Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Dwa lata temu w Szwecji narodził się termin „flygskam” (wstyd przed lataniem). Promowała go m.in. aktywistka Greta Thunberg – aby uczestniczyć w konferencji klimatycznej w Nowym Jorku, przepłynęła Atlantyk jachtem (choć potem organizatorzy rejsu po jacht już przylecieli). Sformułowany na postawie flygskam postulat porzucenia podróży lotniczych zyskiwał zwolenników na całym świecie – tuż przed pandemią u naszych sąsiadów zza Bałtyku odpowiadając już za 4-procentowy spadek frekwencji w samolotach, głównie na trasach krajowych. W minionym tygodniu badacze Uniwersytetu Linneusza w Växjö i Kalmarze opublikowali jednak analizę ruchu lotniczego, z której wynika, że skuteczniej niż na obarczaniu winą za wzrost emisji wszystkich pasażerów byłoby skupić się na… co setnym z nich.
Powód? Po sprawdzeniu danych o lotach pasażerskich w 2018 r. okazało się, że tylko 1 proc. podróżujących samolotami (tzw. frequent flyers, osoby co najmniej trzykrotnie podejmujące w roku dłuższy lot międzykontynentalny) odpowiada aż za połowę emisji do atmosfery szkodliwych substancji. Choć nie unieważnia argumentu o wpływie postawy każdego z nas na klimat, analiza szwedzkich naukowców prowadzi do wniosku, że do zmniejszenia globalnego śladu węglowego najbardziej przysłużyłyby się działania skupione na uczestnikach lotniczych programów lojalnościowych. Przede wszystkim – na Amerykanach, którzy odpowiadają za więcej emisji niż pasażerowie z dziesięciu kolejnych w rankingu państw. Co więcej, latanie nie jest tak powszechne, jak by się mogło wydawać – w 2018 r. do samolotu wsiadło zaledwie 11 proc. mieszkańców planety (tylko 4 proc. poleciało za granicę).
W tym roku pandemia COVID-19 ograniczy podróże lotnicze o mniej więcej połowę. Przykład Chin, w których po wiosennej fali epidemii dość szybko powrócono do latania, pokazuje, że za 2-3 lata także światowe statystyki wrócą do poprzedniego stanu. Przed państwami i liniami lotniczymi jest więc trochę czasu na wypracowanie nowej strategii – zgodnej z tezą, że umiar bywa zdrowszy od abstynencji. ©℗