Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Integracja z UE wywołała tak silny lęk przed podwyżkami, że poważni ludzie z poważnych instytucji oraz dziennikarze z niektórych poważnych gazet postanowili zamienić się w funkcjonariuszy kontrolujących, po ile przekupki sprzedają jajka. Okazało się, że niedobrzy spekulanci wcale nie podnoszą cen, zaś owi kontrolerzy powinni aresztować premiera, rząd i ministerstwo finansów: to te organy władzy wykorzystały pretekst integracji do pchnięcia cen w górę i zapewnienia budżetowi wyższych dochodów. Polska nie musiała bowiem podnosić VAT-u na materiały budowlane i artykuły dziecięce ani wprowadzać akcyzy na samochody i mydło.
Władza jednak nie tylko stara się wycisnąć z nas w postaci podatków ostatni grosz, ale jest dla nas także dobra. Dzień przed głosowaniem nad wotum zaufania dla premiera Marka Belki, rząd postanowił skierować na rynek paliwowe rezerwy państwowe i obniżyć akcyzę o 5 groszy. Pierwsza z tych decyzji jest śmieszna, druga żałosna. Na rynek nie trzeba “rzucać" żadnych rezerw, gdyż paliw nie brakuje (przeciwnie: podwyżki sprawiły, że popyt spadł i stacje świecą pustkami), a wzrost podaży o równowartość dwudniowych dostaw (tyle wynoszą owe “skierowane rezerwy") nie wpłynie na poziom ceny. Natomiast obniżka akcyzy zmniejszy cenę najwyżej o 1 proc. Po jej wzroście o 1 zł (ok. 33 proc.) będzie to zmiana niezauważalna i mniejsza od różnic cen między poszczególnymi stacjami.
Mówiąc krótko: jak kogoś stać nie tylko na samochód, ale i na kupno za 200 zł baku benzyny, to stać go także na to, aby zapłacić owe dodatkowe 2 zł. Jeżeli budżet chciałby rzeczywiście zamortyzować inflacyjne oddziaływanie cen ropy, powinien na pewien czas zrezygnować z pobierania akcyzy. Natomiast szkody z propagandowej hucpy z obniżką o 5 groszy są nie do oszacowania: utwardzają w sporej części niedokształconego ekonomicznie społeczeństwa przekonanie, że to od dobrej woli władzy zależy, ile kosztować będzie chleb, benzyna i inne towary oraz ile zarabiać będą hutnicy czy kolejarze. A stąd już tylko krok do “nowej ekonomii Andrzeja Leppera" i do tego, żeby zapomnieć, że owa “nowa ekonomia" obowiązywała w Polsce przez 45 lat.