecka pracowała od 1912 roku u Czackich, potem w ślad za Różą wstąpiła do Zgromadzenia i obserwowała te zmiany. Pisze: “...przestała chodzić w jedwabiach i zamiast pięknej bielizny uszyłam kilka koszul z prostego, grubego płótna, wybrała sobie stary, najgorszy kostium (...) przepasała się sznurem i tak już chodziła świątek i piątek. Jadała już na prostej, glinianej miseczce bez nakrycia stołu, blaszaną łyżką...".

W 1939 r., gdy Laski zostały częściowo zniszczone, Matka machnęła tylko ręką: - Cała Polska dziś to ruina. Co tu biadolić, że trochę szyb wyleciało. Trzeba wszystko robić tak, jakby od nas zależało, ale wierzyć, że zależy od Boga.

Nowe budynki, nowe problemy

Róża Czacka nie chciała, żeby Zakład przypominał przytułek, a jego podopieczni wzbudzali litość. Już w latach 1911-1914, wtedy jeszcze w Warszawie, działało przedszkole, szkoła, warsztaty, bursy. Latem organizowano kolonie.

Dziś, oprócz przedszkola, są szkoły: podstawowa, dwa gimnazja i trzy ponadgimnazjalne. Jest Technikum Masażu Leczniczego, Liceum Zawodowe (z intensywną nauką języków obcych i technik informatycznych) i Szkoła Zawodowa. W 1995 r. nowy budynek zajęły pracownie: informatyczna, multimedialna i języków obcych, reżyserii dźwięku i nagrań, introligatorska i poligraficzna, tkacka, dziewiarska, szczotkarska i ceramiczna. Jest też Szkoła Muzyczna i internaty: dla dziewcząt i chłopców.

W ostatnich latach we wrześniu pojawiało się tu ponad 300 uczniów. Uczeń płaci w Laskach 100-150 zł miesięcznie, zależnie od dochodu rodziców. Dzieci są z całej Polski, często z ubogich rodzin. Korzystają z ośrodka rehabilitacji, basenu, boiska, hipoterapii, biblioteki czarnodrukowej i brajlowskiej, taśmoteki książek mówionych, szpitalika. Śpiewają w chórze, grają w teatrzyku, uprawiają kolarstwo tandemowe, grają w goolball (gra drużynowa piłką dźwiękową).

Towarzystwo Opieki nad Ociemniałymi prowadzi też Szkołę Podstawową Specjalną dla Dzieci Niewidomych z Lekkim Upośledzeniem Umysłowym w Rabce, Dom Rehabilitacyjno-Opiekuńczy dla Niewidomych Kobiet w Żułowie, Ośrodek dla Niewidomych Mężczyzn w Niepołomicach i Ośrodek Rehabilitacyjno-Wypoczynkowy w Sobieszewie k. Gdańska. Pierwsze kolonie letnie zorganizowano tam jeszcze w 1946 r.

Powstają nowoczesne budynki, ale są i problemy; nierentowne warsztaty, mniej powołań zakonnych, brak pieniędzy. - Laski chcą być franciszkańskie. Jeśli zrobimy tu biznes, który nas uniezależni, przestaniemy się oglądać na Boga. I Laski nie będą Laskami - mówi Władysław Gołąb. - Każdy czas ma swoich ludzi, świeccy z rodzinami też są wzorem dla naszych dzieci, ale bez sióstr istnienie Lasek nie jest możliwe. Dlatego najbardziej potrzeba nam teraz dobrych powołań zakonnych.

Są i darczyńcy: z Polski, Włoch, Niemiec, USA, Wielkiej Brytanii. Dzięki ich pomocy mają powstać kolejne internaty dla dziewcząt. W przyszłości Laski chcą dbać o dzieci niewidome z różnymi upośledzeniami.

Mimo wielu pozytywnych zmian pani Morawska z rozrzewnieniem wspomina tych, którzy dla Lasek zrobili najwięcej. - Marylski pytał ludzi o wszystko: czy mają spowiednika, czy chodzą na Mszę, czy znają języki, co czytają. Dzielił się każdą nową książką. I to poczucie humoru, którego nie można powtórzyć. Serafinowicz, brat Lechonia, wiecznie dowcipkował. Nawet za komuny, jak chcieli nas upaństwowić - wspomina.

Uśmiech Ojca

Pokój jest niewielki i skromny, z żelaznym łóżkiem i klęcznikiem. Na ścianie fotografia młodej, pięknej kobiety - matki ks. Władysława Korniłowicza. Major, wieloletni kapelan wojskowy, teolog i filozof, przyjaciel Jacquesa Maritaina. Ks. Stefan Wyszyński uważał go za duchowego ojca. Od 1920 r. Korniłowicz był opiekunem duchowym zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża, w latach 1930-39 kapelanem Zakładu dla Ociemniałych. Kandydat na ołtarze.

