Indiańskie dzieci Marcii

Księżyc, Krogulec, Pies, Ptak, Serce, Tęcza, Woda, Wiatr. Najlepsze, co Brazylia znalazła w dżungli.

22.11.2015

Czyta się kilka minut

Marcia Lot ze swoimi podopiecznymi. Amazonia, 2015 r. / Fot. Archiwum prywatne
Marcia Lot ze swoimi podopiecznymi. Amazonia, 2015 r. / Fot. Archiwum prywatne

Lotnisko w Tabatinga, kolumbijsko-brazylijska granica pośrodku Amazonii. Upał i duchota nie mogą zatrzymać drobnej siwej kobiety, która maszeruje przez terminal z tarczą, sportowym łukiem i flagą Brazylii pod pachą. Przed wejściem czeka ogromny Indianin z tekturową tabliczką.

– Marcia Lot? Ja Indianin. My jechać do wioski – rzuca niskim głosem pojedyncze portugalskie słowa. Marcia trochę się boi. Czy to na pewno on? Dlaczego nie przyjechał autem? Ale ruszają. Rozklekotana motorynka telepie się przez kilkadziesiąt kilometrów w głąb nieznanej kobiecie dżungli.

Tak Marcia zaczyna połów łuczniczych talentów dla Brazylii. Jeśli się uda, za dwa lata wezmą udział w igrzyskach olimpijskich w Rio de Janeiro w 2016 r.
 

Łowczyni talentów
Anderson Costa ma 15 lat, gdy ucieka po raz pierwszy. Wbrew rodzicom bierze sobie za żonę o rok młodszą dziewczynę z tego samego plemienia. Państwo młodzi chronią się przed gniewem bliskich za rzeką. Po paru tygodniach starszyzna akceptuje ślub.

Nie mija pół roku, a Anderson ucieka po raz drugi. Tym razem w towarzystwie kilku chłopców. Przez cztery dni płynie do Manaus, największego miasta stanu Amazonia.

Anderson to dziś jedno z ośmiorga dzieci Marcii. Znalazła je w małych indiańskich społecznościach w środku dżungli. Dzieciństwo spędziły z łukiem w ręku. Polowały na jaszczurki, ryby i ptaki. – Jedna strzała, świst i mają kolację – uśmiecha się 55-letnia łowczyni talentów.

Łowy Marcii przebiegają według określonego scenariusza.

Najpierw wsiada na łódkę, płynie kilka godzin w głąb równikowego lasu. Wysiada. Obserwuje. Rozmawia. Organizuje treningi. W końcu prosi o mikrofon (jeśli jest) i trochę miejsca na minimistrzostwa. Emocje rosną. W zawodach chcą wziąć udział nawet pięciolatkowie. I dziewczyny, które nigdy łuku nie trzymały w ręce. Najlepszym strzelcom Marcia proponuje zajęcia pod okiem profesjonalnego trenera.

Na początku nikt jej nie rozumie. – Często spotykam się z pytaniem: „A co to są igrzyska olimpijskie?” – opowiada Marcia. – Rodzice są nieufni, jedna z matek się nie zgodziła. Powiedziała: „Nie wiem, co chcesz zrobić z moim synem, nie pozwolę ci go zabrać”. Żal, chłopak był świetny. Nic na siłę, ale zwykle udaje mi się je przekonać, że to dla ich dzieci wielka szansa.

Marcia jako nastolatka czterokrotnie była młodzieżową mistrzynią stanu São Paulo w gimnastyce sportowej. Skończyła wychowanie fizyczne ze specjalnością trener choreografii. Dla brazylijskiego komitetu olimpijskiego łowiła talenty m.in. przed olimpiadami w Atlancie i Barcelonie. W pływaniu, gimnastyce i lekkoatletyce.

Napisała też trzy książki o zmianie. – Dzięki temu łatwiej mi do zmiany przekonywać młodych Indian – przyznaje w rozmowie z „Tygodnikiem”.

Mówi o sobie, że jest szalona. I głośno się śmieje. Kipi energią. Gdyby nie siwe włosy, wyglądałaby najwyżej na 40 lat.

Lubi medytować. I pomagać biednym. Dlatego spędziła kilka miesięcy w klasztorach buddyjskich w RPA, Indiach, Tajlandii i Brazylii. Tam, w stanie Minas Gerais, zaczęła ćwiczyć łucznictwo. – W buddyzmie służy ono medytacji, skupieniu. To lekcja duszy, inwersja jogi. Dobrze wystrzelona strzała oznacza, że jesteś bliżej swojego środka – tłumaczy Marcia Lot.

Dzięki temu kilka lat później trafiła do projektu, który daje amazońskim Indianom szansę na sportową karierę.
 

