Krew i prąd

Gdzie elektronika była świętością, a punk rock smakował krwią – muzyk i pisarz Konstanty Usenko oraz reżyserka Elena Tikhonova oprowadzają po rubieżach radzieckiej alternatywy.

20.08.2013

Czyta się kilka minut

Aleksiej Iljinik (na zdjęciu w okularach), handlarz instrumentów elektronicznych – kadr z filmu „Elektro Moskva”. / Fot. www.elektromoskva.com
Aleksiej Iljinik (na zdjęciu w okularach), handlarz instrumentów elektronicznych – kadr z filmu „Elektro Moskva”. / Fot. www.elektromoskva.com

W Związku Radzieckim wielkie były nie tylko idee w propagandowych odczytach. Ten niepojmowalny ogrom sprawiał, że historia naszych wschodnich sąsiadów to historia wielkich liczb. Nie inaczej było w przypadku tamtejszej alternatywy. Ścigany listem gończym Jegor Letow z zespołu Grażdanskaja Oborona uciekał z Omska aż do Symferopola, pokonując 3600 km. Produkowane w Swierdłowsku syntezatory wyruszały w równie imponującą trasę, by ostatecznie zasilać leningradzką scenę nowofalową. Wielkie liczby dotyczyły nie tylko odległości. To również tysiące metrów kolejek, w których fani zespołu Kino wyczekiwali biletów na „Igłę” z udziałem lidera grupy – Wiktora Coja. Całe 7 lat czekało zaś Akwarium, które po skandalizującym występie na festiwalu w Tbilisi państwowe media ignorowały aż do czasów pierestrojki. 13 lat dłużej przeleżał w archiwach ostatni wywiad z Lwem Termenem – wynalazcą, twórcą thereminu, który tylko dzięki przypadkowi znalazł się w dokumencie „Elektro Moskva” Eleny Tikhonovej i Dominika Spritzendorfera. Pokazy filmu i wizyta reżyserów na festiwalu Nowe Horyzonty oraz wyczekiwana (przez dekadę – czyżby fatum?) premiera płyty Super Girl & Romantic Boys autora wydanej w zeszłym roku antologii radzieckiego undergroundu, zamieszkałego w Polsce Konstantego Usenki – dają świetny pretekst, by znów wypuścić się za wschodnią granicę.


FIODOR SŁUCHA PUNK ROCKA

Lektura „Oczami radzieckiej zabawki” Usenki pozostawia czytelnika w zawstydzeniu. Bynajmniej nie dlatego, że autor tak barwnym językiem snuje kolejne opowieści – tego akurat można się spodziewać po urodzonym w Warszawie młodszym synu Danuty Wawiłow. W zakłopotanie wprowadza treść. Okazuje się bowiem, że prawdziwy punk rock nie odbywał się w kultowym nowojorskim klubie CBGB, lecz w kanałach pod Kazaniem, w których zespół 7B chował się przed „gopnikami”, tłukącymi odmieńców częściami traktorów i ciężarówek. Jeśli symbolem walki zbuntowanych muzyków z władzą jest „God Save the Queen” Sex Pistols, to co powiedzieć o Jegorze Letowie, którego muzykę uznano za antyradziecką i zamknięto w szpitalu psychiatrycznym, gdzie faszerowano go neuroleptykami? Okoliczności śmierci dziewczyny Sida Viciousa – Nancy Spungen pozostają co prawda niejasne, ale nie mniej niż samobójstwa Janki Diagilewej, Aleksandra Baszłaczowa czy Edika Starkowa. – Rosyjskie historie często przypominają filmowe scenariusze – mówi „Tygodnikowi” Konstanty Usenko. – Czasami są tak tragiczne i pogmatwane jak powieści Dostojewskiego. Choć w ich przypadku kara nie zawsze wymagała zbrodni.

