Legenda ze słowackich gór

Każdy naród ma własny wzór ducha i czynu, postać, która go inspiruje, prowadzi. My, Słowacy, także z tego względu nie rezygnujemy z naszego Janosika. On jest jednym z największych legendarnych bohaterów narodu słowackiego: zbójnik, harnaś, Juraj Janosik.

16.01.2006

Czyta się kilka minut

"Legenda to piękna historia. Historia także jest legendą, choć nie aż tak piękną" - mówi francuskie przysłowie. Wyraża ono starą prawdę, że to, co z ludzkich czynów przejdzie do legendy, przeżyje wieki, a co nie - o tym się chętnie zapomina... To, co piękne - jest piękne, co więcej, najchętniej i najbarwniej się to maluje, ze szczególną żarliwością i zapałem o tym rozprawia, składa wiersze, opiewa.

Wiemy, że każdy naród, i to od najdawniejszych czasów, tworzy swoje legendy także po to, by składać w nich swe marzenia i nadzieje. W ludowych legendach i mitach odnajdziemy je nawet po upływie stuleci, dowiadując się jednocześnie, do jakiego wizerunku ten czy ów naród dążył, zgodnie ze starą prawdą, że wizerunek ten stanowił jednocześnie także rodzaj jego niepodważalnej własności: dobrego imienia, niezastąpionego, niedającego się w wiarygodny sposób zamienić na nic innego.

Niektóre legendy i mity narodowe są naprawdę bardzo specyficzne, może i mniej zrozumiałe dla innych. I do nich należy niewątpliwie także jedna z naszych, naprawdę ogólnonarodowych legend...

Przecież jednym z największych i najbardziej legendarnych bohaterów narodu słowackiego jest zbójnik, harnaś: Juraj Janosik.

Tak, jest on dla nas mitem, legendą, już niemal od trzech stuleci. Nie w tym sensie słów "legenda" i "mit", który utożsamia je z nieprawdziwym przekazem, wymysłem, nierzeczywistym zdarzeniem i nieistniejącymi cechami człowieka.

Juraj Janosik żył i stał się sławny jako zbójnik już za życia. Legendę tę Słowacy zabierają ze sobą w podróże po świecie, do swych nowych domów, od Dolnej Ziemi, którą zasiedlali po odejściu Turków z Królestwa Węgier, aż po obie Ameryki, dokąd podążali za chlebem, kiedy już w słowackich górach niczego nie mogli osiągnąć i wyżyć z pracy rąk.

Ale legenda ta przeszła także do naszych najbliższych sąsiadów, za słowackie granice, przemówiła do ludzi z gór i lasów Polski i z morawskiej części Czech. W skansenie budownictwa ludowego w mieście Rožňov pod Radhoštěm w Czechach Słowak może sobie przystanąć także pod rzeźbą Juraja Janosika... A panom w Wiedniu grozi nasz zbójnik również w pieśni z Polski, w której na Bukowinie piecze sobie ziemniaka na kolację.

Pośrednio cytuję tu Ernesta Brylla, autora libretta słynnego polskiego musicalu "Na szkle malowane", do którego muzykę skomponowała Katarzyna Gärtner. Musical ten od premiery w Warszawie grany był 600 razy. A w bratysławskim Słowackim Teatrze Narodowym od roku 1974 do 2002 jeszcze więcej: 664 razy. Jako pierwszy wystawił go na Słowacji Teatr im. A. Bagara w Nitrze; od tegorocznego sezonu teatralnego błyszczy w kolejnych teatrach. Na bilet do bratysławskiej "Nowej Sceny" czeka się całe tygodnie, jeśli nie ma się dobrego przyjaciela w teatrze, a kiedy przebój z tego przedstawienia, "Z Bogiem albo...", gra na swoim koncercie słowacka kapela "Wedding Band", publiczność żywiołowo reaguje; ludzie, od najstarszych po najmłodszych, klaszczą, tańczą, śpiewają...

Tak, Juraj Janosik żył, był zbójnikiem, a przy tym niezwykłym junakiem, mężem niezłomnym, człowiekiem wyjątkowo uczciwym i honorowym, o czym najbardziej przekonująco świadczą urzędowe protokoły z jego zeznań na torturach, kiedy go złapano, a następnie skazano na śmierć przed sądem w Liptowskim Świętym Mikulaszu. Nie bez przyczyny z pokolenia na pokolenie trwa na Słowacji przekonanie, że choć Janosik był okrutnie torturowany, ani jednego ze swych towarzyszy nie zdradził, i że jako zbójnik, owszem, łupił, ale nie zabijał, nikogo nie zabił i nawet kiedy łupił, sam się nie wzbogacił, ponieważ nie łupił dla siebie.

I dlatego na słowackiej ziemi do dzisiaj można usłyszeć: Zbójnik Juraj Janosik bogatym zabierał, biednym dawał. A z tego, co złupił, rozdawał biednym pełnymi garściami, wspaniałomyślnie i życzliwie. O czym świadczy także kolejny przekaz, mówiący o tym, że kiedy wpadła mu w ręce olbrzymia ilość sukna zwanego wtedy czerwoną anglią, rozdając je mierzył od buka do buka.

