Kwiaty na Łużnikach

Kiedyś Łużniki były zwykłą, zapomnianą, podmoskiewską wioską.

20.08.2013

Czyta się kilka minut

Dziś są symbolem polskiej siły. Nasi sportowcy na tutejszym stadionie miotali różnymi przedmiotami na imponujące odległości, zdobywając medale i mistrzowskie tytuły. Ci, którym nie wyszło, mogli miotać przekleństwa. W Moskwie miotamy kolejny raz. Na początku XVII w. np. miotaliśmy groźne miny, co zapamiętano nam do dziś.

Bilans polskich orłów pod wodzą ministry Muchy nie jest tak imponujący jak na Igrzyskach Olimpijskich w 1980 r., które także odbywały się – w dużej części – na Łużnikach. Zdobyliśmy wówczas 32 medale.

Wówczas zadanie było ułatwione, bo połowa drużyn na igrzyska nie przyjechała, zaś sborna ZSRR w strzelectwie była akurat w Afganistanie.

Trzy złote medale (Malinowski, Kozakiewicz i Kowalczyk) świadczą, że 33 lata temu byliśmy mistrzami w skokach. Żaden rów z wodą nie był dla naszych problemem. Stacjonaty, oksery i triplebarre braliśmy galopem. Fruwaliśmy nad zawieszoną pod niebem poprzeczką i stać nas było jeszcze na gest.

Tylko w płotkach nic nie zdobyliśmy. Przez niedopatrzenie. Pewien wąsaty jegomość w Gdańsku przesadził wówczas płot na własny rachunek i ten skok przeszedł do historii. Medal zdobył potem, w Oslo. Gdyby go wzięto do reprezentacji, losy nie tylko olimpijskiego świata mogłyby potoczyć się inaczej.

W każdym razie dzięki takim skokom stadion nazywa się dziś zwyczajnie, „Łużniki”, i nie nosi już imienia W.I. Lenina. Obiekt postawiono w 1956 r., potem kompleks sportowy rozbudowywano, tak, że na Olimpiadę zajmował już 180 ha. Wygrzebałem „Mały przewodnik po Moskwie” Władimira Czernowa z 1980 r. Stąd wiem, że „dużo zrobili obywatele radzieccy, aby Igrzyska Olimpijskie w Moskwie stały się świętem młodości i sportu, ludzkiego piękna i przyjaźni między narodami całego świata”. Generalnie chodziło więc o miłość – do sportu, ma się rozumieć.

Do Łużników mam stosunek osobisty – uważam je za jedno z bajkowych miejsc w Moskwie. Cichy, wyrwany z rytmu wielkiego miasta zakątek – z trzech stron otoczony przez rzekę. Z wznoszącymi się opodal Worobiowymi Górami i potężnym „pałacem kultury”, czyli Uniwersytetem Łomonosowa.

Jak to w Moskwie, było tu zawsze wiele kontrastów. W latach 90. po wschodniej stronie kompleksu powstało olbrzymie targowisko „Łuża”, gdzie kiełkował kapitalizm. Miejsce niesamowite. Można było tu kupić, czego tylko dusza zapragnie. A szczególną popularnością cieszyli się sprzedawcy faktur. Pracowali w dwóch rozklekotanych samochodach, mieli wszelkie druki i wszelkie pieczęcie, żeby wyprodukować dowolny rachunek na dowolną sumę.

Pieniędzy dorabiali się tu ludzie, których nigdy byśmy o to nie podejrzewali. Mój dobry kolega, dziś szanowany analityk, miał tam budę z odzieżą i dochrapał się nieruchomości. Dochrapał w sensie dosłownym – bo popyt był tak duży, że interes kręcił się sam.

– Skończyłem, gdy pewnego ranka odnalazłem sąsiada ze szczęk z odciętą głową, wprost na śmietniku – opowiadał mi kiedyś.

„Łuża” jest dziś już tylko wspomnieniem. Zresztą rzadko się tam zapuszczałem. Przeważnie zostawałem na cichych alejkach kompleksu sportowego. Spacerowałem tam albo kilometrami jeździłem na rolkach. Kiedy padnięty siadałem na trawie, żeby popatrzeć na rzekę, zawsze słyszałem muzykę.

W czerwcu 1990 r. właśnie na Łużnikach odbył się ostatni koncert Wiktora Coja i grupy rockowej „Kino”. Dwa miesiące później muzyk zginął w katastrofie samochodowej.

Coj to nie jest muzyk, bard, włóczęga. To legenda, która zmienia los rosyjskich pokoleń. Kto nie wierzy, niech idzie na zaułek Kriwoarbcki, gdzie pod pełną graffiti ścianą dzień czy noc, zima czy lato, koczują młodzi ludzie z gitarami.

Coj nie śpiewał, tylko opowiadał o życiu, śmierci i miłości. A ważniejszych spraw nie ma.

Gdy siedzę na „Łużnikach” i patrzę na leniwie płynącą Moskwę, zawsze słyszę jedną i tę samą piosenkę: „To nie jest miłość”. Widzę chłopaka, który patrzy na ukochaną spacerującą z obcym mężczyzną. W nocy wystaje pod jej oknem, żeby spojrzeć, jak ona podlewa kwiaty.

To pewnie podłe uczucie, kiedy wiesz, że niczego zmienić nie można. Że ta historia nie będzie miała szczęśliwego zakończenia. Być może nawet nie to jest najgorsze. Najgorsze pewnie jest odbijanie się od muru racjonalności.

Trudno odmawiać komuś prawa do rozważnych wyborów życiowych, błyskotliwej kariery, przestronnych nieruchomości, życiowej wygody. Kwiaty trzeba podlewać, a rachunki płacić. To jest właśnie mądre i rozsądne.

Ci, którzy tego nie rozumieją, są, jak Coj, włóczęgami. Bo życie, śmierć i miłość są rzeczami najważniejszymi – pod warunkiem, że się o nich śpiewa. Roztropność zaś każe dbać o rośliny pięknie kwitnące na parapecie.

W końcu gitarę trzeba odłożyć i zacząć myśleć rozsądnie. Okno się zamknęło, tam ludzie mieszkają sobie spokojnie. Po co im przeszkadzać? Ciemno i już czas się zbierać.

Tylko że Coj jakoś nigdy nie miał na to ochoty. No, ale on wierzył w miłość.

Nie tylko do sportu, ma się rozumieć.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, felietonista i bloger „Tygodnika Powszechnego” do stycznia 2017 r. W latach 2003-06 był korespondentem „Rzeczpospolitej” w Moskwie. W latach 2006-09 szef działu śledczego „Dziennika”. W „Tygodniku Powszechnym” od lutego 2013 roku, wcześniej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 34/2013