Ładnie nie jest

DOROTA MASŁOWSKA, pisarka: Ludzie wychowani przez tych, którzy przeżyli tu wojnę, a potem komunizm, mają w sobie złogi cierpienia. Stają się ciężsi: mniej radośni, mniej beztroscy, mniej skłonni do szczęścia. Bardziej ostrożni, nieufni, zrezygnowani.

07.02.2022

Czyta się kilka minut

 / WERONIKA ŁAWNICZAK / PAPAYA FILMS // DZIĘKI UPRZEJMOŚCI WYDAWNICTWA LITERACKIEGO
/ WERONIKA ŁAWNICZAK / PAPAYA FILMS // DZIĘKI UPRZEJMOŚCI WYDAWNICTWA LITERACKIEGO

KATARZYNA KUBISIOWSKA: Miałaś swój dziewczyński pokój?

DOROTA MASŁOWSKA: Długo miałam pokój z bratem, taki metr na metr, w którym stała meblościanka i łóżko piętrowe. Kiedy dzisiaj jadę do mamy i widzę rozmiar tego pokoju pamiętając, że myśmy tam we dwójkę się cisnęli, to przed oczyma wyświetla mi się piekło. Dzieci wpadające na siebie, przepychające, bijące się. Bezustannie się ktoś o kogoś ociera, bezustannie walczy o swoje terytorium, którego nie ma. Z drugiej strony – bliskość, dosłowność, bezustanność drugiej osoby. To doświadczenie wielu moich rówieśników.

Teraz rodzice staną na głowie, by dzieci miały własny pokój.

Tamte małe mieszkania, egzystencja na wąskich i opresyjnych przestrzeniach, generowały bezustanną fizyczną interakcję. I przemoc, bo ludzie irytują się, depcząc sobie po piętach. Idea własnego pokoju jest bardzo słuszna.

W pokoju wisiały plakaty?

Tak, bo mama kupowała mi czasem „Popcorn” i „Dziewczynę” – czyli to musiały być wczesne lata 90. Na pewno miałam plakat wokalistki metalowej Doro, chyba też Take That. Przykleiłam je do beżowej tapety w kwiatki klejem z mąki. To był klej wieczny. Do tego pościel z kory i makrama zrobiona na ZPT.

A ta meblościanka? „Mebel segmentowy” zaprojektowany przez Bogusławę i Czesława Kowalskich na początku lat 60., a królujący w małych mieszkaniach w latach 70., które są tłem Twojej nowej sztuki „Bowie w Warszawie”.

Genialny mebel, który kompaktował wszystkie ludzkie potrzeby: biurka, szafki, biblioteczki, garderoby, a czasem nawet i łóżka. I dawał pozór ich realizacji. Dziś trudne do pomyślenia, biorąc pod uwagę, jak obrośliśmy w rzeczy, chociaż ponoć idea mikromieszkań powraca do tamtych patentów.

Często wspominam ówczesny wygląd rodzinnego domu. Wszystko było poczciwe, w pewien sposób bezbronne i rozczulające w swojej przypadkowości i beznadziei estetycznej. Życie tak bardzo kręciło się wokół przetrwania, że nieszczególnie komukolwiek przeszkadzała brzydota. Była ona też w jakiś sposób nadana. Po prostu się żyło, trwało. Myślę teraz o tym z poczuciem niesamowitości.

Bo?

Trudno uwierzyć, że ludzie tak niewiele dla siebie chcieli!

Tak sądzisz?

Albo raczej: tak niewiele mogli z tym zrobić. Z dzieciństwa zachowałam wyraźne wspomnienie: patrzę, jak za moim oknem jest brzydko – powyginane zardzewiałe drabinki, huśtawka, którą ktoś spiął kłódką, bo irytująco jęczała. Raczej plac tortur niż plac zabaw. Szary piach, ogródki działkowe ze szklarniami. I myślę sobie: „To nigdy się nie skończy, tutaj będzie tak szpetnie do końca”. Pamiętam tę melancholię, beznadzieję, nieodwracalność.