Skończył w Liptowskim Świętym Mikulaszu na szubienicy, w roku 1713. Legenda głosi, że gdy urzędnicy zaoferowali mu łaskę, której nie przyjął i przyjąć nie mógł, powiedział im na miejscu kaźni: "Jak sobie mnie upiekliście, to sobie mnie zjedzcie!". Po czym rozerwał koszulę- z najgłębszego pragnienia czynu, który był mu bliższy niż wszystkie piękne słowa - i sam rzucił się na hak.

Tak trafił do świadomości narodu słowackiego, do jego podań, pieśni ludowych, wierszy, słynnej "Śmierci Janosikowej" szturowskiego poety Jána Botty, do sztuk plastycznych, teatru, muzyki, filmu w poprzednim stuleciu. Każdy z nas, którzyśmy chodzili do słowackich szkół powszechnych, chętnie czasem recytuje fragmenty z nieśmiertelnej "Śmierci Janosikowej" Botty, a zwłaszcza to wyznanie, uczynione w niej przez naszego słynnego zbójnika: "w prawdzie żyłem / krzywdę biłem / wierniem naród swój miłował / to jedyna moja wina / nie ma prócz niej żadnej innej".

Legendę o Juraju Janosiku tworzył lud słowacki w czasach swego poddaństwa. Ci wysoko urodzeni, na których lud płacił i pracował do upadłego, mieli poddanych za nic. Lud był wobec nich bezsilny i bezbronny. Co więcej, władza, która odmawiała mu tożsamości narodowej, była dla niego władzą obcą - aż do powstania Republiki Czechosłowackiej w 1918 r. Kto w tych czasach nie miał majątku, przywilejów szlacheckich i właściwego pochodzenia etnicznego, ten w powozach się nie woził, po miękkich dywanach pałaców nie stąpał, tylko chodził po górach, pagórkach, dolinach... A polegać mógł jedynie na Wszechmogącym, na sobie, na swojej rodzinie, bliskich, koniku, krówce, owieczce, wsi, dolinie... Dlatego też trzymał się zasady: "Niech Bóg broni kłamać w oczy bliskim i w potrzebie opuścić żywe!".

I wierzył ten lud tylko w dobre czyny, cuda, a zwłaszcza w siłę, bez której cuda by się nie zdarzały. Nie ma chyba na górskiej słowackiej ziemi doliny, która nie wspominałaby pasterza, co owieczki nawet w trudnej sytuacji nie opuścił, woląc raczej śmierć niż zdradę żywego stworzenia. Bo gdyby postąpił inaczej, ludzie z najbliższego otoczenia już do samej śmierci by mu nie ufali. Kto wtedy nie miał majątku i przywilejów wysoko urodzonych, ten do świadomości i pamięci szerszego kręgu ludzi i, powiedzmy, na jakąś scenę życia nie trafiłby inaczej, jak tylko dzięki swemu niezwykłemu czynowi, czemuś baśniowemu, niecodziennemu, bajkowemu. Tylko w ten sposób mógł trafić pod strzechy i przetrwać w świadomości ludzi.

Pragnienie czynu...? Bez niego los ludzi się nie zmieniał i zmienić nie mógł. Ludzie ze słowackich gór mieli jakąś niemal podświadomą skłonność do zapału i natchnienie do niecodziennego czynu. Nieobca im była żarliwość. Ale przecież by przeżyć i coś zmienić, trzeba było tego zapału i żarliwości. I to w każdej dolinie. Na Słowacji śpiewa się: "Dolina, dolina, kędy idę, inna..". Nie było jednak takiej, w której zapomniano by o przywódcy zbójników Juraju Janosiku - silnym i niepokonanym junaku, mężu indywidualnego aktu buntu.

Nawet bardziej krytyczni analitycy życia i społeczeństwa sądzą, że żyć tylko dniem wczorajszym to wygodnictwo. Nie powinniśmy zatem żyć tylko dla przeszłości i z przeszłości. Ale równocześnie każdy z nas ma i mieć musi pewien swój wzór, coś jakby anioła stróża. Tak też i każdy naród ma swój wzór ducha i czynu, postać, która dodaje mu ducha, inspiruje, prowadzi... I my, Słowacy, także z tego względu nie rezygnujemy z naszego Juraja Janosika.

Żyjemy w XXI w. Poeta Otfried Krzyzanowski w wierszu "Wytrzeźwienie" twierdzi: "Nie ma już przygody, już po niej... / Świtanie szarzeje: Popiół, co był ogniem". Mój spontaniczny i mimowolny powrót do Juraja Janosika, do słowackiej legendy narodowej, wybór właśnie jego do tych rozmyślań, a także nieprzerwane, dziesiątki lat trwające zainteresowanie Słowaków musicalem "Na szkle malowane", coraz częstsze refleksje psychologów i pedagogów nad naszą mentalnością, ich badania naszego charakteru, natury naszego ducha, stanu myśli, sposobów myślenia... Otóż one wszystkie mogą się zmieścić także w tym naszym czasie teraźniejszym, o którym mówi poeta w swoim "Wytrzeźwieniu"...

Ale więcej na ten temat innym razem.

Praga, 7 grudnia 2005 r.

Przełożyła Joanna Bakalarz

LADISLAV BALLEK jest znanym słowackim powieściopisarzem, jego książki zostały przetłumaczone na wiele języków - w 1978 r. po polsku ukazała się jego książka "Poczta na południu". Obecnie jest ambasadorem Republiki Słowackiej w Pradze.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 04/2006

Artykuł pochodzi z dodatku „Europa Środka - Słowacja (4/2006)