Laboratorium Auschwitz

To nie jest kolejne świadectwo obozowe, ale coś znacznie poważniejszego: próba analizy tego, co się przydarzyło autorowi, więźniowi numer 174517, w obozie Auschwitz. I nam wszystkim jako jego historycznym spadkobiercom.

06.12.2007

Czyta się kilka minut

1.

Przypadek? Ślepy traf? Wszystko mogło być przecież inaczej. Książka "Pogrążeni i ocaleni" zaczyna się tak naprawdę w grudniu roku 1943. Po upadku Mussoliniego Niemcy zajmują północne tereny Włoch. Grupy partyzanckie organizują opór. W jednej z nich, walczącej w Dolinie Aosty, znajduje się Primo Levi. Wpadają w zasadzkę. Levi pochodzi z mieszczańskiej, zasymilowanej żydowskiej rodziny z Piemontu. Ma fałszywe papiery, przyznaje się jednak do swojego żydostwa. W rozmowie z Ferdinando Camonem powie: "Tak, to ja chciałem, żeby rozpoznawano mnie jako Żyda. Pewne decyzje rzadko zapadają wedle zasad czystej logiki". Był Piemontczykiem z krwi i kości, ale teraz zmienia tożsamość.

Osobliwy ten wybór ma w tle osobistą dumę, groźbę rozstrzelania, ale i realną obietnicę: mamiono go zapewnieniem, że dostanie się do włoskiego obozu, gdzie doczeka końca wojny. Później kostki domina idą w ruch. Zostaje najpierw osadzony w obozie Fossoli di Carpi, a następnie 22 lutego 1944 roku wysłany transportem do Auschwitz. Ma lat 24. Jako chemik z wykształcenia dostaje przydział do Auschwitz III - Monowitz. Pracuje w laboratorium w fabryce gumy. W styczniu 1945 r. obóz wyzwalają Rosjanie. Z 649 Żydów przybyłych w transporcie ocaleje 32. Wśród nich jest Levi.

Pierwsza książka Leviego opowiadająca o jego przeżyciach obozowych: "Czy to jest człowiek" ("Se questo ? un uomo") zostaje wydana w roku 1947, ale nie znajduje czytelników. Niewielu chciało słuchać, a z tych, co słuchali, niewielu chciało uwierzyć. Dopiero po jedenastu latach wydawnictwo Einaudi decyduje się na wznowienie. Książka staje się jednym z najważniejszych świadectw mówiących o Zagładzie. Levi wyda później jeszcze między innymi: "La tregua" ("Rozejm"), "Il sistema periodico" ("Układ okresowy pierwiastków") czy "Lilit e altri racconti" ("Lilit i inne opowiadania"). Przez kilkadziesiąt lat pracuje w branży chemicznej, jest cenionym autorytetem w swojej specjalności.

Ginie w roku 1987 w niejasnych okolicznościach: znaleziono go martwego na dziedzińcu jego turyńskiego domu. Samobójstwo? Nieszczęśliwy wypadek? Parę dni po jego śmierci Camon otrzymuje pisany ręką Leviego list, pełen planów na przyszłość i oczekiwań: "Ten list pozostawił we mnie przekonanie, że śmierć jego nadawcy była przypadkowa, a jeśli nawet intencjonalna, to nie wynikała ani z żadnych założeń, ani nie mieściła się w żadnym programie, chyba że też całkiem przypadkowym".

2.

Rok wcześniej ukazuje się summa i testament Leviego: "Pogrążeni i ocaleni". To nie jest kolejne świadectwo obozowe. To coś znacznie poważniejszego: próba pisanej sine ira analizy tego, co się przydarzyło Leviemu, więźniowi numer 174517, w obozie Auschwitz. Ale także nam wszystkim jako jego historycznym spadkobiercom. Pisał: "Chciałbym, żeby ta książka przyczyniła się do lepszego zrozumienia pewnych aspektów obozu, które ciągle jeszcze wydają się niejasne. (...) Ile z tego świata obozów koncentracyjnych przepadło i nigdy już nie pojawi się powtórnie (...)? I z kolei ile z niego powróciło lub właśnie powraca? Co może uczynić każdy z nas, by z tego naszego świata pełnego zagrożeń przynajmniej tamto straszliwe zagrożenie zostało na trwałe usunięte?".

