Kropka i trzykropek

„Palm Springs”, krotochwilny i sprośny film z serii „co by było, gdyby w nieskończoność dało się wchodzić do tej samej rzeki”, nie jest wcale tak błahy, jak mogłoby się wydawać.

15.02.2021

Czyta się kilka minut

Cristin Milioti jako Sarah i Andy Samberg jako Nyles w filmie „Palm Springs” / JESSICA PEREZ / MATERIAŁY PRASOWE
Cristin Milioti jako Sarah i Andy Samberg jako Nyles w filmie „Palm Springs” / JESSICA PEREZ / MATERIAŁY PRASOWE

Uwięzienie w pętli czasu to ekscytujący chwyt fabularny, choć dla samych uwięzionych doświadczenie raczej męczące. Przekonał się o tym bohater kultowego „Dnia świstaka” Harolda Ramisa, dziewczyna z serialu „Russian Doll”, a już ponad pół wieku temu Ijon Tichy z „Dzienników gwiazdowych” Stanisława Lema (niedawno powstał z tego krótkometrażowy film „Pokój” Krzysztofa Jankowskiego – do obejrzenia w internecie).

O tym, jak łatwo z „dnia świstaka” osunąć się w „dzień świra”, przekonaliśmy się chyba wszyscy podczas wielomiesięcznych lockdownów. Lecz zdarzają się przecież w życiu momenty, kiedy własnoręcznie chcielibyśmy ów czas zapętlić, odtwarzać go na nieustannym powtórzeniu, w duchu faustowskiego „chwilo, trwaj”. Albo przeżywać kolejne jego warianty bez żadnych zobowiązań i ciągów dalszych, jak gdyby – co głosi plakat do filmu „Palm Springs” – jutra miało nie być.

Taką datą, w życiu i na ekranie, bywa dzień weselny. Od niego zaczyna się i na nim kończy film Maksa Barbakowa, aczkolwiek to nie państwo młodzi będą przerabiać ów słoneczny kalifornijski 9 listopada w rozmaitych jego odsłonach. Aż do upadłego i nawet jeszcze dłużej. Dlatego porzućcie wszelką nadzieję ci, którzy po niezależnym debiucie Amerykanina oczekiwalibyście sterylnej komedii romantycznej. Oraz ci, którzy po tym poważnym wstępie spodziewaliby się filmowego eseju na temat względności czasu.

Już pierwsza scena – niby erotyczna, ale jak każda kolejna tego typu w „Palm Springs” będąca swoją własną kompromitacją – ustawia zwariowany ton tego filmu. Młody reżyser od początku dworuje sobie z oczekiwań widza, i tego „naiwnego”, i tego wymagającego. Sarah (Cristin Milioti) i Nyles (Andy Samberg) spotykają się na weselu siostry ­Sarah, acz łatwo przewidzieć, że owe „nitki w pięknym gobelinie”, bo tak określa się w ślubnej przemowie związki międzyludzkie, muszą się wcześniej czy później poplątać lub mocno zmechacić. Zresztą Sarah i Nyles zmechacili się już dawno temu, toteż wyraźnie nie pasują do tej wykwintnej z pozoru imprezy. Za chwilę wszystko wymknie się spod kontroli, choć może to raczej Nyles – w nieprzepisowej hawajskiej koszuli i kąpielówkach – narzuci weselnikom własną, dość osobliwą choreografię. Następnego ranka para głównych bohaterów będzie znów szykować się na wesele, a potem kolejny raz i kolejny.

Każdy nowy rozdział czy podrozdział scenarzysta Andy Siara rozpoczyna gwałtownym przebudzeniem bohaterów, które w konsekwencji nie ma znaczenia jedynie fizycznego. Co prawda na pierwszym planie absurd goni absurd: Nyles w trakcie przyjęcia zostaje zaatakowany przez groźnego łucznika (znany z „Whiplasha” J.K. Simmons), panna młoda tuż przed ślubem przypadkiem wybija sobie przednie zęby, w torcie weselnym zostaje znaleziona bomba, a zakochani pod wpływem grzybków halucynogennych widzą dinozaury.

