Licheń. Zesłanie

Ks. Adamowi Bonieckiemu

04.06.2013

Czyta się kilka minut

Od ostatniego razu kopuła nieco oblazła ze złota. Było późne popołudnie i ludzie już się rozjeżdżali. Na trawiastym parkingu sześćdziesięcioletni mężczyzna nie mógł się zdecydować co do ceny i w końcu z rezygnacją w głosie powiedział: „Daj pan dwójkę”. U podnóża Golgoty kilku ciemnoskórych rozmawiało w nieznanym języku. Mogli być z Indii. Pielgrzymi ludek zerkał na nich ciekawie. Z baru pachniało jedzeniem.

Na tablicach były przedstawione wzory przyzwoitego przyodziewku, o dziwo nie tylko dla niewiast, ale i dla facetów: żeby nie chodzili tutaj w szortach. Ale chodzili. W tych porciętach do kolan z wielkimi kieszeniami po bokach. Dziewczyny też nie zasłaniały ramion. Nie było czuć kadzideł, tylko perfumy i dezodoranty. Dlatego tu zajeżdżałem, ilekroć byłem w pobliżu. Tak jak dzisiaj w te świetliste Zielone Świątki. Od wschodu, od Warszawy, pustymi niedzielnymi drogami, w szpalerach drzew. Nawet w Koninie nie było ścisku.

Z dala wypatrywałem złocistego kształtu, który w swym ogromie przypominał raczej dzieło Natury niż rąk ludzkich. A może po prostu dzieło stworzenia przypominał? Coś, co już zastaliśmy? Takie się ma myśli, skręcając z drogi wojewódzkiej 266 w lewo na północ, a świętość przy szosie jakby się skupia i gęstnieje, bo zjawiają się kaplice, drogowskazy i znaki, że już blisko.

No ale złocistość nieco oblazła od ostatniego razu. Jednak wcale mi to nie przeszkadzało. Bo nie tylko dzieła rąk ludzkich, ale i samego Stwórcy ulegają przecież czasowi, erozji i zmianom pogody. Więc Licheń, licheńska świątynia zyskiwała dzięki temu wiarygodność. Bo przecież była obrazem Raju wykonanym ludzką ręką. Tak wyglądała w nadprzyrodzonym świetle Zielonych Świąt.

Wiatr gnał niskie, ale przejrzyste chmury i blask to się wzmagał, to przygasał, ale nie znikał. Było jak w niebie, było jak we wnętrzu ikony. Cienie ludzi i rzeczy były wprawdzie widzialne, ale zarazem wydawały się całkiem przejrzyste. Były ledwo cieniami cieni, więc samo zbawienie, sam świat, z którego wygnano ostatecznie śmierć, wydawał się istnieć na wyciągnięcie ręki. Cóż z tego, że złoto obłaziło? Przecież ta nieśmiertelność miała być ludzka i zarazem polska, więc może i trochę oblazła. Znaczy się bardziej wiarygodna. Tak więc mury i kopuły mogły sobie trochę już linieć, ale piękno ogrodu było nieodparte. Z każdym rokiem rozrastał się, piął i gęstniał. Zarastał Golgotę, pochłaniał Pomnik Sybiraków, zagarniał Pomnik Żołnierzy Represjonowanych Politycznie, brał w cieniste objęcia Pomnik Emigrantów i tulił do wilgotnej piersi Pomnik AK.

Rajski Ogród dawał schronienie naszej ojczyźnie z całą jej historią, z ogromem krwawej udręki, z otchłanią cierpienia i obiecywał, że już nigdy więcej. W dodatku ten licheński Eden nie czynił różnicy i obiecywał ukojenie wszystkim: na Ścianie Pamięci Narodowej obok siebie uwiecznione są Narodowe Siły Zbrojne i Armia Ludowa, Armia Krajowa i Gwardia Ludowa. Można powiedzieć, że ramię w ramię oczekują w tym rajskim przedsionku, aż wypełni się ostatecznie boski plan.

Dlatego tu wstępuję, ilekroć przejeżdżam w pobliżu. Dla woni niezbyt drogich perfum, którymi skrapia się onieśmielony, uroczysty pielgrzymkowy lud. Ten zapach osobistej, skromnej odświętności, która spaceruje ścieżkami rajskiego ogrodu, robi większe wrażenie niż klęczący w kadzidlanym dymie rozmodlony tłum. I jeszcze dla tej prostej – a dla wielu niedostępnej – mądrości przyjeżdżam: by Panu zostawić ostateczny sąd.

Jest jakieś proste i święte piękno w tym, że lud buduje sobie świątynię, a potem przyjeżdża do niej, spaceruje, trzymając się za ręce albo podtrzymując pod łokcie starców, którzy sobie zażyczyli ten cud przed śmiercią zobaczyć. I coś ludzkiego jest w zakazach, wobec których przymyka się oko. Tak jak z tymi nagimi dziewczęcymi ramionami. I zapachem tytoniu (zabronionego) snującym się w zakamarkach ogrodu. Ponieważ ziemski, licheński Eden jest zapowiedzią Edenu ostatecznego, w którym wszystko, co ludzkie, utraci znaczenie, odzyskamy prawdziwą wolność. Nie potrafimy sobie tego nawet wyobrazić, więc być może Pan skłania nas do ćwiczeń duchowych i zleca budowę makiety, czy też parku tematycznego pod tytułem „Koniec Dziejów” albo „Raj”. Żebyśmy mogli potrenować. A że przedsięwzięcie jest – jak się to ostatnio elegancko mówi – „dedykowane” narodowi polskiemu, tak ważne jest, by baranek z NSZ spoczywał obok lwa z AL (bądź zoologicznie odwrotnie). I jeśli ktoś potrafi to duchowo przetrenować, to najprawdopodobniej jednak zostanie zbawiony.

Po to jeździ się do Lichenia w dzień, w którym zesłano Ducha Świętego. Amen.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się w 1960 roku w Warszawie. Mieszka w Beskidzie Niskim. Prozaik i eseista. Autor Murów Hebronu, Dukli, Opowieści galicyjskich, Dziewięciu, Jadąc do Babadag, Taksimu, Dziennika pisanego później, Grochowa, Nie ma ekspresów przy żółtych drogach, Wschodu… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 23/2013