Krakowska wersja

Po trwającym sześć lat remoncie otwarto Galerię Sztuki Polskiej XX wieku w krakowskim Muzeum Narodowym. To miała być najwspanialsza taka galeria w Polsce - ale nie jest.

25.12.2005

Czyta się kilka minut

"A to Polska właśnie" - sala z kartonami Wyspiańskiego i "Pochodem królów" Szymanowskiego /
"A to Polska właśnie" - sala z kartonami Wyspiańskiego i "Pochodem królów" Szymanowskiego /

Autorami pierwotnej koncepcji byli Anna Król, jako autorka scenariusza, i Adam Brincken, projektant kolorystyki i architektury ekspozycji. Wnętrza ściśle dostosowano do scenariusza wystawy. Ze swoich wystawienniczych pomysłów Anna Król zdawała relację rok temu, na zebraniu krakowskiego oddziału Stowarzyszenia Historyków Sztuki. Z tym większym napięciem czekano na finalizację tego poważnego i nowatorskiego projektu w salach Muzeum.

Autorzy zostali jednak odsunięci od fazy realizacyjnej ekspozycji, a pod obecną jej wersją podpisał się wicedyrektor Muzeum Marek Świca z zespołem kuratorów. I oto mamy sytuację, w której w generalnym zarysie zrealizowano pomysły z pierwotnego scenariusza, dotyczące np. dyspozycji sal wystawowych, zarazem jednak postanowiono wypełnić je w taki sposób, by nie doszło do zarzutu o plagiat lub naruszenie praw autorskich. Powstało więc coś w rodzaju wersji negatywowej. Problem w tym, że architektura wnętrz projektu Adama Brinckena była ściśle dopasowana do dzieł, które wybrano jako eksponaty dla tej ekspozycji. Zmiany i przesunięcia zrujnowały całość. Przystępując do analizy obecnego kształtu krakowskiej ekspozycji, niepodobna zapomnieć o jej pierwowzorze, bo on niczym duch wypełnia sale Muzeum.

***

Wstępem do wizyty jest otwarta przestrzeń podestu piętra, gdzie znalazły się dzieła najnowsze, prace artystów młodych, ale już "muzealnych". Mamy zatem obrazy Marcina Maciejowskiego, Wilhelma Sasnala, Rafała Bujnowskiego, prace Jadwigi Sawickiej i Supergrupy Azorro. Bo to właśnie sztuka najnowsza ma wprowadzać w sztukę dawniejszą. Czemu nie? - tyle że w tym układzie przejście między oboma światami wydaje się niezbyt fortunne. Przestrzenny i wizualny bałagan panujący na podeście sprawia, że trudno rozróżnić, co jest sztuką, a co nią już nie jest.

Dowolność panuje w wyborze dróg zwiedzania. Można dalej iść w nowoczesność albo zwrócić się ku przeszłości i wstąpić do sali ze sztuką młodopolską ("Koniec wieku"). Zaiste dziwne panuje w niej materii pomieszanie. Zgromadzono tu dzieła Witolda Wojtkiewicza, Wojciecha Weissa, Władysława Podkowińskiego, dając jednak przewagę malarstwu pejzażowemu. Dzieła podrzędne, pospolite czy wręcz magazynowe mieszają się z wybitnymi, nie ma jednoczącej myśli, a sposób eksponowania sugeruje, że wszystko jest równie ważne, czy może raczej - równie nieważne. Wciśnięty w kąt Jan Stanisławski, największy pejzażysta w polskiej sztuce, staje się autorem obraziątek tak maciupcich, że aż dziw, iż w ogóle je pokazano. Obrazy Jacka Malczewskiego zawieszono w korytarzyku między salami. Sposób, w jaki to zrobiono, sugeruje, że chodzi o artystę mało cenionego przez autorów galerii. Żaden z jego obrazów nie został dobrze wyeksponowany, jakby żaden nie zasługiwał na uwagę czy chwilę namysłu.

Sala z witrażami Stanisława Wyspiańskiego ("A to Polska właśnie") miała być zwieńczeniem ciągu młodopolskiego, a zarazem jakby apoteozą nieistniejącej Polski. Ścian pod wielkie kartony nie zmieniono, bo już pewnie nie było można, tak jak i miejsca pod inne witrażowe kartony autorstwa Józefa Mehoffera. Zmieniono za to prawie wszystko dookoła. Ramy dotkliwie pozłocono, dano zbyt wiele światła; stonowana gama pasteli Wyspiańskiego nie wytrzymuje tych zabiegów. Ta sala miała oddawać coś z ducha wnętrza, do którego kartony projektowano, czyli katedry wawelskiej. Jednak w silnym oświetleniu, które odbija się oślepiająco w szybach chroniących kartony, do przemiany przestrzeni galeryjnej we wnętrze "katedralne" nie dochodzi.

