Koniec świata szwoleżerów A.D. 2005

Jak relikwię trzymam na półce biografię Napoleona Bonaparte pióra Andrzeja Zahorskiego. Książkę dostałem od Stanisława Stommy; na stronicach są odręczne zapiski Profesora. Stomma uważał, że Polacy nie wybiliby się w1918r. na niepodległość, gdyby nie epoka napoleońska, azwłaszcza narodziny ikrótki żywot Księstwa Warszawskiego.

18.07.2007

Czyta się kilka minut

Napoleon przekracza Alpy w drodze do Włoch; obraz Jacques-Louisa Davida z 1801 roku /
Napoleon przekracza Alpy w drodze do Włoch; obraz Jacques-Louisa Davida z 1801 roku /

Stanisław Stomma zmarł przed dwoma laty, 21 lipca 2005 r. Następnego dnia przypadała rocznica nadania przez Napoleona Księstwu Warszawskiemu konstytucji. Teraz obchodzimy dwustulecie tamtego wydarzenia. Za sześć miesięcy, 18 stycznia, jeden z ojców-założycieli "Tygodnika" świętowałby swoje setne urodziny.

Stomma był zdeklarowanym bonapartystą. Lubiłem wdrapywać się ciemnymi, wąskimi schodami na piętro kamienicy przy ulicy Kanonia, w zaułku na tyłach katedry świętego Jana. Tam godzinami dyskutowaliśmy o przebiegu napoleońskich kampanii. Roztrząsaliśmy na przykład, czy podczas kampanii 1812 r. Cesarz nie powinien był zatrzymać się w Smoleńsku, tam przeczekać zimę i dopiero wiosną ruszyć albo na Moskwę, albo na Petersburg.

Profesor, jak na znawcę przystało, głosił pochwałę wojennego geniuszu Napoleona nie na przykładzie bitew wspominanych w każdym szkolnym podręczniku, jak Austerlitz czy Jena. Zwracał uwagę na dwie kampanie, jakby klamrą zamykające losy Korsykanina. Pierwszą były walki we Włoszech w 1796 r., gdy wychudzony i niechlujny, ale chorobliwie ambitny dwudziestosiedmiolatek pognębił Piemontczyków i Austriaków. Drugim militarnym majstersztykiem była kampania zimowa 1814 r., gdy mimo zaciskającego się potrzasku już nieco otyły, zmuszony do cofania się i zmęczony długimi wojnami Napoleon raz po raz zadawał dotkliwe straty przeważającym siłom sprzymierzonych.

Lecz jedno stwierdzenie Profesora wryło się w moją pamięć szczególnie: Polacy nie wybiliby się w 1918 r. na niepodległość, gdyby nie epoka napoleońska, a zwłaszcza narodziny i krótki żywot Księstwa Warszawskiego. Chociaż nieraz o tym wspominał, po kilku latach przypominam sobie ledwie odpryski jego uzasadnień.

Jedynym wyjściem, które dziś pozostało, jest szukać odpowiedzi w notatkach, które Profesor poczynił na marginesach i między wierszami biografii Napoleona.

***

To właściwie nie notatki, lecz skąpe, choć bardzo znaczące podkreślenia. Profesor zapisał na tych kartkach tylko jedno słowo - zanotowane na marginesie charakterystycznym pismem, jakby stawiał litery nieco osobno, koncentrując się na starannym kaligrafowaniu ogonków.

Oczywiście nie powinno dziwić, że Stomma zaznaczył kilka fragmentów dotyczących historii, kultury i narodowego charakteru Francuzów oraz Niemców. Przed wojną był na stypendium w Paryżu, studiował myśl personalistów, należał do pionierów polsko-niemieckiego pojednania. Francja i Niemcy stanowiły ważny punkt odniesienia dla myśli i działań środowiska "Tygodnika". Jest również zrozumiałe, że Stomma zakreślał fragmenty, z których leje się miód na serce każdego bonapartysty, jak np. opinię Adama Mickiewicza: "Napoleon jest na drodze prostej postępu. Nikt go ominąć nie może".

