Jazz jak baleron

Czy pamiętają Państwo narratora "Monizy Clavier Mrożka, który chodząc po Wenecji kompensował kompleksy obywatela PRL-u z pomocą kabanosa? Sztuczka okazała się skuteczna do momentu, kiedy zobaczył w sklepie baleron, który przytłoczył mięsnym majestatem suchą i wątłą kiełbasę. Co ta historia ma wspólnego z jazzem? Niewiele, ale pozwala mi stwierdzić z całą mocą, że polski jazz ma naturę dumnego baleronu...

08.05.2006

Czyta się kilka minut

Tomasz Stańko /fot. B. Solik - visavis.pl /
Tomasz Stańko /fot. B. Solik - visavis.pl /

W przekonaniu tym utwierdziły mnie dwa jazzowe wydarzenia - festiwal "Starzy i Młodzi", czyli Jazz w Krakowie, oraz zakopiański Jazz Top 2005 (koncert muzyków wyróżnionych przez redakcję "Jazz Forum" za dokonania w roku ubiegłym). Postaram się pokrótce uzasadnić, skąd ten optymizm. Z góry zastrzegam się, że z racji moich upodobań skupię się na jazzie akustycznym. Pominę nurt tradycyjny, który cenię, ale znam w ograniczonym stopniu. Przyznaję też, że będę subiektywny.

Zacznijmy od tego, że jazz polski ma szczęście do mistrzów, którzy potrafią wyłowić i zapędzić do roboty zdolnych czeladników. W Krakowie ma swą siedzibę najsłynniejsza bodaj szkoła Janusza Muniaka, w Warszawie kształcą kolejne pokolenia muzyków Jan Ptaszyn Wróblewski i Zbigniew Namysłowski, na Wybrzeżu zdolna młodzież garnie się do Przemysława Dyakowskiego. Istnieje też możliwość regularnych studiów - na przykład w katowickim Instytucie Jazzu. Najczęściej zresztą bywa tak, że do zespołów Muniaka czy Namysłowskiego trafiają studenci/absolwenci wyższych uczelni muzycznych, którzy marzą o solidnym tutoringu. Od lat 90. muzycy korzystają też z innej możliwości - zapraszają do swych zespołów gwiazdy światowego jazzu, by zdobywać ostrogi u boku mieszkańców Olimpu. Największe sukcesy na tym polu mają Piotr Wojtasik, Piotr Baron i bracia Olesiowie.

Klasycy

Wśród muzyków starszego pokolenia najmocniej świecą gwiazdy Tomasza Stańki, Janusza Muniaka i Zbigniewa Namysłowskiego. Wszyscy trzej niosą pochodnie zapalone jeszcze przez Komedę i Trzaskowskiego. Pozycja Stańki, zwłaszcza od czasu, gdy związał się z wytwórnią ECM, a potem wciągnął w swą orbitę Simple Acoustic Trio, jest zdecydowanie najmocniejsza. Obok Ravy i Wheelera to największy trębacz Starego Kontynentu. W ostatnich latach coraz rzadziej sięga do "brudnej" estetyki free, co nie bardzo podoba się fundamentalistom awangardy. W moim odczuciu świadczy to raczej o poszerzeniu niż zawężeniu horyzontów muzycznego świata. Kruche piękno jego frazowania, czułość i - najwyraźniej słowiańska - melancholia, które przebijają z jego ascetycznych, lecz już melodyjnych kompozycji, pokazują, że Stańko ma odwagę twórczo sięgać do korzeni. Jego niedawny zakopiański koncert, podczas którego zaprezentował imponujący materiał na nową płytę (ma nosić tytuł: "Lontano"), zakończyła brawurowa wersja "Kattorny". Stańko może komponować w dialogu z Komedą i Shorterem, swą grą ujawniać miłość do Davisa i Bakera, ale i tak pozostanie Stańką. Zapewne nie byłoby to możliwe, gdyby wcześniej nie poddał się ogniowej próbie totalnej wolności.

Obecność Namysłowskiego jest ostatnio trochę mniej zauważalna. Pozostaje on przede wszystkim wybitnym kompozytorem i aranżerem, który pokazuje, jak kreować europejski idiom jazzu. Spośród jego niedawnych projektów najwyżej cenię te, które czerpią - bezpośrednio lub pośrednio - z polskiego folkloru (płyta z góralami pozostaje wzorem dialogu odmiennych muzycznych światów).

