Lektury pobożne

Biskup nie całkiem wymyślony

18.08.2010

Czyta się kilka minut

Książka się ukaże w sprzedaży 23 września, ale wolę napisać o niej już teraz. To jest powieść o księżach, mówiąc ściślej - o polskim księdzu, któremu przerwano (nie bez jego winy) błyskotliwą karierę watykańską i "zesłano" do kraju jako biskupa peryferyjnej diecezji sokołowskiej (wymyślonej, bo takowej nie ma). Młody biskup też jest wymyślony.

Byłoby nieporozumieniem dochodzić, czy codzienne życie biskupa Borysa (takie bohater nosi imię) jest bliskie realiów żywota biskupiego na zapadłej polskiej prowincji, czy nie. Mnie w tym opisanym żywocie trochę brak zwykłych, szeregowych księży, bo - jak sądzę - oni zajmują gros uwagi i czasu biskupa. To jednak nie jest ważne.

Autor (wydawnictwo informuje, że jest młodym politologiem, specjalistą od stosunków międzynarodowych i Unii Europejskiej, oraz że powieść jest jego debiutem) konstruuje modelową postać biskupa, który się stara być blisko ludzi. Nie jest duszpasterzem entuzjastą, żadnym Janem Vianneyem, nie jest też namiętnym społecznikiem. To dla niego obszary dalekie. Jest wierzącym księdzem, który owszem, się modli, ale otrzymaną misją bynajmniej nie jest zachwycony. Stara się jednak być człowiekiem przyzwoitym, uczciwym. W konsekwencji sytuacja wciąga go coraz bardziej w sprawy zwykłych ludzi i trochę mimo woli coraz głębiej wchodzi w świat, który był mu do tej pory obcy i obojętny. Tak więc na własnej skórze eksperymentuje, co to znaczy być bezdomnym i szukać resztek jedzenia po śmietnikach w wigilię Bożego Narodzenia, chodzi po kolędzie jak wikary (nikt - z jednym wyjątkiem - nie rozpoznaje go jako swojego biskupa), uczestniczy z wiernymi, w tłumie, w parafialnych rekolekcjach wielkopostnych itd.

Dość zabawną fabułę pozostawiam czytelnikom. Sobie i księżom (także księżom biskupom) sugeruję zwrócenie podczas lektury tej sympatycznej powieści uwagi na to, jak bardzo księżowski mikrokosmos obcy jest naszym świeckim braciom. Choćby to, jak się mają nasze księżowskie rozmowy do tych z książki, nasze księżowskie problemy do problemów biskupa Borysa i jego otoczenia. Ta powieść, świadomie tak skonstruowana, by nie była zbyt realistyczna, niesie w sobie jakieś oczekiwanie. Nie, biskup Borys z "Polskich rekolekcji" nie jest ani modelem, ani wzorem, raczej jest pytaniem, jak odziedziczony po dawnych epokach kształt Kościoła-instytucji ma się do realnego świata.

Instytucje zawsze przeobrażają się i dostosowują do życia z opóźnieniem. Ale się przeobrażają. Muszą, jeśli nie chcą pozostać na obszarach niegdyś zamieszkanych, dziś coraz bardziej wyludnionych, bo ludzie się przenieśli gdzie indziej. Przesłanie "Polskich rekolekcji" jest dla Kościoła optymistyczne: Kościół nadal i wciąż jest potrzebny, choć nie zawsze tam i wtedy, i w taki sposób, jak drzewiej bywało.

Ateizm i noc wiary

Polski podtytuł brzmi: "Odpowiedź na kłamstwa o ateizmie Błogosławionej z Kalkuty". Tytuł oryginału włoskiego jest inny: "Matka Teresa. Noc wiary". Oba, polski i włoski, są adekwatne do treści. Polski bardziej intrygujący, włoski jednak bardziej adekwatny.

O jakie kłamstwa (z polskiego tytułu) chodzi? W 2007 roku, cztery lata po beatyfikacji Matki Teresy, "Times" zamieścił artykuł Christophera Hitchensa, w którym autor na podstawie jej listów stwierdził, że była ona ateistką. Życie jej było w oczach autora gigantycznym pobożnym oszustwem. Cieszył się, że jedna z kolumn propagandy katolickiej rozsypała się w proch. Potem pojawiły się inne artykuły. Pisano o wierzących jako o szlachetnych ludziach pragnących żyć tak, jakby Bóg istniał...

