Kto zamącił w brudnej wodzie

Handel bronią i sprzętem dla wojska to grząski grunt. Trzeba po nim stąpać ostrożnie. Tymczasem z Polski wkroczyła tam grupa - o nie ustalonej liczebności - pewnych siebie, lecz niezbyt subtelnych osobników. I to w sytuacji, gdy rzecz dotyczyła ładunku dużego kalibru - kontraktu na setki milionów dolarów.

22.02.2004

Czyta się kilka minut

Zwycięstwo w przetargu na wyposażenie irackiej armii traktowano z jednej strony nieomalże na poziomie racji stanu, a z drugiej w kategoriach oczywistej rekompensaty (by nie rzec: zysku) za udział w koalicji, która obaliła Husajna. O fory dla rodzimej oferty zabiegali (tak w Bagdadzie, jak w Waszyngtonie) czołowi polscy politycy i specjalnie umocowani dyplomaci, a rząd dawał gwarancje finansowe. Tymczasem krajowy potentat w tej branży - Przedsiębiorstwo Handlu Zagranicznego Bumar, przegrał przetarg na rzecz konsorcjum Nour USA, złożonego głównie z firm amerykańskich i arabskich. Różnica cen była porażająca: Bumar wycenił usługę na 558 mln dolarów (jak twierdzą jego szefowie, marżę ustalono na poziomie ledwie jednocyfrowym), a Nour na 327 mln dolarów. Niewykluczone jednak, że w trakcie rozpatrywania ofert nie wzięto pod uwagę doświadczenia Bumaru w podobnych przedsięwzięciach, bo ponoć zawieruszyła się część dokumentów. Ponadto Nour, co znamienne, już po zwycięstwie zaczął sondować ceny na objęte kontraktem wyroby - i to w Polsce, a nawet w Bumarze.

Okazało się też, że w orbicie konsorcjum Nour krążyły dwa podmioty o swojsko brzmiących nazwach. Pierwszym była Izba Producentów na Rzecz Obronności Kraju, skupiająca ponad 300 rodzimych wytwórców sprzętu wojskowego i mająca lobbować na ich rzecz. W tym celu miała podpisać z konsorcjum list intencyjny na wypadek, gdyby udało mu się wygrać przetarg. Drugim był słynny dziś Ostrowski Arms - niewielka, bo czteroosobowa (licząc właściciela) firma, powstała na bazie sklepiku z pistoletami w piwnicy warszawskiej Hali Gwardii, ale bez uprawnień do handlu bronią na skalę międzynarodową.

Przypadek Dyzmy czy Bonda?

Hipotezy można snuć różne. Od najprostszej, ale nie najmniej prawdopodobnej, że Andrzej Ostrowski jest współczesnym Nikodemem Dyzmą. Utalentowanym hochsztaplerem, wykorzystującym obyczaje panujące w Polsce na styku polityki i biznesu. Niekoniecznie musi chodzić o tradycyjnie rozumianą korupcję. Kluczowy mógł być brak standardów w kontaktach osób publicznych z sektorem prywatnym oraz rola tzw. dojść politycznych i kontaktów towarzyskich. Jakże wartościowe okazują się wtedy stałe przepustki do parlamentu (wydawane z polecenia przedstawicieli rządzącego ugrupowania), fotografie w towarzystwie VIP-ów (premiera choćby), dedykacje w książkach (prezydenta czy ex-ministra obrony, a dziś prominentnego polityka opozycji) czy też znajomość zamiłowań niektórych wpływowych osobistości np. do, przystającego raczej dorastającym chłopcom, strzelania z rewolwerów i pistoletów (tak było w przypadku ministra stanu u prezydenta Lecha Wałęsy - Mieczysława Wachowskiego). Efektem nie musi być natychmiastowe poparcie przedsięwzięć. Wystarczy wrażenie, że jest się osobą ustosunkowaną w branży i elicie władzy.

Takie wyjaśnienie mogłoby dotyczyć i Ostrowskiego. Jeśli bowiem konsorcjum Nour, czy szerzej administracja amerykańska, sprawdzało jego wiarygodność - a trudno sobie wyobrazić, by tego nie zrobiło - powinno zwrócić się w pierwszej kolejności do Departamentu Kontroli Eksportu w Ministerstwie Gospodarki (to ono wydaje polskim firmom zezwolenia na obrót bronią za granicą). Resortowi urzędnicy mogli potwierdzić tożsamość znanego w środowisku biznesmena, bez sprawdzania jego uprawnień, zakładając, że skoro jest tak często widywany na odpowiednich salonach i w stosownym towarzystwie, musi mieć wymagane pozwolenia. Mogli też przyjąć, że skoro jest tak wpływowy, w razie czego je sobie załatwi.