Janusz Muniak przeżywa drugą młodość, ale nie rozpieszcza swych wielbicieli nadmiarem nagrań. Od czasu, gdy wydał znakomitą płytę "Annie", zdążył już zmienić skład swego zespołu i koncertować wielokrotnie z legendą tureckiego jazzu - Tuną Ötenelem, ale kto nie dotarł na koncerty, ten o tym nie wie. Dodatkowo rozmaici Młodziakowie widzą w tym największym polskim saksofoniście jazzowym epigona jazzu środka. Nic bardziej mylnego! Muniak gra chętnie standardy (co czynili i czynić będą giganci mainstreamu i free), ale bodaj nikt inny w Polsce nie ma do tego większego prawa. Przekora, szlachetna prostota frazy, emocjonalna powściągliwość (kłania się styl cool) i zdumiewające wyczucie swingu to jego znaki rozpoznawcze. W grze Muniaka można się dosłuchać późnego Stana Getza i Warne'a Marsha, ale jest już tylko sobą. Nie waham się stawiać go obok Lee Konitza (grali zresztą obok siebie w projekcie Joachima Mencla, o którym za chwilę), Von Freemana i Charlesa Lloyda. Żebyż to jeszcze zechciała zrozumieć jakaś wytwórnia płytowa!

Młodzi mistrzowie

Klasycy nie muszą się lękać o przyszłość polskiego jazzu. Pokazał to dobitnie olśniewający prolog festiwalu "Starzy i Młodzi, czyli Jazz w Krakowie", a więc "Kantata jazzowa do poezji Karola Wojtyły". Joachimowi Menclowi udała się rzecz niezwykła - skomponował piękną muzykę do starannie dobranych fragmentów wierszy Wojtyły (udało się zatrzeć wrażenie rozlewności frazy młodego poety) i zaprosił do jej wykonania czołówkę polskiego i światowego jazzu. Żywioł jazzu okazał się najlepszym sojusznikiem ducha, który "tchnie, kędy chce". Karkołomny w zamiarze pomysł łączenia ognia z wodą - obok siebie wystąpili górale, chór chłopięcy, orkiestra smyczkowa, argentyński mistrz bandoneonu, wokalistka z Kamerunu i wielu solistów-jazzmanów, a tango sąsiadowało z kujawiakiem i chorałem gregoriańskim... - okazał się bombą! Religijna żarliwość, taneczne rozkołysanie i potężna witalność skruszyły mury oddzielające idiomy muzyczne, narody i religijne tradycje. W moim odczuciu był to najwspanialszy koncert inspirowany dziełem Karola Wojtyły (a zarazem chyba najwierniej oddający Jego przesłanie), który okazał się jednym z największych wydarzeń muzycznych ostatnich lat. Swój niebywały kunszt, a zarazem zdolność przekazywania poruszeń ducha pokazali m.in. Janusz Muniak (brzmiący na sopranie bardzo nowocześnie!), Piotr Wojtasik, Maciej Sikała i Joachim Mencel. Ich solowe improwizacje nie ustępowały opowieściom snutym przez Lee Konitza i Dino Saluzziego - dwóch olimpijczyków, którzy wzięli udział w projekcie.

Mam wrażenie, że właśnie duchowa żarliwość zaczyna ostatnio stawać się znakiem rozpoznawczym polskich jazzmanów średniego pokolenia. Świadczą o tym poszukiwania Piotra Barona (świetna "Bogurodzica", przygotowania do nagrania płyty z Wadada Leo Smithem, która ma także nawiązywać do średniowiecznej muzyki sakralnej) i współpraca Piotra Wojtasika z Billy Harperem, która zaowocowała ostatnio krążkiem "We Want to Give Thanks". Podczas koncertu w krakowskim klubie Razzy Dazzy Jazz przecierałem oczy ze zdumienia, nie mogąc uwierzyć, że pod wodzą Wojtasika gra Reggie Workman i Billy Hart! Dziwiłem się także dlatego, że drugim saksofonistą był Maciej Sikała, który wcale nie ustępował Harperowi. Możliwość współpracy z legendami czarnego jazzu jest bezcenna - Wojtasik okiełznał nieco swe improwizacyjne nienasycenie, uwierzył w siłę swingu i ostatecznie przekonał się, że jazz to muzyka emocji.

Kto wie, czy nie większym wyczynem jest jednak to, co robi Maciej Sikała. W jego kwartecie znaleźli się muzycy, którzy nie mają statusu gwiazd, a ich wspólne dziecko w postaci płyty "Another One for..." to jeden z najcudowniejszych przykładów twórczego kontynuowania dziedzictwa "A Love Supreme". Kwartet, w którym improwizacyjną inteligencją zabłysnął nie tylko lider, ale i pianista, Cezary Paciorek, dał w Zakopanem koncert, który nie ustępował intensywnością muzycznych wzruszeń występowi zespołu Stańki!

