Grzech nie kupić

Andrzej Starmach, galerzysta i kolekcjoner: Nawet ekonomiści mówią dziś o tzw. efekcie Sasnala. Jego malarstwo było w Polsce punktem zwrotnym zainteresowania młodą sztuką.

05.03.2024

Czyta się kilka minut

Andrzej Starmach przed Bunkrem Sztuki. Kraków, 29 lutego 2024 r. / fot. Beata Zawrzel / REPORTER
Andrzej Starmach przed Bunkrem Sztuki. Kraków, 29 lutego 2024 r. / fot. Beata Zawrzel / REPORTER

Piotr Kosiewski: W ostatnich latach wiele się mówi o boomie na rynku sztuki w Polsce. Wzrosło zainteresowanie sztuką współczesną, poszły do góry jej ceny. Zwiększyła się też liczba osób nabywających dzieła. Czy można zatem mówić o odrodzeniu kolekcjonerstwa?

Andrzej Starmach: Trudno mówić o odrodzeniu, wcześniej musiałby istnieć u nas obyczaj kolekcjonowania sztuki. Przed II wojną światową, a nawet wcześniej, w domach mieszczańskich pojawiało się malarstwo, jednak ta praktyka miała niewiele wspólnego z konsekwentnym budowaniem kolekcji. Owszem, były wyjątki, jak zbiory Izabeli Czartoryskiej, Stanisława Kostki Potockiego czy Ignacego Korwin-Milewskiego. U nas, w Polsce – inaczej niż w wielu innych krajach – nie było nawyku, aby myśleć o poszczególnych dziełach jak o całości kolekcjonerskiej.

W czasach PRL-u także powstawały różnorodne zbiory, przede wszystkim były to dary od artystów. Nawet słynna niegdyś kolekcja Wojciecha Siemiona w dworku w Petrykozach obejmowała wiele przypadkowych obiektów. Świadomie budowana kolekcja powinna mieć określony program oraz celowo wybrane dzieła konkretnych artystów.

A rynek? Na pewno stał się większy i lepiej zorganizowany. Jeżeli jednak mówimy o boomie na sztukę, to pamiętajmy, że jesteśmy dużym krajem w środku Europy, a cały obrót rynku aukcyjnego w Polsce to zaledwie cena jednego drogiego obrazu sprzedanego na aukcji w świecie. To pokazuje, w jakim miejscu jesteśmy. Wracając do pytania: na podstawie własnej, wieloletniej praktyki twierdzę, że w zdecydowanej większości osoby, które kupują sztukę, nie są kolekcjonerami, tylko inwestorami.

W jaki sposób opisać obie postawy?

Kolekcjoner, nabywając dzieło, nie interesuje się tym, czy ono w przyszłości mogłoby podrożeć, czy stracić na wartości. Dla niego ważny jest sam obiekt. To, czy marzył o jego posiadaniu, czy i w jaki sposób praca pasuje do profilu jego kolekcji. Zdecydowana większość kupujących w Polsce zadaje sobie natomiast pytanie: „Czy ja dobrze inwestuję?”.

Oczywiście, osobami kupującymi sztukę kierują różne motywacje – nie tylko w Polsce. Niektórzy sądzą, że dzięki sztuce mogliby podnieść swój prestiż, czasami zdarzają się ludzie, którzy mają nadmiar funduszy i chcieliby zainwestować. A jednak do mnie niekiedy przychodzą osoby, które interesują się konkretnym artystą, a do tego poszukują prac pochodzących z wybranego okresu twórczości. Zdaję sobie sprawę, że to są naprawdę bardzo rzadkie przypadki. Ale jest to także najmilszy rodzaj pracy.

Kim są te osoby?

Najczęściej nie należą do grupy najbogatszych w kraju i często nie myślą w kategoriach rynkowych. Oczywiście, jeżeli ktoś kupi bardzo wiele prac, to z rachunku prawdopodobieństwa wynika, że niektóre z nich mogą podrożeć. Jednak na rynku sztuki do pewnego stopnia wszystko bywa niewymierne. Nie jest możliwe, aby precyzyjnie określić np. tzw. stopę zwrotu.

A jakie warunki powinien spełniać kolekcjoner?