Zofia Morawska: - Msza, modlitwa, drugi człowiek, to było dla niego najważniejsze. Zawsze ściągał kogoś, by odmawiał z nim brewiarz. Mawiał: “Tylko Bóg może przekręcić kontakt, my kapłani, musimy dbać o instalację, żeby była dobra".

Ci, którzy Korniłowicza znali, nazywają go Ojcem. Mówią: potrafił słuchać. Otwarty na poszukujących, niepewnych, niewierzących. Stawiał wiarę przed religijnością, a słowo przed dogmatem.

Wśród fotografii twarz poety i filozofa Jerzego Lieberta. W “Listach do Agnieszki" (Bronisławy Wajngold, później s. Marii Gołębiowskiej, w latach 1953-63 przełożonej sióstr w Laskach) Liebert pisze pod datą 3 maja 1926: “O. Korniłowicz przyjechał przedwczoraj i wczoraj przez cały dzień byliśmy w Laskach (...). Byłem zupełnie zachwycony - wszystkim. Nie masz pojęcia, jak piękny jest ich kościółek, ściany wewnątrz budowane z nieociosanych bali sosnowych, okienka szerokie na długość, wąskie na wysokość - wielka surowość i prostota pełna słodyczy - dają piękno dziwne naprawdę".

Ks. Korniłowicz umiera jesienią 1946 r. Prof. Maria Dłuska odwiedza go jeszcze w warszawskim szpitalu. Pisze: “Weszłam. Przygotowana, że zobaczę ludzką ruinę. Miał przecież tumor na mózgu (tak mi powiedziano), prawą połowę ciała sparaliżowaną, mówił bełkotem. Był lewą, ruchomą stroną zwrócony na pokój twarzą do drzwi. I nagle na mój widok jego twarz rozpromieniła się uśmiechem. Cudownym. Nie z tej ziemi. Przeobraziła się wyrazem nadludzkiej, zaświatowej, świat obejmującej miłości. Wyciągnął do mnie lewą rękę - nią władał - wziął moją i przycisnął do serca. »Boże - pomyślałam - przecież ten człowiek cierpi nieopowiedzianie. Na skutek bezwładu, leżenia, ucisku śmiertelnego guza na mózg! I wie, że umiera, że nie ma dla niego ratunku... I tak się uśmiecha«".

Świat do ręki

Rehabilitacja ruchowa z Włodkiem Samborskim. Piątka sześcio-, siedmiolatków z przedszkola. Zbiórka. Imię, nazwisko, i głośne: JESTEM. - Idziemy na paluszkach, cichutko, jak myszki. O, to był słoń. To nie mysz, to szczur! - zaczyna Samborski. W Laskach pracuje od 1984 r. Pasjonat. Opracowuje zestawy ćwiczeń dostosowane do indywidualnych potrzeb dziecka.

W latach 80. wyprowadził z rocznej śpiączki dwunastoletnią Kasię. - Pamiętam początek jej terapii wybudzeniowej - uśmiecha się - po dwóch godzinach jej wyciągnięta ręka utrzymała się na moment w powietrzu. To było coś.

- Klaszczemy w górze i za plecami! - głos Włodka rozlega się w sali gimnastycznej. - Idziemy i klaszczemy. A teraz płyńcie do mnie - mówi z końca sali. Małe ciała suną po podłodze. - Ja jestem rekinem - odzywa się Kacper. - Ja szczupakiem - wtóruje mu Paulina. - A ja węgorzem elektrycznym - wykrzykuje Paweł.

Lekcja matematyki w VI klasie. Nauczyciel, podobnie jak uczniowie, nie widzi. We wszystkich placówkach Towarzystwa pracuje 50 osób niewidomych albo niedowidzących.

Stukają maszynki brajlowskie. - Która wyszła większa liczba? Proszę zapisać to modułowo.

- Mogę powiedzieć, panie Marianie?

- Pamiętajcie, że nie można gubić minusów.

Najważniejsza zasada: cały świat do ręki. Trzeba widzieć. Jeśli nie okiem, to palcem. Stukać w maszynkę brajlowską, sprawdzać palcami wypustki na papierze. “Zerkać", czy dobrze napisane.

Co chcieliby zobaczyć?

Świat, przyrodę, prezydenta Wałęsę, bo swoje zrobił, siebie nawzajem. Wszystko.

Damian, III klasa gimnazjum: - Szczególną uwagę zwracamy na ton. Czy głos jest subtelny, delikatny. Tak można rozpoznać piękno. Monika: - Czasem ton może być zdradliwy, ale w większości przypadków nie kłamie. Adam: - Piękno rozpoznajemy po zapachu. Myślę teraz o rozgrzanej w słońcu łące. Tomek: - I przez smak. Pyszna potrawa może nosić znamiona piękna. Dorota: - Piękną osobę można rozpoznać dzięki rozmowie. Trzeba tylko uważnie słuchać. Michał (śmiejąc się): - I przez dotyk.

