Lepiej im być nie może

Obozy Rohingów w Bangladeszu opuszczają kolejne organizacje humanitarne, którym władze odmówiły przedłużenia misji. Na mieszkańców spadają kolejne ograniczenia. Dhaka gra na destabilizację, która posłuży jej za paliwo w bieżącej polityce.

04.11.2019

Czyta się kilka minut

Rahima Akter w obozie uchodźców w Bangladeszu, sierpień 2018 r. / ALTAF QADRI / AP / EAST NEWS
Rahima Akter w obozie uchodźców w Bangladeszu, sierpień 2018 r. / ALTAF QADRI / AP / EAST NEWS

Nie rzucała się w oczy. Jeśli coś w ogóle wyróżniało ją spośród blisko 1,2 tys. studentów Cox’s Bazaar International University – prywatnej uczelni, założonej przez prominentnego działacza rządzącej Bangladeszem partii Awami Leauge – była to powaga, z jaką traktowała naukę.

Jej koledzy piszą dziś w mediach społecznościowych, że Rahima Akter, znana także jako Rahi Khushi, chłonęła wiedzę z gorliwością charakterystyczną dla kogoś, kto rozumie, że może nie dostać drugiej takiej szansy od losu.

Krnąbrna studentka niczego nie żałuje

Jednak kilka tygodni temu Rahimę wezwano do gabinetu dziekana, gdzie czekało kilku urzędników i policjantów. Nie zaprzeczała. Przeciwnie, z dumą wyznała, że w 1999 r. przyszła na świat w obozie w Kutupalong, gdzie siedem lat wcześniej osiedlili się jej zbiegli z Birmy rodzice.

Przyznała się także do fałszowania dokumentów, niezbędnych do pobierania nauki w bangladeskich szkołach, do których nie miała wstępu jako Rohinka. Nie wyraziła skruchy. „Każdy powinien mieć prawo do nauki. Nie moja wina, że kraj moich przodków pozbawił mnie tej możliwości. Żałuję tylko, że nie mogłam tego robić legalnie także w kraju, w którym przyszłam na świat i który uważam za ojczyznę” – wyznała Rahima w rozmowie z dziennikarzami telewizji Al-Jazeera. Tłumacząc im przy okazji, że nawet dzieci Rohingów już urodzone w Bangladeszu mają ograniczony dostęp do tutejszych szkół.

Rząd w Dhace odmawia uciekinierom z Birmy formalnego statusu uchodźców, który w świetle prawa międzynarodowego dałby im szereg gwarancji, włącznie z prawem do edukacji.

Władze uniwersytetu na razie nie skreśliły Rahimy z listy studentów, ale zdają się czekać jedynie na decyzję ­prokuratury, która chce postawić jej zarzuty fałszowania dokumentów i narażenia skarbu państwa na straty. Tymczasem kraj podzielił się na zwolenników deportacji krnąbrnej Rohinki do Birmy oraz tych, którzy uważają, że na wyrzuceniu tak ambitnej studentki najwięcej straci sam Bangladesz.

Tych ostatnich, sądząc po wynikach ostatniej ankiety, szybko ubywa.

Problemy mile widziane

Pracownik jednej z organizacji humanitarnych obecnych w Bangladeszu już na początku naszej rozmowy telefonicznej zastrzega, że i jego nazwisko, i nazwa jego pracodawcy muszą pozostać anonimowe.

Kilka zagranicznych i krajowych instytucji pomocowych w ostatnich tygodniach dostało nakaz opuszczenia terenu obozów, do tego wydany pod byle pretekstem, np. wspierania rohińskiego zbrojnego podziemia.

– W rzeczywistości oni rozdawali jedynie sierpy, żeby ułatwić Rohingom zbiory ryżu na poletkach, które próbują uprawiać w obozach – mówi mężczyzna i słychać, że się przy tym uśmiecha. Ale jego głos natychmiast poważnieje: – Atmosfera stężała. Kiedy kilkanaście miesięcy temu zaczynaliśmy pracę, traktowano nas z rezerwą, ale po partnersku. Biorąc poprawkę na słynną bangladeską biurokrację, projekty dało się realizować bez większych trudności. Tymczasem teraz wyszarpanie stosownych dokumentów graniczy z cudem, a każdy błąd może stać się pretekstem do cofnięcia pozwolenia na działalność. Władze już nawet nie próbują ukrywać, że ich celem jest pozbycie się wszystkich organizacji pozarządowych z terenu obozów. Zarządzanie nimi ma ponoć przejąć armia.