Gdyby tak było, niekompetencją wykazałaby się nie tylko administracja rządowa, ale i służby specjalne państwa - bo to one mają monitorować takie rekomendacje. Chyba że opinię polskich służb strona amerykańska zlekceważyła. Dowodziłoby to albo radykalnego obniżenia ich pozycji w oczach sojuszników, albo - i to hipoteza druga - przetarg od początku był kamuflażem, a zwycięzcą musiała zostać firma amerykańsko-arabska. Wtedy bez znaczenia byłby też udział Ostrowskiego w Nour USA - zwłaszcza, że, jak się zdaje, możliwości robienia interesów via Izba Producentów na Rzecz Obronności Kraju, są większe.

Ostrowski jednak - to wariant trzeci, najbardziej bodaj popularny - może być człowiekiem “ze wsi", czyli Wojskowych Służb Informacyjnych. Przesłankami są i jego szybka kariera w tej specyficznej oraz bliskiej specsłużbom dziedzinie, i niektóre znajomości (choćby z Mieczysławem Wachowskim, znanym z dobrych kontaktów z WSI). A wreszcie, de facto mowa obrończa, jaką na rzecz Ostrowskiego wygłosił szef WSI, gen. Marek Dukaczewski. Tym bardziej, że była ona oparta na naciąganej interpretacji przepisów o handlu bronią (chyba, że generał nie zna się na dziedzinie, którą m.in. ma śledzić). Jako argument potwierdzający związki Ostrowskiego z WSI można złośliwie podać i to, że wojskowe służby nader szybko wydały oświadczenie zaprzeczające sugestiom o takich kontaktach.

Jeśli Ostrowski byłby człowiekiem WSI, przez którego zamierzały one wpływać na iracki kontrakt na wypadek klęski Bumaru (gdzie zapewne też mają swoich ludzi), zamysł był słuszny, ale wykonanie amatorskie. Aż trudno uwierzyć, że służby mogły nie zadać sobie trudu znalezienia lepiej przygotowanego figuranta bądź załatwienia Ostrowskiemu wymaganych dokumentów. Albo zdecydowała źle rozumiana rutyna, albo Ostrowski miał w WSI za dobre notowania, albo nie doceniono konkurencji. Nie bez powodu mówi się, że przy okazji afery znowu ujawnił się stary konflikt WSI i służb cywilnych (dawniej UOP, dziś Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego), czyli - w slangu - między “wsią" a “Abwehrą". Do myślenia daje i to, że Bumar wciąż rozważa, czy nie podważyć wyniku przetargu.

Ostrowskiego, i to hipoteza czwarta, mogli również - z nadzieją na rewanż - zarekomendować Nourowi konkurenci Bumaru. Też zainteresowani biznesem w Iraku, a mający wpływy w resorcie gospodarki czy specsłużbach.

Przegrał nie tylko Bumar

Każda z tych interpretacji dowodzi słabości polskich służb specjalnych - zwłaszcza WSI - oraz nadzorujących je polityków. Kolejny raz handel bronią opisuje się w Polsce jako aferę, ujawniają się animozje między służbami wojskowymi a cywilami oraz bezradność rządu i parlamentu, jeśli chodzi o kontrolę poczynań specsłużb III RP. W efekcie, zniechęceni wewnętrznymi aferami Amerykanie, mogli zlekceważyć polską ofertę. Zwłaszcza że konkurencja jest ostra, a stawka opłacalna. Warto ustalić, kto kogo, wraz z Ostrowskim, wprowadził w bagno. Cóż, kiedy minister obrony, Jerzy Szmajdziński, sugerował w mediach, że to kwestia drugorzędna, bo najważniejszy jest geszeft.

Chyba że minister jest pewien, że jesteśmy świadkami precyzyjnej operacji, prowadzonej w interesie kraju przez dzielnych i więcej niż błyskotliwych oficerów? Mamy o tej sprawie wciąż niewiele informacji, a i sama materia: styk wielkiej polityki, sporych pieniędzy i służb specjalnych, jest taka, że prócz standardowych scenariuszy oraz najprostszych rozwiązań możliwe są niemal wszystkie. Także chwyty, gry i alianse z pozoru nieprawdopodobne.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 08/2004