Skąd w dziecku takie poczucie?

Pewnie drogą osmozy przejęte od dorosłych. W naszym bloku nie było pięknych mieszkań – to były generyczne M3 ludzi z awansu. Te same szafki, te same linolea, te same wykładziny, te same reprodukcje Wyspiańskiego, te same żółte kinkiety. Poaranżowane z niczego, z tego, co wystane w sklepach, załatwione, wykombinowane. Ludzie mieli... nie – dostali pierwsze w swoim życiu mieszkanie, pierwszą własną przestrzeń do zagospodarowania. Wszystko skromne, liche, bez rodzinnych pamiątek, bibliotek i nachtkastlików.

W „Bowiem...” pokazujesz jeszcze inny dom – dom z tradycją.

Raczej jej fantomem. Dom warszawski pełen resentymentu i wspomnień o dawnej świetności. I nawet jeśli jest tam bardzo nędznie i skromnie, to i tak w głowach domowników tli się wspomnienie świetności, która pełni różne funkcje. Raz jest przepięknym marzeniem, raz obsesją, kiedy indziej praktyczną strategią zachowania osobistej godności w świecie, w którym trzeba walczyć o najbardziej podstawowe rzeczy – mięso i watę.

Ta cezura obowiązywała przez cały PRL – i później też: mówiło się „jak przed wojną”.

To nie jest dziwne, że przedwojenny świat stał się po 1945 r. dla ludzi krainą marzeń i mitów o sobie. Przerwane życia, kariery, nauka, miłość, przyjaźń mogły się ciągnąć dalej gdzieś w głowach, gdy wszystko trzeba było budować od nowa z ruin. Matka mojej głównej bohaterki ciągle wraca do swojego poprzedniego wcielenia, w ślepym widzie próbuje je mimo wszystko realizować.

Próbuje do tego użyć swojej córki.

By odkuć się za swoje niespełnienia, odzyskać splendor i status. Rzeczy, które miały się wydarzyć, ale się nie wydarzyły, mają olbrzymi wpływ na nasze życie. Czasem większy niż te, które się zdarzają. Pielęgnowane w głowie idylle wygrywają z rzeczywistością. Wloką się za nami, zakażając wszystko jakimś „nie tak”, „nie dość”, „nie to, co być powinno”. Łatwo tym zarazić dzieci, próbować nimi nieświadomie zrealizować swoje nieudacze.

David Bowie przez moment przebywał w Warszawie lat 70. W gierkowskim świecie pojawił się przybysz z wolnej części kosmosu. Zastanawia, co myślał patrząc na zszarzałą stolicę Polski.

To jest właśnie eksperyment myślowy, który podjęłam pisząc dramat. Potrzebowałam pożyczyć jakieś oczy, które pozwolą mi na to spojrzeć szerzej, wydobyć piękno, egzotykę z tego, co jest dla osoby wychowanej tutaj tylko szare albo przezroczyste, oczywiste. Chciałam to zobaczyć z daleka, z kosmosu właśnie. Dziwny klimat, przydymione kolory, nierealne fryzury, krzywo namalowane brwi. Bowie to swobodny konsument sztuki, rzeczy, ludzi, ciał. A tutaj – brak swobody, tym większy, że uwewnętrzniony: opresja, duchota, potrzask. Bowie był mi potrzebny jako spojrzenie.

Pomijając już dziecięcą frajdę, jaką mi sprawiło ożywienie go jako postaci w sztuce, to był swojego rodzaju wyzwalaczem. Umożliwił mi umieszczenie nas w kontekście kosmicznym, uniwersalnym. Pokazanie Warszawy jako pewnego wszędzie, a lat 70. jako pewnego zawsze, w którym nadal tkwimy.

Czyli?