Pomimo olbrzymich przestrzeni i wszechobecnej cenzury w Związku Radzieckim świetnie funkcjonował drugi obieg. Informacje o zespołach, nowych trendach i państwowych represjach przenosiły się bardzo szybko. – Wielu „wolnych ludzi” prowadziło wówczas koczowniczy tryb życia – tłumaczy Usenko. – Często przemieszczali się pociągami, uciekając przed organami władzy, wojskiem. Powodów było zresztą mnóstwo: począwszy od ucieczki z psychiatryka po brak książeczki zatrudnienia. Wielu trafiało ostatecznie do Leningradu. To była mekka artystów i dzikich lokatorów. Panował tam najmniej represyjny klimat. Dzięki nadmorskiemu położeniu to właśnie tam najszybciej docierała zagraniczna muzyka i zachodnie idee. W portowym mieście powstawały pierwsze squaty i zawiązywały się kultowe zespoły: AU, Akwarium czy Kino. Choć inspirowały się zachodnimi grupami, w swoich tekstach komentowały szarą rzeczywistość okresu późnego Breżniewa. Jedni robili to bezpośrednio (skazując się na medialny niebyt), inni – jak Wiktor Coj – stawiali na poetycką metaforykę. Nie oznacza to bynajmniej, że Kino szło pod rękę z aparatem partyjnym. Z pozoru niegroźne politycznie „Uspokajające” to zawoalowana historia Coja, który upozorował próbę samobójczą, by tylko uniknąć poboru do Afganistanu. Nie musiał śpiewać wprost, fani i tak wiedzieli.

Ciekawa jest muzyczna wolta, jaką przeszło wiele leningradzkich zespołów. Początkowo inspirujące się glam-rockiem spod znaku T.Rex i surowym punkiem, przechodziły fascynację nową falą, by ostatecznie zachwycić się melodyjnym new romantic w stylu Duran Duran czy Human League. – Związek Radziecki był ojczyzną muzyki elektronicznej – twierdzi Usenko. – A scena new romantic była znacznie popularniejsza niż w Polsce. Tutaj to była muzyka wykonywana raczej przez zespoły z mainstreamowego nurtu, a w ZSRR prężnie działała też podziemna scena grająca w ten sposób.

Elektronika była wszak czymś więcej niż tylko muzyką.


KOSMOS WZYWA

Elektryfikacja była jednym z naczelnym haseł komunizmu. Wraz z prądem miał pojawić się dobrobyt. Nic dziwnego, że muzyka elektroniczna prędko stała się propagandowym narzędziem. – Wykorzystywano ją do generowania odpowiednich emocji, nastrojów – tłumaczy Elena Tikhonova, reżyserka „Elektro Moskvy”. – Dla przykładu Orkiestra Instrumentów Elektronicznych Wiaczesława Meszerina specjalizowała się w łatwej, przyjemnej dla ucha muzyce, która nieustannie wydobywała się z telewizorów i radioodbiorników. To była czysta propaganda. W swoim dokumencie Rosjanka bardzo wyraźnie pokazuje związki pomiędzy nauką a muzyką, jakie zachodziły w ZSRR. Elektroniczne instrumenty nierzadko były produktami ubocznymi poważniejszych eksperymentów lub wytworami tęgich, akademickich głów pracujących po godzinach. Jednym z takich wynalazców był Lew Termen. Choć całe życie pracował nad urządzeniami nawigacyjnymi i technologiami szpiegowskimi, do historii przeszedł jako twórca thereminu. W ostatnim wywiadzie 97-letni genialny starzec z pełnym przekonaniem opowiada dziennikarzowi, nad czym pracuje. Jego ostatnie zadanie to recepta na nieśmiertelność. Włos jeży się na głowie.

Relacja pomiędzy światem nauki i idei a muzyką elektroniczną nie była jednostronna. Sztuka czerpała pełnymi garściami z oficjalnie panującej filozofii. – Badania oraz rozwój naukowy stanowiły podstawę sowieckiej ideologii i służyły jako substytut religii. Miały w sobie coś mistycznego i niewątpliwie odcisnęły ogromne piętno na życiu kulturalnym tamtej epoki – tłumaczy Tikhonova, która wie, co mówi. W końcu urodziła się w Obnińsku, mieście „spokojnego atomu”, którego przez dekady próżno było szukać na mapach i w atlasach. Jednym z rezultatów radzieckiej propagandy było olbrzymie zainteresowanie futuryzmem i science fiction. – Strugaccy, Zamiatin, Stalker, cyberpunkowe antyutopie – to wszystko trafiało w ZSRR na idealne podłoże – tłumaczy Usenko. – Industrialna otoczka, dziwna geometryczna architektura, propaganda podboju kosmosu, wreszcie zimna wojna, skażenie i widmo nuklearnej zagłady – każdy z tych czynników miał wpływ na powstanie bardzo konkretnej sceny. Gdy dodasz do tego tradycyjny rosyjski romantyzm, otrzymasz odpowiedź, dlaczego new wave i new romantic były tam tak mocne.

