Marzenia o trzeciej sile

Bez zaplecza w Sejmie, dużych pieniędzy i wyrazistego lidera, za to z rosnącymi sondażami. Sojusz Lewicy Demokratycznej coraz śmielej rozpycha się na scenie. To chwilowy błysk czy nowe życie?

26.06.2018

Czyta się kilka minut

 / ANDRZEJ HULIMKA / FORUM
/ ANDRZEJ HULIMKA / FORUM

Listopad 1904 r., plac Grzybowski w centrum Warszawy. Bojówki PPS organizują demonstrację, która kończy się krwawym starciem z carską policją. To było pierwsze takie wystąpienie od czasów powstania styczniowego. Niedawno, w tym samym miejscu, choć w mniej licznym gronie, sygnał do ofensywy dał Włodzimierz Czarzasty. Tym razem w obronie demokracji i dorobku III RP.

Do wyborów prezydenckich w Warszawie właśnie rusza Andrzej Celiński. Fotela nie zdobędzie, ale namieszać może, zwłaszcza w planach PO. Im lepszy zrobi wynik, na tym więcej może liczyć SLD po pierwszej turze. Zostanie wiceprezydentem? Niewykluczone, choć Trzaskowski najpierw musi wygrać. Idzie mu jak po grudzie, więc głosy lewicy mogą być bezcenne. Ale ważniejsze będzie coś innego – by liczyć się w dalszej grze, Sojusz musi się przebić. Wyrazisty kandydat ma w tym pomóc.

Plan jest ambitny – SLD na czele koalicji 19 ugrupowań chce pchnąć lewicę na nowe tory. Jest Kalisz, Kwiatkowski, ale i Unia Pracy czy zapomniana dziś PPS. Wkrótce dojdą kolejni. „Polska nie jest skazana ani na PiS, ani na PO, ani na chocholi taniec, który od 12 lat odbywa się między tymi partiami” – zapowiada Czarzasty. Czy ten ruch będzie dla nich groźny? A może to jedynie ryk papierowego tygrysa?

Nadzieję z pewnością obudziły sondaże. Od miesięcy SLD regularnie przekracza próg wyborczy i spycha z podium Kukiz’15. W tych najkorzystniejszych może liczyć nawet na kilkunastoprocentowe poparcie. – To nie jest chwilowy wzrost, ale i też nie ma co go przeceniać – mówi Anna Materska-Sosnowska, politolog z UW. Jej zdaniem to sygnał, że zapotrzebowanie na lewicę wciąż jest i ona wraca do swojego pułapu sprzed kilku lat. Ale czy na taką lewicę jak SLD? To już inne pytanie.

Atutem może być i to, że choć w polityce to marka znana od lat, to dziś działa poza głównym nurtem. Taki drobny efekt świeżości. Niewątpliwie pomogło i PiS, choćby ustawą dezubekizacyjną, dekomunizacją nazw ulic czy powrotem do dyskusji o aborcji. Twarde „nie” przebiło się do opinii publicznej. Sejmowa opozycja tak wyrazista nie była. Ten głos sprawił, że część wyborców przypomniała sobie, że ta partia nadal istnieje. Tylko na ile starczy tego paliwa?

Baza

Politycy SLD ruszyli w teren. Od września 2016 r. odwiedzili blisko 180 powiatów, przejechali niemal 200 tysięcy kilometrów – wylicza sekretarz generalny Marcin Kulasek. Jak mówi, na spotkaniach pojawiają się nie tylko członkowie partii, ale i coraz więcej nowych twarzy. – To osoby, które mają serce po lewej stronie – dodaje. Nieco schowane, ale wciąż w miarę sprawne struktury to potężny kapitał przed zbliżającymi się wyborami.

– Wyniki sondaży odbieramy z ostrożnym optymizmem. Nie ma wielkiej euforii – przekonuje Andrzej Rozenek. Były poseł sam niedawno odbył ponad 60 spotkań. Przekonuje, że właśnie tam najlepiej widać, że wzrost poparcia nie wziął się znikąd. – Widzę sporo młodych ludzi, struktury są okrzepłe i wiedzą, co mają robić. To nie są żółtodzioby – dodaje.

Na jaki wynik liczą w wyborach? Lider SLD przekonuje, że obecne poparcie nie jest kresem możliwości, a dalszy wzrost przed nimi. W partii raczej słychać, że utrzymanie dwucyfrowego poparcia będzie sukcesem. – Jesteśmy trzecią siłą, mimo że nie ma nas w Sejmie. Ta tendencja utrzymuje się od miesięcy. To oznacza, że Polacy nie są już skazani tylko na wybór między PiS a PO. Powoli i my liczymy się w tej grze, a głos oddany na nas nie będzie stracony – zapewnia Kulasek.

