Zwarci i rozproszeni

Przeciętny Polak wie niewiele o zamieszkałej w jego kraju mniejszości słowackiej, a zgoła nic o mniejszości polskiej na Słowacji. Nasza wiedza w tej materii sprowadza się najczęściej do ogólników. Jeśli już pamiętamy o jagiellońskim splendorze polskich miast na Spiszu, to nie wiemy, ile konkretnie z tej polskości zostało tam do dziś.

16.01.2006

Czyta się kilka minut

Dziewczyna ze słowackiego Spiszu /
Dziewczyna ze słowackiego Spiszu /

Tyle tylko, że wyjeżdżając na słowacką stronę Tatr, możemy bez trudu porozumieć się po polsku z ludźmi z Jaworzyny czy Zdziaru. Dziwimy się zatem, gdy słyszymy o Słowakach mieszkających w polskiej części Spiszu i Orawy. Przecież oni mówią tak samo, jak górale podhalańscy... Nie potrafimy połączyć tych faktów w logiczną całość.

Tymczasem sprzeczność jest tutaj pozorna. Problem mniejszości słowackiej w Polsce to klasyczny przykład kwestii pogranicza etnicznego. Klucz do jego zrozumienia leży w historii ziem ciągnących się po obu stronach polsko-słowackiej granicy.

Za plecami Karpat

Dzielą nas góry. Ale naturalne bariery górskie, wbrew potocznej opinii, nigdy nie sprzyjały ścisłym rozgraniczeniom politycznym. Beskidzkie doliny aż do późnego średniowiecza porastał dziewiczy las, a przynależność tych terenów do Królestwa Polskiego czy Korony Węgierskiej była czysto teoretyczna, jeśli nie liczyć obecności z rzadka rozrzuconych zameczków strażniczych. Panem był tam ten, komu udało się w takiej forteczce utrzymać. Raz byli to polscy starostowie, innym razem żupanowie węgierscy.

Ludzie zaczęli zapuszczać się tam na stałe dopiero w XV w. Pierwszymi osadnikami byli ciągnący z huculskich i bieszczadzkich połonin pasterze-Wołosi, do których stopniowo dołączali pionierzy z północnego i południowego pogórza. Na ogół byli nimi chłopscy zbiegowie, którzy wyrywali się z coraz ściślejszych ram systemu pańszczyźnianego, rozkwitającego w żyznych dolinach. Nie miało dla nich znaczenia, że jedni mówili po polsku, drudzy po słowacku: przybyszów jednoczyło pragnienie swobody, a miejsca w górskich ostępach starczało dla wszystkich.

W całym paśmie Beskidów jedynie dolina Popradu, rzeki przedzierającej się przez górską grań, była miejscem osadnictwa od czasów prehistorycznych. Poprad wpada, jak wiadomo, do Dunajca, a naturalnym biegiem rzeczy ludzie, którzy się nad nim osiedlali, szli w górę rzeki, czyli od polskiej strony. Mijały stulecia, w których najpierw ustalały się granice etniczne, potem polityczne, aż wreszcie na przełomie XIX i XX w., kiedy to obszarem Spiszu zainteresowali się etnografowie, okazało się, że całkiem spore połacie popradzkiej doliny na południe od granicy galicyjsko-węgierskiej (późniejsza granica Polski i Słowacji) zamieszkuje ludność mówiąca gwarami języka polskiego. Gwary te sięgały na południe aż do miasteczka Podoliniec, zapisanego w historii znamienitym kolegium ojców pijarów, z którego wyszedł XVIII-

-wieczny odnowiciel polskiej oświaty Stanisław Konarski.

Obecność polskiego etnosu na Orawie ma już znacznie młodszą metrykę. W połowie XVI w. rządzili nią lokalni możnowładcy, Thurzonowie. Ci poddani króla węgierskiego zainteresowani byli w kolonizacji dzikiej jeszcze krainy północnego pogranicza, ściągali więc osadników, skąd się dało. Wychodźcy z przeludniającej się Polski zagospodarowali wówczas północno-wschodni kąt Orawy aż po Jabłonkę i Chyżne, czyli tereny, które po I wojnie światowej przypadły odradzającej się Polsce.