Co ciekawe, po najnowsze zdobycze technologii sięgała nie tylko żądna nowości młodzież. Wielu radzieckich kompozytorów, którzy nie mogli lub nie chcieli pisać muzyki filharmonicznej, pracowało nad elektroniczną muzyką filmową. Niezwykle popularny, fotoelektroniczny syntezator ANS stał się głównym narzędziem pracy Alfreda Schnittkego, Sofii Gubajduliny czy Edwarda Artemiewa. Ten ostatni skomponował na nim ścieżkę dźwiękową do „Solaris” Andrieja Tarkowskiego.

Nietrudno zgadnąć, że garażowi muzycy nie zawsze potrafili poradzić sobie z nowoczesnym, często niekompletnym sprzętem, jaki trafiał w ich ręce. Jeden z bohaterów „Elektro Moskvy” – Benzo – tak tłumaczy swoją fascynację radzieckimi syntezatorami: „W przypadku zachodniego sprzętu naciskasz guzik i otrzymujesz rezultat. W przypadku sowieckiego instrumentu naciskasz guzik i otrzymujesz coś”.

Ciekawym przykładem naukowo-artystycznej symbiozy był też Akademgorodok – akademicki kampus niedaleko Nowosybirska. – Dzięki niemu na Syberii mogła powstać scena rockowa – zauważa Usenko. – Młodzież miała gdzie grać próby, organizować koncerty. Była wymiana informacji, bo studiowali tam ludzie z różnych zakątków kraju. Od nich załatwiał płyty m.in. Jegor Letow, jeden z najważniejszych punkowców Związku Radzieckiego.


SCENA BEZ WYJŚCIA

Wbrew oczekiwaniom upadek komunizmu wcale nie uzdrowił patologicznego systemu. – Po puczu wszystko zaczęło się sypać – wspomina Usenko, który począwszy od lat 80. regularnie odwiedza naszych wschodnich sąsiadów. Czy coś się zmieniło? „To nie to, o czym marzyłem” – śpiewał punkowy zespół Purgen na tle czołgów strzelających do parlamentu. Nikt już niczego nie kontrolował, może poza mafią, która wzmacniała swoje wpływy. Pojawiły się twarde narkotyki. To były czasy wojen, głodu i nędzy.

W takich okolicznościach rozkwitał petersburski klub Tam Tam. Samo miejsce powstało z inicjatywy Sewy Gakkiela – nie tak już młodego hipisa, który nie mógł pogodzić się z faktem, że w mieście nie ma sceny, która mogłaby ugościć alternatywne kapele z Zachodu. Gdy klub wreszcie powstał, bardzo szybko zgromadziły się wokół niego młode zespoły z Petersburga: Nóż dla Frau Müller, Korol i Szut, Chimera... Ci ostatni zdobyli przychylność zagranicznych promotorów. Nie dość, że za śpiew odpowiedzialny był charyzmatyczny, wytatuowany olbrzym, to jeszcze ich muzyka stanowiła zaskakującą mieszankę wściekłego hardcore’u i awangardowego jazzu. Zespół dostał nawet zaproszenie na koncerty w Stanach.

Niestety, żadnej z kapel związanych z klubem Tam Tam nie dany był międzynarodowy sukces. Klub nachodziła mafia, OMON-owcy i neonaziści, a muzycy jeden po drugim uzależniali się od heroiny czy wintu. – Chimera to była grupa światowej rangi, ale ich historia nie mogła chyba się skończyć inaczej – wspomina Usenko. – Nie w tych czasach. Ich lidera, Redta, zdążyłem nawet poznać osobiście. Był jedyną osobą z tego środowiska, po której bym się nie spodziewał, że się zaraz zabije czy zaćpa. Wszyscy wokół wyglądali jak żywe trupy, a Redt był jedyną jasną postacią. Ale dwa lata później... wszystko się skończyło.

 Upadł również Tam Tam, który władza uznała za miejsce spotkań narkomanów. Z drugiej strony wydaje się, że państwo nie podejmowało dostatecznych kroków, by zwalczyć wszechobecny problem narkotykowy. – Żołnierze federalni i walczący z nimi partyzanci – wszyscy czerpali profity z handlu heroiną – twierdzi Usenko. – Czeczenia była bardzo ważnym punktem przerzutowym. Do tego dochodziły odwierty, handel zwłokami, organami i żywym towarem. Jedna strona robiła świetne interesy z drugą, podczas gdy ludzie ginęli jak muchy.