Uczyć się: chodzić do muzeów, na wystawy, przeglądać albumy, czytać. Musi dookreślić profil swojej kolekcji, bo nie da się zbierać wszystkiego. Spójrzmy na zbiory znaczków: prawdziwy kolekcjoner nie tworzy zestawienia znaczków z całego świata, ale stara się zebrać najciekawsze obiekty z danego czasu lub pochodzące z konkretnego terenu. Oczywiście, są kolekcjonerzy, którzy muszą dokupić pracę danego artysty, bo go jeszcze nie mają w kolekcji. Jednak te najwspanialsze kolekcje były i są bardzo świadomie sprofilowane. To oznacza świadome zakupy…

…lub pozbywanie się dzieł.

Świadome myślenie o tworzeniu kolekcji musi obejmować niekiedy również kwestię sprzedaży. Znajdujemy dzieło, które staje się dla nas bliższe, pochodzi z okresu, który bardziej nam odpowiada, i wtedy należy dokonywać trudnych wyborów. Można pracę sprzedać, bo zabraknie miejsca w magazynie lub funduszy na inne dzieła.

A jak wytłumaczyć wzrost sprzedaży i cen dzieł w Polsce, zwłaszcza artystów z okresu powojennego oraz tworzących współcześnie?

Przede wszystkim wzbogaciło się społeczeństwo: coraz więcej kupujemy luksusowych, dużych i pięknych mieszkań. Przyszła również kolej na dzieła sztuki. W latach 70., kiedy zaczynałem myśleć o budowaniu swojej kolekcji, dobry współczesny obraz kosztował około 100 dolarów. Za dodatkowe 100 dolarów można było kupić wybitny. Oczywiście, wtedy zarabiało się 30-40 dolarów miesięcznie – mówię o czarnorynkowym kursie. Sztuka była relatywnie tania, a jednocześnie o przepływach dzieł decydowały prezenty i wymiany. Tworzyły one potem dość przypadkowy zbiór obiektów. Dziś żyjemy w całkowicie innej rzeczywistości.

Dlaczego to sztuka nowoczesna budzi dziś tak duże zainteresowanie?

To trend ogólnoświatowy. Ocenia się, że dziś 78 proc. obrotu to szeroko rozumiana sztuka nowoczesna: od impresjonizmu po współczesność. W tym miejscu mówimy oczywiście o światowym pozycjonowaniu. Nowy tzw. towar pojawia się poprzez poszukiwanie nowych artystów. My, w Polsce, nadal uczestniczymy w nim w jednak minimalnym stopniu. Do tego światowego rynku udało się wprowadzić zaledwie kilku twórców.

Tymczasem dawnej sztuki nie przybywa.

Obowiązuje jedna zasada: niezależnie od tego, czy mamy do czynienia ze sztuką dawną czy nową, najlepsze obiekty lądują w tzw. mocnych rękach. Prawdopodobieństwo, że te osoby zechcą je sprzedać, jest znikome. Natomiast większość uważa, że zysk jest szybki. Stąd nieustanne szukanie nowych nazwisk. Efektem tego procesu jest przepaść cenowa między sztuką starą a nową. Pomijam jednostkowe, bardzo wybitne dzieła dawnych mistrzów, np. wczesnorenesansowe obrazy, które są dziś w cenach rysunków współczesnego artysty. To jest zresztą dowód na to, że obecnie naprawdę mało kogo interesuje piękno, ale też to, że zdecydowana większość kupujących kieruje się wskazaniami rynku.

Ale też zmieniają się gusty.

Na pewno. Widać na przykład odejście od dawnej sztuki sakralnej.

Zainteresowanie młodą sztuką przekłada się na znaczący wzrost cen dzieł młodych artystek i artystów.

Nawet ekonomiści mówią dziś o tzw. efekcie Sasnala. Jego malarstwo było punktem zwrotnym zainteresowania tzw. młodą sztuką. I wraz z nim pojawiło się marzenie, że kupię dzieło jakiegoś artysty stosunkowo niedrogo, a potem okaże się on „nowym Sasnalem”. Stąd w każdym większym czy mniejszym domu aukcyjnym są aukcje młodej sztuki, które zaczynają się od tysiąca złotych. Są osoby, które na każdej aukcji kupują po kilka obrazów, a są tacy, którzy już mają po kilkaset dzieł i cały czas liczą, że wśród nich są prace kilku nieodkrytych jeszcze „Sasnali”. Ale są też młodzi artyści, którzy wystawiają w prestiżowych galeriach i uczestniczą w dużych muzealnych wystawach. Ceny ich prac rosną. Dlaczego? Dziś obraz Wojciecha Fangora kosztuje miliony złotych. Zakup prac Tadeusza Kantora czy Jerzego Nowosielskiego to wydatek co najmniej setek tysięcy złotych. Jeżeli nie mam takich pieniędzy, a chcę zainwestować, to kupię dzieło młodego twórcy związanego z ważnymi galeriami.