Książka zachowuje cechy szczególne poetyki Leviego: ściszony, łagodny wręcz głos, spokój, precyzję sformułowań, skupienie na detalu. I pozorny obiektywizm. Pozorny, bo spod pozbawionej ozdobników narracji przebijają emocje i czytelne tablice wartości. Nigdy nie wydobywają się na plan pierwszy, choć są organizującym spoiwem tekstu. Rację miał Camon mówiąc, że Levi nie chciał krzyczeć, chciał czegoś o wiele więcej: wywoływać krzyk.

W tytule pobrzmiewają frazy z dantejskiego Piekła, choć tam i sommersi to rzeczywiście strąceni na dno, ale też potępieni, a i salvati zdają się być bliżsi zbawienia niż tylko ocalenia. To również literalne powtórzenie tytułu dziewiątego rozdziału "Czy to jest człowiek". Bo też obydwa teksty to dwa skrzydła dyptyku o tej samej tematyce: Ecce homo.

Ostatnia książka Leviego to bardziej dzieło analityka niż kronikarza. Narrację przenika nade wszystko pasja poznawcza. Autor wspomina w pewnym miejscu, że rzeczywistość obozowa, tak jak ją tu rozumie, to dla niego osobliwe laboratorium, a zaludniające go persony to swego rodzaju "próbki", które poddaje badaniu. Nie ma w tych stwierdzeniach nic z pogardy dla ludzi. To raczej trafne przybliżenie strategii pisarskiej: wszystkiemu się przyglądać uważnie, niczego nie pomijać, ważyć, analizować, wyciągać wnioski. Levi nie wydaje wyroków, nie piętnuje, nie skarży się, ale stara się zrozumieć reguły gry rzeczywistości gwałcącej przyzwyczajenia rozumu. Opisuje przecież wydarzenie wyjątkowe w dziejach: niewyobrażalne i niewyobrażalnie realne. Każdy z ośmiu rozdziałów to analiza osobnego mikroproblemu: m.in. obozowych zależności, pamięci, wstydu, języka, niemieckiej winy.

3.

Zacznijmy od kwestii poznawczych. Dokładniej: od siły stereotypów. W rozdziale temu poświęconym analizuje Levi zapory poznawcze uniemożliwiające nam zrozumienie fenomenu Auschwitz. Jak uczynić zrozumiałym to, co wypada poza granice wyobrażenia? Jak zmierzyć się z pytaniami zadawanymi przez tych, którzy nie byli uczestnikami obozowego piekła?

O pozornych analogiach pomagających nam oswoić rzeczywistość obozu pisał już Levi w "Czy to jest człowiek". Zwracał uwagę, że najprostsze słowa - "głód", "zmęczenie", "strach", "ból" - znaczyły coś radykalnie innego w lagrze i na wolności. Głód, który odczuwamy z powodu niezjedzenia obiadu, to nie jest głód uwięzionego, dla którego jest on zasadą istnienia. By unieść obozową rzeczywistość, trzeba by skonstruować nowy słownik (Levi nie był zresztą jedynym, który tak twierdził). "Gdyby lagry potrwały dłużej, narodziłoby się nowe surowe słownictwo: potrzeba takiego języka, by móc wyjaśnić, co to znaczy ciężko pracować cały dzień na wietrze i mrozie, mając na sobie jedynie koszulę, kalesony, bluzę i spodnie z płótna, a wewnątrz czując osłabienie i głód, i świadomość nadchodzącego końca".

Jak trudno przebić nam się do świata obozu, najlepiej pokazuje pytanie często zadawane Leviemu w trakcie spotkań i dyskusji: "dlaczego nie uciekliście, dlaczego nie wznieciliście buntu?". Podkreśla on, że już samo pytanie wskazuje na bezmiar nieporozumień, braku wyobraźni, a przed wszystkim uleganie poznawczym schematom. Z wyrozumiałością tłumaczy, że sytuacja więźnia Auschwitz słabo przypominała sytuację "Zbiega z Alcatraz" z filmu Boormana. W filmie mamy silnego, zdecydowanego na wszystko człowieka, którego jedynym zajęciem w zamknięciu jest snucie ekscytującej wizji ucieczki. W obozie - ogolonego na łyso, w nędznym ubraniu, głodnego, skrajnie wycieńczonego, upodlonego, zrozpaczonego więźnia.