Renato Farina właśnie wtedy kończył książkę o Matce Teresie. Był wstrząśnięty. Znał ją, nie tylko przeprowadził z nią kilka wywiadów, nie tylko odwiedził ją w Indiach. Matka Teresa była jego kierownikiem duchowym. Spotykali się za każdym jej pobytem w Rzymie. Przed nią się otworzył, przedstawiając swoje problemy i rozterki.

Znam Farinę, razem towarzyszyliśmy Janowi Pawłowi II w kilku podróżach. Wtedy pracował dla "Il Sabato". Był potem wicedyrektorem, kolejno, "Il Giornale", "Il Resto del Carlino", miał program telewizyjny. Oskarżony o współpracę z włoskim wywiadem (której profesjonalnym dziennikarzom zabrania włoskie prawo), został w roku 2007 skreślony z oficjalnej listy dziennikarzy. W 2006 istniało zagrożenie zamachem na jego życie i policja zapewniła mu stałą ochronę. Dziś jest deputowanym do parlamentu i współpracuje z dziennikiem "Libero".

To autor poważny, wnikliwy i otwarcie deklarujący się jako katolik. Jest związany z ruchem Communione e Liberazione. Choć po opublikowaniu listów Matki Teresy do przełożonych kościelnych i kierownika duchowego (prosiła, by je zniszczyć) ukazało się na ten temat wiele publikacji, książka Fariny jest zarazem dobrym opisem i wyjaśnieniem stanu ducha Błogosławionej z Kalkuty (zresztą także innych świętych, jak np. św. Teresy z Lisieux), a jednocześnie bardzo chwilami osobistą opowieścią świadka. Lektura jej pomaga zrozumieć fenomen Matki Teresy, a także chrześcijańskiego pojmowania etapów czy dróg wiary. Poznawszy dzieje duszy Matki Teresy, łatwiej zrozumieć, czym różni się ateizm od "ciemnej nocy". Książkę można potraktować jak wtajemniczenie w teologię duchowości.

Nędza i szczęście

Entuzjastów siostry Emmanuelle do lektury tej książki nie trzeba zachęcać. Ta nieprawdopodobna zakonnica mówi tu o nędzy. "U kresu mej drogi czuję konieczność budzenia sumień: nadal nieśmy pomoc, lecz nie zapominajmy o przyczynach. Skandal ubóstwa bierze się z niesprawiedliwego porządku ziemskiego, który jest akceptowany".

Mądra stara zakonnica, której życie upłynęło w slumsach świata, jest jednak młoda duchem. Teraz wezwano ją do macierzystego klasztoru. Męczy ją pobyt w paryskim "luksusie". Ale tam, gdzie była, nie miała, jak powiada, czasu na pogłębioną refleksję. Teraz ma. Ks. Philippe Asso, doktor teologii i językoznawca, pomaga jej w przygotowaniu kolejnych książek.

"Jestem prawdziwie dziwaczką - pisze siostra Emmanuelle - w wieku dziewięćdzie­sięciu dwóch lat zachowałam zdolność do stanów wzburzenia wobec tego, co wydaje mi się niesprawied­liwe. Jest to cały gejzer buntu, trudno mi się wtedy uspokoić. Piszę więc tę książkę, aby spróbować zanalizować moją wizję ubóstwa, jego różne aspekty, jego parado­ksalny, a czasem przesadny charakter. Chciałabym tu pójść w głąb tego, co przyniosły przypływy i odpływy w moim życiu, spotkania z tyloma ludźmi na pięciu kontynentach, dzielenie się ich lękami i ich radościami, wzbogacające kontakty z moimi siostrami, modlitwa i ci­cha medytacja".

Ta książka nie jest bezpieczna. Może przewrócić do góry nogami nasz sposób myślenia o tym, czym jest szczęście, czemu warto poświęcać czas i energię. Nie są to pobożne bajdurzenia jakiejś siostrzyczki, ale głos kogoś, kto dotknął dna ludzkiego poniżenia i cierpień. Jeśli chcecie spać spokojnie, nie czytajcie jej. Ale ten wasz spokój? Na ile jest trwały i czy naprawdę jest spokojem?