Jednak nie tylko w regionach ducha dzieje się wiele dobrego. Grażyna Auguścik imponuje wokalnym talentem i perfekcjonizmem. Smak, bezpretensjonalność i improwizacyjna wstrzemięźliwość przebijają z interpretacji znanych pieśni, które znalazły się na płytach: "Past Forward" i "The Light" (trochę gorzej jest z piosenkami autorskimi, do których dobiera nie zawsze udane teksty). Niemało jest dojrzałych pianistów, spośród których wpadł mi ostatnio w ucho zespół Michała Tokaja (poszerzony o kontemplacyjnego - o dziwo! - Bennie Maupina) i Piotra Wyleżoła, który bez pryncypałów nad głową świetnie czuje się w repertuarze balladowym (brzmi chwilami jak Brad Mehldau). Bezustannie rozwija się Simple Acoustic Trio, choć Marcin Wasilewski stracił jakby młodzieńczy impet i trochę za bardzo ulega podszeptom czystego rozumu. Niestety straciłem ostatnio serce dla jednego z najbardziej utalentowanych pianistów - Leszka Możdżera, który zaczął kokietować miłośników muzyki relaksacyjnej.

Powody do radości mają też wielbiciele wolnej improwizacji. Osobną drogą kroczy Adam Pierończyk, którego najnowsza płyta "Busem po Sao Paolo" przynosi transową mieszankę free-jazzu z dyskretnymi elementami muzyki etnicznej, rozpiętej na siatce skomplikowanych rytmów (zgiełk wielkiego miasta). Ciekawie kształtuje się też współpraca Mikołaja Trzaski z braćmi Olesiami. Ludyczne ciągoty saksofonisty ocieplają chłodny świat wyznawców awangardy.

Nowe nadzieje

Na koniec w telegraficznym skrócie chciałbym wspomnieć o tych, o których jeszcze sporo usłyszymy. Trębacz Tomasz Kudyk i saksofonista Marcin Ślusarczyk współtworzą na co dzień młodzieńczą wersję Jazz Messengers czyli zespół New Bone. Ich krótkie, lecz świetnie zbudowane sola, które rozbrzmiały podczas prapremierowego wykonania "Kantaty..." Mencla, pokazują, że są już dojrzałymi muzykami. Z nadzieją spoglądam też na dwóch pianistów młodego pokolenia - Pawła Kaczmarczyka, który rozwija się pod bokiem Muniaka, i Dominika Wanię, który był już zapraszany do współpracy przez Zbigniewa Namysłowskiego. Co zrozumiałe, na razie obaj lepiej wypadają jako sidemani, więcej mają też do powiedzenia jako interpretatorzy cudzych kompozycji niż wykonawcy własnej muzyki. Rozchwytywanym basistą w triach fortepianowych jest ostatnio młodziutki Michał Barański (gra m.in. z Menclem, Tokajem i Wyleżołem), który może wyrosnąć na polskiego Drew Gressa. Trzeba też wspomnieć koniecznie o wnuczce Carmen Moreno - Annie Serafińskiej, która przepoczwarza się w prawdziwą Damę Jazzowej Wokalistyki.

***

Mało jest ostatnio w Polsce powodów do radości. Najwyraźniej czeka nas trudny czas, który wystawi na ciężką próbę narodową dumę. Nie myślę jedynie o polityce. Zbliżają się przecież mistrzostwa świata w piłce nożnej, a do zimy (czyli Małysza) daleko... Radzę zatem zawczasu przenieść emocje kibica na teren, na którym nie trzeba sublimować kabanosa. Polski jazz jest okazałym baleronem.

12. Międzynarodowy Festiwal "Starzy i Młodzi, czyli Jazz w Krakowie" (30 marca 2006 oraz 21-29 kwietnia 2006); Jazz Top 2005 wg "Jazz Forum", Zakopane, 30 kwietnia - 1 maja 2006 (koncerty w ramach III edycji Zakopiańskiej Wiosny Jazzowej - United Europe Jazz Festiwal).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Łukasz Tischner - historyk literatury, publicysta, tłumacz, sporadycznie krytyk jazzowy. Ukończył filologię polską na Uniwersytecie Jagiellońskim, studiował też filozofię. Doktoryzował się na Wydziale Polonistyki UJ, gdzie pracuje jako adiunkt w Katedrze… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 20/2006