Niedługo po pierwszych Polakach, przybyłych tu legalnie, pojawili się zbiegowie z majątków srogiego starosty żywieckiego Mikołaja Komorowskiego. Ci z kolei zasiedlili północno-zachodnią część "państwa orawskiego". Żywczanie przybyli także nad wyższy bieg rzeki Kisucy, sąsiadującej z Orawą od zachodu, dając tym samym początek wspólnocie górali czadeckich (nazwa od miejscowości Czadca lub Czaca, jak mówiono w Polsce przed wojną).

Przebudzeni

Ta niewątpliwie polska ludność ówczesnych północnych kresów monarchii węgierskiej nie miała polskiej świadomości w sensie narodowo-obywatelskim, podobnie jak nie mieli jej w tamtych czasach chłopi spod Sandomierza czy Warki. Byli to ludzie prości, nieznający pisma ani szkół, często nawet niechodzący do kościoła - z braku tegoż w promieniu wielu kilometrów. Sieć instytucji państwowych i religijnych objęła ich na dobrą sprawę dopiero w XIX w. Urzędy i szkoły przemawiały do nich po węgiersku, kościoły po słowacku. I tylko w tych językach. Jeśli ktokolwiek z górali zdobywał wykształcenie, nieuchronnie stawał się Węgrem, który od innych Węgrów różnił się tylko tym, że w rozmowach ze swoimi używał niezrozumiałego dla ogółu narzecza.

Ludzie ci nic nie wiedzieli o Polsce, która sąsiadowała z nimi od północy. Byli przecież odwróceni od niej plecami, tak jak odwróceni plecami od swoich południowych sąsiadów pozostawali wówczas Polacy.

Jednak pod koniec XIX w. ojczyzna dostrzegła swoje zapomniane dzieci. W 1895 r. kilku entuzjastów rodzimej kultury etnicznej uświadomiło socjetom Krakowa i Warszawy, że za linią Karpat mieszkają tysiące ludzi polskiej mowy i obyczaju. Tak rozpoczęła się narodowa akcja "budzenia" uśpionych współbraci, która trwała aż do 1914 r. Podobne akcje budzicielskie inicjowane były przez tworzące się warstwy inteligenckie młodych narodów imperium austro-węgierskiego.

Jednym z "przebudzonych" stał się orawski gazda Piotr Borowy. Wychowany w surowym patriarchalnym świecie, już w młodym wieku wyrósł na duchowy autorytet we własnym wiejskim mikrośrodowisku. Prawy i religijny, skupił wokół siebie grupę wyznawców i z czasem założył nawet rodzaj świeckiego zakonu. Literackiej, choć mocno już archaicznej polszczyzny nauczył się z "Żywotów świętych" Piotra Skargi. Był w USA, gdzie co prawda nie dorobił się majątku, ale poduczył się angielskiego, co jemu - a także polskiej racji stanu - walnie przydało się w krytycznych dniach kongresu pokojowego w Paryżu. Borowy pojechał tam w 1919 r., by orędować za przyłączeniem północnej Orawy do Polski. Osobiście przekonywał do tego prezydenta Wilsona, podobno głaszcząc go dobrotliwie po mankiecie. Polska interwencja okazała się skuteczna na tyle, że w jej efekcie postanowiono przeprowadzić plebiscyt w całej polskiej Orawie i w większej części polskiego Spiszu.

Po ustaleniu się granic Borowy osiadł we wsi Lipnica, na wywojowanym przez siebie dla Polski skrawku Orawy. Skromny, nie przyjął ofiarowanej mu godności senatora Rzeczypospolitej, dalej prowadził żywot wiejskiego proroka. Pisał też swojego rodzaju moralitety, spośród których najważniejszy jest chyba "Sąd grzesznika nad samym sobą". Umarł w 1932 r. w Lipnicy.

Inny "przebudzony" to Ferdynand Machay, syn dróżnika z Jabłonki (do dziś jest tam przysiółek o nazwie Machajówka). W 1906 r., kiedy był w szóstej klasie gimnazjum, razem z kolegami odwiedził Kraków - i wielce zdziwiony usłyszał wokół polską mowę. Do tej pory myślał, że w tym galicyjskim mieście wszyscy mówią po niemiecku. Gimnazjaliści przestali więc porozumiewać się między sobą po węgiersku, przechodząc na rodzimą gwarę, tak dla nich podobną do języka krakowskiej ulicy.