Żeby pokusić się o próbę zinterpretowania innych podkreśleń, należy się zastanowić, kiedy Profesor mógł zasiąść do lektury biografii. Należące do Stommy drugie wydanie trafiło na rynek księgarski w 1985 r. Książka zachowała się w niezłym stanie, podkreślenia zaznaczono lichym ołówkiem, którego gruby, brudnawy ślad pamiętam jeszcze z podstawówki. Z dużą dozą prawdopodobieństwa można zatem założyć, że Profesor czytał książkę tuż po wydaniu. Może dlatego zaznaczył akapit, w którym Zahorski opisuje, jak w okresie napoleońskim Europa Zachodnia szykowała się do skoku w kapitalizm, podczas gdy na Wschodzie, między innymi nad Wisłą, panowały jeszcze stosunki feudalne. Taka diagnoza musiała korespondować z obrazem Starego Kontynentu przedzielonego "żelazną kurtyną".

Jednocześnie Stomma skrupulatnie zaznaczał wszystkie stwierdzenia, które wiążą się z wizjonerskim zapałem Bonapartego do jednoczenia Europy. Ta myśl, choć panowała jeszcze głucha noc komunizmu, musiała się wydać Profesorowi intrygującą. Mocował się z nią, analizował i roztrząsał, co widać po szczególnie zamaszystych zakreśleniach. Uwagę Stommy przykuł chociażby następujący fragment: "O ile inspiracją podbojów za rewolucji przed Napoleonem były hasła wolności, konieczność obrony narodowej, o tyle za jego panowania tego typu ideologiczne uzasadnienie podbojów odpada. Nie o wolność przecież chodziło ani nie o obronę narodu, celem miało być ogólne szczęście ludzi pod rządami cesarza. Należąc do sfederowanej Europy, narody winny odczuwać, że obecna władza jest bardziej racjonalna, daje większe możliwości rozwoju gospodarczego i postępu technicznego niż dawne partykularne drobnoustroje państwowe".

Tyle że Stanisław Stomma, chociaż wierzył w wielkie idee, nigdy nie lekceważył realiów. Na okładce książki zanotował najważniejsze podrozdziały, do których zapewne zamierzał wrócić. Tytuł jednego brzmi: "Powstanie i rozwój nacjonalizmu". To właśnie w czasach napoleońskich kształtowało się nowoczesne rozumienie, czym jest naród i państwo narodowe, kiełkowały narodowe ruchy i narodowa świadomość. Uniwersalistyczna wizja Napoleona, postrzegającego siebie jako dziedzica rzymskich imperatorów i Karola Wielkiego, zderzyła się z potężną falą nacjonalizmu w nowożytnym wydaniu. Bonaparte parł na Zachód, Południe i Wschód, aby zbudować wielonarodowe, oświecone superpaństwo. Tymczasem zbudził ocierający się o fanatyzm nacjonalizm powstańców w Hiszpanii, konserwatywny nacjonalizm Wyspiarzy czy podlany romantycznym sosem nacjonalizm niemiecki. A warto jeszcze wspomnieć o rosyjskim zrywie, którego rdzeń stanowiła "ojczyźniana wojna", zwieńczona podpaleniem Moskwy.

Stommę fascynowało napięcie między dwoma biegunowo odmiennymi siłami: uniwersalizmem i nacjonalizmem, integracją i separatyzmem. Długim pociągnięciem ołówka zaznaczył fragment o brzemiennym w skutki błędzie Napoleona: "Lekceważąc idee narodowe, obrócił je w wielu krajach Europy przeciwko sobie. Z tego powodu między innymi powstał ruch antynapoleoński o wielkiej sile napięcia, fanatyzmu i bezwzględności, co przyczyniło się do zguby napoleońskiego dzieła. W imię obrony zagrożonej samodzielnej egzystencji państw, ich uświęconej poprzez wieki odrębności stanie z nim do walki wiele narodów, zwalczając go jako najeźdźcę, który znieważył dumę narodową. Wysunięte przez niego hasło konfederacji europejskiej w ramach ponadnarodowego imperium nie było możliwe do realizacji na dłuższą metę, chociażby koncepcja ta przynosiła dużo korzyści i postępu. Tworzące się narody pragnęły odrębnych państw, w ostateczności nawet pod władzą królów i książąt - byle własnych!".

Raz jeszcze należy powtórzyć: w czasie, gdy w Polsce jeszcze mało kto wierzył, że demokracja jest na wyciągnięcie ręki, Stomma zastanawiał się nad budową wspólnoty europejskich narodów. I na pewno szukał w tym projekcie miejsca dla Polski, bo dla wszystkich jego rozważań z pogranicza historii i polityki punkt wyjścia stanowiła narodowa racja stanu.