W tym świecie na niby wszystko traci znaczenie i nawet sens nie ma sensu – chciałoby się zacytować dziwnego Kota z Cheshire. Ale nie jest przypadkiem, że to Nyles, a za nim Sarah po wejściu do tajemniczej groty na pustyni zostają wkręceni w czasoprzestrzenny wir. To im zostaje dana szansa, ażeby za każdym razem, kiedy zapowiada się piękne wesele, wraz z każdym przebudzeniem i nowym-starym rozdaniem mogli zobaczyć odrobinę więcej. I żeby wreszcie czegoś się dowiedzieli o sobie. Jakby z każdym powtórzonym dniem nieznośna lekkość bytu zwielokrotniała się, a zarazem niepostrzeżenie nabierała ciężaru.

Podczas gdy ona od samego początku pragnie wypisać się z tego zapętlonego dnia, on coraz lepiej czuje się w wirtualnej pułapce i uparcie chciałby w niej pozostać. Najlepiej z Sarah i na zawsze. W uproszczeniu rzec można, że ona pragnie razem z nim dotknąć w końcu ziemi, podczas gdy on niczym ognia boi się wspólnego życia w realu. Sam reżyser wydaje się trochę takim Nylesem: śmieszy, tumani, sprawia, że wszytko staje się tutaj „ulotne jak ulotka”, bo każda ważka myśl zostaje przerobiona na zgrywę. Dodajmy: czasami grubą i niesmaczną, jakkolwiek na tym też polega wszeteczny urok tego filmu.

„Palm Springs” swoją paletę barwną czerpie wprost z cukierkowej ikonografii Kalifornii i jednocześnie z otaczającego ją dzikiego pejzażu. Na tle nagich ochrowych skał turkus wody w basenie zdaje się bardziej syntetyczny, stylizacje weselne jeszcze bardziej perfekcyjne, a hedonistyczny model życia bez jutra jeszcze bardziej jaskrawy. Bohaterowie chcieliby uciec także przed dniem wczorajszym. Sarah zaczyna jednak rozumieć, że taki twardy reset nie jest możliwy, tak jak nie da się uciec od zaklętej w skałach głębokiej przeszłości tego miejsca. Bo żeby zacząć całkiem nowy dzień, trzeba najpierw rozliczyć się z poprzednim. Albo przynajmniej z minioną nocą.

Życie w pętli z takiej odpowiedzialności zwalnia – czy wobec kuszących perspektyw uda się bohaterom z niej wysupłać? Warto przeczekać część napisów końcowych, gdyż dopiero w ich trakcie pojawia się ostateczna odpowiedź. Wcześniej trudno jednoznacznie stwierdzić, czy zakończenie przynosi nam rzeczywiście „kropkę z przytupem”, czy jedynie kolejny trzykropek.

Ten krotochwilny i sprośny film nie jest zatem wcale aż tak błahy. Stawką wobec kolorowego życia na niby staje się tutaj życie naprawdę, choć na pierwszy rzut oka nie dalibyśmy funta kłaków za związek wiecznego Piotrusia Pana i dziewczyny, która uchodzi w rodzinie za czarną owcę. Pętla czasu pozwala im właściwie na wszystko: umierać i zmartwychwstawać, zabijać i wskrzeszać, czekać na ten pierwszy raz i jednocześnie rozpamiętywać te minione, pakować się w kolejne tarapaty i zaczynać wszystko od zera. Czyni to z filmu coś na kształt zabawkowej kolejki, która za każdym okrążeniem napotyka coraz to nowe przeszkody i spektakularnie się wywraca.

Chwilami działa też „Palm Springs” niczym ów „koks” chyłkiem wciągany podczas weseliska. Jednak precyzja scenariusza oraz szelmowski wdzięk Milioti i Samberga nie pozwalają na całościową wywrotkę. Albowiem reżyser – i za to mu chwała – trzyma to szaleństwo mocno w garści. ©

PALM SPRINGS – reż. Max Barbakow. Prod. USA 2020. Dystryb. Gutek Film. W kinach od 26 lutego. Wcześniej planowane są pokazy przedpremierowe.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 8/2021