Levi podkreśla przy tym, że sytuacja Żydów była szczególna. Jeśli nawet założyć, że ucieczka jakimś cudem mogła się powieść, to ich położenie nie stawało się ani na jotę lepsze. "Dokąd mogli pójść? Kogo prosić, żeby ich ukrył? Nie należeli już do świata, byli mężczyznami i kobietami znikąd. Nie mieli ani ojczyzny (pozbawieni swego pierwotnego obywatelstwa), ani domów, które już przekazano ludności posiadającej pełne prawa. Poza niewieloma wyjątkami nie mieli już rodzin, a jeśli żył gdzieś jakiś ich krewny, nie wiedzieli, gdzie go szukać ani jak do niego napisać, by nie naprowadzić policji na jego ślad".

Levi wspomina spotkanie w pewnej szkole i ożywioną dyskusję z rozgarniętym nad wyraz piątoklasistą. Na sakramentalne pytanie, dlaczego nie uciekł, Levi opowiedział o elementarnych powodach. Chłopak nie był przekonany. Poprosił o rozrysowanie planu obozu i po uważnej analizie wyłożył spokojnie: "Tutaj w nocy należało zarżnąć nożem strażnika, potem przebrać się w jego mundur i natychmiast pobiec na dół do centrali elektrycznej, żeby wyłączyć prąd; dzięki temu wygasłyby wszystkie reflektory, a pokonanie ogrodzenia z drutu kolczastego pod napięciem przestałoby być problemem". Na koniec dodał z powagą: "Gdyby panu przytrafiło się coś takiego po raz drugi, proszę zrobić, jak powiedziałem, a zobaczy pan, że ucieczka się uda".

Czytamy te słowa, mimowolnie się uśmiechając, ale czy naprawdę nikt dzisiaj by się w tych fachowych zaleceniach chłopca nie rozpoznał? I czy wszyscy jednomyślnie zgodziliby się, że ze zdania "gdyby panu przytrafiło się coś takiego po raz drugi" wieje prawdziwą grozą?

4.

Jednym z najwyrazistszych rozdziałów, ujawniających wprost poglądy Leviego, jest jego polemika z Jeanem Amérym, również jak on Żydem, również jak on więźniem Auschwitz (także Buchenwaldu i Bergen-

-Belsen). Améry, austriacki pisarz i filozof, nazywał się kiedyś Hans Mayer. Ale w roku 1938, po Anschlussie, porzuca swój kraj i emigruje do Belgii, gdzie działa w ruchu oporu. Porzuca też swoje dawne wcielenie, zresztą walka o tożsamość będzie jego nieustającym kłopotem. Przyjmuje nowe nazwisko, które jest anagramem poprzedniego. Jego wybitna książka "Poza winą i karą. Próby przełamania podjęte przez złamanego" (wydana u nas niedawno przez wydawnictwo Homini) jest - podobnie jak książka Leviego - nie tylko zapisem jednostkowego świadectwa, ale i przejmującym studium egzystencji ofiary. W czym więc różnice?

Zestawienie Leviego i Améry'ego pokazuje, jak różne mogą być wizje tej samej obozowej rzeczywistości. Obaj przebywali w Auschwitz-Monowitz, ale gdy Améry utrzymuje, że dobrze przypomina sobie Leviego, że mieszkali nawet w jednym baraku, to Levi odrzuca tę relację jako niezgodną z rzeczywistością. Różnice są jednak poważniejsze. Améry'ego jako "intelektualistę" (Levi pokazuje zawężenie tego pojęcia) upokarzała praca fizyczna, Leviego też, ale w znacznie mniejszym stopniu. Améry cierpiał nieomal fizycznie, słysząc w obozie niemiecki, w którym nie rozpoznawał już swojego języka, przemienionego w barbarzyński żargon. Więźniowie obcojęzyczni, jak Levi, sprowadzeni do kondycji głuchoniemych, całkiem inaczej odbierali obozową niemczyznę. Jak trafnie pisze Levi: "Cudzoziemiec był deportowanym więźniem, Améry - cudzoziemcem we własnej ojczyźnie".