"Pochód królów" Wacława Szymanowskiego, model do pomnika projektowanego w monumentalnej skali, umieszczono nieszczęśliwie na wysokości około metra od podłogi, i to pochyło! To kompletne niezrozumienie dzieła, które stanowi swoistą syntezę naszych dziejów - królewskie postacie kroczyć miały z nami w przyszłość, podobnie jak w przyszłość spoglądały Polonie z obrazów Malczewskiego. W ogóle w "polskiej" sali panuje ścisk, wątki się mieszają, brak wyraźnej pointy. Widok na projekty witraży zakłócany jest niefortunnie powieszonymi opodal innymi obrazami, które odbierają dziełu Wyspiańskiego jego wyjątkowość. A przecież kartony wawelskie są największym arcydziełem, jakie krakowskie muzeum posiada w zbiorach sztuki polskiej.

***

Dalej przechodzi się do ciągu poświęconego sztuce nowoczesnej, ale można też zawrócić do sali nazwanej "Ku Francji", w której znalazły się obrazy Olgi Boznańskiej, Alfonsa Karpińskiego i Józefa Pankiewicza. Zadziwia wielka liczba prac tego ostatniego. Jeśli to jakaś próba nowego zobaczenia roli tego malarza, to dokonana za pomocą obrazów tak schematycznych, że budzi się pytanie, czy nie wyrządzono mu krzywdy. Jego prace świetnie nadają się jako wstęp do sali kolorystów i tak właśnie powinny być traktowane.

Wróćmy do sali nazwanej "Awangarda"; dziwna nazwa, bo zupełnie zabrakło w niej prac, które zwykło się tym mianem określać. Formiści to rzeczywiście formacja nowoczesna, ale do awangardowości wiele im brakowało. Na gruncie sztuki polskiej termin "awangarda" odnosi się przede wszystkim do sztuki konstruktywistycznej powstającej w kręgu Władysława Strzemińskiego i Henryka Stażewskiego, ale ci nie pojawiają się w salach krakowskiego Muzeum. Zostali pominięci, a nurt abstrakcji geometrycznej poddano istotnej redukcji. Znalazły się tu natomiast prace Leona Chwistka, Leona Dołżyckiego, Witkacego, Tytusa Czyżewskiego, Saszy Blondera. Te skromne dzieła - bo skromne były polskie początki nowoczesności - niepoddane konserwacji, ściemniałe i popękane, słabo wytrzymują jasną przestrzeń nowej galerii, niewiele mając na swą obronę. Należało przynajmniej zmienić im światło.

W scenariuszu Anny Król miało to wyglądać inaczej, bez tak daleko posuniętych poniechań. Świetny był pomysł umieszczenia na antresoli w tejże sali kolekcji grafik i innych dzieł awangardy europejskiej i polskiej, zgromadzonych przez poetę Jana Brzękowskiego i znajdujących się w zbiorach krakowskiego Muzeum. Byłoby to znakomite dopełnienie braków w krakowskich zbiorach, a także znaczące poszerzenie perspektywy naszej sztuki awangardowej, która pozostawała w stałych kontaktach z francuską starszą siostrą. Tymczasem na antresoli powieszono ciąg rysunków Marka Chlandy i kilka jego rzeźb - zupełnie niezrozumiały kontekst dla polskiej sztuki międzywojennej. Natomiast na antresoli po przeciwnej stronie sali zachowano prezentację współczesnych grafik, zgodnie z pierwotnym projektem - zadziwiający brak konsekwencji.

W sali nazwanej "Koloryzm" spróbowano wyjść poza schemat li tylko historyczny. Zjawisko koloryzmu w sztuce polskiej wyjątkowo dobrze się do tego nadaje, bo trwało przez dziesiątki lat. Jednakże zestawienie pierwszych kapistów z ich kontynuatorami z lat 60., 70. i 80. jest zabiegiem już wypróbowanym - tak pokazany został nurt kolorystyczny w Muzeum Narodowym we Wrocławiu. Tym bardziej zaskakuje wizualny efekt sali krakowskiej, z pewnością najgorzej powieszonej, a w konsekwencji chyba najbrzydszej. Zalecające się urodą barw obrazy zbrzydły i zgasły.

