Lewica rozgrywająca

To media mają kontrolować władzę polityczną, a nie odwrotnie. Czwarta władza nie może podlegać żadnej władzy centralnej czy lokalnej, bo nieuchronnie ulegnie degeneracji.

29.07.2008

Czyta się kilka minut

To można było przewidzieć i przewidywaliśmy: im częściej prezydent Lech Kaczyński będzie wetował ustawy przygotowane przez koalicję rządową, tym bardziej będzie umacniać się pozycja Sojuszu Lewicy Demokratycznej.

Od sejmowej reprezentacji SLD zależy utrzymywanie lub odrzucanie tego weta. W tym sensie i tym sposobem prezydent, z powodu niechęci do PO, staje się promotorem lewicy. Trudno było jednak przypuszczać, że uczyni to aż tak spektakularnie, układając się z liderem postkomunistycznej lewicy na specjalnym, wielogodzinnym z nim spotkaniu w prezydenckim pałacu.

Potwierdziło się przy tym, że w kluczowych kwestiach społecznych prezydent ma stanowisko bliskie lewicy, i to tej skręcającej - pod nowym kierownictwem - w stronę radykalizmu. W sprawie systemu ochrony zdrowia zbieżność poglądów okazała się tak silna, że w zasadzie nastąpiło uzgodnienie stanowiska przeciwnego propozycjom PO. Obwieszczono o tym z oficjalnym zadęciem, które przyćmiło podstawowy powód rozmów Lecha Kaczyńskiego z Grzegorzem Napieralskim, jakim były losy ustawy medialnej po jej zawetowaniu przez prezydenta.

Dwa problemy z trzecim w tle

W polskim systemie medialnym dwa największe problemy to skład i działalność Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji oraz obsada i funkcjonowanie mediów publicznych (trzeci wielki kłopot sprawia działalność koncernu medialnego księdza Tadeusza Rydzyka, ale to temat wymagający podejścia pozalegislacyjnego). Źródło anomalii jest jednak dla obu przypadków to samo: upolitycznienie tych instytucji polegające na obsadzaniu ich partyjnymi funkcjonariuszami i podporządkowaniu partyjno-politycznym interesom.

Procesy te trwały już od dawna, ze szczególnym udziałem polityków koalicyjnego (wtedy i dzisiaj) PSL. Potem były kontynuowane przez lewicę, która na czele KRRiTV postawiła Danutę Waniek, sekretarzem uczyniła Włodzimierza Czarzastego, a kierowanie TVP powierzyła Robertowi Kwiatkowskiemu. PiS doprowadził ten proceder do skrajności, obsadzając swoimi ludźmi w trybie nagłym (z natychmiastową akceptacją prezydenta) KRRiTV, TVP i Polskie Radio.

Ustawa medialna, przygotowana pod kierownictwem posłanki PO Iwony Śledzińskiej-Katarasińskiej i przyjęta przez parlament, ale zawetowana przez prezydenta, zmierzała do ukrócenia takiego procederu. Ci, którzy go uprawiali, stanowczo się temu sprzeciwili. PiS dla pozyskania głosów SLD poparł wybór Piotra Gadzinowskiego, polityka Sojuszu i publicysty tygodnika "NIE", na stanowisko wiceprzewodniczącego rady programowej TVP. Lech Kaczyński podjął Napieralskiego w prezydenckim pałacu.

Szef SLD wydaje się jednak nieskory do automatycznego odwdzięczania się za te awanse, bo w projektach SLD jest np. pozbawienie prezydenta wpływu na ewentualne odwołanie KRRiTV (dotychczas głowa państwa jest jednym z organów, które się muszą na to zgodzić). Wstrzymując się od głosu nad prezydenckim wetem, sejmowa lewica nie opowiedziała się formalnie po żadnej ze stron, zachowując dystans do obu, a jednocześnie wypełniając rolę arbitra, bo jednak dokonała rozstrzygnięcia. Pokazała swoją siłę, niczego nie tracąc.

Mała, duża i jeszcze większa nowelizacja

Zawetowana przez prezydenta nowelizacja ustawy o radiofonii i telewizji nie rozwiązywała w pełni żadnego z głównych problemów polskiego ładu medialnego. Dlatego już wcześniej zapowiedziano tzw. dużą nowelizację, którą przygotowuje minister kultury. Ma ona być gotowa jesienią i w obecnym stanie rzeczy musi objąć jeszcze więcej kwestii, niż wcześniej przewidywano - także te z odrzuconej małej nowelizacji.

Problemu KRRiTV nie da się rozwiązać przez likwidację tej instytucji, jak postulowały niektóre środowiska, bowiem jest ona organem wpisanym do konstytucji. Autorzy zawetowanej ustawy próbowali sobie poradzić z Radą przez radykalne ograniczenie uprawnień tej instytucji (przy skądinąd nielogicznym w tej sytuacji powiększeniu jej składu liczbowego). Z rozpanoszonego i rozdętego supernadzorcy rynku medialnego pozostawiano skromne biuro, pozbawione znaczenia decyzyjnego. Najważniejsze postanowienia, czyli przydzielanie i odnawianie koncesji stacjom radiowym i telewizyjnym, miały zostać powierzone innej instytucji: Urzędowi Komunikacji Elektronicznej.