Czyli że moda, technologia, gadżety, ustrój zmieniają się szybciej niż mentalność. Przewodzona przez język, przez ciała, przekazy i przekonania ma wielką trwałość, stawia opór zmianie, ciągnie się i ciągnie przez czas. To serie przekazywanych kolejnym pokoleniom dziwnych zapisów, często nigdy nieweryfikowanych. Są w nich zaszyfrowane podstawy bycia człowiekiem: relacja kobieta–mężczyzna, dorosły–dziecko, normalny–inny, dobry–zły, sprytny–frajer. Dlatego w roku 2022 może nagle przemówić przez nas wąsaty sarmata albo zgarbiony, pobity chłop pańszczyźniany.

A dekoracje? Mówiłaś, że jako dziewczynka patrzyłaś przez okno i widziałaś brzydotę nieśmiertelną. Przecież teraz jest ładnie.

Na pewno kolorowo, ale ładnie? Akurat krajobraz jest sprawą, która wspaniale przewodzi ten temat nakładania się na siebie warstw czasu, tak że ta najnowsza jest na wierzchu, ale stare pod nią doskonale się trzymają i konserwują. W polskim krajobrazie widać gwałtowność przemian, ale i ich powierzchniowość, chaotyczność. Anarchię, brak planu, szerszego wspólnotowego myślenia. Szklane wieżowce stoją obok czworaków i dworków, wszystkie tak samo oblepione reklamami. Nie powiedziałabym, że jest ładnie. Polska estetyka jest zdecydowanie bizarna, osobna.

Za to jesteśmy bogatsi.

Też nie jestem pewna, czy można zrobić takie uogólnienie. Ale na pewno życie Polaków, i biednych, i zasobnych, kręci się wokół bogacenia się. Posiadania, nabywania, budowania z nabytych rzeczy konstrukcji, kompozycji, statusów. Również chwalenia się nimi, imponowania nimi, sycenia się poprzez eksponowanie ich w mediach społecznościowych. Pojawiła się nowa frakcja idoli: influencerów, instagramerów, znanych z tego, że konsumują. Pokazują swoje mieszkania, samochody, ubrania, wyznaczając mody, kierunki konsumpcji. Zaszczepiają w sercach pożądania i marzenia.

Kiedy było biedniej, ludzie byli razem?

Fantazja o tym, że kiedyś było lepiej, że ludzie byli serdeczniejsi i pożyczali sobie szklankę cukru, jest żywo obecna i jest reakcją na przyspieszony rozpad więzi. Ten ostatni ma masę przyczyn: masowe emigracje, degradacja wspólnot rodzinnych i sąsiedzkich, transfery z mieszkań do mieszkań, w których stają jednorazowe meble z Ikei – przy wyprowadzce można wystawić je bez żalu na śmietnik. Czy wreszcie media społecznościowe, w których niekontrolowana ekspresja złych emocji pogłębiła konflikty, uprzedzenia, nienawiści, izolacje w bańkach. Rozpadły się dawne struktury wspólnoty i nie ma wielkiej nadziei na nowe. Choć z kolei wszystkie spontanicznie skrzykujące się protesty, marsze, akcje na pewno biorą się z potrzeby wspólnoty i generują intensywne, wspólnotowe emocje.

Dla pisarza ludzka wspólnota – odczuwanie jej poprzez język – to artystyczne paliwo. Pisarze-­­ -emigranci tęsknili za tą wspólnotą.

Poczucie szczególnej głębi życia w naszym odcięciu też może być bardzo złudne. Wyobrażam sobie, że pisarze, którzy z Polski emigrowali, byli jednocześnie bardzo szczęśliwi i bardzo nieszczęśliwi. Z jednej strony udało im się wyrwać z opresyjnego i udupiającego systemu, z drugiej strony tracili swój habitat – rzeczywistość, którą rozumieli dogłębnie w jej całości, ciągłości. Dla pisarza funkcjonowanie w obcym języku zawsze wiąże się z drastycznym spłyceniem egzystencji – jego interakcja ze światem, jego ekspresja przestaje być tak żywa. Można się perfekcyjnie nauczyć nowego języka, ale ten, który jest intuicyjny, cielesny – to prawie zawsze ojczysty.