Socjolog z UW Maciej Gdula wskazuje na dwa źródła rosnącego poparcia. Po pierwsze, SLD rzeczywiście zmobilizował część swojego dawnego elektoratu, mocno krytykując część rozwiązań forsowanych przez PiS. Ale jego zdaniem partia Czarzastego korzysta i na tym, że rywale nie spełniają oczekiwań wyborców.

– Nie chodzi tylko o PO, Nowoczesną czy Kukiz’15, ale także o Partię Razem. Ludzie mogą się kierować swoistą nostalgią czy marką SLD. Może i on jest nieco obciążony, ale przewidywalny, prezentuje pewien poziom. I to odróżnia go od tych, którzy weszli do Sejmu obiecując nową jakość, a dziś dostarczają wyborcom kolejnych rozczarowań – tłumaczy dalej.

Zastrzega jednak, że sondaże pokazują jedynie stan bieżący. I podkreśla, że o ostatecznych rozstrzygnięciach decydują zwykle kampanie wyborcze. Te są dość krótkie, intensywne i wymagają precyzyjnej strategii oraz wyrazistych osobowości, a nawet więcej – liderów. A tego właśnie, zdaniem Gduli, SLD najbardziej dziś brakuje. – Sojusz nie ma przekonującego lidera, który jest typem polityka kampanijnego, ale brakuje mu też nowego przekazu czy wizji. Być może będzie ją miał na wybory, jednak na dziś jej nie dostrzegam – dodaje.

Podobne zdanie ma Anna Materska-Sosnowska. – Czy Włodzimierz Czarzasty to optymalny lider dla SLD? Nie powiedziałabym. Ale, z drugiej strony, kto inny miałby nim być? Szczerze mówiąc, nie bardzo widzę dziś kogoś, kto mógłby go w tej roli zastąpić.

Nadbudowa

Czym Sojusz chce przekonać wyborców? Rzuca rękawicę PiS na polu socjalnym. Ograniczenie przywilejów dla najbogatszych czy zmiany w polityce prorodzinnej – choćby w programie 500 plus. Wreszcie – własna koncepcja, czyli 3 x 2100 zł: renta, emerytura i najniższa pensja na jednym poziomie. Drugim filarem będą kwestie światopoglądowe. Tu powalczy nie tylko z PiS, ale i sejmową opozycją. Już co najmniej raz potrafił przekuć na swoją korzyść zamieszanie w jej szeregach. Wreszcie, walka o prawa człowieka, poszanowanie konstytucji i obrona dorobku III RP.

Pod swoje skrzydła chce też znów przygarnąć tych, którzy z nostalgią wspominają czasy PRL. Ale czy politycy tej partii nie obawiają się, że zbyt mocny skręt w tę stronę sprawi, że staną się łatwym celem ataku dla rywali? I to nie tylko ze strony PiS czy PO, ale i lewicowych konkurentów, choćby z Partii Razem?

– Mamy w swoich szeregach ludzi z przeszłością w PZPR, ale i część wyborców ma takie korzenie – ripostuje Andrzej Rozenek. – Bo to nie jest tak, że PRL był całkowicie zły. Nie idealizuję go, ale to nie był okres czarno-biały. Prawica mówi tylko o złych stronach, a my staramy się mówić bardziej obiektywnie: owszem, były rzeczy złe, ale też i dobre. Są wyborcy, którym zależy na tym, by tego dobrego dorobku bronić. I my staramy się to robić – dodaje polityk SLD. W budowaniu zaufania u tych wyborców pomóc ma także Monika Jaruzelska, która coraz śmielej wchodzi do polityki.

Ale wypowiedzi polityków SLD pokazują, że partia jest dziś dużo ostrożniejsza w tych kwestiach niż przed laty. Czarzasty jest świadomy zagrożenia płynącego z obu stron barykady. Dba więc o to, by nie wpaść w koleiny obrońców byłych funkcjonariuszy czy piewców czasów PRL. Doskonale wie, że w ten sposób nie zbuduje siły, która może liczyć na szerokie poparcie. Upłynęło zbyt wiele czasu od upadku PRL, by na samej nostalgii budować swoją tożsamość. Zdaje sobie też sprawę, że sukcesu nie będzie, jeśli nie odbierze części elektoratu PiS. Dlatego dziś mówi: dam wam to, co daje PiS, i oddam to, co PiS zabrało.

Nie ma wroga na lewicy

Jeśli Sojusz chce na poważnie myśleć o przełamaniu kolejnej bariery, musi uporać się z największym wyzwaniem – ułożyć sobie relacje z innymi graczami po tej stronie sceny. A chętnych do liderowania połączonej lewicy nie brakuje. – Lewica powinna łączyć siły – przekonuje Materska-Sosnowska. Jak dodaje, jeśli każda z inicjatyw wystartuje samodzielnie, to konsekwencje będą oczywiste. – Na koniec znów się może okazać, że do sukcesu zabrakło garstki głosów – przypomina.