Dlatego znów mocną kreską podkreślił trzy ostatnie słowa kończące rozdział "Bilans epoki": "Wielka romantyczna fantazja napoleońska co do utworzenia Stanów Zjednoczonych Europy była przedwczesna i musiała runąć, jednakże pozostały po niej nie tylko gruzy, ale wielkie i płodne koncepcje, które były natchnieniem pokoleń".

***

A co z Księstwem Warszawskim?

I co z jedynym słowem, które Stanisław Stomma zapisał na marginesie książki? To słowo brzmi: "Tak" - i jest opatrzone dużym wykrzyknikiem. Odnosi się do podkreślonego fragmentu listu Napoleona do Fouchégo z 22 lutego 1807 r.

Żeby jednak zrozumieć, dlaczego Profesora nieco poniosły emocje, potrzeba wrócić do wydarzeń z początku XIX w.

Jak skonstatował historyk Andrzej Nieuważny, na długo przed wkroczeniem na ziemie polskie Bonaparte wprawdzie "miał licznych zwolenników, to bądź jako nosiciel rewolucyjnej zarazy, bądź jako likwidator Legionów zdobywał pierwszych polskich przeciwników. Już zaczynał się spór o Napoleona".

3 listopada 1806 r., tuż przed wkroczeniem Francuzów do Poznania, Jan Henryk Dąbrowski i Józef Wybicki wydali do rodaków odezwę. Odnieśli się przy tym do prowokacyjnego stwierdzenia Bonapartego: "obaczę, jeżeli Polacy godni są być narodem".

Kłopot tkwił w tym, że zwolennikom Cesarza nie udało się pozyskać Tadeusza Kościuszki, który mieszkał wtedy u przyjaciół w Berville niedaleko Fontainebleau. Zahorski pisze: "Na życzenie Napoleona próbował go skłonić do przyjazdu do Polski minister Fouché, bez powodzenia jednak, gdyż Kościuszko - nie dowierzający Napoleonowi jako cesarzowi, który dobił republikę, oraz temu, który zniszczył polskie legiony - zażądał gwarancji, że forma rządu w Polsce będzie taka, jak w Anglii, że zostanie zniesiona chłopska niewola, a granice wskrzeszonej ojczyzny sięgną po Rygę i Odessę. Jeśli Kościuszko chciał zrazić Napoleona, to cel osiągnął".

I tu biograf przywołuje wspomniany już fragment listu Bonapartego: "Nie przywiązuję żadnego znaczenia do Kościuszki, nie używa on wcale takiego poważania w kraju, jak sobie wyobraża". Na dodatek Cesarz pisze, że wódz pierwszego z powstań "jest po prostu głupcem". I właśnie to ostatnie słowo podkreślił Stomma, a obok dobitnie wyraził swą aprobatę dla oceny Bonapartego.

Tym samym wpisał się w liczący już dwieście lat spór polsko-polski. Otóż niektórzy krytykują Kościuszkę jako naiwnego fantastę, głuchego na twarde wymogi Realpolitik. Odwołując się do postawy Kościuszki, historyk Michał Bobrzyński pisał sarkastycznie, że "kiedy ktoś obcy spieszył nam z pomocą i nas dźwigał, my nie korzystaliśmy z tego, bo nie gwarantował nam odbudowania Polski od morza do morza, a kiedy sami porywaliśmy się do powstań, błagaliśmy o obcą pomoc, tym razem bez warunków i skutku". Polemiści ripostowali, że Kościuszko był jednym z tych nielicznych, który dostrzegł, że dla Napoleona Polacy są mało znaczącym pionkiem i poza daniną z krwi nic Cesarza nie obchodzą.

***

Stomma znał ciemne karty napoleońskiego eposu. Wiedział, że Bonaparte miotał się między zachwytem nad polskim męstwem i wiernością a wyssanymi z palca zarzutami, jakoby Polacy zbyt mało poświęcili dla blasku jego legendy. Cesarz traktował sprawę polską jak kartę, którą można rzucić na stół i zgrać, np. za większe ustępstwa ze strony cara. Nigdy jednak Stomma nie zwątpił, że warto było związać narodowy los z Napoleonem.

Jego zdaniem, epizod Księstwa Warszawskiego obalił przekonanie, że można urządzić Europę bez państwa Polaków - chociażby kadłubowego, nawet zależnego od ościennych mocarstw. Nawet gdy Bonaparte poniósł ostateczną klęskę, stratedzy Kongresu Wiedeńskiego musieli utworzyć Królestwo Polskie.