Mogę sobie wyobrazić, że pojawia się też problem ego – u pisarzy rozbudzone, a tu nagle konieczność startu od zera. Nic dziwnego, że potem tęskni się za głębią, sentymentalizuje ją, bo jakaś na pewno powstaje, gdy żyje się w izolacji, w zamkniętym kręgu towarzyskim, w piciu, kotłującym się nieszczęściu, w nocnych Polaków rozmowach. Takie rejestry współistnienia są już niemożliwe do odzyskania za granicą.

Ciężki los Polaka?

Myślę, że takie mogły być czynniki, które ubarwiały te wspomnienia. Ale co ja wiem... może rzeczywiście to jest jakaś szczególna głębia egzystencji, która się tu rozgrywała. Skoro jesteśmy już w tak daleko idących spekulacjach o polskiej głębi, to ludzie, którzy przeżyli tu wojnę, a potem komunizm, ludzie wychowani przez tych, co je przeżyli, mają w sobie złogi cierpienia, czy to własnego, czy odziedziczonego. Traumy zmieniają percepcję.

Na ostrzejszą?

Na pewno mniej naiwną. Ludzie stają się ciężsi: mniej radośni, mniej beztroscy, mniej skłonni do szczęścia. Bardziej ostrożni, nieufni. Z tego wynikają domina nieszczęść, od pewnego momentu trudno już namierzyć, z czego wynikających. Nierozpoznane depresje, przemoce psychiczne i fizyczne, lęki o przyszłość czy zwyczajnie nieufność, nieserdeczność, zamknięcie, zimno, emocjonalne skąpstwo. Rezygnacja.

Mówisz o swojej babci wspominającej okupację, naloty, ucieczki, więzienia?

Też. Ale też o pokoleniu moich rodziców. Jest tam dużo osób, które przedwcześnie się poddały, przestały o siebie walczyć, popadły w takie „to już nie dla mnie”. Mam nadzieję, że moja babcia nie będzie tematem, do którego będę wracać w całej mojej twórczości. I jednocześnie myślę, że moje życie bez tego spotkania z nią nie jest trójwymiarowe.

Przykład?

Te opowieści, które w sobie noszę, nie są szczególnie ciekawe, jakieś niezwykłe. Wojenne standardy. Z drugiej strony ciągłe ich opowiadanie dziecku miało jakąś pierwotną funkcję – czuję, że wzięłam udział w rytuale, który rozciągnął moją egzystencję, rozszerzył ją, umieścił na osi czasu. W tajemniczy sposób przez to, że żyłam z jej opowieściami, byłam z nią na wojnie. Tej wojnie.

Nawet jeśli one były zdeformowane przez pamięć, przez upływ czasu, a te najbardziej brutalne uległy erozji, cenzurom, to i tak nadal jestem do nich emocjonalnie podłączona. To daje poczucie, że nie jesteśmy tylko tu i teraz, że ludzka egzystencja ma niesamowitą rozłożystość i ciągłość, nasze ciało jest tylko pozornie nasze, bo jest też elementem w pochodzie ciał, które maszerują przez czas.

Ciekawe, jaki sznur ciał stoi za Reginą, bohaterką Twojej sztuki, lesbijką, której przychodzi żyć za Gierka i nawet nie wie, że jest osobą homoseksualną.

Na pewno ciało jej matki, która w akcie nadświadomości mówi w pewnym momencie, że wojna zmieniła ją z dziewczynki w zombie, co krew tylko zna i ocet. Zombie, czyli błędne, samobieżne ciało bez ducha.

