Kronos

Wszyscy piszą, pomyślałem, to i ja napiszę. Co mi szkodzi.

17.06.2013

Czyta się kilka minut

Tym bardziej że wiedziony dziwnym odruchem kupiłem książkę. A nigdy przecież nie kupowałem głośnych, poprzedzanych famą, okrzyczanych zawczasu. I jak się zazwyczaj okazywało – miałem rację. No ale tym razem kupiłem i czytam. Trochę od tyłu, trochę z początku, wybierając strony z najmniejszą ilością przypisów. Słabo to idzie, gdy się nastawimy na jakieś ciągłości, na zdania jako tako zamknięte, na myśli uformowane, no w ogóle na „literaturę”. Bo to jest czkawka życia. Może nawet próba życia jeden do jeden. W 1938 r.: „we wrześniu Munich” i „chciała się puszczać, przyznała, nogi jej śmierdziały”. Czytam bez przekonania, że się czegokolwiek doczytam. Bo też nigdy go jakoś uważnie nie czytałem. Nie przeszła mi żadna powieść. Za dużo tam fikołków było, saltów mortalów oraz autoerotyzmu pisarskiego. Z dziennikami trochę lepiej szło, ale koniec końców zgodziłem się dla wygody, że wielkim pisarzem był i miałem swoich, co mi bardziej za skórę zachodzili albo do serca przypadali. A potem, gdzieś kiedyś usłyszałem nagranie jego głosu jak coś czyta czy przemawia. Wysoki, piskliwy ton kompletnie już niemęski i daleko jeszcze niekobiecy. Jak styropianem po szkle. Wyobraziłem sobie, że tym głosem przemawia do mnie, przekonuje albo beszta, i dostałem gęsiej skórki. Albo że mi czyta to, co napisał, i potem już nigdy po niego nie sięgnąłem.

Aż do teraz sam sobie czytam i ten głos nie do zniesienia w niewytłumaczalny sposób umilkł. Czytam słowa. Bezdźwięcznie. Same tylko znaczenia albo obrazy. W październiku 1968 r.: „18-go wczesnym rankiem, może 8 była, popędziłem do klozetu, paf, poszło obok i spodnie zaświnione, zacząłem czyścić”. Tak więc same obrazy, które przesłoniły głos. Wyrazistsze od każdej myśli. Więc co? Najlepsza proza? Ociosana, odarta, oczyszczona? Że bardziej już nie można napisać? Jak się drapie, bo go swędzi, obrzuca, owrzodza, jak smrodzi, bo go wzdyma, jak łyka bez przerwy proszki i płyny, bo się dusi. Wyliczone nazwy lekarstw, zanotowane dawki, zapisany zasięg wysypek i egzem. Kogo to obchodzi? Kto lubi obrzydlistwa? Zapewne jego samego to ciekawi, ta obserwacja kim był, kim jest i w co się zamienia. No ale i dla nas to ciekawe.

Co nas prowadzi w stronę śmierci? Biologia zapewne. Lecz co ona zawiera? Z czego się składa jej odmiana człowiecza? Ze zdarzeń, zdaje się odpowiadać Autor. Dlatego ten dziennik w istocie przypomina spis. Gdyby był dziełem idealnym, zmieściłyby się w nim wszystkie spotkania, osoby, honoraria, choroby, lekarstwa, zakupy, wizyty, wywiady, zatargi, zdrady i klęski. Na szczęście pamięć i lenistwo wybawiają nas od podobnych zadań. Nas – czytelników oraz ich – autorów. Poza czystą księgowością i statystyką wszystko, co zapisane, jest jakąś tam koncesją na rzecz literatury. Zawsze się do tej literatury jakoś umizguje. Rok przed zanieczyszczeniem spodni notuje: „Wymieniają mnie w pierwszej szóstce do Nobla, dostał Asturias”.

To wzrusza, irytuje i śmieszy najbardziej: ta buchalterka kariery, ten nieustanny zapis wahań literackiej giełdy, tak samo skrupulatny jak spis temperatur odczytywanych z termometru wyjmowanego spod pachy. Siedział w Boskim Buenos i potem w Vence wsłuchany we własne kiszki oraz w medialny szum. Nasłuchiwał objawów choroby i własnego nazwiska (wyobraźmy sobie, jak wyglądałoby jego życie i nasłuchiwanie w epoce internetu). Kolejne zwycięstwa, sukcesy, wydania, wzmianki i prztyczki nizane jak koraliki na niewidzialną nitkę życia. Wyliczanka, dzięki której wciąż przybywa jakże wyglądanego prestiżu, a ubywa sił i czasu. Rejestr. Bilans. Zero złudzeń. Nie ma mnożenia ani dzielenia, tylko dodawanie i odejmowanie. Imiona kochanków i kochanek, sumy w dolarach, frankach i pezach – i ani jedne, ni drugie, ni trzecie nie zyskują wyższej rangi. Zdarzyło się i zostało zapisane. Przewracamy kolejne strony z dziwnym poczuciem upływu, które jednak nie ma nic wspólnego ze zmianą. Być może to wynik metody, bo przecież to nie jest dziennik, tylko spis z perspektywy czasu, dziennik pisany wstecz. Wydaje się przez to, że autor (narrator, bohater) rodzi się niemal tak stary, jak stary umiera. Innymi słowy, jego życie wydaje się całkowicie pozbawione ciekawości. I dla niego samego, gdy żył, i dla nas, gdy się jego życiu przyglądamy.

No ale może to jest najgłębszy sens tego przedziwnego dzieła: nie miejcie złudzeń co do życia. To tylko zdarzenia, które możecie dodawać i dodawać. Lecz nie będzie żadnej sumy, czy też summy. Będzie tylko śmierć. A jedynym zadaniem zdarzeń było to, by śmierć odwlec.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się w 1960 roku w Warszawie. Mieszka w Beskidzie Niskim. Prozaik i eseista. Autor Murów Hebronu, Dukli, Opowieści galicyjskich, Dziewięciu, Jadąc do Babadag, Taksimu, Dziennika pisanego później, Grochowa, Nie ma ekspresów przy żółtych drogach, Wschodu… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 25/2013