Jako profesor prawa, Stomma zwracał również uwagę, że nadana w Dreźnie konstytucja Księstwa, a następnie Kodeks Napoleona przeorały zbiorową mentalność. W biografii autorstwa Zahorskiego zaznaczył m.in. długi cytat z Marcelego Handelsmana, znawcy wspomnianego zagadnienia: "Za zrównaniem prawnym, które pociągnąć musiało wspólność życia i wspólność działania we wspólnych urządzeniach narodowych, pójść musiało zniesienie tam obyczajowych i granic dzielących stany, usunięcie przeszkód, uniemożliwiających zrozumienie wzajemne, i przesądów obustronnych, scalenie społeczeństwa. Zamiast narodów szlacheckiego, miejskiego, chłopskiego, w którym w każdym z osobna w XVIII w. żyć mogło i istotnie ujawniało się poczucie polskie, rozwija się obecnie jeden naród polski, naród w nowoczesnym tego słowa rozumieniu".

***

Stomma ufał tzw. mądrości etapu, czyli przekonaniu, że metody narodowego działania trzeba zawsze dostosować do okoliczności. Raz należy iść na kompromisy, innym razem poświęcić się w symbolicznym geście oporu. Stomma twierdził: "Naród w każdej sytuacji musi działać rozsądnie. Czasami musi być heroiczny, czasem ostrożny". Tłumaczył, że wrześniowa kampania 1939 roku, chociaż z góry skazana na klęskę, była konieczną demonstracją niezłomności ducha. Z kolei Powstanie Styczniowe 1863 r., nie poparte rachubami politycznymi, miało być, jego zdaniem, zrywem bezsensownym, wyniszczającym jedynie biologiczną substancję narodu.

Krwi wylanej na polach napoleońskich nie uważał Stomma za zmarnotrawioną. To był - jego zdaniem - akt konieczny, aby zmyć hańbę rozbiorów, do których doprowadziły rodzime warcholstwo i anarchia. Legenda napoleońska zainicjowała zbiorową sanację - nie w sensie politycznym, lecz moralnym. Pozwoliła, jak twierdził Stomma, przetrwać następne dziesięciolecia prześladowań, germanizacji i rusyfikacji.

Wywody Stommy współbrzmią z fragmentem "Popiołów" Stefana Żeromskiego, gdy Trepka tłumaczy ojcu Krzysztofa Cedry, dlaczego pozwolił swemu wychowankowi uciec do wojska: "Widziałem spodlenie wszystkich instynktów, powolne znikanie zmysłu plemiennego bytu. Poczucie hańby zżarło mię całego. Wspomnij, jak z pruskich banków brali pieniądze na ziemię, wiedząc, że ją zaprzedają na wieki. Niemiec drwił z nas czynami, instytucjami, pobudzaniem do rozpusty. Za pięćdziesiąt lat nogi by polskiej w tych Prusiech Południowych nie było: chłopów by zniemczyli szkołami, kulturą, szlachtę wysadzili z ziemi licytacjami, miasta zalali przemysłem i handlem. Młodzież złajdaczała, gałgaństwo i głupota padły na cały naród jak morowe powietrze". Dlatego, jak Trepka przekonuje starego Cedrę, "Honor plemienny za jaką bądź cenę musiał się obudzić". A droga ku temu była jedna: "Musiało co lepsze ocknąć się i rzucić w krwawą kąpiel".

***

Dawno skończyła się epoka kawaleryjskich szarż na działa i bagnety. Jednak Stanisław Stomma wszedł do szeregów polskich szwoleżerów z różnych epok, w 1976 r. samotnie wstrzymując się od głosu, kiedy w Sejmie PRL - gdzie zasiadał jako poseł Koła Znak, utworzonego po październikowej "odwilży" w 1957 r. - forsowano zmiany w konstytucji, tak aby zapisać w niej "wieczną przyjaźń" ze Związkiem Radzieckim. Dla Stommy był to moment symboliczny - powiedział "nie".

Był to także jeden z tych momentów, gdy Polacy dowiedli, że godni są być narodem.

MAREK ZAJĄC do maja br. kierował działem religijnym "Tygodnika". Obecnie jest szefem działu zagranicznego w dzienniku, który wydawać będzie Polskapresse.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Były dziennikarz, publicysta i felietonista „Tygodnika Powszechnego”, gdzie zdobywał pierwsze dziennikarskie szlify i pracował w latach 2000-2007 (od 2005 r. jako kierownik działu Wiara). Znawca tematyki kościelnej, autor książek i ekspert ds. mediów. Od roku… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 29/2007