Kandydaci
Projekt „Arqueria Indígena” – autorstwa organizacji pozarządowej Fundação Amazonas Sustentável (FAS) – zrodził się we wrześniu 2012 r. Zakłada poprawę warunków życia Indian m.in. przez wychowanie talentów na miarę olimpijczyków. O współpracę rok temu poprosili Marcię. Zgodziła się, mimo że za swoją pracę nie otrzymała ani grosza. – Jestem sama, nie mam męża ani dzieci. Obliczyłam, że wystarczy mi oszczędności – mówi z uśmiechem. Teraz, od miesiąca, dzięki sponsorom pobiera niewielką pensję.

Przez jej ręce przeszło dwustu łuczników. Do wioski olimpijskiej przywiozła ich dwunastu.
O trenowanie poprosiła Robervala dos Santosa, byłego mistrza Brazylii, dziś najbardziej uznanego szkoleniowca w kraju.

– Oszalałaś? Nie ma mowy. Trenuję dzieci po 10 lat, a ty chcesz, żebym w ciągu roku przygotował ich do olimpiady? Zresztą nigdy nie pracowałem z Indianami – argumentował.

Marcia nie dała za wygraną. – Roberval, proszę, tylko na nich spojrzyj.

Najpierw przyprowadziła mu siedmiu – wybrał pięciu. Potem trzynastu – wybrał jednego. I na końcu jeszcze dwóch. Marcia tańczyła z radości.

– Są niesamowicie zdyscyplinowani, skupieni i silni, bo wychowują się w lesie. Robię z nimi w ciągu tygodnia to, co z innymi dziećmi w trzy miesiące – przyznaje trener.

– Brazylia może wystawić trzech kandydatów. Moim celem jest, by wśród nich znalazł się choć jeden z naszych Indian. Wtedy będę szczęśliwa – ekscytuje się Marcia.
 

Osiem strzał
Nelson, Anderson, Dream, Gustavo, Jardel, Josiel, Guibson. I Graziela, jedyna dziewczyna w grupie.
Mają od 14 do 21 lat. W mieście Manaus nie tylko zamienili tradycyjne łuki na sportowe. Zaczęli też chodzić do normalnej szkoły – w dżungli brali tylko zdalne lekcje przed telewizorem (a to i tak przywilej – większość dzieci w Amazonii do szkoły nie chodzi, nie znają ani słowa po portugalsku). Dumnie noszą mundurki projektu, wspieranego przez Brazylijski Komitet Olimpijski. Do siebie zwracają się używając indiańskich imion: Księżyc, Krogulec, Pies, Ptak, Serce, Tęcza, Woda, Wiatr.

Podczas treningu stoją w rzędzie. W jednej ręce łuk, w drugiej strzały. Pierwszy oddech. „Spokojnie” – trener odzywa się zza pleców. Drugi oddech. „Teraz!”. Osiem strzał wylatuje do celu. Trafiają w serce tarczy. I tak cztery godziny dziennie, przed lub po szkole.

Trener dos Santos wystawił grupę w stanowych mistrzostwach. Wygrał je Jardel.

– Są naprawdę silni, mamy tutaj perełki. Różnica między łukiem indiańskim i sportowym jest ogromna, a oni wszyscy błyskawicznie się dostosowali – mówi szkoleniowiec.
 

Ja też się bałam
Gorzej z miastem. Ryk silników, jaskrawe reklamy, ruchome schody: rozległe Manaus ich przeraża. 14-letnia żona Andersona przyjechała tu na jeden dzień i natychmiast chciała wracać. – Dla mnie tu za głośno – powiedziała Marcii.

Przed Marcią więc kolejne wielkie wyzwanie: dla swoich dzieci musi być nie tylko matką i trenerką, ale również przewodniczką po cywilizacji.

Pewnego dnia zabrała je do kina. Naprawdę szczęki im opadły. Potem wzięła je do centrum handlowego. Dwoje Indian na widok wielkiego budynku oplotło ciało ramionami, skrzyżowało nogi i w tej zamkniętej pozycji stanęło bez ruchu. – Nie wejdziemy – powtarzali i uparcie patrzyli w ziemię.

– Powiedziałam, że albo wchodzimy wszyscy, albo nikt. Jakoś muszę ich zdyscyplinować – Marcia uśmiecha się przepraszająco. – No i zaczął się lament, bo cała szóstka chciała wejść, a ta dwójka absolutnie nie. Poprosiłam strażników, aby ich popilnowali przez pół godziny. Ostrzegłam, że nie można ich dotykać, bo się tego bardzo boją – opowiada.

Po powrocie zastała chłopców w tym samym miejscu. Powiedziała do nich: „W porządku, ja też się bałam dużych budynków, jak byłam w USA”.