"O zmierzchu mych dni być może jest czas, aby po­chylić się nad tym, co jest dla mnie sprawą zasadniczą, tchnieniem mego istnienia, sensem mego życia: miłością ubogiego. Jest być może również czas, aby się zanurzyć w otchłań, przed którą się znajduję. Szczęście zdarza się tylko w momentach ulotnych. Czym więc byłoby życie szczęśliwe? Co to znaczy dla człowieka być sobą, być szczęśliwym?".

Można nie czytać tej książki, ale czy można w nieskończoność udawać, że się nie widzi nędzy? Czy tłumaczenie, że "sami sobie są winni", że "to alkohol ich wykończył", albo że trudno, tak już jest, zapewni nam wewnętrzny komfort? Czy da się we wszystkich miejscach świata poruszać wyłącznie po bogatych dzielnicach, luksusowych letniskach i kąpieliskach? Pewnie można. "We wszystkich dużych miastach jedni mieszkają w kom­fortowych domach (czasami mają też letnie rezydencje), a inni mieszkają w ruderach lub nawet na ulicy. Ubodzy są usuwani do nędznych dzielnic. Kiedy byłam w Manili, nie miałam wstępu na niektóre luksusowe ulice, ponie­waż nie byłam dość elegancka. W Monako nie ma pro­blemu, ponieważ żaden ubogi nie może tam się dostać. Nieraz przechodzimy obok bezmiaru niesprawiedli­wości, nawet nie zatrzymując się!".

Jednak, wbrew tytułowi, ta książka siostry Emmanuelle nie jest o nędzy. Jest o szczęściu. "Stara dziwaczka" - ta wspaniała, żarliwa kobieta dzieli się z nami bezmiarem swojej mądrości.

Niewiarygodne przygody brata Gereona

To fascynująca historia zmarłego w 2003 r. niemieckiego franciszkanina opowiedziana przez niego samego. Zawarł ją w 1989 r. w książce wydanej po angielsku. Książka stała się bestsellerem. Po niemiecku ukazała się rok później, bowiem początkowo żaden wydawca niemiecki nie chciał zaryzykować publikacji.

Jest to więc opowieść urodzonego w roku 1916 w Górnej Hesji młodego Niemca Karla Goldmanna, wywodzącego się z religijnej, katolickiej, inteligenckiej rodziny (ojciec był weterynarzem). Zakończenie szkoły przez Karla zbiegło się z początkami dyktatury nazistowskiej. On sam, jak i jego rodzina, na ideologię faszystowską reagowali głęboką niechęcią. Karl, świetny uczeń, angażował się w działalność młodzieży katolickiej usiłującej manifestować sprzeciw wobec nazizmu, m.in. w bijatykach z Hitlerjugend. Jednak prawdziwe spotkanie z nową rzeczywistością przeżył, uczestnicząc jako ochotnik w obozie Służby Pracy Rzeszy (Reichsarbeitsdienst). W październiku 1936 wstąpił do nowicjatu franciszkanów w Gorheim-sigmaringen. Jako zakonnik przyjął imię Gereon. Studia filozoficzne ukończył krótko przed wybuchem II wojny światowej.

31 sierpnia został, jak wszyscy seminarzyści, powołany do wojska i po ukończeniu podstawowego szkolenia wytypowano go do odbycia kursu oficerskiego i służby w Waffen-SS. Kiedy młody franciszkanin stanowczo odmawia podpisania deklaracji wystąpienia z Kościoła, zostaje przeniesiony do Wehrmachtu, gdzie pozostanie do końca w charakterze sanitariusza. Nie ma sensu streszczać jego wojennej epopei. Mieszają się w niej wątki religijny i wojenny, opisy bitew z opisami religijnej posługi spełnianej jako sanitariusz. Gereon jest zamieszany (jako kurier) w przygotowywanie zamachu na Hitlera, jako sanitariusz-zakonnik wymusza na przerażonym biskupie małej włoskiej diecezji pozwolenie na przechowywanie Najświętszego Sakramentu i udzielanie rannym Komunii św. Dociera do papieża i uzyskuje zezwolenie na przyjęcie świeceń kapłańskich mimo braku wymaganych studiów (ma je ukończyć po wojnie). Do niewoli brytyjskiej trafia w 1944 roku (pod Monte Cassino), jako jeniec przebywa w obozach w Algierii i Maroku. W Algierze przyjmuje święcenia kapłańskie, przez blisko trzy lata jako jeniec jest duszpasterzem jeńców.

