Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Dotąd zagłosowało 40 mln ludzi w ramach procedury tzw. wczesnego głosowania. To pokaźna część elektoratu (w sumie do urn uda się 120-130 mln). Wyniki exit polls dają dzisiaj Clinton 9 pkt. proc. przewagi, co daje cztery miliony głosów. Przypomnijmy: cztery lata temu Barack Obama pokonał Mitta Romney’a przewagą pięciu milionów głosów. Trump, żeby wygrać, potrzebowałby zdobyć 55 proc. głosów tych, którzy do lokali wyborczych udadzą się dzisiaj. W amerykańskim elektoracie od dawna utrwalił się genderowy podział, kobiety częściej wybierają demokratów, mężczyźni – republikanów. Dotąd 56 proc. głosujących to kobiety. To także nie wróży dobrze Donaldowi. Kandydat republikanów mówił, że udało mu się zmobilizować ludzi, którzy dotąd nie chodzili głosować. Nieprawda. Wśród debiutantów Hillary ma siedem pkt. proc. przewagi.
80 proc. z tych, którzy już oddali głos, to biali, podczas gdy w ogóle stanowią oni 63 proc. elektoratu. I jeżeli na razie Clinton prowadzi, a mniejszości etniczne, które w większości dopiero udadzą się do urny, to jej główna baza, to szanse na zwycięstwo zasadniczo rosną.
Nastał chyba czas na moją ostateczną prognozę. Hillary Clinton może liczyć na 278 głosów elektorskich, czyli o siedem więcej niż jest potrzebne do zwycięstwa. Obstawiam, że wygra w Newadzie, Pensylwanii, Michigan, Kolorado, New Hampshire i w Wirginii. Trump ma gwarantowane 197 głosów. Najpewniej odbierze demokratom Iowa i utrzyma Arizonę. Ohio, Północna Karolina i królowa wszystkich swing states, Floryda, idą na remis. W dwóch pierwszych stanach języczek u wagi przesuwa się w stronę Trumpa, w trzecim – w stronę Clinton.
W środę rano polskiego czasu najprawdopodobniej będziemy znali zwycięzcę.
Więcej o wyborach prezydenckich w USA czytaj w naszym serwisie specjalnym >>>