Sposobem na odpolitycznienie KRRiTV miała być konieczność uzyskiwania od kandydatów do tego gremium rekomendacji stowarzyszeń twórczych. To kontrowersyjny pomysł, bo organizacje dziennikarskie mają ograniczoną - oględnie mówiąc - reprezentatywność (po prostu mało który dziennikarz do nich należy), a związki twórcze rywalizują między sobą i pełne są koteryjnych układów (jeśli wolno użyć tego słowa). I po co te korowody, skoro Rada ma być pozbawiona znaczenia?

Drugiej newralgicznej kwestii, czyli statusu mediów publicznych, ustawa nie rozstrzygała. Zmieniała jedynie zasady powoływania członków władz radia i telewizji, wymagając organizowania konkursów na ich obsadę (opozycja twierdziła, że to da pretekst do zmiany obecnego składu tych władz na faworytów PO). Podstawowa sprawa, czyli sposób finansowania oraz (związany z tym) rozmiar publicznej telewizji i radia, pozostawała i pozostaje do rozwiązania.

Media publiczne, czyli kwadratura koła

Teoretycznie problem mediów publicznych można by zlikwidować, likwidując je same. Takie pomysły jednak wywołują stanowczy sprzeciw tych sił politycznych, które tymi mediami władają lub mają nadzieję je kiedyś przejąć. Politycy PO deklarują, że chcą media publiczne zachować, ale zlikwidować abonament. Pogodzenie jednego z drugim to kwadratura koła.

Pomysł na jej rozwiązanie to specjalny fundusz, z którego media - nie tylko publiczne - mogłyby otrzymywać środki finansowe na realizację tzw. programów misyjnych (z założenia nieopłacalnych w produkcji). Definicja owej misyjności stanie się kwestią kluczową, ale nie mniej problematyczną. Jak wiadomo, obecne kierownictwo TVP za misyjny uważa program "Gwiazdy tańczą na lodzie", bo propaguje on wśród telewidzów jazdę na łyżwach. Prezes TVP straszy, że pozbawienie tej stacji abonamentu zmusi ją do większego skomercjalizowania, w tym obfitszej emisji reklam, np. w trakcie filmów i programów (czego mediom publicznym nie wolno). Przeciw likwidacji abonamentu protestują środowiska twórcze, łudzące się, że media publiczne pieniędzmi z tego źródła wesprą ich projekty artystyczne, realizujące ową misyjność (a pozbawione abonamentu definitywnie misyjność zarzucą). Utrzymanie abonamentu popierają także stacje komercyjne, bo nie chcą zwiększenia konkurencyjnej aktywności na rynku reklamowym ze strony telewizji publicznej.

Wydaje się, że abonament jest jednak nie do utrzymania. Jego ściągalność była zawsze niska i nie znaleziono legalnych sposobów na jej poprawę, rząd zwalnia z tej opłaty emerytów i rencistów, czyli najsolidniejszych abonentów, a lewica dodaje także bezrobotnych i korzystających z pomocy socjalnej. Coraz więcej osób ma dość opłacania z własnych pieniędzy komercyjnych programów rozrywkowych i politycznej propagandy spod znaku IV RP, co głównie oferuje TVP i Polskie Radio. Bez abonamentu natomiast istnienie wielokanałowych stacji publicznego radia i telewizji stałoby się problematyczne - jest zresztą już teraz, bo po co dwa ogólnotematyczne, niczym się nieróżniące państwowe kanały telewizyjne (TVP1 i TVP2)?

Misja rozsiana

Propozycja stworzenia w miejsce abonamentu funduszu misji publicznej jest wątp­liwa nie tylko definicyjnie, ale i organizacyjnie. Realizacja tego pomysłu wymagałaby powołania instytucji (przy ministerstwie kultury?) rozdzielającej pieniądze na konkretne przedsięwzięcia misyjne, z jakąś komisją przyjmującą i weryfikującą wnioski, procedurami ich oceny, kontrolowania sposobu wydatkowania przyznanych środków. A owe misyjne programy, porozrzucane po różnych kanałach i porach emisji, ginęłyby w gąszczu codziennej komercji. To już lepiej skoncentrować je w niszowych, ale prestiżowych kanałach typu TVP Kultura, utrzymywanych z komercji uprawianej przez ogólnotematyczną TVP1 lub TVP2.

Podobnie chybiony wydaje się pomysł powierzenia ośrodków regionalnych TVP nadzorowi władz samorządowych. Poddanie jakiejkolwiek stacji radiowej czy telewizyjnej kontroli ze strony jakiejkolwiek władzy centralnej czy regionalnej musi się skończyć patologicznie. Nie zapobiegnie temu zapowiadane powoływanie jakichś gremiów programowych (kolejne urzędy?). Czwarta władza nie może podlegać żadnej władzy centralnej czy lokalnej, bo nieuchronnie ulegnie degeneracji, czego liczne przykłady mogliśmy w ostatnich latach obserwować. To media mają kontrolować władzę polityczną, a nie odwrotnie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 31/2008