Sprawa Rahimy, jak podejrzewa mój rozmówca, również nieprzypadkowo trafiła do krajowych mediów i rozgrzewa teraz tutejszy internet. Rząd, który dzięki powiązaniom personalnym kontroluje bangladeskie media, bez trudu mógłby zablokować publikacje o Rohince podającej się za obywatelkę Bangladeszu po to, aby chodzić do szkoły.

– Ale ta historia idealnie pasuje do coraz częściej pojawiającej się narracji o przybyszach z Birmy, którzy mają nadużywać tutejszej gościnności – podkreśla mężczyzna.

– To się zaczęło dosłownie kilkanaście tygodni temu – dodaje. – Wcześniej media konsekwentnie rysowały idylliczny obraz świetnie zarządzanych obozów, w których prześladowani w Birmie Rohingowie wreszcie mogą doświadczyć namiastki stabilizacji.

Pomoc z podtekstem politycznym

Inna sprawa, że skala problemów wywołanych obecnością ponad miliona birmańskich muzułmanów na południowym skrawku dystryktu Cox’s Bazaar – zamieszkiwanego wcześniej przez ok. 300-400 tys. ludzi – stała się niemożliwa do ukrycia.

Przybyszów, którzy lądują na zapuszczonym krajowym lotnisku w Cox’s Bazaar, prócz wraków kilku samolotów wita obecnie także widok slumsów, w których mieszka kilka tysięcy Rohingów, zbiegłych z obozów oddalonych stąd o niespełna 50 kilometrów. Policja systematycznie aresztuje i przewozi ich stąd ponownie do Kutupalong. Ale ich miejsce szybko zajmują kolejni, przeszmuglowani do stolicy dystryktu przez pośredników, którzy oferują firmom z Cox’s Bazaar rohińską siłę roboczą za 40-50 proc. dotychczasowych stawek.

Łatwo zgadnąć, jak reaguje na to opinia publiczna w regionie, w którym odsetek mieszkańców zagrożonych skrajnym ubóstwem wzrósł od połowy 2017 r. z 31 proc. do aż 80 proc. (to oficjalne dane ministerstwa do spraw klęsk żywiołowych).

Z punktu widzenia Dhaki korzyści polityczne, jakie Bangladesz czerpał początkowo z opieki nad Rohingami, przestają być adekwatną zapłatą za napięcia wewnętrzne, które generuje sama ich obecność. Kraj bez wątpienia zyskał na arenie międzynarodowej na wiarygodności, sprawnie organizując jesienią 2017 r. tymczasowy pobyt ponad 740 tys. zbiegów z Birmy, którzy w okolicach Kutupalong dołączyli do ok. 150 tys. ofiar trzech wcześniejszych eksodusów z tego sąsiadującego z Bangladeszem kraju.

Konieczność udzielenia schronienia tak licznej społeczności i związane z tym napięcia dostarczyły też władzom wygodnych odpowiedzi na zarzuty o ograniczanie wolności słowa i tłamszenie opozycji demokratycznej. Kiedy pod koniec 2018 r., tuż przed wyborami parlamentarnymi, Dhaka wprowadziła przepisy penalizujące „szerzenie dezinformacji”, zmianę tłumaczono właśnie koniecznością opanowania fali fake newsów o sytuacji w obozach Rohingów, jakimi rzekomo bombardowała opinię publiczną w kraju nieodpowiedzialna opozycja.

Łatwo zgadnąć, że w trakcie kampanii wyborczej definicję „dezinformacji” władze ochoczo rozciągnęły na wszelkie doniesienia o nieprawidłowościach, na czele ze wzmiankami o wszechobecnej korupcji urzędników nadzorujących obozy i rosnącej przestępczości. Resortom siłowym Bangladeszu nie udało się zapobiec infiltracji Kutupalong przez przemytników, którzy uzależniają dziś rohińską młodzież od yaby – taniej metamfetaminy sprowadzanej z Indochin i Tajlandii – i coraz częściej także przez handlarzy ludźmi.

Pracownik organizacji humanitarnej: – O skali tego ostatniego procederu może świadczyć fakt, że podczas spotkań z nami władze naciskają teraz na prowadzenie programów oświatowych, które uzmysłowią młodym Rohingom, że atrakcyjna oferta pracy za granicą może się skończyć pobytem w tajlandzkim burdelu lub na stole operacyjnym chińskiego handlarza narządami do przeszczepów.