Kiedy Ty się dowiedziałaś o istnieniu osób homoseksualnych?

Dla mnie samej wymowne jest to, że jako dziecko nie wierzyłam w ich istnienie, tak samo jak nie wierzyłam w istnienie Żydów. Serio, myślałam, że to takie mity. Ciekawe, jak o nich wokół mówiono – albo nie mówiono – że nabrałam takiego przekonania. Warto sobie uświadomić, w jaki sposób kondycja osób LGBT ewoluowała w przeciągu ostatnich dwudziestu lat, to epokowa zmiana, ogromna praca i odwaga wielu osób w walce o swoją normalność. Także praca wykonana w języku – żeby zrobić im w nim miejsce, by nie musiały już siebie przemilczać albo się tłumaczyć.

À propos funkcjonowania w jakimś „zawsze”, to przejmuje mnie podejmowana cyklicznie przez rząd próba upchnięcia osób nienormatywnych z powrotem w szafach. To jest przecież już niemożliwe, sama ta próba jest rażąco absurdalna... One się już tam nie zmieszczą.

Do szafy próbuje się wepchnąć każdego człowieka żyjącego inaczej.

W tym osoby, które nie mogą czy nie chcą założyć rodziny, produkować nowych Polaków. Wstrząsające są te prymitywne inżynierie społeczne i obyczajowe. Okropną rolę odgrywa w nich też Kościół, ciągnący to w wymiary religijne, eschatologiczne. Ale też rozbudzający w ludziach poczucie zagrożenia, pielęgnujący zamknięte konserwatywne postawy względem odmieńców, idee „leczenia” ich.

W rodzinie, w towarzystwie zawsze była osoba odmienna.

Osoba pałętająca się po obrzeżach schematu prawidłowej rodziny z dwójką dzieci: chłopczyk i dziewczynka. Kobiety, które, jak to się wymownie nazywało: „nie ułożyły sobie życia”, nie stworzyły rodziny w powszechnie obowiązującym modelu. I mężczyzna, „któremu żadna się nie spodobała”. Stare panny i starzy kawalerowie. Ich status sprowadzający się do przybocznych i dochodzących również wynikał z zupełnie odmiennej niż współczesna ekonomii życia codziennego. Ścisłych gospodarczych zależności, współpracy: kobieta pierze, organizuje jedzenie, mężczyzna zarabia pieniądze, a potem czyta gazetę. Osobom „niezrzeszonym” trudno było się uniezależnić, musiały orbitować przy rodzinie, jakimś gospodarstwie domowym.

Skazane na półżycie?

Piastowanie dzieci innych ludzi, popłakiwanie po kątach, obmowę. Otaczał je – to pamiętam jeszcze ze swojego dzieciństwa – nimb pewnego politowania i niespełnienia: „nie udało mu się”, „nie trafiła na odpowiedniego mężczyznę”.

Taka osoba budziła też śmiech, bo w domyśle nie uprawia seksu – na pewno przez to jest nerwowa i nadmierna emocjonalnie, popada w śmieszność, samotnicze zwyczaje i obsesje. Nigdy się nie dowiemy, ilu ludzi homoseksualnych czy niebinarnych trafiało na margines pt. „Nie może sobie ułożyć życia”, a ilu, wbrew własnej prawdzie, wpasowywało się w obowiązujący schemat, zakładało jakąś rodzinę.

Stąd tyle nieszczęśliwych istnień?

Nieszczęście jest niebezpieczną kondycją. Osoba nieszczęśliwa śmierdzi krwią i nieświadomie budzi agresję innych, prowokuje do przemocy. To, co jest w Polsce teraz –nabuzowanie gniewem, przemocą, polaryzacja i eskalujący konflikt, którym życie społeczne jest tak mocno podszyte – wynika z newralgicznego, przełomowego momentu. Te różne próby wzięcia pod but kobiet i osób nieheteroseksualnych wywołały wielki gniew, wielkie „dość” – ludzie masowo mówią i dają ekspresję rzeczom latami zamiatanym pod dywan i chowanym w szafach, trzymanym tam pod ciśnieniem.