Kiedy w cztery lata później Machay - już jako student teologii - odwiedził Kraków po raz drugi, obchodzono tam właśnie pięćsetną rocznicę zwycięstwa pod Grunwaldem. Budapesztański kleryk, jak sam wspomina, stał się wówczas przekonanym Polakiem. To on poprowadził do Wilsona gazdę Borowego i Wojciecha Halczyna ze spiskiego Lendaku. Proboszcz parafii na krakowskim Zwierzyńcu, a od 1944 r. "proboszcz Krakowa", czyli archiprezbiter bazyliki mariackiej, ks. Machay umarł jako infułat w 1967 r. (rodzina Machayów dała polskiemu Kościołowi kilku księży; wśród nich inny Ferdynand, zwany "młodszym", z zakonu filipinów, zamordowany przez hitlerowców w 1940 r., jest dziś kandydatem na ołtarze).

Słowacki lud polskiej mowy

Spiszacy i Orawianie byli wszelako budzeni z obydwu stron. A trzeba dodać, że strona słowacka czyniła to wcześniej znacznie i znacznie skuteczniej. Słowacka propaganda narodowa dotarła tu już w połowie XIX w., wraz z pierwszym pokoleniem "budzicieli". Dość szybko rozwinęła się tutaj sieć słowackiej ludowej oświaty i słowackiej samopomocy.

Polskojęzyczni gazdowie ze Spiszu i Orawy przyjmowali te dobrodziejstwa, podobnie jak chłopskie dzieci z Małopolski czy Mazowsza przyjmowały prawdę, że są Polakami, wtłaczaną im do główek przez wiejskie nauczycielki. Mowa polska była dla Spiszaków i Orawian tylko prostą gwarą, przeznaczoną do domowego użytku - podobnie jak nikomu z polskich chłopów nie przyszłoby do głowy, by uczyć się w szkole w dialekcie mazurskim.

Słowackie instytucje ludowe były znacznie silniejsze od ich polskich odpowiedników. Odbiło się to na charakterze wspólnot lokalnych polskiego Spiszu i Orawy. Sieć słowackojęzycznych szkół podstawowych sprawiła, że w dużej mierze wykorzeniono ze wsi analfabetyzm, gdy tymczasem był on prawdziwą plagą za podhalańską miedzą.

Podobnie było z alkoholizmem - pędzenia bimbru polscy Słowacy nauczyli się dopiero w stanie wojennym. Powszechnym obyczajem jest wśród nich wzajemna pomoc sąsiedzka przy budowie domu. Prawie w każdej wiosce powstała orkiestra parafialna. Słowacy w Polsce z reguły nie przekazują też ziemi państwu, co jest powszechnym zjawiskiem na starzejącej się polskiej wsi. Grunty na Spiszu i Orawie, z braku bezpośrednich spadkobierców, przechodzą w ręce dalszej rodziny.

Tacy ludzie jak Borowy czy Machay pozostali jednostkami. Zdecydowana większość ich ziomków stawała się Słowakami, a nie Polakami.

Jednak nie można tego tłumaczyć wyłącznie wcześniejszym i lepszym startem słowackich "budzicieli". Rzecz jest głębsza. W oczach Słowaków, młodego chłopskiego narodu, instytucje ludowe były jednocześnie instytucjami narodowymi. Inaczej było w Polsce, gdzie "ludowe" nie znaczy "narodowe". To właśnie dlatego polscy gazdowie zza południowej grani Beskidów chętniej przyjmowali świadomość słowacką.

"Siyćka som górole"

Plebiscytu ostatecznie nie przeprowadzono. W 1920 r. włączono do Polski jedynie niewielki, przytykający do Nowego Targu kawałek polskiego Spiszu. Polskojęzyczna ludność tego obszaru to byli wyłącznie chłopi. Nie czuło się tam cienia królewskich, jagiellońskich tradycji, obecnych przecież w miastach środkowej i południowej części Spiszu, które od XV do XVII w. należały do Polski. Do Polski przyłączono też jedynie zachodnią połowę mówiącej po polsku Orawy.

Zaraz po 1920 r. wyjechały z tych terenów rodziny najbardziej przekonanych do słowackości. Według oficjalnych (zaniżonych) polskich statystyk, w 1931 r. jako Słowacy zadeklarowało się zaledwie około 900 osób. Stanowiło to 5 procent góralskiej populacji polskiego Spiszu i Orawy.