11-letni Gabryś trafił do Lasek jako siedmiolatek. Nie wiedział, że wszystkie przedmioty, zjawiska i czynności mają nazwy, a ludzie, w tym on sam - imiona. Porozumiewał się za pomocą kilku znaków migowych: jeść, pić, toaleta. Niesłyszący od urodzenia, po operacji zaćmy, z wadą serca. Na dodatek zaniedbany wychowawczo, z chorobą sierocą. Okazał się dzieckiem twórczym, inteligentnym, z poczuciem humoru.

Podchodzę. Witam się. Ręka Gabrysia obejmuje moją szyję i przyciąga do siebie. Czoło przy czole. Gabryś zagląda mi w oczy. Dotyka ręki, potem nogi. Uśmiecha się. Wraca do swoich rysunków.

- Nie pozwala nam wpaść w rutynę. Aby przekazać mu wiedzę, trzeba nieustannie wymyślać nowe metody - opowiada Małgorzata Benisz z Działu Głuchoniewidomych. - Szybko nauczył się liter czarnodrukowych i palcowych. Lubi demontować urządzenia mechaniczne, wymyśla dla ich elementów inne, często zabawne zastosowania. Rysuje lampy i żarówki o przeróżnych kształtach - te, które widział, i te, które podsuwa mu wyobraźnia.

Życie pod opieką

Krystyna Konieczna i Marek Szulc pracują tu od 29 lat. Uczą (orientacji przestrzennej - Marek, podstaw przedsiębiorczości - Krystyna) i dbają o wychowanków, gdy ci opuszczają Laski. - Wejście w życie dorosłe, opieka socjalna, zatrudnienie, rehabilitacja zawodowa - to spędza nam sen z powiek - mówi Krystyna. Słowo “powołanie" nie przechodzi im przez gardło. - Nie używamy wielkich słów - wzruszają ramionami. Chcą tylko, żeby młodzi wiedzieli, jak sobie radzić w świecie. Żeby znali swoje uprawnienia, kodeks pracy, umieli napisać życiorys. - Mamy kontakt z rodzicami, pomagamy w załatwieniu grupy inwalidzkiej, renty. Wiadomo, że każdy absolwent sprawy formalnoprawne musi mieć uporządkowane - wyjaśnia Marek. Zanim uczeń opuści Laski, Dział Absolwentów (czyli Krystyna i Marek) konsultuje się z psychologiem, wychowawcą i lekarzami, co byłoby dla niego najlepsze. Jeśli szkoła - to jaka, jeśli praca - gdzie. Zastanawiają się, rozmawiają z uczniem, ale decyzję zostawiają jemu.

Niektórzy dostają się na studia. Wtedy Marek jedzie i opracowuje drogi dojazdu, orientację przestrzenną w obrębie uczelni. Masażyści (po Technikum Masażu) nie mają większych problemów ze znalezieniem pracy. Tym, którym się nie powiedzie, Marek znajduje warsztaty terapii zajęciowej.

W życiu niewidomego zdarzają się absurdy. Kiedyś jakiś ksiądz zażądał pozwolenia prymasa na ślub niewidomych. W kujawsko-pomorskim wychowanek Lasek starał się o rentę socjalną. Gminny Ośrodek Pomocy Społecznej zażyczył sobie podania w brajlu, z notarialnym tłumaczeniem.

- W Laskach robimy, co możemy - mówi Krystyna. - Jak niewidomy szuka pracy, to z nim szukamy. Jak jest głodny - karmimy. Jak nie ubrany - ubieramy. Jak się żeni - wyprawiamy skromne wesele. Siostry barszcz gotują, ciasto pieką, a ksiądz darmo ślubu udziela. Jak się rozwodzi, to rozwodzimy. A jak umiera - grzebiemy.

Ubrania, rzeczy codziennego użytku dostaje “Dział Darów", kierowany przez panią Morawską. Czasem nawet suknia ślubna się trafi.

We wrześniu i październiku ci, którzy Laski dopiero co opuścili, otrzymują list. A w liście pytania: Czy egzaminy zdane? Czy szkoła przyjęła? Może trzeba pomóc, przyjechać, porozmawiać z nauczycielami? - Na Święta wysyłamy kartki z życzeniami i opłatkiem. Mamy to w statucie Towarzystwa - mówi Marek Szulc. - A czasami wspieramy finansowo. Ale nieznacznie.

***

Na do widzenia dostaję od Gabrysia dwa rysunki. Na pierwszym lampy. Różne. Jedną z nich jest uśmiechnięte słońce. Na drugim ja. Taka, jaką zobaczył Gabryś.

Korzystałam z książek: “Ludzie Lasek", wstęp i oprac. T. Mazowiecki (Warszawa 1987), Michał Żółtowski “Blask prawdziwego światła. Matka Elżbieta Róża Czacka i jej Dzieło" (Lublin 1999), Jerzy Liebert “Listy do Agnieszki" (Warszawa 2002).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 01/2004