Marcia: – Nie jestem tu po to, aby ich do czegoś zmuszać. Muszę uszanować ich strach. Powoli się przełamują. Gdy ostatnio zaproponowałam wyjazd na lotnisko, wszyscy się zdecydowali.

Marcia pokazuje nam film z jednej z amazońskich wiosek. Zwycięzca minimistrzostw trzyma złoty, czekoladowy medal. Dziecko dzieli się marzeniem o przywiezieniu krążka z olimpiady. Do rozmowy włącza się stary szaman. „Wtedy w końcu biały człowiek odda złoto dżungli” – rzuca i odchodzi.
Przez pulpit laptopa Marcii przelatuje samolot linii Lot. Jest przekonana, że któryś z jej krewnych, włoskiego pochodzenia, maczał palce przy zakładaniu polskiej firmy – stąd jej swojsko brzmiące nazwisko. Marzy o tym, aby do wielkiego samolotu wsiedli jej podopieczni.

– Na lotnisku opowiadałam im, jak bardzo kocham samoloty – uśmiecha się łowczyni. – Ich zachwyt mieszał się z przerażeniem. Niektórzy od razu chcieli wejść na pokład. Mam nadzieję, że to zrobią, żeby polecieć do Rio. ©

Rio w kontrataku

Organizatorzy letniej olimpiady w Rio de Janeiro w 2016 r. przekonują, że są na ostatniej prostej. Ale problemy gospodarcze kraju mogą zafundować im jeszcze niejedną niespodziankę. Siatkówka plażowa na słynnej plaży Copacabana. Maraton, którego trasa wiedzie z Sambadromu przez fawele i kultową dzielnicę Lapa. Deklaracje Neymara, że poprowadzi kadrę po olimpijskie złoto. I ceremonia otwarcia, za którą odpowiada m.in. Fernando Meirelles (reżyser „Miasta Boga”)...

Brzmi pięknie? Brazylijczycy wyciągnęli lekcję z piłkarskiego mundialu w 2014 r. i do perfekcji opanowali sztukę kontrataku. Nie na boisku, ale w mediach. „Dlaczego o igrzyskach pisze się tak mało?” – zastanawiał się Eduardo Paes, burmistrz Rio, podczas konferencji prasowej. I odpowiedział sam sobie: „Bo nie ma żadnego skandalu, wszystko będzie na czas”.

To część prawdy. Już teraz wiadomo, że opóźnia się realizacja stadionu do rugby, centrum sportów wodnych i parku rowerowego. Największe problemy organizatorzy mają z kompleksem tenisowym, oznaczonym już jako „obiekt wysokiego ryzyka” – inwestycji przygląda się sąd, bo przekroczono budżet.
Ale Brazylijczycy nauczyli się przecież kontratakować. Gdy dziennikarze wskazują przykłady Aten i Pekinu, w których po zawodach zostały puste stadiony, organizatorzy z Rio zapewniają, że postawili obiekty wielokrotnego użytku. Np. arena do piłki ręcznej, wykonana z prefabrykowanych elementów, zostanie rozebrana i jej elementy trafią do czterech szkół w postaci sal gimnastycznych.

Gdy mieszkańcy Rio zarzucają burmistrzowi zbytnie wydatki, ten wskazuje, że aż pięć z sześciu reali wydanych na imprezę idzie na miejską infrastrukturę. Od kilku lat Rio jest placem budowy: najpierw przed mundialem w 2014 r., teraz przed olimpiadą. Ale to prawda: rozwija się szybko, choć wciąż nie rozwiązano m.in. uciążliwego nawet dla turystów problemu transportu.

I najważniejsze: gdy Amnesty International publikuje wstrząsający raport o przemocy policjantów, a badacze wskazują na duże zanieczyszczenie wody w akwenach, wówczas Rio organizuje pokazowe wycieczki dla dziennikarzy, a uśmiechnięty burmistrz Paes chwali się ukończonym zespołem trzech głównych aren imprezy: Carioca 1, 2 i 3.

Ale zakręty mogą pojawić się w każdej chwili. Brazylia zmaga się z aferą Petrobras – wielkim skandalem korupcyjnym w państwowym koncernie naftowym, w który zamieszani są czołowi politycy. W efekcie gospodarka jest w recesji, wartość reala spadła, a to może spowodować problemy z ukończeniem niektórych inwestycji. Ostatnia prosta, o której mówi burmistrz Paes, to dziesięć trudnych miesięcy dla Rio. Otwarcie już 5 sierpnia przyszłego roku. ©
SZOP, MAJA

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Niezależna reporterka, zakochana w Ameryce Łacińskiej i lesie. Publikuje na łamach m.in. Tygodnika Powszechnego, Przekroju i Wysokich Obcasów. Autorka książki o alternatywnych szkołach w Polsce "Szkoły, do których chce się chodzić" (2021). Autorka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 48/2015