W latach 1938-39 państwo polskie zaanektowało, obok czeskiego Zaolzia, także kilka wiosek po słowackiej stronie Orawy i Spiszu oraz w Czadeckiem. Nie na długo, bo po klęsce wrześniowej Słowacja - sojusznik Hitlera - odebrała Polsce wszystko, co ta wzięła w 1920 r. Na przyłączonych terenach szybko stworzono siatkę słowackich szkół ludowych.

Wiosną 1945 r. wróciła tu Polska, już komunistyczna. W Podwilku, pierwszej miejscowości po stronie orawskiej, powitały ją strzały słowackiej samoobrony. Władzom udało się usunąć słowacką kadrę szkolną, ale ludzie z wiosek przepędzali siekierami polskich nauczycieli. Odmawiali płacenia podatków. Kresowy słowacki patriotyzm, w który wpisana była antypolskość, splatał się u nich z chłopskim antykomunizmem.

Kiedy ustrój braterskiej przyjaźni zapanował także i u naszych południowych sąsiadów, polscy Słowacy mogli utworzyć własne towarzystwa kulturalne. W 1957 r. połączono je w jednym, centralnie sterowanym Towarzystwie Społeczno-Kulturalnym Czechów i Słowaków. Po załamaniu się szkolnictwa na Spiszu i Orawie w latach 1945-49, nowy rok szkolny 1949/50 rozpoczęły tamtejsze dzieci w 32 szkołach słowackich, które powstały obok 38 polskich. W rok później reaktywowano słowackie liceum w Jabłonce (był to efekt porozumienia z rządem Czechosłowacji). Początkowo słowackie dzieci uczyli odpowiednio przeszkoleni Polacy, jednak po protestach rodziców przysłano kilkunastu nauczycieli ze Słowacji.

Rok 1956, kiedy na październikowej fali również i mniejszość słowacka wychynęła nieco ze swej izolowanej pozycji względem polskiego społeczeństwa, był jednocześnie początkiem upadku słowackiego szkolnictwa. W 1970 r. pozostały tylko trzy szkoły. Praktyczni rodzice czuli, że słowackojęzyczna edukacja nie zapewni dzieciom życiowego startu. Radzili sobie inaczej: we wsiach przylegających do granicy nierzadko większość mężczyzn wyjeżdżała na całe tygodnie do pracy w słowackich kombinatach, lepiej płatnej niż w Polsce.

W III Rzeczypospolitej Słowacy (których druga ojczyzna stała się niepodległym państwem w 1993 r.) mogli uwolnić się z centralistycznego gorsetu polityki mniejszościowej. Powstało Towarzystwo Słowaków w Polsce, a jego władze przeniosły się z Warszawy do Krakowa. Odrodziło się szkolnictwo: mimo niskiej liczby uczących się w języku słowackim, działa dziś kilkanaście szkół podstawowych (w większości słowacki jest przedmiotem dodatkowym) i wspomniane liceum w Jabłonce.

W 1991 r. lokalną sensacją była wizyta w maleńkiej spiskiej Czarnej Górze (koło Bukowiny Tatrzańskiej) premiera jeszcze wtedy federalnej Czecho-Słowacji, Jana Čarnogurskiego. Wioska ta była ongiś gniazdem rodu Čarnogurskich, czyli Czarnogórskich, którzy podobnie jak inne rodziny drobnoszlacheckie tych stron - Łapszańscy, Krempascy, Kacwińscy czy Lendaccy - rozproszyli się po świecie, od Bratysławy po Chicago.

Według spisu z 2002 r. narodowość słowacką zadeklarowało w Polsce 1710 osób. To porównywalnie z czasami przedwojennymi mały odsetek, jeśli weźmie się pod uwagę liczebność rodzimej ludności polskiego Spiszu i Orawy. Ale jednocześnie w wielu tamtejszych wioskach słowackojęzyczny miesięcznik "Život" prenumeruje się w co drugim gospodarstwie. Jeśliby wziąć pod uwagę te proporcje, liczbę ludzi związanych ze słowacką kulturą należałoby więc podnieść dziesięciokrotnie!

Dokładne liczby nie są tu jednak istotne. Jak powiedział etnografowi Antoniemu Krohowi pewien mieszkaniec Łapszanki: "Jedni się majom za Poloków, drudzy za Słowioków, ale siyćka som górole".

