Legenda wolnych duchem

Gdy 20 tys. młodych Australijczyków gościło nad zatoką Gallipoli w czasie tegorocznych obchodów Dnia ANZAC-u, czyli dnia pamięci Australijsko-Nowozelandzkiego Korpusu Ekspedycyjnego z I wojny światowej, w Sydney szedł ćwierćmilionowy marsz, w którym również dominowała młodzież.

21.08.2005

Czyta się kilka minut

Rocznicowe uroczystości na półwyspie Gallipoli, rok 2005 /
Rocznicowe uroczystości na półwyspie Gallipoli, rok 2005 /

“ANZAC-Day" to dla typowego Australijczyka coś więcej niż dla Amerykanów czy Brytyjczyków D-Day, rocznica lądowania w Normandii. Dla nas to więcej, niż tylko dzień upamiętnienia poległych. Z biegiem lat rocznica ta przekształciła się w okazję do świętowania narodzin australijskiej narodowości: momentu, gdy po raz pierwszy ludność młodej kolonii określiła się jako Australijczycy, a nie jako Anglicy zagubieni gdzieś na południowym Pacyfiku. Po raz pierwszy w historii naszego młodego narodu weszliśmy wtedy, w 1915 r., na arenę międzynarodową. I mimo tragicznej klęski kampanii na półwyspie Gallipoli, uznana ona została za symbol bohaterstwa i ofiary.

Właśnie fakt, że kontynent australijski leży tak daleko od reszty świata, wiele wnosi do znaczenia święta: podczas tej kampanii Australia po raz pierwszy została uznana za aktora międzynarodowej polityki. Poza tym, biorąc pod uwagę, że Australia nigdy nie doświadczyła żadnych wewnętrznych niepokojów, takich jak rewolucja, ani też nie była okupowana (a więc i wyzwalana), wszystkie uczucia narodowe koncentruje i kanalizuje to historyczne wydarzenie.

Rzecz jasna, samo święto, niczym żyjący organizm, ewoluowało i przystosowywało się do czasów, które nadchodziły. Gdy mniej więcej 15 lat temu odchodzili ostatni weterani - ostatni znany aliancki żołnierz spod Gallipoli, Alec Campbell, zmarł w maju 2002 r. - uważano za pewne, że zwyczajowe nabożeństwa o świcie i rocznicowe marsze zanikną, stając się - jak pisał Kipling w jednym z poematów - “tym, czym Niniwa i Tyr".

Ale synowie, córki i wnuki legendarnych “kopaczy" (diggers, tak nazywa się w Australii tych, którzy służyli w okopach I wojny) postanowili podtrzymać tradycję, przypinając medale przodków i idąc w marszach pamięci, organizowanych w każdym australijskim mieście i miasteczku.

Być może tłumy na tych uroczystościach odzwierciedlają rosnący konserwatyzm, jaki panuje wśród dzisiejszych młodszych pokoleń. Wskazują na to ostatnie wybory, jak również inauguracja pontyfikatu Benedykta XVI, która sprowadziła na rzymski Plac Św. Piotra setki młodych australijskich katolików. Także na miejscu, w Australii, młodzi ludzie uczestniczyli w organizowanych specjalnie Mszach albo tylko urządzali spotkania w domach, oglądając uroczystości w telewizji (nawet najbardziej nieprzyjaźni religii dziennikarze mieli trudności ze znalezieniem młodych katolików, którzy ubolewaliby na wizji nad tym, że nowy papież nie aprobuje przedmałżeńskiego seksu).

Jak wyjaśnić, że młodzież tak czytelnie identyfikuje się z pokoleniem dziadków i pradziadków? Czy da się to sprowadzić do braku pewności w świecie, który odchodzi od norm? Czy lgną oni, mniej lub bardziej bezkrytycznie, dla poczucia komfortu, do dostępnych aktualnie form tradycji, jak dzieci do misia-przytulanki?

Tak czy inaczej, “ANZAC-Day" ucieleśnia poczucie narodowej tożsamości. Tożsamości plemiennej, można by powiedzieć, dużo ważniejszej niż typowe ceremonie, jakie w innych krajach anglojęzycznych upamiętniają czasy wojen (i koncentrują się przede wszystkim na zwycięstwach). W odróżnieniu od, powiedzmy, rocznicy bitwy pod Trafalgarem w Wielkiej Brytanii [w 1805 r. flota brytyjska zniszczyła tam flotę francuską - red.] czy amerykańskiego Święta Niepodległości 4 lipca, kampania na półwyspie Gallipoli była dla jej uczestników żałosną klęską. Ilość poległych była katastrofalnie wysoka. Wszelako pielęgnując pamięć o Gallipoli, Australijczycy zdają sobie sprawę z daremności podobnych działań wojennych i są dalecy od gloryfikowania wojny. A równie ważnym elementem jest tu współczucie - polegli mieli najwyżej po dwadzieścia kilka lat.

Oto więc sedno historii ANZAC, tej australijskiej legendy. Nie jest to legenda brawurowych triumfów. To legenda wolnych i niepodległych duchów, których dyscyplina wynikała mniej z wojskowego drylu i obyczajów, a bardziej z więzi przyjaźni i obowiązku wobec konieczności. To ich legenda: młodych, narażających życie żołnierzy, tysiące mil od domu, cierpiących od dyzenterii, tyfusu, wszy i gangreny, bez świeżej wody i przyzwoitej żywności, w fatalnych warunkach sanitarnych, zabijanych z karabinów maszynowych, w pułapce między klifem a brzegiem morza... Tam, wśród scen kompletnej desperacji, pojawiają się historie bohaterstwa, przyjaźni i przeżycia mimo nierównowagi sił.

Krótko mówiąc: to nasz australijski charakter i pogoda ducha pozwoliły wielu z nim przez to przejść.

Przełożył Michał Kuźmiński

GARTH LEGGATT (ur. 1977) jest publicystą australijskiego pisma “The National Leader"; był radnym hrabstwa Cowra i sekretarzem młodzieżówki Narodowej Partii Australii w stanie Nowa Południowa Walia (partia rządzi krajem, razem z Australijską Partią Liberalną).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 34/2005