Nakaz z samej góry

Organizacjom pozarządowym, które chcą działać na terenie obozów, narzucono niedawno jeszcze jeden wymóg. Do budżetów na pomoc Rohingom mają obligatoryjnie dopisywać 20 procent – tym razem na pomoc udzielaną wyłącznie obywatelom Bangladeszu, którzy mieszkają w okolicy obozów. Podczas spotkań z wolontariuszami władze wyrażają wprost oczekiwanie, że poziom życia w obozach musi spaść poniżej tego, jakim „cieszą się” okoliczni mieszkańcy.

– Pokazują nawet jakieś badania, z których wynika, że na przeciętne dziecko w Bangladeszu przypada dziennie około tysiąca kilokalorii. Oczywiście próbujemy tłumaczyć, jak absurdalny jest pomysł, żeby głodzić nieletnich Rohingów tylko z tego powodu, że inne dzieci po sąsiedzku nie jedzą tyle, ile powinny – mówi pracownik organizacji humanitarnej. – Podkreślamy, że cięcie i tak skąpych racji żywnościowych może doprowadzić do rozruchów, bo w obozach życie toczy się wokół kwestii aprowizacyjnych. Urzędnicy wzruszają ramionami. Twierdzą, że zdają sobie z tego sprawę, ale nakaz przyszedł z samej góry – tłumaczy bangladeski rozmówca.

Na początku września władze wyłączyły Rohingom dostęp do mobilnego internetu i ogłosiły konfiskatę telefonów komórkowych. Kilka tygodni później gruchnęła wieść, że teren obozów zostanie ogrodzony. Płot na razie nie powstał i wątpliwe, aby udało się go zbudować, bo w północno-wschodniej części kraju obozy praktycznie już zrosły się z okolicznymi wioskami. Niewykluczone jednak, że w Kutupalong władze zrealizują niebawem inną zapowiedź i zbudują więzienie – areszt w Cox’s Bazaar od dawna trzeszczy w szwach.

Tylu tajniaków nigdy wcześniej nie było na terenie obozów – mówią pracownicy organizacji humanitarnych. Godzinę, do której obozy muszą opuścić wszyscy cudzoziemcy, przesunięto z siedemnastej na szesnastą.

Granice wytrzymałości

Władze wyposażyły też młodych Rohingów w aparaty fotograficzne i poleciły fotografować obcych. Oficjalnie chodzi o względy bezpieczeństwa – przestępczość na terenie obozów rośnie w zastraszającym tempie. W 2018 r. zarejestrowano tu 22 przypadki zabójstw, natomiast w tym roku do końca sierpnia – już 32.

3 października późnym popołudniem w obozie Nayapara doszło do kolejnej zbrodni. Tym razem sprawcami byli jednak bangladescy żołnierze, którzy wedle relacji świadków zachowywali się agresywnie i wulgarnie, zwłaszcza wobec młodych kobiet. W pewnym momencie żołnierze włamali się do jednego z szałasów, pobili mężczyzn, następnie zaś wielokrotnie zgwałcili 12-letnią Moriam Khatum. Krwawiąca dziewczynka trafiła do szpitala w Cox’s Bazaar, gdzie nazajutrz przesłuchali ją – jak twierdzi serwis Arakan News – bangladescy prokuratorzy. Od tej pory sprawa nie ruszyła z miejsca.

– Moim zdaniem rząd Bangladeszu ewidentnie gra na konfrontację z Rohingami, a to znaczy, że mu na niej z jakichś powodów zależy – zauważa pracownik fundacji. – Myślę, że chodzi o coś, co stanie się pretekstem dla zaostrzenia kursu wobec mieszkańców obozów.

– Dziś społeczność międzynarodowa nie chce słyszeć o przymusowej repatriacji uchodźców do Birmy, nie zgadza się też na ich obligatoryjną relokację na wyspę Bashan Char, gdzie rząd zbudował schronienia dla ok. 140 tys. Rohingów – spekuluje mój rozmówca. – Ale czy będzie potępiać podobne pomysły równie stanowczo także wtedy, kiedy w obozach zaczną ginąć bangladescy żołnierze lub urzędnicy? ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Historyk starożytności, który od badań nad dziejami społeczno–gospodarczymi miast południa Italii przeszedł do studiów nad mechanizmami globalizacji. Interesuje się zwłaszcza relacjami ekonomicznymi tzw. Zachodu i Azji oraz wpływem globalizacji na życie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 45/2019