Przywołał Pan Wojciecha Fangora – ceny, jakie osiągają jego prace, to także fenomen trudny do wyjaśnienia.

Tak. Na pewno to efektowne prace, jednak jego pozycja w polskiej historii sztuki nie tłumaczy tego zainteresowania. W latach 70. w pewnych kręgach uważano, że należy mieć na ścianie Kossaka. Dziś, również w pewnych kręgach, wypada mieć Fangora. Jest to przejaw snobizmu, który objawia się tym, że trzeba pewne rzeczy czytać czy słuchać, chodzić na określone wystawy czy przedstawienia teatralne. Można się z tego śmiać, ale ten snobizm uważam za pozytywny. Więcej, jest on motorem napędowym kultury. Nieraz przeradza się w prawdziwe zainteresowanie, a nawet w miłość do sztuki.

Co dzisiaj najbardziej pozycjonuje artystów w obiegu publicznym? Instytucje? Galerie?

W odbiorze powszechnym: rynek. Jeżeli w jakimkolwiek kanale telewizyjnym pojawia się jakaś wiadomość o sztuce, dotyczy ona zwykle nowego rekordu na aukcji.

Natomiast zarówno instytucje, jak i galerie mają znaczenie, chociaż są artyści bardzo docenieni przez muzea i historyków sztuki, a bardzo słabo obecni na rynku sztuki. Jednym z nich jest Marek Chlanda, którego prace często pokazywałem. Jest on obecny we wszystkich ważnych kolekcjach muzealnych, w ostatnich czterdziestu latach uczestniczył w większości ważnych zbiorowych wystaw naszej sztuki w Polsce i za granicą. A jednak jego dzieła bardzo trudno sprzedać.

A co dla Pana było impulsem do zbierania sztuki?

Moja starsza siostra miała beletryzowane biografie artystów. Zacząłem je czytać i stwierdziłem, że będę studiował historię sztuki. A potem, początkowo półżartem, a potem poważniej postanowiłem, że po jej zakończeniu założę galerię. To w latach 70. brzmiało absurdalnie.

Zaprzyjaźniłem się z wieloma artystami. Zaczęło się od Tadeusza Brzozowskiego – studiowałem z jego synem. Potem zaprzyjaźniłem się z Jerzym Nowosielskim. Wreszcie, w latach 70., poznałem artystów z Grupy Krakowskiej. Zarobiłem pierwsze pieniądze na zakupy podczas pracy w Szwecji.

Po jakimś czasie mogłem poszukiwać prac artystów, na których szczególnie mi zależało. W kolekcji zaczęły się pojawiać dzieła Andrzeja Wróblewskiego czy Marii Jaremy. Później przyszła nowa Polska i mieliśmy z żoną nadzieje na spełnienie dawnych marzeń o galerii.

Zaczęliśmy równo z rządem Tadeusza Mazowieckiego – 3 października 1989 r. Początkowo wzięliśmy trochę prac z domu, a potem powstał program wystaw: ekspozycje dzieł artystów, z którymi się zaprzyjaźniliśmy. Nie wiem, czy to wada, czy zaleta, ale ten wybór obowiązuje do dziś.

Chociaż w kolekcji, ale też w programie galerii pojawiły się nowe nazwiska, już niezwiązane z Grupą Krakowską.

Tak, ale zasadniczy trzon się nie zmieniał, tylko poszerzał. Pozostaliśmy wierni Grupie Krakowskiej oraz abstrakcji geometrycznej z Henrykiem Stażewskim i Ryszardem Winiarskim na czele. Chcieliśmy jednak rozwijać kolekcję o inne, też awangardowe, prace, takie jak dzieła Władysława Strzemińskiego czy Katarzyny Kobro. Sercem kolekcji pozostaje twórczość Jerzego Nowosielskiego, zwłaszcza jego abstrakcje.

W swych wyborach myśleliśmy jak historycy sztuki, zdając sobie sprawę z wartości tych dzieł dla historii polskiej sztuki powojennej. Trudno tego typu dzieła podporządkować komercyjnym regułom. I tak kupiliśmy „Labirynt” Edwarda Krasińskiego z 1987 r., którego żadna prywatna osoba nie zainstaluje, gdyż ów obiekt wymaga powierzchni 120 metrów kwadratowych! Udało się nam też pozyskać całą wystawę „Wszystko wisi na włosku” Tadeusza Kantora, pokazaną po raz pierwszy w Galerii Foksal w 1973 r.