Sala "Kantor, Jaremianka, Stern" wygląda wyjątkowo zachowawczo. To wręcz podręcznikowe zestawienie autorów, w którym brak świeżości, a właściwie pomysłu. Wedle pierwotnego scenariusza Jonasz Stern i Maria Jaremianka mieli spotykać się tu z Markiem Chlandą, Grzegorzem Kowalskim i Zofią Kulik; Tadeusz Kantor zaś z jednej strony z Witkacym, z drugiej natomiast z Tadeuszem Brzozowskim i Andrzejem Pawłowskim. I to byłoby odkrywcze budowanie nowych kontekstów, scalanie obrazu naszej sztuki. A tak martwa woda stoi w starej koleinie i zielenieje z nudów.

Ekspozycja Grupy Krakowskiej zajmuje największą przestrzeń galerii. Można tu było umieścić prace znacznych rozmiarów. Są więc "Papagaje i perokety" Brzozowskiego, "Villa dei misteri" Jerzego Nowosielskiego, "Emballage Hołdu Pruskiego" Kantora i "Sarkofagi" Pawłowskiego. Dzieła te zamówił w 1975 roku Mieczysław Porębski u kilku wówczas ważnych w jego pojęciu artystów. Wśród wybranych byli również Stanisław Fijałkowski, Adam Marczyński i Ryszard Winiarski, jednak ich prace nie znalazły się na obecnej ekspozycji, czego wypada żałować. Inicjatywie Porębskiego zawdzięczamy dwa niewątpliwe arcydzieła XX-wiecznej sztuki polskiej, czyli dzieła Kantora i Nowosielskiego. Może warto było odtworzyć całość monumentalnego zamierzenia?

I wreszcie sala najlepsza, czyli "Ex-presja". Jej głównym bohaterem jest Andrzej Wróblewski i oddziaływanie jego sztuki na różne pokolenia polskich artystów, od grupy Wprost, poprzez Gruppę, po Krzysztofa Bednarskiego. To sala o koncepcji przejętej z pierwotnego scenariusza, ale znacznie gorzej zrealizowana. Tam pojawiali się także Jan Dobkowski i "Jurry" Zieliński, cała grupa Ładnie, a także Adam Hoffman i Tadeusz Boruta. Mogło to być spojrzenie szersze i ciekawsze.

W dwóch najtrudniejszych przestrzeniach łącznikowych korytarzy znalazło się miejsce dla najnowszych poszukiwań i ostatnich muzealnych nabytków. W ciągu "Malarstwo?" zaprezentowano Nowosielskiego, Leona Tarasewicza, Piotra Lutyńskiego, Grzegorza Sztwiertnię. Natomiast przestrzeń nazwaną "Poza ciało" wypełniają prace Katarzyny Kobro, Aliny Szapocznikow, Marii Pinińskiej-Bereś, Katarzyny Kozyry, Marty Deskur, Alicji Żebrowskiej. Dodając do tego wspomniany na początku "Intertekst", otrzymujemy obraz sztuki niemal po ostatnie dni. Taka aktualizacja byłaby nader pożądana. Jednak w kontekście całej budowanej w poprzednich salach, wysoce okrojonej i redukcyjnej historii sztuki polskiej XX wieku, zaskakuje, staje się nielogiczna i wątpliwa.

***

Wysunięte tu zastrzeżenia dotyczą różnych problemów. Nie chodzi tylko o dobór nazwisk czy sposób eksponowania dzieł. W salach krakowskiego Muzeum doszło bowiem do nałożenia się błędów rzeczowych, koncepcyjnych, ekspozycyjnych, oświetleniowych, interpretacyjnych...

Galerie w większym stopniu niż książki czy podręczniki "piszą" dzieje sztuki, tworzą kanony i hierarchie, utrwalają je. Stąd odpowiedzialność ich twórców - wobec sztuki, artystów i publiczności. W Krakowie otrzymaliśmy obraz sztuki polskiej XX wieku dziwny i pokrętny, z niezrozumiałymi lukami i nietłumaczącymi się preferencjami. Brak całościowej koncepcji, brak odpowiedzi na podstawowe pytanie: jaka była czy też jest sztuka polska XX i początków XXI wieku.

To nie jest wystawa czasowa. To ekspozycja stała, która kosztowała 7 milionów złotych, co jest kwotą niespotykaną w budżetach polskich muzeów, także Narodowych. Czy te pieniądze nie zostały zmarnowane, czy nie stracono szansy odświeżającego spojrzenia na naszą sztukę ostatniego stulecia? Miała to być krakowska wersja dziejów sztuki minionego stulecia. Jest nie tyle krakowska, ile niedomyślana, niezborna, nieprzekonująca. A czekaliśmy na nią tyle lat…

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 52/2005