Najpoważniejsza różnica dotyczy czego innego: aktywizm i nieprzejednana postawa Améry'ego kłóciła się z wyglądającą na bierną, wyrzekającą się przemocy postawą Leviego. Améry nazwał kiedyś Leviego "człowiekiem wybaczającym" i to określenie stało się osią polemiki. Levi tłumaczy, że nigdy nie uważał go ani za naganę, ani za pochwałę, ale po prostu: za nieścisłość. Utrzymuje, że nigdy nie wybaczył żadnemu ze swoich wrogów, jak i ich późniejszym naśladowcom z Wietnamu, Chile czy Kambodży. Że próba rozumienia niekoniecznie musi być zrównana z gestem wybaczenia. Owszem, był niechętny wydawaniu kategorycznych ocen moralnych wobec niektórych zachowań więźniów. Ale zawsze dodawał, że położenie prześladowanego nie musi koniecznie świadczyć o braku winy. Podkreślał przy tym, że "największa wina spoczywa na systemie, na samej strukturze państwa totalitarnego". Mylenie zbrodniarzy z ich ofiarami uznawał za skazę moralną albo mroczną oznakę wspólnictwa.

Levi przekonuje, że swój w znacznej mierze poznawczy, nie wyniosły i nie sędziowski stosunek do świata obozów zawdzięcza prawdopodobnie profesji chemika. Każde ludzkie doświadczenie miało dla niego jakieś znaczenie i warte było analizy: "obóz był uniwersytetem: uczył rozglądać się wokół siebie i wyczuwać w ludziach ich miarę".

To wyraźnie odróżnia go od Améry'ego: "Z jego pism przebijają odmienne zainteresowania - pasja polityka walczącego z chorobą, która objęła całą Europę i zagrażała (a i dziś zagraża) światu; mówi w nich filozof Ducha, a ten w Auschwitz był nieobecny, przemawia człowiek światły, poniżony człowiek, któremu siły historii odebrały ojczyznę i tożsamość. Toteż istotnie Améry wciąż kierował wzrok ku górze i rzadko zatrzymywał go na pospolitych więźniach obozu i na ich typowej odmianie, jaką stanowił »muzułman«, człowiek skrajnie wyczerpany, w którym intelekt zamiera". To fundamentalne twierdzenie. Bo dla Leviego na miano świadka w pełnym znaczeniu słowa zasługują ci, co znaleźli się najniżej w hierarchii obozowej, dotknęli dna. O nich dopiero można powiedzieć, że są prawdziwymi martyroi, świadkami i męczennikami.

Améry w efektownym porównaniu stwierdzał, że śmierć w Auchwitz nie ma nic wspólnego ze śmiercią w Wenecji, podkreślając w ten sposób brutalną, śmierdzącą grozę pierwszej i uwzniośloną literackość drugiej. Twierdził, że w obozie nie myślało się o tym, czy się umrze, ale jak się umrze. Levi powiada, że nigdy nie miał czasu na rozmyślanie o śmierci, interesowało go raczej, jak zdobyć kawałek chleba czy uniknąć wyczerpującej pracy. I trudno nie dostrzec w tym subtelnej ironii skierowanej wobec mieszkającego w świecie idei Améry'ego. Tak przynajmniej postrzegał go Levi.

Tony Judt charakteryzując pisarzy Zagłady pisał, że cechą pisarstwa Améry'ego jest mściwość i gniew, podczas gdy narracje Leviego mają coś, co nazwać można "czwartym wymiarem". Tak czy inaczej, przy różnicach poglądów i drastycznej różnicy w stylu (spokój Leviego staje się jeszcze wyrazistszy przy jadowitych diatrybach Améry'ego), "Poza winą i karą" trzeba mieć na półce obok "Pogrążonych i ocalonych". Różnice między nimi nie unieważniają miejsc wspólnych, a te wydają się istotniejsze.

5.