W kolekcji pojawiły się też prace Władysława Hasiora.

Zawsze uważałem go za wybitnego artystę, który jednak zaprzepaścił swoją pozycję poparciem stanu wojennego. W latach 90. był kompletnie na uboczu. W tym czasie oglądałem akurat katalogi domów aukcyjnych ze Skandynawii – Hasior spędził tam trochę czasu. I w tych publikacjach znalazłem nieznane jego prace, oferowane za kwoty od 100 do 300 dolarów. Grzech było tego nie kupić.

Pojawia się też w kolekcji fotografia.

Zaczęło się od Marka Piaseckiego. Miałem tylko jedno jego zdjęcie, kupione w latach 70. za 90 złotych, czyli ówczesnych 90 centów. Dopiero po latach dzięki Jerzemu Turowiczowi poznałem żonę Piaseckiego. Zaczęliśmy rozmawiać, potem zrobiliśmy trzy wystawy. I teraz mamy dużą kolekcję fotogramów Piaseckiego.

A jak rozdzielili Państwo prowadzenie galerii od tworzenia kolekcji?

To był nasz największy ból. Niejednokrotnie dyskutowaliśmy z żoną, czy sprzedajemy, czy zostawiamy dla siebie. Najłatwiej było na początku, kiedy wszystko było stosunkowo tanie. Gdybym mógł ponownie wybrać, chciałbym zarabiać dużo pieniędzy na czymś innym i bez tych wszystkich obciążeń kupować dzieła sztuki. Dużo prac musieliśmy sprzedać, budując siedzibę galerii. Potem – przy budowie domu. Jednak kilka z nich udało się nam z czasem odkupić.

Kiedy zaczęli Państwo myśleć, by podzielić się tym zbiorem?

Mniej więcej dwa lata temu zdaliśmy sobie sprawę, że ta kolekcja zaczyna nas przerastać, także w takich aspektach jak przechowywanie czy konserwacja. A jednocześnie czuliśmy się za nie odpowiedzialni. Tym bardziej że prace były wybitnie unikatowe. Postanowiliśmy część prac ofiarować. A że jesteśmy z dziada pradziada z Krakowa – wybór był oczywisty. Wzięliśmy zatem kartkę papieru i zaczęliśmy zapisywać tytuły dzieł do ofiarowania. Raz na tydzień do niej siadaliśmy. I tak powstała lista.

Wybrali Państwo do obdarowania nowe instytucje, nie prestiżowe Muzeum Narodowe.

MuFo i MOCAK to jedne z najważniejszych instytucji zajmujących się polską sztuką współczesną i nieustannie poszerzających kolekcje. Niewątpliwie MNK ma bogate zbiory i inne prace po prostu by wśród nich znikły. Tymczasem nasz wybór obejmował dzieła, które powinny być prezentowane w dużej przestrzeni muzealnej, jak „Labirynt” Krasińskiego, „Liny” i „Gry wojenne” Magdaleny Abakanowicz czy ogromna, 6-metrowa praca Tomasza Ciecierskiego z 2002 r. Tego typu prace powinny mieć przestrzeń do prezentowania.

Co pozostawili Państwo sobie?

Obrazy Jerzego Nowosielskiego, z którymi jesteśmy emocjonalnie najbardziej związani. Nie ukrywam, że również prace Tadeusza Kantora i Henryka Stażewskiego są nam szczególnie bliskie.

A czy w przyszłości…

…nie, tutaj już żadnych rewolucji nie będzie. Chociaż Marek Świca, dyrektor MuFO, w katalogu sugeruje, że ma nadzieję, że to nie ostatnie nasze słowo.

Andrzej Starmach (ur. 1953) – galerzysta, historyk sztuki i kolekcjoner. Od 1989 r. z żoną Teresą prowadzi w Krakowie Galerię Starmach. W 2002 r. został nagrodzony Paszportem „Polityki” dla kreatora kultury. 


O sztuce, muzyce i spektaklach CZYTAJ WIĘCEJ W DODATKU „WŁÓCZYKIJ KULTURALNY”!

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyk sztuki, dziennikarz, redaktor, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Laureat Nagrody Krytyki Artystycznej im. Jerzego Stajudy za 2013 rok.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 10/2024

W druku ukazał się pod tytułem: Grzech nie kupić

Artykuł pochodzi z dodatku „Włóczykij Kulturalny 1/2024