Walka o pieśń

Inaczej niż w Polsce, istotnym elementem słowackiej kultury narodowej jest wyznanie ewangelickie. To właśnie słowaccy luteranie wnieśli największy wkład we wczesnym okresie "rozbudzania" Słowaków. Przybyli z Polski zaś chłopi trzymali się katolicyzmu, także w czasach, gdy oznaczało to opowiedzenie się za "prawowitą" władzą cesarzy, a przeciw słowacko-węgierskim powstańcom (tzw. kurucom), walczącym z monarchią habsburską.

Jednak począwszy od XVIII w., katolicyzm znowu stał się dominującym wyznaniem ludowym na Słowacji. Ster rządów w lokalnych wspólnotach przejęli katoliccy "fararze", a największe partie i stronnictwa ludowe musiały w naturalny sposób przyjąć charakter katolicko-klerykalny.

Ciemne strony kresowego patriotyzmu, znane Słowakom i ich duchowieństwu, legły cieniem także na formacji polskich księży, wychowanych na pięknej skądinąd tradycji Machayowej. W 1945 r. usunięto, obok nauczycieli, także większość słowackich księży i zastąpiono ich polskimi duchownymi z archidiecezji krakowskiej. W ich rozumienie polskości Spiszu i Orawy wpisany był dogmat: nie będzie tutaj słowackich Mszy, bo nie można pozwolić, by nasi górale stali się renegatami.

Tymczasem słowacki język liturgii i słowackie pieśni są dla Spiszaków i Orawian tym samym, czym język polski w kościołach dla niemówiących w większości po polsku katolików Białorusi i Ukrainy: jest to język duszy i serca. I warto o niego walczyć.

W ten sposób rozpoczęła się wieloletnia "wojna" o słowacką pieśń w kościołach. Kiedy intonowali ją Słowacy, Polacy wychodzili ze świątyni. Słowacy nie pozostawali im dłużni podczas polskich Mszy i nabożeństw. Często - np. podczas Pasterki - dochodziło do bójek przed kościołami. Księża-Polacy niszczyli też słowackie napisy na ścianach, obrazach i chorągwiach. Niektóre z nich miały po kilkaset lat.

W Nowej Białej spory doprowadziły do uwłaczających świętości miejsca awantur w czasie Mszy. Nie pomogły starania arcybiskupa Karola Wojtyły, który w 1965 r. zarządził odprawianie dwóch Mszy "słowackich" i jednej "polskiej". Kiedy w czasie jednej z awantur naruszona została cześć Najświętszego Sakramentu, arcybiskup - po próbach mediacji - ukarał parafię interdyktem. Normalne duszpasterstwo przywrócił dopiero kard. Franciszek Macharski w 1991 r.

Od tej pory słowackie Msze odbywają się co niedziela w większości kościołów Spiszu i Orawy.

Wielka nieobecność

A co z Polakami na Słowacji?

Po 1946 r. przybyło ich tam kilka tysięcy. Byli to głównie imigranci za chlebem z Polski, ale przyjechała na Słowację także spora grupa Polaków z Zaolzia. Mieszkają dziś przeważnie w dużych miastach przemysłowych: w Nitrze, Bratysławie, Koszycach. Od 1994 r. skupiają się wokół Klubu Polskiego, którego sympatykami są i Słowacy, ponieważ większość spośród przyjezdnych Polaków zawarła małżeństwa ze Słowakami.

O Polakach na słowackim Spiszu, Orawie czy w Czadeckiem - głucha cisza. Podobno wszyscy ulegli zesłowacczeniu. W ten sposób obok nielicznej, lecz zwartej mniejszości słowackiej w Polsce, mamy obecnie równie nieliczną, ale tym razem rozproszoną po całej Słowacji mniejszość polską - całkiem nowego chowu.

Kwestia polska na Słowacji jest dzisiaj zatem problemem etniczno-środowiskowym, a nie etniczno-terytorialnym, jak dawniej.

Może to i lepiej. Kogo miano przebudzić, ten został już dawno przebudzony.?

JACEK BORKOWICZ jest redaktorem "Więzi" i pracownikiem Ośrodka Studiów Wschodnich.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 04/2006

Artykuł pochodzi z dodatku „Europa Środka - Słowacja (4/2006)