Koty dwa

Herbie Hancock - kompozytor i pianista, który w latach 60. współtworzył legendarny kwintet Milesa Davisa, a potem zafascynował się, mówiąc słowami jego pryncypała, fajansem elektronicznym i funkiem - od lat występuje w dwóch wcieleniach: jazzowego groźnego kota i kota przymilnie mruczącego - a to funkowo, a to popowo...

06.06.2004

Czyta się kilka minut

Tych dwóch Hancocków żyje w dobrej komitywie i nawet wyczulone na doktrynalne odstępstwa jazzowe magisterium nie ma im tego za złe. Ani funk, ani pop nie były w stanie udomowić “groźnego kota" (o takim zwierzęciu pisał Eliot: “Lud, słysząc »Drapież«, nagle bladł, jak po połknięciu glisty...").

Kariera Hancocka zaczęła się w filharmonii - jako jedenastolatek wykonał z chicagowską orkiestrą symfoniczną “Koncert Fortepianowy D-dur" Mozarta. Stąd pewnie wywodzi się jego nostalgia do orkiestrowego tutti, to w tamtym czasie kształtowała się jego kompozytorska wyobraźnia, która zrodziła jazzowe “dźwiękowe poematy". Jazz i klasykę połączył Hancock w projekcie “Gershwin’s World", który zaprezentował w Warszawie i Zabrzu. Większość zagranych podczas koncertów utworów znalazło się na płycie pod tym samym tytułem, którą przed sześciu laty upamiętnił stulecie urodzin autora “Porgy and Bess". Zdarzyły się jednak także niespodzianki i to one przesądziły o tym, że na końcu poderwałem się do owacji na stojąco.

Do mariażu klasyki z jazzem podchodzę na ogół z dystansem, bo jakoś nie potrafię uwierzyć, że da się pogodzić wolność improwizowanego komponowania z uświadomioną koniecznością interpretacji partytury. Współczesny jazz nie istniałby oczywiście bez Bacha, Debussy’ego, Strawińskiego i Bartoka, ale zainicjowane przez Günthera Schullera tzw. “trzecionurtowe" próby ujmowania w karby dionizyjskiego ducha jazzu kończyły się porażką.

Hancock daleki jest jednak od rewolucyjnych kiedyś idei Jazz and Classical Music Society. Podczas koncertów w Warszawie i Zabrzu orkiestrę symfoniczną potraktował - by tak rzec - instrumentalnie. Partie blach i smyczków miały wyłącznie przydawać barw jazzowym z gruntu opowieściom snutym przez trio: fortepian lidera, kontrabas (czujny i z każdym utworem wyraźnie się rozgrzewający David Carpenter) i perkusja (wcielający się w Tony’ego Williamsa młodziutki Richie Barshay). Aranżacje dyrygującego Symphony Roma Orchestra Roberta Sadina kojarzyły się z muzyką ilustracyjną. Zabrakło napięć i rzeczywistej wymiany energii między czysto brzmiącymi partiami orkiestry a “grającym swoje" triem. Wielka szkoda, bo w polskiej orkiestrze zasiadali m.in. tak świetni muzycy jazzowi jak Grzegorz Nagórski, Piotr Wojtasik i Robert Majewski. Krótko mówiąc: orkiestrę zaangażował Hancock - kot mruczący, a przy fortepianie zasiadał Hancock - groźny kot.

A jednak i kotu mruczącemu należy się uznanie. Gershwinowska “Kołysanka", w której proste i zwiewne partie skrzypiec przywoływały senną atmosferę amerykańskiego Południa, Gershwinowskie “Preludium", w którym leniwy walking basu podejmowały kolejno smyczki i blachy, a wreszcie Hancockowska “Maiden Voyage" oddająca hołd “La mer" Debussy’ego, dowiodły, że orkiestra nie znalazła się na scenie przypadkowo (choć gdy potem zabrzmiały flety, a na dodatek skrzypce i wiolonczele osładzające surowy motyw “Nefertiti", zacząłem wątpić w dobre intencje kota mruczącego...). Ale filharmonicy wypadli bodaj najlepiej w “St. Louis Blues" i “Georgia on my Mind", gdy próbowali przedzierzgnąć się w rasowy big-band. Bez wątpienia jednak Hancock i jego trio wyrwali się przed orkiestrę - kompozycje zagrane bez symfonicznych ozdobników zapadły mi najgłębiej w pamięć.

Czym charakteryzuje się pianistyka Hancocka? Przebija z niej powściągliwy liryzm. Niezwykła wyobraźnia harmoniczna pozwala mu łączyć najodleglejsze dźwiękowe światy. Hancock lubi zmienność barwy i rytmu, choć w jego grze niemal zawsze wyczuwalny jest dyskretny puls bluesa. Po latach najwyraźniej wziął sobie do serca nauki Milesa Davisa, który kiełznał wirtuozerię Hancocka: “Ten sukinsyn tak dużo grał na fortepianie, że gdy skończyłem grać swoje, udawałem, że obcinam mu obie dłonie" (“Ja, Miles"). Dziś woli pauzy i niedopowiedzenia, gustuje w fortepianowym szepcie i wolnych tempach.

Do najpiękniejszych momentów koncertu należały zagrane w trio Gershwinowskie “Someone to Watch Over Me" i drugi bis - “Footprints" Shortera. To w nich najpełniej doszła do głosu liryka i tkliwa dynamika. Tę tkliwość co prawda momentami zagłuszał nazbyt dynamiczny perkusista, ale trio pokazało, na czym polega magia kolektywnej improwizacji - w bluesowym “Footprints" Carpenter komplikował uporczywy motyw podchodów, Bershay polirytmicznymi uderzeniami w czynele wprowadzał nerwową wibrację, a Hancock cyzelował kolejne motywy, z których wyprowadzał zaskakujące napięcia harmoniczne, prowadzące przez jemu tylko znaną furtkę do tematu przypominanego przez linię kontrabasu. W finale Hancock przypomniał, że drzemie w nim “Drapież", czyli “kot niezwykle niebezpieczny".

Herbie Hancock oraz Symphony Roma Orchestra pod dyr. Roberta Sadina, Dom Muzyki i Tańca w Zabrzu, 21 maja 2004 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Łukasz Tischner - historyk literatury, publicysta, tłumacz, sporadycznie krytyk jazzowy. Ukończył filologię polską na Uniwersytecie Jagiellońskim, studiował też filozofię. Doktoryzował się na Wydziale Polonistyki UJ, gdzie pracuje jako adiunkt w Katedrze… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 23/2004