Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Nie było wtedy nie tylko przyjaznej telewizji i sztuczek "pijaru", nadających rozgłos dokładnie i od razu wtedy, kiedy zostanie to uznane za potrzebne. Ani władzy, która patrzy przychylnie, bądź nawet wspiera i nagradza, współbrzmiąc przynajmniej z tymi hasłami i szyldami, które sama podziela. Nie było także - poza wyjątkami - tradycji katolicyzmu mędrców i myślicieli, a hasło "prasa katolicka" kojarzyło się tylko z najbardziej popularnymi pisemkami dewocyjnymi i antysemityzmem "Małego Dziennika" (któż tak naprawdę znał przedwojenne "Verbum" z Lasek czy "Kulturę" poznańską?). Polski Kościół zaś nie tylko nie miał jeszcze swojego Papieża, ale, zdruzgotany prześladowaniem, musiał także zmagać się z żalem wiernych o milczenie płynące z Watykanu i w czasie lat wojny, i zaraz po wojnie, wśród zawirowań o administrację kościelną zachodnich terenów. To zaś, co wzbierało nową czarną perspektywą dla wszelkiej duchowej wolności, właśnie zaczynało przekraczać progi.
To właśnie wtedy, rok po "Tygodniku", zaczęły się ukazywać w szarych zeszytach "Znaku" kolejne obszerne teksty, które dla nas, wchodzących w dorosłe życie studentów, stawały się etapami formacji. Zapamiętywaliśmy w całości lekcje Stanisława Stommy ("Na czym polega burżujstwo?"), Stefana Swieżawskiego ("ABC tomizmu"), Antoniego Gołubiewa ("Dlaczego jestem katolikiem"), pasterskich listów kardynała Paryża, podejmującego wyzwanie nowego pogaństwa w swoim kraju, lekcje transponowanego na teraźniejszość odczytywania historii przez Hannę Malewską. Każdy z pamiętających owo "wtedy" dorzuciłby tu swoje nazwiska i tytuły.
Była jednak w tym wszystkim jedna jeszcze lekcja, nadrzędna i najważniejsza. Lekcja z morałem, który brzmiał: Panu Bogu służy się nie dla nagrody w postaci sukcesu, Kościół jest naszym Kościołem także wtedy, gdy słaby, chory albo boli, a światopogląd niewiele jest wart, jeśli nic nie kosztuje.
I tak może być przez całe życie, ale nie ma to żadnego znaczenia.
Dla wielu ludzi mojej generacji jest to lekcja prehistoryczna do dziś aktualna.