Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Póki w II RP odbywały się wybory, które nie były sanacyjną farsą, PPS zdobywała kilkanaście procent. Po 1989 r., kiedy wyczerpana PZPR wystawiła swojego kandydata na prezydenta, dostał on prawie 10 proc. Dziś kandydaci, których dałoby się przy pewnej ekwilibrystyce uznać za lewicowych, Magdalena Ogórek i Janusz Palikot, zdobyli w sumie poniżej 4 proc. głosów. Miarą klęski oprócz słabych wyników jest nieobecność w kampanii języka, który odwoływałby się do egalitaryzmu, solidarności i wspólnotowości jednocześnie. Rządził raczej dyskurs obniżania podatków, przepędzania biurokracji i likwidowania państwa (poza więzieniami). 10 lat temu lewicowe idee były o wiele bardziej widoczne.
Są dwa źródła wyborczej klęski lewicy: zaniechanie i błędne kalkulacje. Zaniechaniem było powstrzymanie się przez Barbarę Nowacką od startu w wyborach. Nie zdecydowała się sprzeciwić liderowi swojej partii – nie pomogła tym jemu, a zaszkodziła sobie. Dziś nie wiadomo, czy otrzyma drugą szansę na wejście do wielkiej polityki, bo zarówno SLD, jak i Ruch Palikota są zdemolowane.
Błędne kalkulacje wiążą się przede wszystkim z Leszkiem Millerem. Lansując Magdalenę Ogórek na kandydatkę lewicową liczył, że wykorzysta miejsce, które stworzyła Nowacka, i ochroni przy okazji własną głowę. Wynik na poziomie 8 proc. zwalniałby go z konieczności tłumaczeń, dawałby punkt wyjścia do jesiennych wyborów i myślenia o koalicji rządowej, jeśli PO z PSL-em nie stworzyłyby samodzielnej większości. Widać jednak, jak zawodzą w polityce kalkulacje, które oparte są na traktowaniu elektoratu jak chłopów pańszczyźnianych.
Co dalej? Odpowiedź jest trudna, bo teraz zaczną się ruchy rozliczeniowe i odśrodkowe. Nazwiska liderów, którzy przymierzają się do zakładania nowych struktur i przywództwa, gwarantują, że ludzie będą mieli poczucie déjà vu. A dobry wynik Kukiza potwierdza, że wyborcy mają dość zgranych polityków.
Nie znaczy to jednak, że lewica powinna naśladować populizm Kukiza: tak naprawdę jego wynik jest tylko potwierdzeniem zjawiska zużywającego się trybuna ludowego. Wcześniej był Palikot, potem Korwin, teraz on. Stawką jest przerwanie tego kołowrotka i połączenie elektoratu sprzeciwu z częścią umiarkowanych wyborców w poszukiwaniu wizji wspólnotowej i egalitarnej zmiany. Jeśli gdzieś widać siły zdolne do wykonania takiej pracy, to są one dziś w ruchach społecznych, np. miejskich, które mogą stać się zaczynem produktywnego, a nie tylko rytualnego protestu. ©
Maciej Gdula jest socjologiem, publicystą „Krytyki Politycznej”.