Bo lewica, zachęcona sondażami, musi pamiętać o wydarzeniach z 2015 r. i jej dotkliwej porażce. Kompromitacją zakończyła się próba walki o prezydenturę przez Magdalenę Ogórek. Ale dużo większym ciosem był wynik wyborów do Sejmu. Choć lewicowa koalicja dostała 7,55 proc. głosów, to na Wiejską nie dostał się nikt. A wszystko przez fakt, że próg wyborczy to 8 proc. Gdyby wystartowali jako partia, mieliby co najmniej kilkanaście mandatów. Wzajemne tarcia, także o podział środków z budżetu, sprawiły, że tak się nie stało. Największym wygranym okazało się PiS, które dzięki tej klęsce zyskało pełnię władzy.

Dziś politycy SLD zapewniają, że odrobili lekcję. Przekonują, że chcą łączyć siły inaczej, bez rozwiązań siłowych, narzucania swojej woli. Wybierają negocjacje. A przynajmniej takie są deklaracje. – Nie zawiązaliśmy koalicji z przypadkowymi partiami i stowarzyszeniami. Współpracujemy od lat. Dlatego uważam, że powtórki z roku 2015 nie będzie – przekonuje sekretarz generalny SLD. – Tamten sojusz powstał tuż przed wyborami, mieliśmy zbyt mało czasu, by dograć niezbędne szczegóły. Inna jest też dziś atmosfera, nie walczymy ze sobą – zapewnia Kulasek.

Sojusz ustami swoich liderów wręcz demonstracyjnie deklaruje gotowość do połączenia sił, zwłaszcza z Partią Razem, Barbarą Nowacką czy Robertem Biedroniem. W jednym z wywiadów jego lider zapowiedział, że jest gotów oddać im nawet połowę „jedynek” na listach podczas wyborów samorządowych. Tylko czy pozostałe środowiska mają aż tylu chętnych, by z tej oferty skorzystać? Z tym może być problem.

Marcin Kulasek podkreśla, że na wsparcie Sojuszu w Słupsku może liczyć Robert Biedroń. – Jeśli chodzi o Barbarę Nowacką, to cały czas wyciągamy rękę. Na razie nie została przyjęta. Mimo to z uporem maniaka powtarzamy: nie ma wroga na lewicy. Mam nadzieję, że przyjdzie czas i wspólnie siądziemy do rozmów – dodaje. – Zależy nam, żeby lewica mówiła jednym głosem. To zwiększa szanse na jej obecność w parlamencie, bo dziś jej tam nie ma. Zrobimy wszystko, żeby wróciła w jak największej sile – zapowiada.

Wybory coraz bliżej

Pierwszym prawdziwym testem poparcia dla SLD będą jesienne wybory samorządowe. To dlatego od wielu miesięcy politycy tej partii objeżdżają kraj. Mobilizacja struktur, także tych najmniejszych, będzie kluczowa. I przypominają, że choć nie ma ich w Sejmie, to wciąż mają kilka tysięcy radnych, a w liczbie prezydentów i wiceprezydentów miast są tuż za PO. Jest więc czego bronić.

Ale walka o samorządy i europarlament będzie dla nich najwygodniejsza. Nie wymaga olbrzymich wydatków, ale raczej zaangażowania, bezpośredniej walki o głosy i mobilizacji żelaznego elektoratu. W partii liczą też na to, że jesienne wybory, pierwsze od 2015 r., na nowo ustawią scenę polityczną.

– Wybory samorządowe zweryfikują te partie, które dużo krzyczą, a w praktyce niewiele znaczą. Może się okazać, że listy do sejmików będzie w stanie wystawić tylko pięć partii. I to będą realni gracze na przyszłość. Dlatego musimy próbować dogadać się z innymi, zwłaszcza z Partią Razem – przekonuje jeden z polityków SLD.

Podpisana niedawno koalicja zapewne utrzyma się też na wybory do PE. Choć akurat w tym przypadku Sojusz ma w zanadrzu inny pomysł. Chce, by liderami list zostali byli premierzy – Miller, Belka, Cimoszewicz.

Sami zainteresowani na razie unikają jednoznacznych deklaracji. Tylko czy powrót do starych twarzy nie przypomni wyborcom o grzechach z przeszłości?

– W SLD powinno być miejsce i dla młodych, i dla doświadczonych. Ci ostatni, którzy na polityce zjedli zęby, powinni iść właśnie do Brukseli. Moim zdaniem tego oczekują wyborcy. To powinno być ukoronowanie drogi politycznej, a nie jej początek. Ten jest raczej w samorządzie czy w ruchach społecznych – przekonuje Andrzej Rozenek.