"Przygodowy" wątek książki, w którym zdarzają się przedziwne zbiegi okoliczności na granicy cudów, wciąga czytelnika, ale nie to uważam za główny walor opowieści. Oglądamy dzieje II wojny oczyma szlachetnego (dodajmy, dość zapalczywego i agresywnego) Niemca, który - będąc zdecydowanym wrogiem faszyzmu i Hitlera - kocha ojczyznę i jej żołnierzy, których los dzieli na co dzień. W opisach bitew często powtarzające się słowo "nieprzyjaciel" odnosi się do wojsk alianckich, także do Polaków. Okrutni w tej wojnie są raczej nieprzyjaciele, aniżeli swoi. Mamy dosadnie opisane okropieństwo obozów jenieckich (inna sprawa, że najgorsza jest w nich presja, czasem wręcz dyktatura jeńców-faszystów) i dość pobieżny opis obozu w Dachau, do którego autor, sierżant Wehrmachtu, dostaje się z niezrealizowanym zresztą zamiarem odwiedzenia więzionego tam przeora.

Inny wątek to kościelna, zwłaszcza franciszkańska solidarność. Jej właśnie kilkakrotnie zawdzięcza życie, dzięki niej zdołał dotrzeć do samego Piusa XII i uzyskać zgodę na święcenia. W 1947 roku wraca z niewoli, uzupełnia studia. W roku 1954 spełnia się marzenie jego życia: udaje się na misje do Japonii, by pozostać tam do roku 1994.

Książka godna uwagi, nie tylko dlatego, że zawiera wiele ciekawych informacji, jak np. te o nieobecności niemieckich żołnierzy w klasztorze na Monte Cassino, ale przede wszystkim dlatego, że pokazuje jeszcze jedno oblicze wojny, to z drugiej strony barykady, i pozwala zrozumieć, że nieprzyjaciele to również żywi, często nieszczęśni ludzie, oraz docenić istniejące i po tamtej stronie dobro.

PS. W polskiej wersji niestety lekturę utrudnia zupełna bezradność tłumaczki w zakresie "technicznego" języka spraw kościelnych. Gdyby tak było w oryginale, książka straciłaby całkowicie wiarygodność, bo żaden duchowny nie mógłby popełnić tylu i takich gaf. Przykładowo: mamy "opata" franciszkanów (a franciszkanie opata nie mają), subdiakon nazwany jest "poddiakonem", czytamy, że bohater pisze list do drugiego "zakonu" (powinno być "klasztoru"), generał franciszkanów nazwany jest "księdzem" generałem. Czuje się zupełną bezradność w pisaniu o Eucharystii ("opłatek", "Boże Ciało", "hostie") . Gdzieś "dzień zaczyna się długimi nieszporami", a każde dziecko wie, że nieszpory to modlitwa wieczorna; gdzie indziej mowa o "głoszeniu" liturgii, o "przyjęciu" (zamiast złożeniu) ślubów zakonnych i tak dalej. Rozumiem, że przerobienie nazwy miejscowości Pontecorvo na "Porte Corvo" może być psikusem komputera - ale reszta?

Dostosowanie czy sprzeciw?

Kim jest ksiądz profesor Remigiusz Sobański - pisaliśmy niedawno, z okazji jego 80. urodzin. Książka wywiad, o której tu mowa, to jakby syntetyczne przekazanie mądrości nabytej przez lata studiów, doświadczeń na różnych odpowiedzialnych stanowiskach oraz wnikliwej obserwacji naszego świata.

Pisząc o tej książce, ma się ochotę nie tyle o niej pisać, co dokonać wypisów co celniejszych fragmentów. Pod mało zachęcającym tytułem "Prawo narzędziem pokoju" znajdują się odpowiedzi na pytania, które wszyscy często sobie stawiamy, a nade wszystko bardzo klarownie uporządkowana wiedza.