Z poznawczego punktu widzenia najważniejszym rozdziałem "Pogrążonych i ocalonych" wydaje się "Szara strefa". Pokazuje tam Levi na kilku instruktywnych przykładach, jak mylące są jednoznaczne podziały na ludzi dobrych i złych, jak czarno-biały schemat uniemożliwia zobaczenie rzeczywistości w jej złożoności i wielowymiarowości.

Nowo przybyły więzień - stwierdza Levi - spodziewał się odnaleźć w świecie zapewne straszliwym, ale zrozumiałym, z czytelnym podziałem ról na katów i ich ofiary. Rzeczywistość obozowa jawnie temu zaprzeczała. Układ nie był dwudzielny, istniała strefa pośrednia, pełna ludzi w ten czy inny sposób uprzywilejowanych, pomocników katów. Bez tego cała konstrukcja nie mogłaby dobrze funkcjonować. Postać kapo to tylko jedna z figur tej niejednoznaczności.

Przypadkiem skrajnym były w Auschwitz i w innych obozach zagłady Sonderkommanda pracujące przy krematoriach. Jak pisze Levi, pomysł stworzenia tych oddziałów, do których wybierano głównie Żydów, był najbardziej demoniczną zbrodnią narodowego socjalizmu. Demoniczną dlatego, bo za ich pośrednictwem starano się przerzucić odpowiedzialność na innych, ściślej: ze zbrodniarzy na same ofiary. I to w taki sposób, by nie zostawić im świadomości, że są niewinne. Levi pisze o sławnym meczu piłki nożnej rozegranym między reprezentacją SS a reprezentacją Oddziału Specjalnego. To było jak połączenie więzią wspólnictwa w zbrodni. "Nie jest rzeczą łatwą ani pocieszającą sondować tę otchłań zła, uważam jednak, że trzeba to robić, gdyż czyny, których można się dopuścić wczoraj, mogą również zostać popełnione jutro, kiedy dotyczyć to będzie i nas, i naszych dzieci".

Przypomina też, jak to ludzie z Sonderkommanda znaleźli pewnego razu żywą dziewczynę na posadzce krematorium i przechowali ją, ogrzali, pozwolili żyć: "ci niewolnicy, zezwierzęceni, zamroczeni alkoholem i codziennym mordem, nagle się przeobrazili". I dodaje: "Takie wydarzenia zdumiewają, ponieważ kontrastują z obrazem, który nosimy w sobie, ukazującym nam człowieka konsekwentnego, spójnego, monolitycznego - tymczasem nie powinny zdumiewać, bo człowiek nie jest monolitem. Litość i brutalność mogą współistnieć w tej samej jednostce jednocześnie, w tej samej chwili, choć jest to sprzeczne z wszelką logiką; skądinąd sama litość także wymyka się logice".

Inny przykład, który Levi bierze pod analityczny mikroskop, to dwuznaczna postać Chaima Rumkowskiego, sławnego króla łódzkiego getta. Pokazuje go w całej złożoności: jako dobroczyńcę i wspólnika prześladowców, jako człowieka chorego na władzę, nieprzytomnie próżnego, ale i ofiarę niemieckiego ludobójstwa. Historia Rumkowskiego powtarza historię obozowych kapo i innych funkcyjnych. Tych, którzy służą systemowi, udając, że nie widzą jego przewinień. Tych, którzy zawsze znajdą usprawiedliwienie dla swojego zachowania twierdząc, że gdyby oni nie podjęli powierzonego im zadania, z pewnością podjąłby je ktoś inny, może gorszy.

Najciekawsza jest konkluzja Leviego, który czyta ten przypadek nie tylko w odniesieniu historycznym. Posłuchajmy: "Wszystko to jednak nie wystarcza, żeby wyjaśnić, na czym polega aktualność tej historii. Bo może jej sens jest szerszy, może w Rumkowskim przeglądamy się jak w lustrze my wszyscy, może jego dwuznaczność jest zakorzeniona w nas, istotach ulepionych z gliny, ale i ukształtowanych z ducha, może jego gorączka jest gorączką trawiącą naszą cywilizację zachodnią, która »zstępuje do piekieł przy dźwięku trąb i bębnów«, a jego żałosne zamiłowanie do blichtru - wypaczonym obrazem naszych symbolicznych oznak prestiżu społecznego".

6.