Najcięższa walka czeka SLD za rok, gdy powalczą o powrót do Sejmu. W partii panuje przekonanie, że z każdymi kolejnymi wyborami rywale na lewicy będą dojrzewać do decyzji o wspólnym starcie. Zachęca do tego sam lider, kreśląc wizje ponad 20-procentowego poparcia dla takiego bloku. To oznaczałoby już realną walkę z PO. Tylko czy ta wizja przekona innych do rezygnacji ze swoich ambicji? Na razie jest za wcześnie, by o tym mówić. Lepiej zaczekać na pierwszą prawdziwą weryfikację poparcia, czyli wybory.

Pułapka trzeciej siły

Pytanie, czy ci wszyscy, którzy dziś biją się o rząd dusz, w ogóle dotrwają do najważniejszych wyborów? Maciej Gdula przekonuje, że to wcale nie musi być takie oczywiste. – Trzeba brać pod uwagę, że pojawią się nowi gracze. Nie jestem przekonany, że Polacy rzeczywiście nie czekają na żadną nową inicjatywę – mówi. – Nie sądzę też, że pojawi się realne oczekiwanie, by po latach rządów PiS nastąpiła restauracja. Tak naprawdę wciąż nie wiemy, kto będzie alternatywą dla Kaczyńskiego – przekonuje.

A może czeka nas inny scenariusz – słabnący PiS będzie szukał koalicjanta? SLD korzysta dziś z ręki wyciągniętej przez obóz władzy, choćby coraz częściej goszcząc w TVP. Nie jest też tak mocno krytykowany jak inne partie opozycyjne. W co gra PiS? W przyszły sojusz? Raczej w osłabienie PO i rozbicie opozycji. Im bardziej podzielona, tym mniej groźna. Eksperci są zgodni – SLD korzysta na taktyce PiS, bo chce być obecny. To jest racjonalne działanie – nie ma ich w Sejmie, muszą być gdzie indziej, przynajmniej w telewizji czy na protestach.

– Kaczyński musiałby być pod ścianą, żeby się zdecydować na taki ruch. I o ile on byłby w stanie wytłumaczyć go swoim wyborcom, to trudno byłoby zrobić to Czarzastemu. Dla części wyborców to byłaby jednak zdrada – ocenia Maciej Gdula. Choć, jak pamiętamy, Kaczyński długo się zarzekał, że z Samoobroną to nigdy. Do czasu.

Jeśli SLD chce o władzy myśleć, to droga raczej nie wiedzie przez Nowogrodzką. Hasło na dziś? Idziemy swoją drogą. Konsekwencją jest więc odrzucenie zaproszenia do wspólnej koalicji z PO. W takim układzie trudno byłoby Sojuszowi rozdawać karty. Zawsze zostaje jeszcze jedna opcja – próba powrotu do partnera sprzed lat, czyli PSL. Ale i tu o trwałe i satysfakcjonujące porozumienia łatwo nie będzie.

Sojusz na razie utrzymał i umocnił swój przyczółek. Sam Czarzasty poukładał sobie partię, zadbał, by zbyt szybko nie wyrósł mu rywal do objęcia tronu. Wpuścił trochę nowej krwi, zasypał niektóre rowy. Znalazło się miejsce dla Krzysztofa Gawkowskiego, który jeszcze kilka lat temu był o krok od odejścia, ale i dla Andrzeja Rozenka, który widział dawnych liderów SLD przed Trybunałem Stanu za sprawę więzień CIA. Spłacił też część długów, ale partyjna kasa wciąż nie pozwala na wiele. Trzeba oszczędzać, do kluczowego starcia daleko.

Sondażowe wzrosty są na razie wirtualne, a losy wielu polityków pokazują, że każdą przewagę da się roztrwonić. Te same sondaże, które są tak korzystne dla SLD, pokazują, że dystans do najsilniejszych rywali jest ogromny. To nie czas na otwarte starcie, lecz na zabezpieczenie tyłów. Przez ostatnie lata było już kilka partii, które zbyt szybko uwierzyły, że są tą mityczną trzecią siłą, która może przeciwstawić się tandemowi PiS-PO. A gdy wyborcy powiedzieli „sprawdzam”, trzeba było szybko przyzwyczaić się do tego, że poza polityką też jest życie. ©

Autor jest dziennikarzem Onet.pl

Na zdjęciu powyżej: Społeczny Komitet Lewicy Obchodów 100-lecia Niepodległości, w pierwszym szeregu: Włodzimierz Czarzasty, Aleksander Kwaśniewski, Danuta Waniek i Leszek Miller, Warszawa, maj 2018 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 27/2018