To zbiorowe zdzieranie masek, nagłe uwolnienie emocji, bólu, sekretów, z jednej strony powoduje eksplozję, z drugiej jest wyzwoleńcze i ozdrowieńcze, z trzeciej – okropnie bolesne. Równolegle doszło do uwolnienia dyskusji o chorobach psychicznych – o cierpieniu.

W Twoim domu też nie mówiło się o emocjach?

To było ogólne zjawisko. Cierpienie i zaburzenia psychiczne były skrzętnie unikane jako temat, były piętnujące. Na pewno dokładał się tu też Kościół, żywo obecny w kształtowaniu mentalności, przedstawiający zestaw uczuć, które powinno się mieć – np. miłość do rodziców, wraz z pulą tych zakazanych – np. niechęć do nich. Plus zobowiązania w ramach płci: kobieta kocha dziecko, bo tak ma. Prawdziwy mężczyzna nigdy nie płacze. Listy emocji dopuszczalnych i takich, które nie miały nigdy prawa się pojawić.

Dopuszczalne to jeszcze jakie?

Prawidłowa jest radość w dzień urodzin, a smutek już nie bardzo. Szczęście z urodzenia dziecka – rozpacz i przerażenie może czuć chyba tylko jakiś potwór. Chłopcy czują odwagę i ekscytację wyzwaniem, dziewczynki – skromność, cichość serca, pragnienie opieki. Ja jestem jeszcze wzięta z zapotrzebowania na grzeczne, dobrze uczące się dziewczynki – ciche, karne, czujące właściwe uczucia.

Ale chłopcy też mieli ciężko, bo mężczyzn obowiązywał całkowity zakaz uczuć, nakaz tłumienia ich w sobie. Na przykład: mój tata wszystkie bolesne emocje przerabiał na wściekłość. Czy można się temu jakoś szczególnie dziwić? To chałupnicze metody radzenia sobie z bólem życia, nikt z naszych rodziców nie chodził na terapię. Ale może moje pokolenie – które próbuje się ze swoimi uczuciami konfrontować w asyście psychoterapeutów – właśnie wyraziście widzi zegarową bombę cierpienia, która tykała w naszych rodzicach.

No to jakie jest pokolenie naszych córek urodzonych w latach 2000?

Trafiły do świata zupełnie zmienionego, niepodobnego do naszego. Świata 24h podłączonego za pomocą wszelkich możliwych urządzeń do internetu, właściwie z nim tożsamego: rozszczelnionego, nieogarnialnego przestrzennie i społecznie. Te dzieciaki mają teraz w pozytywnym sensie dostęp do wszystkiego i żyją bez granic. Ale to ma też mroczną stronę, bo zło, z którym się spotykają, też nie ma granic. Nie rozgrywa się w obejmowalnej myślą jednostce przestrzennej, jaką jest osiedle, szkoła, miasto, czy czasowej: godzina lub tydzień. Jeżeli przydarza się im zło, to ono im się przydarza w nieograniczony niczym sposób. Jeśli ktoś ich nagra, kiedy dłubią w nosie – a celowo podaję tu taki głupi przykład – to nie będzie się z tego śmiała cała klasa przez tydzień, tylko cały świat, wszędzie i na zawsze. Mówię o ich poczuciu bezpieczeństwa, o możliwości ochronienia ich przed złem – i że to nie jest już tak proste, jak nasze „nie wracaj do domu po ciemku”.

Poza tym wraz z tym bezprecedensowym otwarciem się świata – idzie jego przyspieszone zamknięcie. Kończy się powietrze, woda, topnieją lodowce, wybuchają epidemie. Oni widzą, jak dorośli tracą grunt pod nogami, załamują się. Rozmawianie z mamą o uczuciach nie wystarcza, kiedy te uczucia są tak trudne.