DISCO FRONT

Smutny, znarkotyzowany krajobraz lat 90. to dobry moment, by wspomnieć o zespole Usenki. Super Girl & Romantic Boys to grupa o punkowej proweniencji, która uciekła przed grobową atmosferą kolejnego fin de siecle’u w beztroskie lata 80. – Po prostu cofnęliśmy się w czasie – tłumaczy Usenko. – Zrobiliśmy to, kiedy nie było już dokąd pójść, bo czasy były autodestrukcyjne. Wszyscy wokół zaczęli się powoli zmieniać w narkotykowych zombie, a my połknęliśmy innego bakcyla i zaczęliśmy organizować dyskoteki na squatach. Od tego zaczął się cały Disco Front. W końcu doszliśmy do wniosku, że sami chcielibyśmy grać, i rozpoczęliśmy eksperymenty z klawiaturą Casio.

Jak można się domyślać, muzyczna podróż przez synth pop, new romantic i nową falę wprowadziła alternatywne środowisko w nie lada konsternację. – Ludzie pukali się w czoło i zastanawiali się, o co nam chodzi – wspomina Ewik, wokalistka zespołu. – Ten show-biznesowy beton dopytywał: »Wyśmiewacie kicz PRL-u?«, »Czy to jest pastisz disco-polo?«. Na szczęście wiele osób po prostu świetnie się bawiło.

Choć w czasach pikującej popularności prymitywnego techno granie muzyki dyskotekowej było postrzegane jako zdrada ideałów, Super Girl& Romantic Boys zdobywali sobie przychylność środowiska kolejnymi świetnymi piosenkami.

Przy kulejącej infrastrukturze klubowej grupa grywała na nielegalnych imprezach pod Mostem Grota-Roweckiego, na squatach, w nadwiślańskich barach o szemranej reputacji i w podwarszawskich domach kultury. Tak jak w przypadku radzieckich grup z lat 80., SG&RB bardzo dbali o element wizualny: stosowali makijaż, a na scenie wraz z nimi pojawiali się tancerze. Niestety wówczas nie udało się wydać płyty. Konflikt z wytwórnią zatrzymał cały proces na pełną dekadę. W tym czasie piosenki takie jak: „Spokój”, „Zimny dzień” czy „Na pętli znów” stawały się internetowymi hitami.

Po licznych perturbacjach „Miłość z tamtych lat” ukazała się wreszcie w tym roku. Krytycy symultanicznie pokręcili głowami, ubolewając, że tak jak za pierwszym razem zespół wyprzedził powracającą modę na lata 80., tak teraz wraca za późno. – Nikt z nas nie planował w cokolwiek się wstrzeliwać – przekonuje Ewik. – Szczerze powiedziawszy, gdy przeczytałam, że powróciliśmy, gdy moda na lata 80. już przeminęła, bardzo się ucieszyłam. Przeczekaliśmy to. Nigdy nie chciałam być modną dziewczyną. Do tej pory się udawało i mam nadzieję, że tak zostanie. Okaże się to już niedługo, gdyż zespół pracuje nad nowymi piosenkami. Sam Usenko myśli zaś o następnej książce. – Bardzo chciałbym napisać po rosyjsku o Polsce lat 80. O wielkich zespołach, które wtedy u nas powstawały. Przetłumaczyć teksty i przybliżyć Rosjanom ten kawał historii. To dla nich taka sama terra incognita, jak te rosyjskie historie dla Polaków.

Szczęśliwie w ostatnich latach ubywa białych plam na mapie rosyjskiej alternatywy. Może warto wierzyć, że gdy wreszcie zrozumiemy podziemie, dogadamy się też na wyższym szczeblu.  


PRZECZYTAJ, POSŁUCHAJ, OBEJRZYJ:

Konstanty Usenko, „Oczami radzieckiej zabawki. Antologia radzieckiego i rosyjskiego undergroundu”, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2012; Super Girl & Romantic Boys, „Miłość z tamtych lat”, 2xDVD, Antena Krzyku 2013;

„Elektro Moskva” reż. Elena Tikhonova, Dominik Spritzendorfer, Austria 2013. Pokazy w trakcie 13. Międzynarodowego Festiwalu Filmowego T-Mobile Nowe Horyzonty.

Zobacz też: www.elektromoskva.com

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz i krytyk muzyczny, współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Autor książki „The Dom. Nowojorska bohema na polskim Lower East Side” (2018 r.).

Artykuł pochodzi z numeru TP 34/2013