W swoich analizach Levi wciąż stara się przerzucać mosty między mrocznym kiedyś a wychylonym w przyszłość teraz. I choć jego narracja pozbawiona jest taniego moralizowania, nietrudno pojąć, że impuls prowadzący do powiązania obydwu planów czasowych ma mocny wymiar etyczny. Ostatecznie Levi mówi nam parę prawd prostych.

Po pierwsze: Auschwitz wciąż tkwi w nas jako upiorna, ale realna możliwość. Skoro raz udało się to zrobić, to znaczy, że gdy zajdą stosowne okoliczności, będziemy umieli zrobić to raz jeszcze. Że jesteśmy do tego zdolni, choć nie są to zdolności, którymi chcielibyśmy się szczególnie chwalić. Levi - podobnie jak Imre Kertész, inny wielki pisarz Zagłady - pisze rzeczy nieznośne. I to w sensie literalnym: nie do zniesienia, niedające się znieść. Nie można się nieustannie wpatrywać w czarny punkt i nie zwariować. Ale umieszczając go poza horyzontem naszego myślenia, eksterioryzując go w dawno minioną przeszłość, zakłamujemy wiedzę o nas samych.

Po drugie: Levi, podobnie jak Kertész, pokazuje dowodnie, że antropologia obozowa nie ma nic wspólnego z optymistycznymi projektami wieku świateł. Że człowieka trzeba pomyśleć na nowo. Nic, co ludzkie, nie jest nam obce. Ale ta formuła czytana z perspektywy obozowych doświadczeń staje się perwersyjnym odwróceniem dumnego emblematu nowożytnego humanizmu. Po Auschwitz wiemy już, że normalność od bestialstwa dzieli papierowa ściana. Że przed przedzierzgnięciem się przyzwoitego człowieka w potwora - w sprzyjających tej przemianie warunkach - nie chroni ani tradycja, ani kulturowe nawyki, ani rozum, ani wiara religijna. Nic.

Po trzecie: ocaleni nie są świadkami w ścisłym sensie słowa. Ci bowiem mniej lub bardziej umiejętnie próbowali opowiedzieć swoje losy i losy tych, którzy znaleźli się na samym dnie, starali się mówić o rzeczach widzianych z bliska, ale osobiście niedoświadczonych. Wiarygodnymi świadkami są jedynie ci, których unicestwiono w oświęcimskim piekle: "Kto zszedł na samo dno, kto nie uniknął wzroku Meduzy, ten nie powrócił, by dać świadectwo, albo powrócił niemy. Jednak to tylko oni, muzułmanie, na zawsze pogrążeni, prawdziwi świadkowie, mogliby udzielić wyjaśnień, które miałyby sens ogólny".

Uwagi wstępne Leviego do "Czy to jest człowiek" zamyka osobliwe zdanie, odwrócenie zwyczajowej formuły stosowanej przez autorów powieściowej fikcji: "Nie potrzebuję chyba dodawać, że żaden z faktów nie jest zmyślony". Niby zwykła techniczna uwaga, ale kiedy zmienić punkt widzenia, zabrzmi jak groźne memento. Rzeczywistość, którą przywołuje Levi, stała się częścią naszej historii. I już zawsze będzie się wlokła za nami jak ciężar, którego nie sposób się pozbyć. Pozostanie niezmywalnym stygmatem.

  • Primo Levi, "Pogrążeni i ocaleni", przeł. Stanisław Kasprzysiak, Kraków 2007, Wydawnictwo Literackie;
  • Primo Levi, "Czy to jest człowiek", przeł. Halszka Wiśniowska, przedmowa Israel Gutman, Oświęcim 1996, Państwowe Muzeum w Oświęcimiu oraz Książka i Wiedza;
  • Ferdinando Camon, "Rozmowa z Primo Levim", przeł. Eugeniusz Kabatc, Oświęcim 1997, Państwowe Muzeum w Oświęcimiu.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Antropolog kultury, redaktor kwartalnika "Konteksty", eseista, recenzent muzyczny. Profesor, wykładowca w Instytucie Etnologii i Antropologii Kulturowej UJ. Opublikował: Metamorfozy ciała. Świadectwa i interpretacje (red.), 1999;… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 43/2007

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku (43/2007)