Przecież sama mama tych uczuć nie rozumie.

Trudno pogodzić się z tym, że świat się tak szybko zmienia, że nie możesz być dla swojego dziecka autorytetem albo choćby doradcą. I bywa, że nie możesz być wsparciem. Bolesna jest myśl, że być może dziecko ma do dyspozycji tylko siebie: własną wyporność na cierpienie, inteligencję, otwartość, wytrzymałość.

Co daje wytchnienie?

Lubię tworzyć. Praca wykonywana nad rozumieniem – nie zawsze przecież kończąca się zrozumieniem świata – daje mi poczucie uczestnictwa. Poza tym to chyba na różne sposoby przeżywana przyroda. Mam tam wentyl bezpieczeństwa. Kontemplując las, góry czy morze, odzyskuję wolę do życia.

Dlaczego właśnie tam?

Bo tam nie obowiązują destrukcyjne tempa, pazerna intensywność rzeczywistości miejskiej. Znajduję ukojenie w tym, że las to miejsce bez sensu. A raczej z sensem tak głębokim i twardym, że aż niewidzialnym, niedostrzegalnym. Las sobie po prostu jest, niczego nie potrzebuje, trwając, podlegając cyklom, niczemu nie służąc, na nic nie pracując, istniejąc w sprzężeniu i jedności z pogodą, z kosmosem. To jest coś, co ja tam ćpam, to jest coś, czemu się oddaję i co mnie przenika, co karmi.

Co jeszcze karmi?

W ostatnim czasie chyba dużo czerpię z ludzi, z kontemplowania ich obecności, złożoności, tajemnicy. Może przymusowe pandemiczne odosobnienia stworzyły we mnie taki głód, pragnienie bycia z innymi. Kiedyś miałam rzeczowe taksujące i powierzchowne spojrzenie „lubię – nie lubię”, a teraz na pewno patrzę głębiej, kontempluję ludzkie piękno, to świadome i to nieświadome. Cenię taką formę współbycia, jakim jest pogłębiona rozmowa. Próba pokazania się drugiemu prawdziwą, docenienie tego, że ktoś próbuje być prawdziwy względem mnie. Zapamiętanie się w kimś, przyglądanie się komuś, pozwolenie sobie na czułe spojrzenie i idącą za tym bezbronność.

To czułe spojrzenie przyszło z czasem?

Było w bonusie do pewnej puli cierpienia, które odrobiłam. Teraz czuję, że ludzie to nie są ubrania, maski i wizerunki, tylko różne ciężary, cierpienia, niemożności, których własny zestaw każdy dźwiga. Zrozumienie tego przyniosło mi cząstkę ulgi. ©

DOROTA MASŁOWSKA (ur. 1983) jest pisarką i autorką sztuk teatralnych. Zadebiutowała w 2002 r. powieścią „Wojna polsko-ruska pod flagą biało-
-czerwoną”, wydany dwa lata później ­„Paw królowej” przyniósł jej Nagrodę Nike. Nakładem Wydawnictwa Literackiego ukazała się właśnie jej sztuka „Bowie w Warszawie”. Felietonistka ­„Tygodnika Powszechnego”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarka i autorka sztuk teatralnych, od września 2020 r. felietonistka „Tygodnika Powszechnego”. Zadebiutowała w 2002 r. powieścią „Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną” (Paszport „Polityki”), a wydany cztery lata później „Paw królowej” przyniósł jej… więcej
Dziennikarka działów Kultura i Reportaż. Biografka Jerzego Pilcha, Danuty Szaflarskiej, Jerzego Vetulaniego. Autorka m.in. rozmowy rzeki z Wojciechem Mannem „Głos” i wyboru rozmów z ludźmi kultury „Blisko, bliżej”. W maju 2023 r. ukazała się jej książka „Kora… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 7/2022