Zacznijmy od obserwacji, że Ksiądz Profesor ma alergię na - jak to określa - "zwroty bałamutne". Słusznie, bo trudno sobie wyobrazić, ile złego może uczynić bałamutny język. Przykład: "Mówi się czasem o »państwie solidarnym«. Jest to zwrot bałamutny, z języka propagandy, zdradzający pewien sposób myślenia o państwie jako strukturze przed obywatelami czy zgoła im przeciwstawianej, która ma być solidarna z obywate­lami (a przynajmniej z częścią społeczeństwa): »my, państwo, i oni...«. A przecież państwo jest własnością obywateli, ich do­brem - służąc obywatelom, dobru wspólnemu państwo nie wy­świadcza nikomu łaski. Państwo może być solidarne tylko z innym państwem, to ludzie mają być solidarni, zaś państwo win­no tę solidarność wspierać i organizować, ono nie jest władne jej stworzyć czy nakazać".

Albo w sprawie lustracji: "Nazwa »współpraca« wcale nie jest jednoznaczna ani jednorodna. Samozwańczy lustratorzy wykorzystywali nieostrość pojęć. Raz po raz słyszało się np. o kimś, że »miał kontakty« - nie wiadomo, co to znaczy ani na czym polegały, ale zarzut padł i człowiek został obwiniony. A przecież Kościół nie działał w podziemiu, nie można było obejść się bez kontaktów z władzą ludową - duchowny zała­twiający jakąś sprawę (...) nie był władny sprawdzić, czy urzędnik pełni tylko tę funkcję, którą wypisano na drzwiach biura, czy jest też pracownikiem SB. A nawet gdyby to wiedział, to prze­cież musiał załatwić sprawę. To zaś znaczyło »rozmawiać« - czy esbecka notatka o takiej rozmowie ma wystarczać do ostemplowania duchownego jako »tajnego współpracownika«, »kontakt operacyjny« czy jeszcze inaczej?".

Podobnie w przypadku wielu innych terminów, jak choćby określenia "prawo naturalne". "Istnieje - czytamy - wielość doktryn prawa naturalnego, z jego wyobrażeniem kojarzy się różne treści". I wreszcie rozróżnienie podstawowe w rozmowie o prawie i moralności: "prawem nie da się zastąpić niedostatków etycznych! Rudolf Ihering nazwał ongiś problem [prawo a moralność] przylądkiem Horn filozofii prawa. (…) W naszej europejskiej cywilizacji prawo i moralność to dwa regulatory życia społecznego. Między nimi zachodzą wielorakie uwarunkowania i zależności, ale to regulatory różne (…). Moralność to jeden - ale nie jedyny - z realnych wyznaczników prawa, decydujących (łącznie z ideowymi założeniami prawa) o jego słuszności".

Ksiądz Profesor Sobański wyjaśnia w tej rozmowie wiele spraw. Mówi m.in. o "formalnym" wystąpieniu z Kościoła, a także, oczywiście, o kościelnej sytuacji rozwiedzionych i powtórnie zaślubionych: "nie możemy dezawuować związków tylko cywilnych. I to nie tylko przez respekt dla pra­wa państwowego, ale przez respekt dla takich związków. Są to małżeństwa kanonicznie nieważne, ale tam przecież znajdują i realizują się elementy charakterystyczne dla małżeństwa: miłość, wierność, potomstwo...".

Wiem, zbyt wiele tu cytatów, ale niech zostaną. Bo dopiero one pokazują styl tej rozmowy, która dotyczyła jeszcze wielu spraw, takich jak np. konkordat, polskie sądownictwo, problem korporacjonizmu w kadrach profesorskich. Na pytanie rozmówcy, jakie jego zdaniem zagadnienia teologiczne staną się w najbliższym czasie podstawą kluczowych sporów, Ksiądz Profesor, zastrzegając, że brak mu kompetencji, odpowiedział: "Kościół dostosowujący się - Kościół kontrastu". Jak się dobrze wczytać, to właśnie o tym, w znacznej mierze, jest ten wywiad rzeka.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się 25 lipca 1934 r. w Warszawie. Gdy miał osiemnaście lat, wstąpił do Zgromadzenia Księży Marianów. Po kilku latach otrzymał święcenia kapłańskie. Studiował filozofię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował z młodzieżą – był katechetą… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 34/2010

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku 7 (34/2010)